17. Obowiązki a Uczucia
Komnaty pułkownika Sulivana przez wiele lat przesiąknęły niepohamowaną złością i goryczą, a wszystko przez miłość. Miłość, która powinna zbawiać, nie niszczyć, cieszyć, a nie spychać w odmęty rozpaczy.
Tryton siedział przy ciężkim, bukowym biurku i wpatrywał się w przestrzeń. Między ciemnymi zasłonami dostawała się do środka cienka smuga światła. Do sennej melodii poranka tańczyły w niej drobinki kurzu i zapach alkoholu. Sulivan rozbił butelkę o marmurowy parapet, kiedy to w nieważkim stanie zapragnął otworzyć okno. Otworzył je, a zaraz po tym upuścił szkło i niemal zanurzył swoją twarz w jego odłamkach.
Myśl o podróży do obozu Srebrników, napełniła go większą niechęcią do opuszczenia komnat, niż rozmowa z Wanorą. Dzień wcześniej obiecał sobie, że wytrzeźwieje. Na ten jeden dzień, na ulotną chwilę w jego wiecznym życiu. Jedno ziarenko piasku w klepsydrze życia nieprzesiąknięte alkoholem, a nadzieją.
Nim nałożył świeżą koszulę i opuścił sypialnię, zakończył butelkę wina, aby uciszyć obawy i dodać sobie odwagi.
Tyle pozostało mu z trzeźwej nadziei.
Plemię pod dowództwem Urwy nosiło nazwę dawnej waluty w Królestwie Syren Srebrnik, póki król Norwa nie zagarnął kopalni złota i srebrnik nie przeszedł denominacji na złotą płetwę.
Mimo zmiany waluty plemię pozostało wierne dawnej nazwie, jak i swoim wartościom. Za sakwę złota uczyniłyby wszystko. Podczas dawnych walk szpiegowały kherru, ośmiornice i czarodziei. Znano je także ze skrytobójstwa i złodziejstwa. Wielu radnych podważało decyzję Norwy o pozwoleniu plemieniu Srebrnika, aby rozbił swoje obozy na wodach należących do Królestwa Syren. Nie wierzyli w ich lojalność. W końcu rasa składająca pokłony monetom a nie królom nie zasłużyła nawet na ograniczone zaufanie. Wierność polegająca na głębokości sakwy to szybka droga ku zdradzie.
Norwa uważał inaczej. Nieustannie współpracował z nimi i płacił sowicie, co miało być zapłatą za lojalność.
Sulivan zabrał ze sobą Olafa oraz Ian i ruszyli nad Otchłanią Krakena w kierunku zamku Sharna. Minęli wysokie wieże z ogromnymi kryształami i pływającymi wokół strażnikami z pikami czy halabardami w silnych dłoniach. Wczesne godziny sprawiły, że wokół budowli i smug światła pływały płotki różnego gatunku, ganiając się i śmiejąc w głos.
Pomiędzy zamkami Sheroner i Sharna znajdowała się Błędna Rafa Koralowa, zamieszkana przez sojuszniczą rasę ośmiornic. To właśnie na granicy rafy Srebrniki rozbiły swoje namioty. Ciemne kawałki materiału przybito do piaskowego dna kotwicami czy kamieniami łopotały pod wpływem wirów, marszczyły się i wybrzuszały niczym żywa istota. Część namiotu zahaczała o wyspę, gdzie gałęzie drzew tworzyły dach dla pomieszczeń. Na niektórych ścianach przyszyto banderę plemienia. Srebrną monetę z płetwą na ciemnym tle, dawną walutę Królestwa Syren.
Sulivan z wojownikami podpłynęli bliżej wejścia do obozu. Pilnowały go dwie sheramy. Jedna z nich zlewała się z kolorem piasku, natomiast druga posiadała niesamowicie ciemną skórę. Z ich bioder wyrastały płetwy piersiowe, otaczając nogi niczym spódnica, demonstrowały one samców. Spojrzenia mieli ostre i nieprzeniknione, uważnie obserwujące otaczające ich wody i przepływających. Bez zbroi, pik czy innych broni, jedynie z zawieszonymi na uprzężach nożami, wydawali się pozornie niegroźni. Jednak zakończony kolcem jadowym ogon stanowił podstawę ich walki. Jad w zależności od osobnika potrafił zadać ogromny ból, oślepić, częściowo lub całkowicie sparaliżować, a nawet zabić.
– Sulivan, pułkownik Błędnej Rafy Koralowej, przybyłem na rozmowy z wodzem Urwą.
Bandery przyczepione do długich kijów obok ogromnych skał porośniętych glonami wirowały na wirze tuż przy smukłych ciałach strażników.
– Tę twarz poznałbym wszędzie – odezwał się wyższy z nich, widocznie starszy o ciemnej skórze, co było wskaźnikiem, jak niebezpiecznym operował jadem.
– Wielkich wojowników poznają wszędzie. – Wypiął dumnie pierś i poruszył swoim czarnym ogonem z mieniącymi się rudością cętkami.
– Z pewnością! – prychnął.
– Odzywaj się z szacunkiem albo w ogóle!
Drugi z nich, ten milczący, niespokojnie poruszył się w miejscu, a jego dłoń powędrowała na ząbkowany, biały sztylet przyczepiony do skórzanej uprzęży. Jego gładka powierzchnia odbiła blask kryształów zaczepionych nad ich głowami. Uważne spojrzenie Sulivana dostrzegło ten gest.
– Uważaj, komu grozisz!
– Tutaj jesteśmy równi! – odparł piaskowo skóry sherama i nie ugiął się od groźnego spojrzenia czerwonych ślepi pułkownika, jego potężnej budowy oraz towarzyszącym mu dwóm wojownikom. Jeden z nich posiadał miecz, a drugi topór ze sztyletem.
– Błagam! – Ze środka dobiegły ich wrzaski, po chwili spomiędzy ciemnego materiału wydostał się tryton. Z jego tak samo wąskich, jak ciało warg wydobył się kolejny wrzask: – Zostawcie mnie! Błagam! – Odepchnął jednego ze strażników, kiedy to drugi wbił mu sztylet w plecy i powalił na piasek. Czerwona mieniąca się złotem krew spłynęła po plecach i zabarwiła wodę. Niedaleko nich zatańczyła wśród refleksów słońca barakuda, ale nie zbliżyła się, a jedynie obserwowała, wyczekując na odpowiedni moment.
– Zostaw go plugawcze! – zagrzmiał Sulivan i w momencie dobył miecza. – To jeden z naszych i to król odpowiada za jego życia, nie ty!
– To wyrzutek, przeklęty wędrownym szaleństwem, już nie jest jednym z was.
Wśród ciemnych, tańczących z nurtem ścian ujrzeli sheramę. Z jej głowy spływała ciemna płetwa piersiowa, otaczając ludzkie ciało samicy niczym włosy. Skóra od piersi aż po kolana była zdecydowanie ciemniejsza, jakby nosiła suknię. Jej piersiową płetwę zdobiły dziesiątki srebrnych kolczyków i łańcuszków, a jej oczy zdawały się błyszczeć niczym jadeit. Przy kostkach lśniły złote bransolety.
– Czy wyrzutek, czy nie, to jeden z naszych. Nie pozwolę ci, Urwo, traktować go w ten sposób. Król zdecyduje, co należy z nim uczynić.
– Próbował nas okraść, a więc podlega naszej karze, nie wam.
– Nie zmienia to faktu, że wciąż jest podwładnym króla, Urwo.
– Twój król już go ukarał, teraz nasza kolej. Chciał nas okraść, więc utnijcie mu rękę i wrzućcie na rafę – rozkazała, nie zważając na słowa pułkownika oraz wrzaski przytrzymywanego trytona.
Szarpał się w ramionach strażników, którzy ledwo potrafili go utrzymać. Nóż wyciosany z kła kherru żarłacza białego na nowo błysnął złowrogo w świetle kryształków. Sulivan zadrżał na ten widok, ale nim zdołał się rozmyślić, wyrwał go z dłoni sheramy. Ten w odruchu obronnym skierował swój kolec w jego kierunku. Pułkownik wolną dłonią bez problemu złapał ogon w silnym uścisku, kiedy to drugą zaczął wykonywać wyrok. Ząbkowane ostrze nacięło skórę, jakby była z papieru. Przeklęty wierzgał się i przeraźliwie krzyczał, dopiero wojownicy zdołali utrzymać go w miejscu, a Sulivan dokończył dzieła. Dłoń otoczona pozłacaną czerwoną aurą poruszyła się na wirach. Barakuda sprawnie przechwyciła ją i zniknęła wśród wodorostów.
– Zabierzemy go ze sobą na zamek – odezwał się do swoich podwładnych, po czym, wciąż trzymaną za ogon sheramę rzucił pod stopy wodza. – Ja zająłem się moim zbiegiem i złodziejem. Ty zajmij się swoim. Atak na pułkownika jest odbierana jako zamach na samego króla. – Wbił odstręczający go sztylet w ziemię.
– O wodzu! – jęknął strażnik o ciemnej skórze.
– Nie widzę powodu, abym musiała się nim zająć.
Towarzysze Sulivana poruszyli się nerwowo i poczęli strzelać oczami na boki.
– Nie widzisz? – Zmrużył oczy i nim ktokolwiek zdołał zareagować, zamachnął się mieczem na drugiego ze strażników. Zatrzymał broń tuż przed rozłupaniem mu czaszki. Olaf widząc zaistniałą sytuację dopadł do sheramy, swoim ogonem przygniótł jego kolec i w żelaznym uścisku złapał jego czaszkę oraz kark.
– Rusz się, a złamię ci kark, nim pułkownik Sulivam straci cierpliwość – syknął, a na jego ustach wykwitł diaboliczny uśmiech. Nie spodziewał się żadnej ciekawej akcji po wyprawie dyplomatycznej, ale zaistniała sytuacja sprawiła mu przyjemną niespodziankę.
– A ja nie widzę problemu, aby ten zapłacił śmiercią za zbrodnię tego drugiego. – Przycisnął ostrze do jego łysej głowy i z uśmiechem satysfakcji przypatrywał się, jak krew zabarwiła wodę, a strażnik spiął się w grozie chwili.
– O wodzu, nie pozwól, aby ten potwór zabił naszego brata!
– Słyszałam o tobie wiele ballad i plotek. Jedne opisywały twoje męstwo i waleczność, a drugie zaprzeczały pierwszemu. Teraz wiem, którym słowom powinnam wierzyć.
– Uwierz, że tracę cierpliwość i ręka aż mnie świerzbi, aby rozłupać komuś czaszkę.
Strażnik rozpoczął szeptać słowa modlitwy do Okrutnika, opiewanej w legendach wielkiej Manty, której Srebrnicy składali pokłony.
– To ty mnie zaatakowałeś – wrzasnął ciemnoskóry i złapał za wbity w ziemię nóż. – To ty zasłużyłeś na karę!
Sulivan z uśmiechem mocniej przycisnął miecz do głowy przytrzymywanego sheramy.
– O Okrutny Panie nie pozwól mi dziś zginąć! Uratuj swojego wiernego sługę! – skierował swoje spojrzenie na Urwę. – Wodzu, błagam cię!
– Teraz rozumiem, czemu król trzyma cię blisko siebie.
Tryton z chłodnym milczeniem przyjął jej komplement.
– Jaka jest kara za zamach stanu?
– O wodzu! Przecież...
Głowa odskoczyła mu na bok od silnego uderzenia Urwy.
– Zamilcz!
Podwładny kuląc się, padł przed swoją panią.
– A więc, pułkowniku Sulivanie, jaka jest kara?
– Śmierć.
– Niech tak się stanie.
Spojrzała na kajającego się przed nią strażnika.
– Winien jesteś ataku na pułkownika, a więc zamachu na króla. Karą jest śmierć – rzekła ze spokojem, choć jej serce ściskał ból.
– O pani, wierny jestem aż po koniec mych dni.
– To jest mój nóż, moja sprawiedliwość, niech przyniesie ci ukojenie i łaskę.
Odczepiła sztylet od skórzanej uprzęży i podała go skazanemu. Z namaszczeniem złapał srebrną rękojeść ozdobioną białymi perłami. Zwrócił się w kierunku trytona i wbił ostrze w swoją tętnicę. Jego towarzysz zaczął na nowo wrzeszczeć, błagając Okrutnika o miłosierdzie i przychylność.
– Ty... – Dusił się własną krwią, która wypływała z jego rany i ust wielkimi obłokami. – Sulivanie przeklinam...
Ostrze miecza Sulivana z bezwzględnością zakończyło konanie strażnika, odcinając mu głowę.
– Jak śmiesz przerywać jego godną śmierć?! – ostry ton Urwy poniósł się silną wibracją w wodzie, a jej ciało niespokojnie poruszyło się wśród ciemnego materiału namiotu, wprawiając w ruch liczne srebrne ozdoby.
– Nie zasłużył na godną śmierć za atak na mnie. – Schował miecz w pochwie przy pasie. – Poza tym nie pozwolę mu mnie przekląć.
– Już na to za późno. Z tego, co zauważyłam przeklęto cię wieki temu.
Sullivan prychnął pod nosem.
– Alec, posprzątaj tutaj – skierowała swoje słowa do wciąż drżącego ze strachu strażnika. Z rany na głowie sączyła się krew, barwiąc wodę. – Skoro wyjaśniliśmy sprawy łamania prawa, chodźmy omówić kwestię porwań.
– Ianie zabierz szalonego na zamek, Olaf, za mną.
Popłynęli za Urwą. Jej smukłe ciało poruszało się z gracją wśród łopoczących materiałów, obok jej zakończonego haczykiem ogona zwisał podłużny klejnot na srebrnym kółku. Nie tylko ciemna karnacja sheramy dodawała jej grozy, ale świadomość o niebezpiecznym jadzie.
Komnaty oddzielono grubymi materiałami, a drzwi stanowiły parawany bądź zasłony z materiałów czy też koralików. Zza jednych dobiegały jęki, zza innych śmiertelna cisza, a z niektórych dochodziły radosne wiwaty bądź przyciszone rozmowy. Wypłynęli na powierzchnię do ogromnego namiotu, gdzie zielony materiał ścian targał wiatr, a powietrze przesiąknęła wilgoć i zapach piwa. Woda sięgała im do klatki, dzięki czemu mogli poruszać się bez przeszkód pomiędzy kamiennymi blatami, drewnianymi stolikami z kadłubów czy też związanych ze sobą bali. Na środku pomieszczenia wisiał żyrandol ze steru. Zwisały z niego kolorowe kamienie, muszle oraz kawałki materiału z wyszytymi czerwonymi znakami. Tymi samymi, które zdobiły ściany pomieszczenia.
Zbijano ze sobą gliniane, metalowe bądź stworzone z muszli kufle, kilku zebranych w kącie gości śpiewało znaną Sulivanowi balladę. Uśmiechnął się na wspomnienie dawnych czasów walk i miłości. Za długim blatem stał karczmarz w tle wielkich beczek wina i piwa wiszących na splątanych ze sobą lin zaczepionych na szerokich balach. Wokół stołów krążyła merhama o długich czerwonych włosach z wplecionymi w nie białymi parzydełkami. Posiadała słodkie piersi i uśmiech. Kapelusz w tym samym kolorze, co włosy, mienił się błękitem i bielą, otaczając jej biodra niczym spódnica. Na drewnianej tacy niosła pysznie wyglądające ostrygi, a w drugiej trzymała dwa kufle spienionego piwa.
Zatrzymała ją Urwa.
– Zajmij się towarzyszem pułkownika Sulivana. Niech zasmakuje naszej gościnności. A ty, Sulivanie, chodź ze mną.
Wypłynęli na długi korytarz. Na jego końcu za ścianą z liści znajdowało się pomieszczenie. Nie posiadało dachu, a szeroką gałąź pełną w wonne, niebieskie kwiaty, z boku znajdowała się pokryta mchem, niewielka figurka Okrutnika, obok zaczepione na linach szerokie, porysowane lustro, ster z kawałkami materiału z wyszytymi znakami. Stanowiły one ochronę przed złymi czarami. W samym centrum mościł się wsparty o konar i przymocowany linami blat. Przy nim ze szklanego kielicha sączyła wino sherama.
– Pani. – Skinęła głową wodzowi, po czym spojrzała na trytona. – Sulivanie.
Zamarł w miejscu z widokiem jej twarzy. Twarzy, w którą latami wpatrywał się widoczną na płótnie.
Aine. Jego Aine o nie tak długich, jak Urwy, płetwach piersiowych, ostrych przeoranych zmarszczki rysach twarzy. Zaparło mu dech w piersi i zarazem wezbrało go do wrzasku. Bolesnego, długiego, desperackiego.
Krzyk nie nadchodził, ale serce zaczęło wybijać zapomnianą melodię, a drżące od emocji ręce w niezrozumiały dla niego sposób lgnęły do zdrajczyni.
– Pułkownik Sulivan przybył omówić kwestię porwań.
Z wdzięczności za wyrwanie go z wszetecznego uroku Aine, posłał Urwie półuśmiech i podpłynął do blatu, dumnie wypinając wciąż umięśnioną pierś, oraz starając się wciągnąć wystający brzuch.
– Wina? – zaproponowała Aine, ale Sulivan obsłużył się sam. Złapał za dzban i wypełnił nim pusty kielich, który już po chwili prosił o kolejną dawkę.
– Król nie pragnie wtrącać się w suwerenność waszego plemienia, Urwo, jednak niepokoi nas sytuacja.
– Szanujecie naszą niepodległość? – Zamieszała winem w muszli. – Przekaż swojemu królowi, że nie macie się czego obawiać i wszystko jest pod kontrolą.
– Nie całkowitą niepodległość – podkreślił, po czym dodał: – Skoro wszystko macie pod kontrolą, czemu jedna z podlegających waszej opiece sheram nie żyje, a druga jest w ciężkim stanie? – Nie pozwolił, aby zabrakło mu wina w kielichu, ani aby jego spojrzenie zawędrowało w kierunku Aine. Słodko gorzkie imię.
– Gdzie?
– W korytarzach pod wulkanem Pah.
– To wasze wody – odparła ostro, zdezorientowana nowymi informacjami.
– Wytłumacz, co one tam robiły?
Urwa złapała w dwa palce szeroki kolczyk wbity w jej płetwę tuż przy twarzy i zaczęła nim kręcić. Gałąź nad nimi zaszeleściła od delikatnego zefiru. Kilka niebieskich płatków opadło na wodę, a promienie słońca odbiły się od świecidełek wodza.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Dla mnie nie ma to znaczenia, Urwo. Doszło do ataku, a śmiesz uspokajać mnie kłamstwami.
– Nieświadomość, to nie kłamstwo.
– Nie – zgodził się ze spokojem, choć drżał od emocji. – To niedoinformowanie, niedocenienie wroga i rosnące zagrożenie.
– Powiedział to tryton, który zaatakował jednego z naszych, a potem wpłynął na nasze tereny – syknęła, mierząc go ostrym spojrzeniem.
– Tereny Królestwa Syren – poprawił ją. – Król zgodził się na to, abyście rozłożyli swoje szmaty na naszym morzu i w miarę rozsądku pozwala wam na suwerenność, ale to nie zmienia faktu, że odpowiadacie przed królem Norwą i naszą Radą. – Urwa milczała. – Nie zostałem tutaj przysłany, aby wymieniać się pogróżkami, ani wysłuchiwać wymówek albo kłamstw. Król nalega na kooperację między nami, aby nie doszło do kolejnych porwań.
Urwa ostatecznie przystała na propozycję, choć uczyniła to z wyraźną niechęcią. Sulivan podczas obrad ustalania wymiany informacji i wsparcia Srebrników jego podopiecznymi, dokończył dzban wina i opuścił pomieszczenie.
W karczmie Olaf widocznie podchmielony śpiewał z kilkoma strażnikami, a jego ramię obejmowało wdzięczną merhamę o szerokim kapeluszu w kolorze głębokiej zieleni. Pułkownik podpłynął do pustego stolika, a kelnerka o czerwonych włosach od razu przyniosła mu małą beczułkę wina oraz metalowy kielich.
– Przyzwyczajenia się zmieniają.
Drgnął na dźwięk jej głosu. Stanowczy, a jednak ciepły wywołał w nim mieszane emocje. Wciąż posiadała nad nim władzę, której nie potrafił się przeciwstawić.
– Postarzałaś się – odparł nad wyraz prostacko, na co prychnęła, posyłając mu półuśmiech.
– A ty zgorzkniałeś.
– Dzięki tobie, piękna Aine.
Niespokojnie poruszyła się w miejscu. Wydawało mu się, że jej ostre rysy twarzy złagodniały. Niczym wygładzony wodą kamień.
– Piękna? Stara? Zdecyduj się.
– Czy jedno wyklucza drugie? – zapytał nim zdołał ugryźć się w język
Przez chwilę wpatrywali się w siebie nawzajem w zgodnym milczeniu. Liczyli zmarszczki, podbródki, kurze łapki i lata, które ich ominęły.
– Chodź ze mną.
– Gdzie? W paszczę lewiatana?
– A poszedłbyś?
Bez słowa ruszyli ku bocznemu przejściu, gdzie minęli kilka zasłoniętych parawanami alkierzy, skąd dochodziły jęki, oraz zasłony szczepione ludzkimi kośćmi, aż doszli do pustego pomieszczenia. Gdy się tam znaleźli i Aine przysunęła się bliżej trytona, on pocałował z żarłocznością wygłodzonego rekina. Oddała kilka pierwszych pocałunków, po czym odsunęła się od niego i zaczęła mówić. Szybko, cicho, jakby pozostało im niewiele czasu.
– Porwania nie są przypadkowe. To Urwa sprzedaje naszych, ale nie mam pojęcia komu i dlaczego. Sulivanie. – Złapała go za ramiona, niczym za ostatnią deskę ratunku. – Musisz powiadomić o tym króla.
– Oczywiście, że się o tym dowie – odparł z chrypką w głosie. Ogłupiały od emocji.
– Całe szczęście. Ktoś musi ją powstrzymać.
– Król umyje od tego ręce.
– O czym ty mówisz?! – Skołowana przyjrzała się zmęczonej twarzy Sulivana. – Niewolnictwo jest niezgodne z waszym prawem.
– Wciąż jesteś taka piękna – jęknął i dotknął jej policzka. Palcami przesunął po zmarszczkach w kąciku oka.
– Skup się, Sulivanie! – Odepchnęła jego ręce i potrząsnęła nim. Ona, drobna i krucha, a on ogromny i spasiony. – To barbarzyństwo! Wasz król musi coś z tym zrobić – ściszyła ton, rozglądając się na boki. Odgradzały ich od innych ściany z materiału w kolorze wyblakłego fioletu ozdobione wyszywanymi znakami o barwie burgundu. Nie mur z cegieł czy marmuru.
– Barbarzyństwem jest złamanie komuś serca, czy z tym król też powinien coś zrobić?
– Ja ci zwierzam się z tajemnicy, że nasz wódz sprzedaje swoich, a ty myślisz tylko o sobie. – Pokręciła głową i odsunęła się od niego. – Tylu niewinnych.
– Także taki byłem, nim mnie nie zostawiłaś.
– Przestań użalać się nad sobą! – skarciła go niczym surowa matka, a nie dawna kochanka. Odpłynęła pod jedną ze ścian, gdzie na kamiennym blacie leżał koronkowy mieszek z muszelkami, podobnymi do tej, która zwisała na płetwie tuż przy twarzy Aine. Pomieszczenie nie posiadało zbyt wielu mebli. Oprócz kamienia, na materiale wisiała walenia skóra z wbitymi w nie ćwiekami na wzór paszczy rekina, a z gałęzi nad nimi zwisały barwione kawałki masztu z przyczepionymi do nich deseczkami, które wydawały z siebie cichy dźwięk przy delikatnym zefirze. – Zacznij myśleć, jak pułkownik, a nie odrzucony adorator. Sheramy znikają z dnia na dzień. Lud się boi.
– Odeszłaś.
– Jesteś niemożliwy.
– Zniknęłaś. – Zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Pragnął ją przytulić i zarazem udusić z powodu rosnącej w nim rozpaczliwej tęsknoty. – Nie pozwoliłaś mi o nas walczyć.
– Walka była przesądzona. Król nigdy by się nie zgodził na mieszanie.
– A co jeśli ci powiem, iż Rada wzięła pod uwagę zniesienia Prawa Czystości Krwi?
– Niemożliwe. – Jej ostre rysy twarzy złagodniały, a ciemne oczy rozbłysły jasnym blaskiem. – Jesteście zbyt egoistyczni i dumni, aby pozwolić sobie na miłość do innej rasy, niż własna.
– Przekonaj się – odparł z wyzwaniem, po czym przesunął spojrzeniem po dziurawym dzbanie zaczepionym na linach w samym kącie. Bukiet stworzony z soczystych zielonych liści oraz żółtych kwiatów przyciągał uwagę.
– Jest nadzieja?
Wrócił spojrzeniem do niej. Znajdowała się bliżej. Na wyciągnięcie ręki. Dotknął jej naznaczonej zmarszczkami twarzy i przeklął wszystkie stracone lata.
– Czy to prawda, że jesteś okrutny? – zapytała się łamiącym się głosem, kiedy to tryton z delikatnością wieczornej mgły sunął palcami po jej twarzy, obojczyku, szyi.
– Tak. – Ułożył dłoń na jej karku i w stanowczym geście przysunął ją do siebie.
– I jesteś w stanie błogosławionym – powiedziała, pieszczotliwie dotykając jego brzucha. Przygryzł jej wargę. Jęknęła z bólu i rozkoszy, po czym zarzuciła mu ramiona na szyję i dodała: – Pamiętam cię jako umięśnionego, prawego wojownika. Gdzie on zniknął? Czy wciąż tam jest pod warstwami goryczy i tłuszczu?
– Co uczynisz, jeśli już go tam nie ma?
W odpowiedzi posłała mu uśmiech, po czym pocałowała go.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro