Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-*- 16. SMAK ODWAGI


Ze świętowaniem zdobycia gorgetów przenieśli się do komnat Olafa. Tam lano strumienie wina i pochłaniano przygotowane przez kucharki przystawki. Głośno opowiadano żarty i dzielono się opowieściami, ale jeszcze głośniej Olaf się śmiał. Oczy błyszczały mu od alkoholu i radości, a blask kryształów bawił się ich barwą, nadając im głębi.

– Spróbuj, smakuje brzoskwinią i czymś jeszcze. – Roarke tak samo, jak Ritti oparła się o parapet. Policzki miała czerwone, a oddech przyspieszony. Śmierdziała potem i kurzem minionych walk. Nikt nie poszedł się przebrać, zostali w swoich kolczugach i dumnie wypinali piersi czy też wskazywali na lśniące nowością gorgety.

– Czymś jeszcze? – złapała za butelkę. Mało kto pił z kieliszków, mało kto używał sztućców, mało kto nie był pijany.

– Chyba cytryną, a może kasztanem. – Syrena zamieszała swoją butelką i niemal przystawiła nos do szkła, przyglądając się pomarańczowo słomkowej barwie trunku. – Słyszałam różne wersje.

– Nie wątpię, że żadna z nich nie jest prawdą – odparła, ale mimo tych słów upiła potężny łyk. Smakowało wspomnianymi brzoskwiniami i czymś jeszcze, ale sama nie była pewna czym.

– A czy to ważne? Ważne, że szumi i dodaje odwagi.

– Jakby jej tobie brakowało – mruknęła Ritti, kręcąc z powątpiewaniem głową.

– Nie o takiej odwadze mówię. – Klepnęła ją w ramię, po czym przysunęła się bliżej, pochyliła nad nią, a jej twarz nabrała jeszcze głębszego odcienia czerwieni. – Bal jest za kilka dni, a ja jeszcze jej nie zapytałam – odezwała się cichym, niepewnym głosikiem, tak bardzo niepodobnym do jej normalnego tonu.

– To pij, pij. – Dotknęła dna butelki w dłoniach przyjaciółki i podsunęła szyjkę bliżej jej ust. – I pytaj.

– Nie śmiej się ze mnie. To takie żenujące – niemal pisnęła, zakrywając dłonią usta. – A co jeśli odmówi?

– Stałaś się rycerzem, wygrałaś walkę zbiorową. Nie odmówi.

– A co jeśli już ktoś ją zaprosił?

– To go odwoła.

– A jeśli nie? – zaczęła zawodzić, co zirytowało Ritti.

– Pij i pytaj, albo pij i płacz, twój wybór.

Roarke z westchnieniem odwróciła się tyłem do salonu. Za oknem powoli nadchodziła zwiastująca nowe wydarzenia noc. Ritti nie mogła się doczekać, aż wszyscy rzucą butelki w kąt i ruszą na wody, aby w kopalni udowodnić swoją bystrość i odwagę. Zdecydowanie wolała morskie otchłanie, ich chłód i szum od parnych i niebywale głośnych baletów. Otwarte okna niewiele pomagały na podnoszącą się od rozgrzanych emocjami ciał temperaturę pomieszczenia.

– Zapytam ją – szepnęła i na powrót wróciła spojrzeniem do sali. Ritti ujrzała na jej twarzy niepewność, ale nie drążyła tematu. – A ty z kimś idziesz na bal?

– Jeśli wezmę pod uwagę koncepcję Olafa, to Ian powinien mnie zabrać – odparła rozbawiona wspomnieniami ostatnich wydarzeń z rudowłosym topornikiem.

– Na Rhadasha! Czemu akurat on?

– Podobno w geście przeprosin za złamany nos powinnam mu towarzyszyć.

– W takim razie Meryn jest pierwszy w kolejce.

Ritti zdusiła w sobie śmiech, a posłała przyjaciółce teatralne, rozzłoszczone spojrzenie.

– A Olaf po Ianie.

– Jemu także złamałaś nos?

– I złamię po raz drugi – odparła z dziwną dumą i rosnącą w jej piersi mieszanką radości i podekscytowania nadchodzącymi wydarzeniami. O dziwo nie tylko w kopalni, ale także w pojedynku z Olafem oraz wynikające z niego konsekwencje.

Bal, taniec, bukiet kwiatów.

Patrzyła na niego. Siedział na oparciu kanapy, wśród blasku kryształów, wśród przyjaciół. Właśnie śpiewali piracką piosenkę, zawodząc w głos, myląc słowa, nagle ktoś zrujnował występ wymiotami. W powietrzu uniósł się smród ryb i kwasu. Olaf zaśmiał się w głos, ktoś inny w zmartwieniu pochylił się nad pijanym kompanem.

Rudowłosy wojownik chyba wyczuł jej spojrzenie i skierował na nią swoje niebieskie tęczówki. Spotkali się. On pewny siebie i rozbawiony, nabuzowany alkoholem i świetną zabawą i ona. Stojąca z boku z butelką wina z brzoskwiń i czymś jeszcze, obok stała jej jedyna przyjaciółka, jedyne wsparcie w tym samotnym świecie. Jedyna osoba, która po niej zapłacze, kiedy nadejdzie jej koniec. A nadejdzie. Wiedziała o tym, czuła to i wmawiała sobie, że się nie boi.

Olaf zwinnie zeskoczył z kanapy i zmierzył w jej kierunku mocnym krokiem, wyminął wymiociny, kokietki, przyjaciół, aż stanął przed nią:

– Czy dadzą się panie zaprosić na wyprawę na morze?

– Już czas? – mruknęła Roarke, po czym upiła potężny łyk wina.

– Czas najwyższy, aby wytrzeźwieć i udowodnić naszą wartość – rzekła radośnie Ritti.

– Niektórym z pewnością przydałoby się wytrzeźwieć. – Z tymi słowy tryton zerknął przez ramię na jednego z kompanów. Siedział na fotelu ze stopami niemal w mieszance zwróconych ryb, wina i czegoś jeszcze. Głowę miał ukrytą w dłoniach, coś mamrotał, a jedna z wojowniczek czule gładziła go po ramieniu.

– Płyniemy do kopalni? – zapytała Ritti zdeterminowana, aby zdobyć chanir.

– Z tobą choćby i w magmowe rzeki. – Roześmiał się i dodał: – O ironio właśnie tam płyniemy.

– Nie zabierzecie mnie ze sobą? – Grant o złotych, niemal białych włosach objął ramieniem Olafa, a Howe o swojej karmelowej cerze stanął z drugiej strony. W dłoni trzymał nadzianą na wykałaczkę sardynkę, drugą chyba właśnie przeżuwał.

– Sądziłem, że za bardzo się boisz. – Kpina w głosie rudego wojownika zadziałała na trytona, tak jak powinna. Uniósł się gniewem, a odwaga zamajaczyła w jego słowach.

– Nie ma opcji, abym przepuścił takie wyzwanie!

– Wyzwanie to mało powiedziane, zdobędziemy chaniry, bezcenne kryształy wyrastające niczym korzenie z czynnego wulkanu.

– Epicko, przyjacielu! – Obok nich pojawił się Cano. – Tego słowa szukałeś.

– A co z twoim bratem, Ritti? – zapytał Ian. Na jego widok i wspomnienie brata, humor Ritti nieznacznie się popsuł.

– On nigdzie nie popłynie, nie ma w sobie ani jednej kości wojownika – odparła z hardością.

– Mimo braku tych kości powalił cię, nawet dwa razy.

– Chcesz się przekonać, kto by leżał po naszej walce? Ostatnimi dni mam fetysz w łamaniu wojownikom nosów. – W momencie znalazła się obok niego. Drgnął, skrzywił się. Ten widok oraz barwy jego blednących siniaków ucieszyły Ritti. – Chcesz śliczny makijaż na bal w postaci kolejnych sińców?

– Nie trzeba wariatko, wystarczy mi chanir. – Poczuła od niego smród potu i kwaśny odór wypitego wina wymieszany z rybą.

– Z pewnością! – wtrącił się Olaf. – Kto z nami płynie do kopalni?!

Po salonie rozeszły się krzyki, dzikie wrzaski, uderzanie pięściami o stół, a Ritti próbowała stłumić wściekłość na Iana i Meryna, i zastąpić ją wizją zdobycia bezcennego kryształu oraz groźby płynnego ognia.

Nie wszyscy zdobyli się na odwagę na tak brawurowe posunięcie. Wykute przy korytarzach lawy szyby kopalniane stanowiły miejsce licznych wypadków, wiele z nich śmiertelnych. Jedni wymówili się upojeniem alkoholowym, jakimiś nieokreślonymi obowiązkami, za to niektórzy zdobyli się na wymyślenie konkretnych zajęć, ale wątpliwych w prawdzie. Reszta ruszyła. Waleczni, pełni zapału i werwy, bądź wlali w siebie tyle alkoholu, że nie czuli strachu. Niefortunnie dla nich boska forma poza magiczną kopułą nie tylko sprawiała, że rany szybciej się goiły, ale i alkohol działał słabiej czy też prędzej opuszczał ciało. Dlatego też część wojowników straciła zapał na wodach, ale znaleźli w sobie tyle samozaparcie i wykrzesali odrobinę hardości, że nie zawrócili.

Ritti nie zniechęciła myśl o magmie, wręcz przeciwnie. Woda wzywała ją, a niebezpieczeństwo działało na nią w ten sam sposób. Orzeźwiający chłód oraz ciemności otworzonej pod nimi Otchłani Krakena popychała ją do szybszego płynięcia. Wyścigów, walki, wszystkiego. Krew burzyła się w niej niczym w opisywanych w powierzchniowych księgach ciepłych źródłach.

Plan był prosty, wymyślony w pośpiechu i wzmocniony ważnym aspektem, bez którego mogli nawet nie dostać się do środka kopalni. Przy wejściu ustawiono strażników. Ritti pomyślała, że bogini marzeń Selores musiała spojrzeć na nich łaskawszym okiem, ponieważ wartownicy, którzy akurat odbywali służbę tej nocy, świetnie znali się z Cano. Więc za drobną opłatą, obiecali, że wpuszczą ich i pozwolą wynieść chanir. Także ostrzegli ich przed patrolem sprawdzającym zasypane wloty starych kopalni oraz czy nikt nie pokusił się, aby samemu wydobywać kryształ. Po czym po wykonaniu pełnego okrążenia wokół wulkanu przypływali, aby upewnić się, że wszystko było w normie przy głównym wejściu, więc w każdej chwili mogli się zjawić.

Otwór było dość pokaźnych rozmiarów, a nad nimi metalowymi bolcami przybito do ściany kamienną tablicę z wykutą nazwą Magmowy Cud. Jak to stało się z pierwszym, drugim czy trzecim wejściem, nie udekorowano go pięknymi rzeźbami, muszlami, kamieniami i innymi oferowanymi przez morze ozdobami. Pierwszy wylot zasypano pospiesznie, kiedy to jeszcze wrzaski poparzonych niosła woda, a gorąco buchało ze środka, drugi przyniósł im dochód długo, choć ślamazarnie, wtedy postanowiono wykuć kolejny. Oba szybko zamknięto i kolejnych już nie ozdabiano. Stwierdzono, że to bezsens.

Ritti czytała także o tym, jak odporni na lawę cano, żółwie zamieszkujące i dzielnie wykuwające dla królestwa broń, ozdoby, kandelabry i wszystko inne potrzebne z metalu, odmówili pracy w kopalniach. Uważali, że rosnące pod wulkanem chaniry to święte, skrywające dusze kryształy i niszczenie ich było profanacją.

Pracujący w wydobyciu bezcennego kruszcu liquarma nie miały takich problemów, ale jak niemal każde morskie stworzenie, obawiały się lawy. W porównaniu do cano nie dano im wyboru. Królestwo Dimereu obejmowało ich protektoratem, który wymagał od nich zapłaty za zdradę podczas wojny, daniny w postaci dziesięciu swoich na każdy sezon. Okrutne, ale sprawiedliwe, jak wszystkie decyzje króla Norwy – pomyślała Ritti, po czym zerknęła na przyjaciółkę. Roarke i króla wiązała tajemnica, ale czy ją także można było określić mianem okrutnej i sprawiedliwej?

Zanim wpłynęła do środka, obejrzała się za siebie. Na skąpane w ciemności morze, na usypane na dnie hałdy zniesionych z tuneli gruzów. Zamiotła ogonem. Biel i złoto. Jej barwy. Mleczna barwa łusek, srebrzące się płetwy i złoto pereł. Tych zdobiących poszarpaną koronkę na jej piersiach, jak i wplątanych w seledynowe włosy.

– Płyńcie, póki ich nie widać. Nie mamy zamiaru się za was tłumaczyć!

Ruszyła za resztą. Gdzieniegdzie wykuto nisze i rozłożono w nich białe bądź żółte kryształy. Syreny i trytony oraz pracujące w kopalniach osobniki liquarma świetnie radziły sobie w ciemnościach, dlatego też zadaniem świecących minerałów nie było oświetlenie korytarzy, a raczej pomoc w orientacji. Tunele swoimi rozmiarami zmuszały do ostrożności, aby nie uderzyć o wzmacniające sufit belki czy same ściany, gdzie mogły płynąć korytarze magmy.

– Lewa czy prawa, Ritti?

– Słyszałam, że jest tu tyle korytarzy, że dla każdego starczy, więc niech każdy płynie sam – zdecydowała śmiałym tonem i odpłynęła. Usłyszała ruch za sobą. Po chwili dołączyła do niej Roarke. Swoim brązowym masywnym ogonem zakończonym ciemnymi frędzlami młóciła wodę znacznie silniej od smukłego ogona Ritti. Spojrzenie miała uważne, a usta ściągnięte.

– Obawiasz się?

– To lawa. – Bąbelki wypłynęły z jej usta wraz ze słowami. – Ale damy radę!

– Czytałam, że chaniry wyrastają niezwykle blisko magmy, dlatego też powinnyśmy kopać w miejscu, gdzie woda ma wyższą temperaturę – wyznała, obserwując mimikę twarzy przyjaciółki.

– Ciepła woda. – Wykrzywiła w niezadowoleniu piegowatą twarz.

– Skup się na chanirach – odparła na wpół kąśliwie, na wpół żartobliwie.

– Naprawdę mamy się rozdzielić? – nagle zapytała, po tym jak minęli kolejną odnogę. Ritti obejrzała się za siebie i zauważyła, że reszta podążających za nimi osób, skręciła, więc nikt już za nimi nie płynął.

– Nie musimy – oznajmiła łagodnie. – Ale wykop swój własny kryształ.

– O to nie musisz się obawiać – mruknęła z drapieżnym uśmiechem, a dłonie zacisnęła przed sobą w pięści. Potężne, silne, opalone, nie takie drobne, smukłe i blade, jak Ritti. Syrena pomyślała, że z pewnością jej przyjaciółka spotka mniejszy opór ze skałą, niż ona sama, ale to nie odebrało jej zapału, wręcz przeciwnie. Nadchodzące wyzwanie dodało jej energii.

Płynęły korytarzami rozświetlonymi bladymi kryształami rozłożonymi w niszach. Woda szumiała wokół nich. Gdzieniegdzie ujrzały drobne rybki i krewetki, ale gdy tylko się zbliżyły, te zniknęły w drobnych szczelinach.

Woda powoli zaczęła nabierać temperatury, aż dotarły do ślepego zaułku i zrobiła się niemal nieznośna. Ściana w jednym miejscu była rozkruszona, a na dnie leżało kilka kilofów oraz silne, metalowe siatki na gruz. Syreny spojrzały po sobie. Ritti nie czekała, tylko złapała za kilof, rezygnując z rozbijania ściany pięścią i hardo podpłynęła do wgłębienia, gdzie zapewne zakończono kuć. Zamachnęła się i uderzyła pierwszy raz, drugi, trzeci. Odłamki skały rozsypywały się na boki i powoli opadły na dno, dołączając do swoich ostrych przyjaciół. Pył unosił się i rozpływał, a zanim kolejne chmury, które nieznacznie utrudniały widok, ale nie powstrzymały działań syreny. Uderzała raz za razem, choć dłonie i ramion zaczęły ją boleć.

Nagle wśród ciemnej skały ujrzała delikatną poświatę. To dodało sił jej płonących wysiłkiem mięśni. Z jękiem wykonała jeszcze jeden, z sapnięciem kolejny, aż wśród szarości ujrzała łunę seledynowego światła. Zaparło jej dech w piersi, ale nie od wysiłku, a piękna tego zjawiska. Kryształ migotał, zdawał się pulsować energią i niesamowitą barwą, tak podobną do koloru jej włosów. Ozdoby, które wytwarzano z tego kryształu, nie lśniły tym samym blaskiem, nie ujmowały w nieziemski sposób, co sam minerał.

Wyciągnęła dłoń, poczuła ruch wody, gdy Roarke podpłynęła do niej.

– Jaki on piękny.

Ritti ze wstrzymanym oddechem dotknęła kryształu. Wtedy zdała sobie sprawę, że on nie tylko pulsował energią, on sam zdawał się pulsować, drgać. Nagle coś w nim się poruszyło, jakiś cień. Szermierka poczuła, jak Roarke się cofnęła, ale ona sama nie uczyniła tego. Nie bała się, wręcz przeciwnie. Przesunęła dłonią po krysztale. Czuła bijące od niego ciepło, nagle cień znowu się poruszył, zbliżył, usłyszała szept. Przynajmniej zdawał się szeptem, ale nie zrozumiała ani słowa, jakby był samym szumem niczym język fahne.

Czyżby w chanirach naprawdę skrywały się dusze? – zapytała samą siebie.

– Bierzmy kryształ i chodźmy.

Cień zawirował i zniknął, ale pulsowanie zostało, ciepło nie zniknęło, a nawet zdawało się wezbrać na sile. Odsunęła się, odwróciła w kierunku przyjaciółki ze słowami:

– Nie możemy, nie powinniśmy. – Wypuściła z dłoni kilof.

– Po to tu przybyłyśmy, jeśli wrócimy bez kryształu... Ritti odsuń się!

Szermierka odruchowo wykonała żądanie. W miejscu, gdzie lśniący, seledynowy kruszec stykał się z kamieniem, zaczęła przeciekać lawa. Czerniała w zetknięciu z wodą, a zaraz za nią spływała kolejna fala, tworząc ciemną nieustannie rosnącą, przypominającą larwę masę. Drżała, rozrastając się, rzucała się na boki. Woda syczała niczym płomienny wąż, chrzęściła niczym uderzane o siebie kamienie i broczyła niczym krew z powierzchownej rany. Nic zagrażającego życiu, jeśli się nie zbliżyły.

– Chodźmy stąd – zdecydowała wojowniczka o burzy brązowych, schodzących do miodu włosach, ale Ritti nie chciała jej słuchać. Wpatrywała się w kryształ i próbowała pojąć, czego właśnie doświadczyła. – Ritti, musimy iść. – Złapała ją za ramię i pociągnęła. Niechętnie, ale ustąpiła.

Odpłynęły, zostawiając za sobą strumienie lawy i niesamowity kryształ. Jeszcze chwilę widziały seledynowe łuny falujące na ścianach, ich blask przyćmiewał białe i żółte kryształy.

Kiedy skręciły w odnogę, nagle zatrzymał ich głośny huk. Fala ciepła i krzyk dopadły do nich niczym smagnięcie bicza, niemal wywołując fizyczny ból.

– To lawa – jęknęła Roarke, krzywiąc w strachu swoją śliczną twarz. – Musimy uciekać.

– Nie! Musimy im pomóc. – Krzyk towarzyszy mieszał się z innymi niepokojącymi dźwiękami, których Ritti nie była w stanie zidentyfikować.

– Z lawą nie będziemy walczyć.

– Nie ważne z czym, ważne, aby im pomóc – fuknęła i nie bacząc na zdanie przyjaciółki, odpłynęła.

Silnie machała ogonem, aby czym prędzej znaleźć się w miejscu groźnych wydarzeń. Z każdą przepłyniętą qua czuła, jak temperatura wzrastała, głosy przybierały na sile, ale nie usłyszała za sobą Roarke. Musiała zostać na rozdrożu. Zawiedziona, ale i zdeterminowana jeszcze bardziej przyspieszyła. Nagle zza zakrętu wypłynął Grant. Przerażony gnał, jakby gonił go sam Rhadash.

– Nie idź tam! To piekło! To lawa! – piszczał, wrzeszczał, kwiczał, sapał. Wszystko na raz. Przy tym boleśnie zacisnął palce na jej ramionach. – Uciekajmy! – Pociągnął ją, ale ona się wyszarpnęła.

– Kto tam został?

– Howe! Był tuż za mną... Nie ważne! Nie bądź głupia! Uciekajmy! – Próbował raz jeszcze ją złapać, ale zwinnie się wymsknęła.

– Nikogo nie zostawimy w tyle.

– Chcesz zginąć?! – Ostatecznie machnął ręką i odpłynął, zamiatając swoim masywnym ogonem.

Ritti zwróciła się ku tunelowi. Czuła gorąco, słyszała szum i jęki, szepty, grzmienie niczym odgłos nadchodzącej burzy, sama nie była pewna, co jeszcze. Kilka z kosmyków zafalowało przed jej twarzą niczym blask samych kryształów.

Ruszyła. Serce tłukło w jej piersi niczym kopyta colfana w piekielnej furii, ale nie wahała się, nie zawróciła mimo smagających jej ciało gorących wirów, mimo rozbudzonej w jej głowie myśli o śmierci.

Wiem, że mam umrzeć. Wiem, że śmierć czyha za zakrętem. Tuż tuż. Nie będę uciekać. Wyjdę jej naprzeciw.

Wodę zabarwiły wirujące barwy pomarańczu i seledynu, temperatura wody stała się niemal nieznośna, a kiedy wypadła zza zakrętu zamarła w miejscu, musiała zmrużyć oczy, odruchowo zasłoniła twarz dłonią.

Czarne dzikie węże lawy rosnąc z niebywałą prędkością, zrzucały skórę, migotały pomarańczem i czerwienią, a zza nich błyskały mocne snopy seledynowego blasku, coś lśniło, skrywało się wśród syczącej, rozrastającej się masy, coś grzmiało, stukało, groziło pomrukami, kazało uciekać.

Mimo to drobne langusty i rybki nie odpływały, a skupiły się przy dymiącym, czarnym kamieniu, skąd unosiły się chmary bąbelków. Zdawały się żerować.

Wnet zza rozrastającej larwy płynnego ognia ujrzała Howe. Leżał nieprzytomny, przygnieciony kamieniami, lawa niemal go dotknęła. Zdeterminowana ruszyła w tamtym kierunku. Nie zważała na parzący gorąc wody i niemal zmuszający do zamknięcia oczu ból. Jej nagły ruch przestraszył skorupiaki i ryby, które pomknęły wśród ciemności. Ritti trzymała się jak najbliżej szorstkiej ściany, aby dalej od parzących leniwie pokrywających tunel ramion. Już miała go pochwycić, wyciągnąć z gruzów, gdy coś strzeliło, wrzasnęło niczym dziki zwierz i ogromny bąbel pomarańczu oraz czerni wybuchł tuż obok Howe. Ogień zalał jego klatkę piersiową.

Seledynowe wiązki światła zatańczyły niczym ostre miecze wśród czerni, szarości i pomarańczu. Ritti cofnęła się. Zrozumiała. Lawa niczym żywe zwierze złapała swoją zdobycz. Poczuła, jak seledyn na nią patrzy, cienie wśród zastygłej i pulsującej magmy zamigotały swoimi bezcielesnymi ciałkami, czekały, aby zaatakować. Zawróciła się i uciekła, aby nie stać się następną ofiarą.

Gnała wśród wirujących seledynowych błysków i drażniącego gorąca, wśród bieli i złota kryształów i chłodniejszej wody. Zwolniła, dopiero gdy znalazła się przy wyjściu. Wdzięczna, zmęczona, zdruzgotana.

Strażnicy przywitali ją krzykami, pretensjami, przeganiali ich, kazali wracać do kopuły, póki nikt ich nie widział. Uczynili tak.

Ona i Olaf. Raorke nie było, tylko tryton na nią czekał. Przejęty, zatroskany, ale próbował ukryć te uczucia uśmiechem. Odpowiedziała tym samym, ale zdawała sobie sprawę, że jej twarz opanowała furia, a nie wdzięczność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro