Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Miłość a Namiętność


Bal zbliżał się wielkimi krokami, a wraz z nim ogłoszenie wybranki króla. Tym razem nikt nie obstawiał zakładów w karczmach, jak to zazwyczaj działo się, kiedy samotny tryton obwieszczał swoje zaręczyny. Esla? A może Ritti czy Kerra? Monety brzęczały w dłoniach, a miłość w ten takt śmiała się w ich twarz.

Zakład o miłość?

Dorell, poeta, jeden z pierwszych trytonów, wyśmienicie ujął ten temat, karząc zakładać się o śmierć, w końcu ona jest pewniejsza niż miłość w nieśmiertelnym życiu.

Legendy głoszą, że syreny i trytony zostali uformowani z ciała bogów, a nie z ich myśli, a więc byli im bliżsi niż reszta ich stworzeń. Dlatego też nazywali się nieśmiertelnymi, choć ich życia miały swój kres. Jednak to poczucie nadzwyczajności oraz niepowstrzymania napędzało ich ambicją, popychało do walk, aby ukazać swoją wyższość nad wszelkimi innymi organizmami.

Esla nigdy nie pragnęła, aby stać się wybranką króla, ani wielką wojowniczką czy wychwalaną Mistrzynią. Wystarczało jej bycie adeptką i możliwość rozwoju w świątyni. W międzyczasie ćwiczyła tkanie wody, jednak nie przykładała do tego całego swojego serca, jak to czyniła z ckliwymi, dramatycznymi balladami. Czytała je na jednym wdechu przy słabym świetle kryształu z myślą o Tormodzie. Nieraz ojciec karcił ją za spędzanie nocy przy księgach, powtarzała jej, że jej ciało potrzebowało więcej snu i powinna to uszanować.

Nie szanowała tego. Możliwość zanurzenia się w romantycznym świecie wśród wirów morza i zachwycających zachodów słońca stanowiła zbyt dużą pokusę. A późniejsze rozwodzenia się nad poetyckością tekstów z pułkownikiem tylko dodawało słodyczy jej sennemu sunięciu spojrzeniem po namiętnych opisach i ekstatycznych dialogach.

Przystojny, czarujący i czuły. Jej, a jednak nie jej Tormod. Gniewała się, ale i podniecała na myśl o walce o te kilka chwil w jego obecności, o powłóczyste spojrzenie, o słodkie słówka wyszeptane proste do ucha. Jej pierwsza miłość. Nie zauroczenie, nieinfantylne uczucie, które minęło wraz z nastaniem chłodniejszych chwil, a nieustannie płonący płomień w jej zmarzniętym ciele.

Nie ważne czy był jej. W myślach należał do niej, w jej sennych marzeniach i czułych momentach w ogrodach, saloniku czy bibliotece.

Nie ważne, że boleśnie jej. Ważne, że był jej.

Prosił o więcej. Kusił, aby wypłynęli poza kopułę. Nieziemskie pejzaże świata podwodnego i tego na powierzchni. Podziwiała je na szkicach w księgach oraz obrazach rozwieszonych po korytarzach królestwa. Sama posiadała kilka w swoich komnatach. Przesiadywała przy pustym palenisku i sunęła rozmarzonym wzrokiem po wysokich falach rozbijających się o białe klify, po burzliwych chmurach przywodzących na myśl ciemną czuprynę jej ukochanego.

Nie tylko te widoki czy rozpisane na stronice urzekające krajobrazy, popchnęły ją do podjęcia decyzji. Tormod podarował jej powieść o ambrozji przemiany w boską formę, o zniewalającej rozkoszy ogarniającej każdy skrawek ciała, o rześkości i poczuciu, że należy się do morza. I wolność całująca wrażliwą skórę.

Wolność nie tylko ciała, ale i duszy.

Zdjęła z siebie suknie i szal. Poczuła nieprzyjemny chłód dotykający jej ramion, ześlizgnął się na klatkę, oplótł brzu i członki. Jej sutki zrobiły się boleśnie twarde, a bladą skórę pokryła gęsia skóra. Złapała w dłoń zawieszony u szyi kyanit i ruszyła na zewnątrz. Tormod czekał na nią. Umięśniony, pewny siebie, nagi, jej na tę chwilę. Przygarnął ją do siebie i od razu zrobiło się jej cieplej. Nie tylko na ciele, ale i w środku, głębiej tam, gdzie biło jej serce.

- Jestem przy tobie.

– Co ci się stało? – zapytała na widok kilku siniaków barwiących jego klatkę. Palcem przesunęła po jednym z nich.

– Nie doceniłem naszej szalonej Ritti – kłamstwo gładko wypłynęło z jego ust.

– Ritti najpierw powinna myśleć, dopiero później działać.

– Życie uczy nas, że bezmyślne działanie prowadzi do błędów, jednak ci, co myślą za dużo tracą o wiele więcej.

Esla spąsowiała i spuściła wzrok.

– Za długo zwlekałam.

Ujął jej brodę w dwa palce i sprawił, aby na nowo na niego spojrzała.

– Więcej już nie zwlekaj, wczuj się w swoją naturę, w rytm oddechów podwodnego świata.

Mimo braku trytoniego wzrostu patrzył na nią z góry. Drobna, krucha i niewinna z plątaniną ciemnych włosów opadających na ramiona. To z nim po raz pierwszy w swoim nieśmiertelnym życiu miała przekroczyć magiczną granicę, aby przeobrazić się w boską formę. Wyswobodzić drzemiącą w niej moc i poczuć wolność tkwiącą w żywiole wody.

Wyzwolona i piękna.

– Naszą naturą na zawsze będzie zaduma nad głębią tekstu. Nigdy się jej nie wyprę.

Uścisnął jej dłoń.

– Odrzuć od siebie wszelkie ograniczające cię myśli czy uczucia. To one sprawiają, że nigdy nie zasmakowałaś całkowitego spełnienia.

Posłała mu blady uśmiech i pozwoliła poprowadzić się na zewnątrz. Strażnicy niczym kamienne monumenty stali po obu stronach bramy. Milczący i stali. Nie zatrzymali ich.

Esla potrzebowała całej skrywanej wewnątrz siebie odwagi oraz obecności Tormoda, aby uczynić ostatnie kroki. Trzymał się blisko niej, stanowił jej podporę i ciepło. Miłość i nadzieję.

Czy miłość to także nadzieja? Czy nadzieja zawsze towarzyszy miłości?

Z tą myślą wystawiła rękę do przodu, dotknęła mieniącej się bariery, poczuła, jakby garść szpilek wbiła się w jej skórę. Jęknęła, zadrżała, przymknęła oczy.

Tormod w nagłym odruchu pociągnął ją do tyłu, ale syrena wyrwała się z jego uścisku i z powrotem wystawiła się na cierpienie. Była gotowa zapłacić wszelką cenę, aby tylko poczuć, co jej obiecano, co jej się należało.

Dłoń, przedramię, ramię. Metodycznie przesuwała się do przodu. Zaszczypał ją nos, po czym twarz zastygła w przejmującym chłodzie, a głowa zapulsowała od bólu. Przez chwilę nie mogła zaczerpnąć oddechu, wtedy poczuła, jak Tormod delikatnie popchnął ją do przodu.

Wypłynęła. W całości oddała się żywiołowi i temu, co miało do zaoferowania.

Oprócz bezdusznego zimna, czuła także siłę. Niewielką, ale leniwie rosnącą w jej piersi i rozprzestrzeniającą się na jej członki. Przesunęła palcami po pokrytych pomarańczowymi i ciemnymi łuskami biodrach, z początku niemrawo poruszyła żółto-czerwoną płetwą w kształcie wachlarza, której postrzępione końce przywodziły na myśl śmiertelne dla bogów morza płomienie. Zachichotała z podekscytowania i obróciła się wokół własnej osi, aż napotkała spojrzenie Tormoda. Patrzył na nią, jak nigdy przedtem. Z nieukrywanym podziwem. On. Potężny, przystojny o szerokiej piersi przeciętej skórzanymi rzemieniami, aby przytrzymać topór na jego plecach. Podpłynęła do niego, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go z całym zapałem i emocjami buzującymi w jej drobnym ciele. Smakował solą i winem. Kosztowała tej rozkoszy, ale mimo ujmującego ją głodu, oderwała się od niego i popłynęła przed siebie ponad nieprzeniknioną Otchłanią Krakena.

Zachwycała się nad rozmytymi kolorami kryształów wbitych w szczyt każdej z wież ustawionych wzdłuż rowu oceanicznego. Co i rusz odwracała się za siebie, aby podziwiać oddalający się zamek. Zachwycała się mieniącą się wszystkimi kolorami kopułę i widoczne za nią strzeliste wieże oraz białe budowle. Niczym płotka okręcała się wokół siebie, śmiejąc się w głos i machając do mijanych sheram, merham czy strażników.

Przepłynęli wzdłuż Srebrnej Równiny, gdzie swoim ogonem rozgoniła srebrzący się piasek i niczym zahipnotyzowana wpatrywała się w utworzone wodospady. Spłynęły w ciemności swoimi cienkimi liniami.

Kiedy tylko znaleźli się w Bajecznej Rafie Koralowej Esla nie mogła się nadziwić widokami.

– Te kolory! Chropowatość! Piękne... – Dotykała wszystkiego, aby tylko odczuć wszystko bliżej, silniej. – Niesamowite... – Cień ogromnego żółwia padł na nią z góry. Zbliżyła się do niego i złapała za nogę. Przez chwilę płynęli wśród ławic ryb i różnokształtnych skupisk rafy.

Zwróciła się w kierunku Tormoda z oczami pełnymi wzruszenia.

– Dziękuję.

Wtuliła się w niego i znowu wyszeptała podziękowanie, ucałował jego ciemną brodę, po czym wróciła do podziwiania widoków. Bujających się na wirach glonach i przypominających je gondach zaczepionych przy wlotach do drobnych jaskiń czy szczelin. Jedna z gond złapała rybę w swoje ramiona i wsunęła do skrytego dzioba. Niedaleko nich polował drapieżnik o ostrych, wyglądających niczym igły zębach. Właśnie wbiły się w skorupiaka.

– Piękne, ale i niebezpieczne.

– Tak. Mureny zażarcie walczą o swoje, a ich kły posiadają jad.

Skinęła głową i popłynęli dalej, wpływając w dolinę. Otoczyły ich wysokie ściany rafy porośnięte ukwiałami we wszystkich kolorach i długościach ich dziesiątek ramion. Spiralne, płaskie, chropowate i gładkie stworzenia pokrywały każdą przestrzeń, a wśród niej ujrzeli niebieską przydacznię o ciemnych plamach na granicy jej cienkiego ciała, sunącego nad koralowcami niczym kawałek masztu. Co i rusz mogli podziwiać ogromne małże o falowatych otworach w barwnych kolorach fuksji, granatu czy purpury.

Nagle przepłynęły nad nimi dwa ścigające się delfiny. Esla pisnęła w strachu.

– One są niegroźne. – Złapał ją za dłoń i zapytał: – Jak się czujesz?

– Jestem odurzona malowniczością morza. Nieustannie porównuję w głowie opisy z ksiąg i nie dowierzam, jakie piękno oferuje nam prawdziwy świat.

– Nawet najwyśmienitszy pisarz nie jest w stanie ująć w słowa tego, co stworzyli bogowie. Doceniamy kunszt artystów, rozkoszując się poematami oraz chwalimy obrazy, ale to nic. Nic – powtórzył w zamyśleniu. Esla w milczeniu przeskakiwała spojrzeniem od mięczaków, przez skryte wśród koralowców jaskinie po pływające wśród piękna ryby. Nawet ujrzeli miecznika, który gdy tylko ich ujrzał, prędko odpłynął. – Jak się czujesz? – Spojrzała na niego tą swoją głębią. Oblizała wargę i przesunęła palcami po zakrywających jej piersi kolorowych muszelkach i kamyczkach.

– Nie ważne, jak się czuję – odparła, po czym widząc zdezorientowanie pułkownika, dodała: – Lena i Tesa – wymówiła imiona swoich utraconych przyjaciółek. Obydwie młode, wdzięczna damy. – Bogowie stali się okrutni w swojej tajemniczej woli.

– Nie masz żadnych podejrzeń, kto im źle życzył?

– Kto mógłby im źle życzyć? Co prawda Tesa uwielbiała obgadywać wszystkich w królestwie, ale to nie powód do morderstwa, a Lena... – Pokręciła głową i przesunęła palcami po bladym ramieniu. – Lena to najsłodsza, najbardziej delikatna dama, jaką mi przyszło spotkać. Kto mógłby chcieć ich śmierci? Poza tym obydwie były na zabój zakochane, a nie można stawać naprzeciw miłości.

Tormod uśmiechnął się na jej słowa, po czym zaproponował:

– Pozwól, że pokażę ci piękno powierzchni. Skoro murena zaczęła polowanie, oznacza, że już nadeszła noc.

– Noc – szepnęła Esla poruszona myślą o nadchodzących widokach.

Tryton pociągnął syrenę w górę, wśród kolorowych przypominających drzewa koralowców, wśród plamistych żółwi i ukrywających się wśród cieni predatorów. Zostawili za sobą zjawiskowość morza, gdyż przed nimi miał czekała ich kolejny olśniewający krajobraz.

Wypłynęli ponad taflę i pierwsze, co poczuła Esla, to zimny wiatr. Owiał jej skórę szalem gęsiej skórki, ale widok nad jej głową odwrócił jej uwagę od wszelkich nieprzyjemnych doznań.

W zachwycie zapomniała jak się oddycha. Z otwartymi ustami wpatrywała się w sunące w ich kierunku płatki, jeden z nich upadł jej na język, a po nim kolejny.

– Śnieg? – zapytała targana niepewnością i wystawiła przed siebie dłoń, łapiąc znikające na jej skórze śnieżynki. – Jakie to nadzwyczajne – wychrypiała z rozrzewnieniem. – Niemożliwie piękne.

W pierwszej chwili sklepienie nad ich głowami wydawało się czarne, ale po chwili wpatrywania się w nie syrena dostrzegła granat, smugi fioletu i otaczające gwiazdy zielono-żółte kręgi. Wśród osobliwych kolorów mienił się srebrem i złotem księżyc. A wszystko zwieńczały rozrzucone mleczne obłoki.

– Niemożliwie piękne – jęknęła ni to w bólu, ni to w zachwycie.

Kolory nieboskłonu wypływały jedna z drugiej, tworząc olśniewającą całość rozlanych plam, niesamowitych odcieni i strumieni jasności wypływającej z gwiazd.

– Dziękuję.

Z pierwszymi łzami spływającymi po policzkach, pocałowała go. On w odpowiedzi otoczył ją ramieniem.

– Jesteś taka chłodna.

– Nic mi nie jest. Poza tym obiecałeś mi jeden taniec – szepnęła w odpowiedzi, ocierając swój nos o jego. Jej oczy błyszczały pożądaniem i tkliwością.

– Jeden ci wystarczy? – Przesunął palcami z jej biodra na kręgosłup, aż zadrżała, westchnęła i przymknęła oczy, rozkoszując się jego dotykiem. Splótł ich palce ze sobą. – Eslo. – Na nowo na niego spojrzała zamroczona wrażeniami. – Moja miła Eslo o oczach głębszych od otchłani i ustach słodszych od poziomek. – Jej usta zabarwił czuły uśmiech. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i potowarzyszysz mi na balu?

Piękno owego przeżycia przysłoniło wszelkie inne i zaparło jej dech w piersi.



Trzymając się za ręce, szli opustoszałymi ścieżkami ogrodu. Smugi kryształów lamp tworzyły balejaże kolorów i cieni na pomnikach. Nadały życia im szarym twarzom i pustym oczom. Sprawiały wrażenie, że z ciekawością obserwowały delikatne uśmiechy, ulotne spojrzenia, drżenie warg i spąsowiałe policzki.

– Gdzie mnie zabierzesz jutrzejszego wieczora?

– Przykro mi, moja miła, ale jutrzejszy dzień muszę poświęcić swoim obowiązkom.

Esla splotła ramiona pod piersiami, zawiedziona odpowiedzią ukochanego.

– Mam pewien pomysł, moja miła. – Wziął ją w ramiona, ucałował czoło, brew, nos. – Zatęsknijmy za sobą.

– Nie rozumiem. – Dmuchnęła na opadające jej na oczy włosy i skupiła się na jego ustach, które miały coś jej do przekazania, ale jego łakome dłonie, świetnie spisywały się w dekoncentrowaniu jej.

– Pamiętasz balladę o kochankach Isi i Kalim? – Skinęła głową, a on kontynuował. – Wybranek Isi nieustannie pilnował swojej miłości, nie dając jej wymknąć się, aby spotkała się z Kalim. Po niemal roku, jednego z wieczorów, kiedy to strażnik usnął, syrena wymknęła się ze swojej komnaty i pognała ku Kalim. Kiedy się odnaleźli ich namiętność wybuchła niczym wulkan. Wpadli sobie w ramiona, ich usta z żarliwością scałowywały samotność i tęsknotę, rozbudzając na nowo uczucia.

– Nie chcesz widzieć mnie przez rok? – jęknęła i z zaborczością przywarła do niego, jakby miał jej zaraz uciec i nigdy nie wrócić.

– Och! Nie, moja miła. – Ujął jej drobną twarz w dłonie, ponownie złożył pocałunek na czole i rzekł: – Zatęsknijmy za sobą aż do balu. Zapamiętajmy każdy skrawek naszych ciał i cieszmy się jedynie wspomnieniem w pustych ścianach naszych sypialń. – Z tymi słowy zapamiętale liczył iskierki w jej oczach i odgadywał odcień jej ciemnych włosów. W świetle kryształów lśniły granatem i zielenią. – A po tej bolesnej rozłące przybądź na bal w swojej zjawiskowej, rdzawej sukni i pozwól mi się zakochać na nowo. – Pocałował ją na nowo, nie pozwalając jej na odmowę. – Na nowo – mruknął, sunąc palcami po jej kręgosłupie, aż zadrżała, jęknęła i znowu przywarli do siebie w żarłocznym pocałunku.

– Dwa dni – żałosne sapnięcie wydobyło się z jej ust pomiędzy pieszczotami. – Dwa dni, Tormodzie.

– A teraz odpocznij, moja miła.

– Nie chcę.

Wciąż buzowała od podekscytowania nowymi przeżyciami i rozbudzonym w niej pożądaniem. Poprosiła, aby zabrał ja ze sobą na pożegnanie przed rozstaniem.

– Jesteś wyczerpana i zmarznięta. Potrzebujesz ciepłej kąpieli i długiego snu.

– Nie prawda! Potrzebuję twoich gorących ramion i bezsennej nocy – sparowała pełna zawziętości. Cmoknęła go w szyję i brodę. – Potrzebuję cię.

– Eslo. – Odsunął ją na długość ramienia. – Odpocznij.

Wydęła usteczka w dziubek, mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem i po spleceniu ramion pod piersiami, odwróciła się i odeszła.

– Odprowadzę cię.

Dogonił ją i objął ramieniem, a usta syreny przywdział delikatny uśmiech. Z ufnością wtuliła się w jego bok.



I co o tym myślicie? O Esli i o Tormodzie. O ich... miłości?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro