-*- 13. SMAK WINA
Zasiadał w jednej z sześciu lóż królewskich, a wraz z nim reszta pułkowników i ich wybrankowie czy towarzysze. Słodka merhama o brązowych lokach i różowych parzydełkach donosiła wino i przystawki, układając je na niskich stolikach wciśniętych pomiędzy fotelami a ścianą z wykutym w niej szerokim pasmem otworu widokowego. Tormod odmówił sobie jedzenia, ale poprosił o słoneczny zgon, mocną wódkę sprowadzaną z dalekiej północy z krain, których żaden z syren i trytonów nigdy nie ujrzał. Przynajmniej nie o zdrowych zmysłach.
Ze względu na ogromną odległość, ta podróż zakończyłaby się niebezpieczną chorobą wywołaną zbyt długim przebywaniem poza kopułą. Nazwano ją wędrownym szaleństwem. Objawia się przez nadpobudliwość, ataki agresji, bezsenność, czasami apatią, tak zwaną depresją, ale najgroźniejszym z symptomów był nieustanny zew wody. Takie jednostki nie chciały wrócić do domów, a odpływały w bezkres mórz, pogłębiając swój niebezpieczny stan, dlatego też wydano dekret, że wszyscy dotknięci tą chorobą byli skazani na obowiązkowe badania prowadzone w więzieniu pod czujnym okiem kapłanki Wanory i królowej-matki Narii.
Wielu opuściło zamek, nie wróciło i nie zostało złapanych. Choć specjalny oddział skompletowany przez wyselekcjonowanych księżycowych orek, żółwi oraz sheram nieustannie polowało na dezerterów.
Mimo zewu wody Tormod preferował wygody zamku, niż czyhające poza kopułą niebezpieczeństwa w postaci czających się rekinów, plujących ogniem bestii i innych stworów.
– Dziękuję. – Ucieszył go widok długiej, wypełnionej niemal przezroczystym, ale lśniącym złotem trunku.
– Masz zamiar się upić? – mruknął Sulivan i z ciężkim westchnieniem opadł na wyłożony poduchami fotel.
– Nie tylko siebie.
– W takim razie lej – mruknął z zadowoleniem, po czym splótł dłonie na swoim pokaźnym brzuchu i z widocznym znużeniem spojrzał na odbywające się na piaszczystej arenie wydarzenia.
W równym rzędzie stały płotki mające stać się nowym pokolenie rycerzy. Właśnie odbywała się ceremonia zakończenia Meraki.
Tormod pomyślał, że za czasów jego młodości nie trenowano aż pięćdziesięciu lat, aby doświadczyć tego zaszczytu. Powstania, walki, czające się ze wszystkich stron zagrożenia sprawiły, że każdy, kto potrafił trzymać broń, stawał się pełnoprawnym rycerzem. Podarowano im gorget bez rytuałów, modłów, podniosłych przemów, podziękowań i wieńczących celebracji zbiorowych walk czy też nocnych wyczynów okradania ośmiornic i innych szaleństw mających ukazać spryt i odwagę nowych rycerzy.
Tormod wraz z rówieśnikami dowiódł swojej wartości w prawdziwych bitwach. Choć sam osobiście doceniał starania młodszych pokoleń, wiedział, że niektórzy naśmiewali się z nich.
– Za co wypijemy? – zapytał po tym jak przesunął po niskim, drewnianym stoliku kielich wódki. Sulivan od razu niczym wyczuwający krew rekin odepchnął się od oparcia i złapał za kryształowe naczynie.
– Za co? – Obrócił nim na boki, aż złoto w czarce zawirowało niczym jesienne liście. – A czy to ważne za co? Los ani bogini, w co tam wierzysz, nie słuchają modłów, więc czemu mieliby uczynić to z toastami?
– Toasty wznoszone są w radości, więc może je lepiej będzie słychać? – zaproponował, choć sam sobie nie wierzył.
– To wypijmy za tych cholernych rycerzyków, aby okazali się czegoś warci, bo ja kolejnych wojen nie będę dla nich wygrywał – mruknął znużonym tonem, po czym nie czekając na przyjaciela, opróżnił kielich.
Tormod z radością uniósł kielich i krzyknął:
– Za dzielnych wojów i ich nadchodzące zwycięstwa!
Inni zgodnie wznieśli rozweselone okrzyki, po czym swoje trunki i wypili za ten zacny toast.
– Już czujesz się lepiej?
– Hmm? – mruknął Tormod, oblizując z wargi gorzko słodki smak alkoholu. Wolał udać, że nie słyszy przytyku.
– Nieważne – odburknął i pochylił się ku butelce. Złapał za nią i nalał im następną kolejkę. Bajarz z ochotą podsunął mu swój kieliszek.
– Jak myślisz, czy nasi nowi rycerze wybiorą się na Błędną Rafę Koralową?
– Ta ta i ukradną komuś grzebień. Zacne nadchodzące zwycięstwo. Tylko im pogratulować. Proponuję ci, abyś tego, kto ukradnie najwięcej przedmiotów, pasował na jednego ze swoich paladynów.
– W takim razie pierwszy z historii kankam zostanie paladynem.
Sulivan ryknął głośnym i gardłowym śmiechem, aż reszta towarzystwa skupiła na nim swoją uwagę. Zdegustowani, osądzający, wywyższający się ponad tego zgorzkniałego, smutnego trytona, a wcale nie lepsi, tylko lepiej radzący sobie z problemami i ukrywający je za fasadą przesadnej uprzejmości.
– Słowo się rzekło, strumień się wybił.
– Te kankamy z pewnością przebijają sprytem niejednego z płotek.
– Nie mów, że planujesz odrzucić wszystkie zgłoszenia – zainteresował go ten temat. Sam nie zajmował się tą sprawą, za każdym razem oddelegowując ją do Mathiasa, ale wiedział, że jego przyjaciel osobiście selekcjonował zgłaszających się do jego oddziałów na Błędnej Rafie Koralowej.
– Może nie wszystkie, ale z pewnością większość. Po co mi użerać się nad bandą topiących się ryb?
– Szansa należy się każdemu.
Tormod po ujrzeniu jego niezadowolonej miny zrozumiał, że ten temat lepiej zamknąć i przejść dalej. Więc też tak uczynił. Poprowadził z przyjacielem nic nieznaczącą rozmowę w trakcie gdy Mistrzowie przemawiali na temat swoich podopiecznych, a kapłanka pobłogosławiła wszystkich i wzniosła modły oraz zawieszono na szyje płotek gorgety. Stali się rycerzami.
Sulivan pił, polewał, a bajarz starał się dotrzymać mu tempa. Szybko pojął, że stanowi to problem, jeśli planował o własnych siłach wrócić do swoich komnat.
Aż wreszcie zapowiedziano zbiorowe walki. Po chwili na usypanej piaskiem i nadźganej przeszkodami w postaci pomników, drewnianych ogrodzeń i sadzawek arenie zostało dziewięciu wojowników, reszta zniknęła za wrobioną w ścianę trybun bramą.
Sulivan poprawił się w fotelu i dolał kolejne porcje słonecznego zgonu. Tormod przyjął ją z wdzięcznością i wspomniał o jej innej nazwie.
– Złota pożoga. Pokrętna nazwa – w zamyśleniu zamieszał alkoholem w krysztale. – Ostry, niebezpieczny, jak jego imiennik shile. Pomocny na sen, ale śmiercionośny przy większych dawkach.
– Często pijałem go z Yakiem.
– Substancję czy alkohol? – zapytał infantylnie. Czuł jak kolejny łyk mocnego, gorzkosłodkiego trunku przyjemnie rozlał się po jego członkach i zaczął mieszać w głowie. Rozsupływał poplątane myśli, koił poszargane nerwy, wygładzał pomiętą pościel i ścierał krew z przegryzionej wargi.
– Nie piję świństw na sen, alkohol jest lepszą alternatywą.
– Ciężko się z tobą nie zgodzić, chociaż sam wolę ciepłe ramiona i słodkie usta.
– Bo jesteś głupi.
– Wręcz przeciwnie, przyjacielu. Głupotą jest skupienie się i zatracenie w jednej przyjemności życia i rezygnowanie z innych. Ty tym tracisz, a ja zyskuje.
Nic nie odpowiedział. Z pewnością się z nim nie zgadzał, ale bajarz zdecydował, że ciągnięcie tego tematu będzie bezsensowne i skupił się na walkach, choć co i rusz zerkał na bok, gdzie damy ubrane w śliczne suknie i dopasowane gorsety wypinały do przodu swoje słodkie piersi, uśmiechały się, chichotały, wachlowały wachlarzami z małż i kości. Urocza merhama lawirowała między fotelami, donosząc wina i smakołyki. W powietrzu unosił się zapach alkoholu, ziół i ryb. Mathias zażarcie dyskutował o czymś ze swoją wybranką, ale starał się mówić niezwykle cicho, przez co Tormod wyłapał tylko kilka słów i niewiele z nich zrozumiał.
– Meryn się z nią bawi – mruknął Sulivan, przyglądając się walce rodzeństwa. Tormod spojrzał w tamtym kierunku.
– Nie bawi, tylko czeka.
– Na co?
– Kiedyś Gor mi powiedział, że to wielka strata, kiedy to bogowie podarują potęgę i zarazem stłumią ją łagodnością serca.
– Jak zwykle, zamiast powiedzieć wprost to paplasz – mruknął gardłowo, widocznie niezadowolony. Jego twarz powoli zalała czerwień, po czym leniwie spłynęła na szyję. Język nie plątał mu się, ale Tormod wiedział, że przyjaciel wypił za dużo.
– Już tłumaczę...
– Nie musisz. Rozumiem, że bogowie jak zwykle zadrwili. Zamiast podarować siłę syrenie, która ma więcej ikry, to dali temu idiocie z laską bojową!
Tormod zauważył, że podniesiony ton przyjaciela znowu zwrócił uwagę zgromadzonych pułkowników i resztę towarzystwa. Posłał im przepraszający uśmiech.
– Poza tym, co mnie to interesuje. Pewnie z niej głupia flądra, jak ze wszystkich innych – mruknął i zabrał się za nalewanie trunku. Ręka mu się nieznacznie trzęsła, dlatego też nieco rozlał na drewniany stół.
– Za co wypijemy?
– Wypijmy za kurwy! – Wstał i podniósł kielich do góry, rozglądając się na boki. Saoirse wyglądała na rozbawioną, Yvone beznamiętną, a miny innych wydawały się niezadowolone. – Za ich haniebne uczynki, jadowite słowa i kamienne serca!
– Wypijmy przyjaciele! – Tormod poderwał się do pionu. Poczuł, jak zimny trunek spłynął mu po dłoni na nadgarstek, aż po mankiet niebieskiej koszuli. Nie przejął się tym, tylko uśmiechnął i rzekł do zdegustowanych zachowaniem Sulivana gości: – Wypijmy za kochanki, które umiliły nam wieczory! Za wybranki, które rozgrzały serca, za słodki śmiech córek, ale co ważniejsze za matki! – Usłyszał, jak głos mu zadrżał, jak trzymająca w górze kielich dłoń także. – To dzięki ich poświęceniu tutaj jesteśmy!
– Za matki! – Saoirse jako pierwsza podniosła wypełniony czerwonym winem kryształ w kształcie płetwy, za nią powoli podążyli inni, aż salę wypełniły słowa podziękowań i wdzięczności ku matkom. To one oddały swoją wieczność dla nowych pokoleń.
– Kapłance Wanorze by się to spodobało – mruknął rozbawiony Tormod, kiedy usiedli, na co Sulivan odparł:
– O wilku morskim mowa...
Z korytarza do sali weszła kapłanka w towarzystwie matki króla. Pierwsza z nich jak zwykle nie zachwycała swoim wyglądem. Prosta karminowa suknia ciasno przylegała do umięśnionego ciała, a czarny skórzany kołnierz wraz z gorsetem tylko podkreślały jej kanciaste kształty. Za to Naria mimo podeszłego wieku wciąż czarowała swoim młodzieńczym wdziękiem. Tego dnia ubrała na siebie grafitową, lejącą się spódnicę z delikatnym rozcięciem, skąd nieśmiało wystawała drobna stópka, smukła łydka i srebrny łańcuszek z onyksami na kostce, do tego gorsecik z tajemniczymi znakami ułożonymi z migoczących czarnych i czerwonych kamieni.
Ku zaskoczeniu Tormoda zmierzyły w ich kierunku. Zerknął na przyjaciela. Czerwone policzki, zamglone spojrzenie i już wiedział, że to raczej źle się skończy. Zdusił w sobie chichot, ale ledwo, gdyż sam czuł się podchmielony.
– Królowo-matko Nario, kapłanko Wanoro – wstał i przywitał je gestem szacunku. Sulivan uczynił to samo, ale niechętnie i niechlujnie, co spotkało się z niezadowolonym grymasem i gromiącym spojrzeniem Wanory.
– Słoneczna pożoga? – mruknęła Naria i usiadła obok bajarza, a służkę poprosiła o kieliszki i kolejną butelkę.
– Zdecydowaliśmy, że tak podniosły moment należy zakończyć z przytupem.
– A więc kończmy! – odparła i odebrała od merhamy pełny kieliszek, drugi kazała dać kapłance, ale ona podziękowała. – Wanoro! Wypijmy za nowe pokolenie.
– Dzisiejszego wieczoru nowe pokolenie wypije za nas wszystkich, więc ktoś musi zostać trzeźwy – wytłumaczyła ostro, po czym spojrzała na Tormoda. To zapowiadało problemy, więc czym prędzej wzniósł czarkę i zawołał:
– Za nowe pokolenia! Za niezapomniane szaleństwa! Za niepowstrzymaną ambicję!
Wypili. Bajarz po wychyleniu całego kieliszka usiadł. Czuł zawroty głowy i nieprzyjemny posmak goryczy w ustach. Sięgnął po nadziane na metalowe wykałaczki kostki owoców. Wgryzł się w jedną z nich, słodki sok rozpłynął się po języku, wymieszał z gorzkimi łzami wódki i złości.
– Królowo-matko Nario jestem niezmiernie zawiedziony, że jeszcze nie zostałem przez ciebie porwany.
– Przykro mi, Tormodzie, jednak nie miałam nawet chwili wytchnienia. Przygotowania do balu, Rytuału Połączenia, narady. Sam rozumiesz. Obowiązków nie wolno zaniechać.
– Czyżbyś zbyt dużo czasu spędzała z kapłanką Wanorą? – Spojrzał na wspomnianą syrenę. Ta jak zwykle minę miała nieprzyjemną, jak zagniewane dziecko, któremu odmówiono zabawy w rozrywanie rozgwiazdy. – Czuję się zobowiązany, aby na nowo odkryć dowcipną damę za tą fasadą poważnej radczyni. Może jeszcze przed balem przyjdę z butelką mojego najlepszego wina i opowiem ci o figlach bliskiego przyjaciela. Muszę nadmienić, że w historii wplecione są kajdanki oraz słój miodu.
Naria niewinnie zachichotała, gładząc prześwitujący rękaw sukni i opadające na niego kaskady fiołkowych włosów. Ich kolor nadawał jej młodzieńczego blasku, kiedy to wyprostowana postawa i skupienie nad sprawami państwa, odejmowały jej uroku.
– A mogłabym poznać ich imiona? – Dopiła resztkę złotej pożogi. Nawet się nie skrzywiła.
– Nario – mruknął i przysunął się bliżej niej, pochylił nad nią, poczuł ostrą woń ziół i alkoholu, i wyszeptał: – Nie mogę zdradzać tajemnic.
– Nawet mi? – Zauważył jej delikatny gest dłoni, rozkazujący służącej, aby nalała im więcej alkoholu. Niezwykle powabna, dworska, piękna. Jedna z syren, które flirtowały z nim, ale nigdy nie doszło do niczego więcej. Nie tylko z powodu strachu przed gniewem jej syna, króla Norwy, ale i czystego, zbudowanego na latach przyjaźni szacunku.
– To zależy, jak mnie poprosisz.
– Ja nigdy nie proszę – głos miała gładki, delikatny niczym pocałunek o świcie.
– A błagasz? – Jej uśmiech czarował. – Padniesz na kolana? – Widział to oczami wyobraźni. Jej smukłą, niemal nagą sylwetkę. – Rozchylisz usta? – Uczyniła to. Jej oczy lśniły, zwilżone wargi przyciągały. – I...
– Przestańcie! Nario! Tormodzie! Nie przystoi wam takie zachowanie!
Matka króla przybrała na twarz niewinną maskę, odsunęła się i zaczęła sączyć wódkę. Tormod zauważył, że podniesiony ton kapłanki przyciągnął uwagę innych. Przypominali mu mewy. Wanora niczym rekin żerowała na swojej ofierze, którą akurat stał się on, a gapie podlatywali, aby oderwać przynajmniej kawałek mięsa.
– Jakie zachowanie? – burknął Sulivan zachrypniętym od picia głosem. Opierał łokcie o kolana, patrzył przed siebie. Chyba przyglądał się walkom, ale Tormod nie był przekonany. – Przyszliśmy celebrować, więc celebrujmy, a nie zajmujesz się krytyką.
– Zająć krytyką to się zaraz mogę. Twoja osoba to chodząca prowokacja.
– Do usług flądro.
– Nie przyszłam tu dyskutować z pijaczyną, chociaż ty w porównaniu do Tormoda uczestniczysz w naradach i wywiązujesz się ze swoich obowiązków.
Sulivan burknął coś, ale tak niewyraźnego, że ciężko było rozszyfrować, po czym wstał i odszedł. Zostałem sam na placu boju – pomyślał bajarz i dla dodania sobie odwagi, wziął łyk złotej pożogi. Naria chyba pomyślałam o tym samym, ponieważ także uraczyła się słodko gorzkim trunkiem. Zerknął na nią. Syrena wydawała się niezainteresowana rozmową, gdyż skupiła swoją uwagę na placu, gdzie toczono walki.
– Musimy omówić kwestię morderstw.
– Jestem cały twój, kapłanko. Posłuszny, oddany, skupiony.
– Miejmy nadzieję, że w takim samym stopniu, jak ulegasz swoim pragnieniom – odparła z przyganą w głosie, ale Tormod jak zwykle nie przejął się jej aluzją. Przybrał nonszalancką pozę i rzekł:
– Droga kapłanko, znasz moją miłość do królestwa.
– Do wina i kochanek? Tak. Co do królestwa, to nie mam takiej pewności, ale nie przybyłam o tym dywagować, a wdrożyć cię w moje rozważania odnośnie mordercy. – Tormod słuchał, choć alkohol szumiał mu w głowie niczym przyjemna melodia deszczu uderzającego o szyby. To go niezmiernie dekoncentrowało. – Z pewnością znany jest ci termin wędrownego szaleństwa.
– Pisarze nie szczędzili opisów pełnych pasji i nostalgii. Niebywały błogostan życia na morzu oraz melancholia spowodowana tęsknotą za rodziną i poczuciem bezpieczeństwa w magicznej kopule. Co najważniejsze ostateczna przegrana walce z przynależnością naprzeciw wolności.
Tormoda od wieków fascynował ten temat. Naria niejednokrotnie pożyczała mu swoje notatki po wywiadach z pacjentami. Ci często nie potrafili skupić się na rozmowie, odpowiedzieć na najprostsze pytania, tylko rozwodzili się nad niezrozumiałymi dla nich elementami, często wyrwanymi z kontekstu, będącymi jedynie mieszaniną niełączących się w logiczną całość słów.
– To tylko bajdurzenia. Z naukowego punktu widzenia wędrowne szaleństwo wywołane jest stanem przytłoczenia emocjonalnego, wynikającego z nieustannego napięcia i niezdecydowania. Następstwem braku powrotu do kopuły, aby ukoić nerwy wśród bezpiecznych murów, taka jednostka traci zdrowe zmysły.
– Ten opis nie jest tak urzekająco tragiczny jak wiersze Jillian.
– Skup się, Torodzie. Nie przyszłam tu bajdurzyć, tylko przedstawić ci teorię obciążającą jedną z podejrzanych.
– Mówiłem, że słucham, kapłanko. Nie kłamałem.
– Więc spójrz na wędrowne szaleństwo z drugiej strony i postaw kogoś, kto nie opuszcza magicznej kopuły. Co dzieje się w głowie takiej jednostki?
– Możliwe, że zachodzą podobne zmiany. Szaleństwo uczuć i pragnień – odparł całkowicie nieświadom, do czego dążyła kapłanka.
– Czy jesteś świadom, że Esla nie wypłynęła na wody od swoich narodzin? – Rozejrzał się po zebranych. Wydawali się całkowicie zaabsorbowani walkami, ale wolał nie ryzykować.
– Lepiej porozmawiajmy na osobności. – Wstał, a Wanora uczyniła to samo, choć nie zostawiła tego bez komentarza.
– Wszyscy i tak dowiedzą się prawdy.
Tormod w to wątpił. Tyle kłamstw krążyło między ustami dworzan czy żołnierzy, że wolał tego nie poddawać analizie, więc pozostawił te myśli dla siebie. Opuścili lożę i wyszli na korytarz, skąd Tormod zaproponował, aby przeszli na mury, skąd mieli dobry widok na szranki.
Po chwili stanęli na blankach, gdzie zebrała się spora grupa wartowników. W ogóle nie zwrócili uwagi na nowoprzybyłych, pochłonięci przez wydarzenia walk zbiorowych.
– Wracajcie do obowiązków! – wydał rozkaz ostrzejszym i bardziej stanowczym niż zwykle tonem. Na dźwięk jego głosu wojownicy oderwali się od zajęcia, zmieszali niczym przyłapani na pierwszych zalotach kochankowie, po czym rozeszli się, zostawiając bajarza samego z kapłanką. Ta nie czekała, od razu przeszła do ataku.
– Jesteś świadom, że babka Esli tylko kilka razy opuściła kopułę, a matka po jednej próbie całkowicie zrezygnowała z wypływania na wody na rzecz zamkowych wygód? Chyba nie muszę ci mówić, co to oznacza.
– Musisz, ponieważ twoja teoria jest zbudowana na tak ruchomym gruncie, że ciężko je określić jako fundament jakichkolwiek osądów, a więc powątpiewam, o czym właśnie rozmawiamy.
– Esla była widziana w okolicach ogrodów, jest tkaczem wody, więc nie potrzebowała ostrza, aby zabić swoją przyjaciółkę, która znała ją i z pewnością nie spodziewała się ataku, stąd brak oznak jakiejkolwiek walki.
– Świadkiem obecności Esli przy ogrodach jest zapijaczony Krath. Jego zeznania naprzeciw słowom córki szanownego Samuela są nieważne.
– Przedstawiam ci dowody...
– To nie dowody, tylko domysły stworzone na bezdusznej kalkulacji, gdzie osobowość postaci w ogóle nie została wzięta pod uwagę – tracił cierpliwość. Wypity alkohol wcześniej otulający jego zszargane nerwy, zaczął burzyć nurt jego myśli i podsycać gniew.
– To trzeźwy osąd, Tormodzie, tobie też by się przydał.
– Trzeźwym osądem ty staniesz się głównym podejrzanym. – Wykonał kilka kroków, zmniejszając dzielącą ich odległość. – W końcu ciebie także widziano w ogrodach. Mój trzeźwy osąd podpowiada mi, że jako morfa mogłaś ją oczarować, podejść i zaszlachtować, a ona nawet nie byłaby tego świadoma, aż byłoby za późno, po czym zostawiłaś ją przy fontannie bogini Edyry, jako ofiara dla niej.
– To absurd.
– Tak jak twoja teoria, kapłanko – wysyczał wściekle. – Esla nie ma motywu.
– I tu się mylisz. – Czekał, jakie tym razem bzdurne domysły wysnuła syrena. – Za niecały miesiąc Tesa miała zostać wybranką, a Esla jako zbyt delikatna dama, która nie wypływa na wody i cierpi na gorączki, stanowi kiepską partię, więc jest skazana na samotność. Kierowała nią czysta zawiść, stąd giną tylko syreny, które zostały komuś obiecane.
– Esla to piękna, czarująca dama i kręcą się wokół niej amanci, gdyż nie wszyscy są tak nieczuli i wyrachowani, jak ty.
Wanora pokręciła ze zrezygnowaniem głową. Twarz miała wykrzywioną w nieustannym grymasie niezadowolenia. Gdzieś w tle słyszeli oddalone odgłosy walki i szum wiwatów widowni.
– Sądziłam, że wspólna rozmowa pomoże w rozwikłaniu sprawy, ale widzę, że to do niczego nie prowadzi. – Dumnie uniosła brodę i dodała: – Z tego powodu poinformuję króla o twoim braku profesjonalizmu i złożę propozycję, abym to ja zajęła się odnalezieniem mordercy. Podchodzę do sprawy z rzetelnością i dystansem, których ci brakuje.
– Jestem pułkownikiem królewskiej straży i to mój obowiązek, aby odnaleźć mordercę. – Stanął naprzeciw syreny. Tak samo szeroki w ramionach, ale o pół głowy niższy, z tego powodu był zmuszony zadrzeć głowę do góry.
– Nie mamy na to kolejnego sezonu. Sprawa musi zostać wyjaśniona do balu. Nie możemy pozwolić, aby lud bał się o własne życie podczas tak doniosłej uroczystości, jak ogłoszenie przyszłej królowej. – Przygładziła krwiste poły sukni, posłała mu brzydki uśmiech i wypowiedziała słowa, które nie powinny wyjść z ust damy: – Zajmij się swoimi obowiązkami, zamiast jeszcze bardziej brukać imię swojej rodziny, tak jakby twój ojciec nie uczynił tego wystarczająco.
– Zważ na słowa, stara flądro! – wymuszone poszanowanie zniknęło, a zastąpiła go niechęć a wręcz wrogość. Czarujący oraz wyrozumiały słuchacz zniknął, a pojawił się zirytowany i zmęczony tryton. Choć Wanora była od niego starsza, on także przełknął wiele goryczy w swoim życiu i w tamtej chwili miarka się przebrała. – Brak szacunku... – Ugryzł się w język i zamiast jej zagrozić ostrzem, powiedział: – Bogowie karzą tych, co zniesławiają imię zmarłych. Popamiętasz moje słowa, kiedy bogini przyjdzie po zapłatę.
– Źle mnie zrozumiałeś. Ja nie szargam imienia twojego ojca. Sam to uczynił, wbijając sztylet we własne gardło, a ja jedynie sugeruję, abyś odnowił świetność swojej rodziny. Gdzie podziała się waleczność i lojalność królowi? Twój ojciec poświęcił życie trywialności uczuć, a ty zamiast naprawić jego błędy, to idziesz jego śladem.
– Mój ojciec kochał i nie ma w tym ani krzty trywialności, ale moja śmierć w odmętach więzienia przez rządzę krwi, nie będzie tak sławetna, jak jego. – Miał nadzieję, że jego spojrzenie oraz ostrość słów, uciszy kapłankę, ale się przeliczył. Jej cięty język oraz umiłowanie w krytykowaniu, wygrało.
– Kolejny smarkacz z ograniczonym spojrzeniem na świat! Twój ojciec był egoistą, a ty także nim jesteś!
Tormod warknął, zaciskając dłonie w pięści, na co Wanora z wprawą wyciągnęła ze swoich włosów czerwony, cienki niczym igła sztylet i z pewnością była gotowa, aby wydać ze swojego gardła niebezpieczne wdzięki morfy. Ale atak nie nadszedł. Tormod pragnął ją tylko nastraszyć, nic więcej.
– Nie bój się, jędzo, pozwolę, aby bogowie rozprawili się z tobą. Pomodlę się, aby śmierć z ich rąk trwała dłużej, niż topór wbity w twoją czaszkę. To zbyt szybkie i niemal bezbolesne, a zasłużyłaś na więcej.
– Groźby są surowo karane! – zagrzmiała w złości, ale nie strachu.
– Trwoga przed bogami powinna być większa, niż przed prawem, kapłanko. Kto jak kto, ale ty powinnaś to wiedzieć. A teraz pozwól, że cię przeproszę – powrócił szarmancki tryton. Nawet ukłonił się przed syreną, choć było to bardziej sceniczne, niż szczere, po czym pożegnał się i odszedł.
Idąc schodami w dół, czuł pulsującą w całym ciele wściekłość. To uczucie nie minęło nawet kiedy złapał za kielich i upił potężny łyk pożogi, a Naria odezwała się swoim słodkim głosem:
– Tormodzie, wszystko w porządku?
– W jak najlepszym.
– W najlepszym będzie, jeśli nareszcie złapiesz mordercę, zanim pić i się zabawiać.
Opętany gniewem nawet nie usłyszał, że za nim szła. Już otworzył usta, by jej odpowiedzieć, ale Sulivan go wyręczył. Wstał z fotela i stanął pomiędzy nim a kapłanką.
– W jeszcze lepszym, jeśli wreszcie się zamkniesz.
– Z szacunkiem się wypowiadaj albo w ogóle!
– Z szacunkiem to ja podcieram dupę, ale kiedy patrzę na twój ryj, to mam ochotę złapać za miecz i...
– Uważaj, co mówisz, zapijaczony...
Sulivan sapnął, już zacisnął dłonie w pięści, a Tormod podekscytowany nadchodzącymi wydarzeniami, nie od razu pojął, co się działo, gdy dotarł do niego podniesiony głos i głośny plask. Spojrzał w bok. Zamurowany Mathias stał w miejscu z czerwieniejącym od uderzenia policzkiem, a jego wybranka Gabriela odchodziła, gniewnie stąpając bosymi stopami po drewnianej podłodze.
Tormod pomyślał, że zapewne dowiedziała się o kolejnej z jego kochanek, ale nie dane mu było dłużej się nad tym rozwodzić, gdyż przestrzeń przyszyły głośne wiwaty, gwizdy i ogólne poruszenie. Spojrzał na miejsce walk.
Roarke stała ponad pokonanym Merynem. Podała mu dłoń, ten wstał i rzekł:
– Dziękujemy za naukę, Roarke. – Posłał zwyciężczyni gest szacunku.
– Pozostała ostatnia walka! – zagrzmiał donośny głos Norwy, a po chwili z loży na plac opadł potężnie zbudowany tryton. Przy zderzeniu z podłożem wzbił do góry tumany piasku. Po chwili chmura rozwiała się i ukazała postać króla. W dłoni dzierżył dwuostrzowy miecz i zmierzał w kierunku płotki. Syrena zdawała się struchleć na jego widok.
– Co on wyprawia? – jęknęła Naria i ruszyła w kierunku wyjścia, a Wanora po chwili wahania podążyła za nią.
– Mam propozycję, przyjacielu – odezwał się Tormod przy pierwszym metalicznym szczęku mieczy. – Chodźmy stąd i zabawmy się na wodach.
– Czasami zdarzy ci się mówić do rzeczy.
Kiedy opuszczali salę Tormod niemal czuł świdrujący wzrok reszty na swoich plecach, ale spływająca w dół gardła fala złotej pożogi zmyła te natrętne myśli z plaży jego umysłu i wyrzuciła na brzeg kolejne butelki alkoholu oraz słodką syrenkę. Ciemne do ramion włosy, zamyślony wyraz twarzy i ten pomarańczowy kyanit. Jednak tym razem nie stroił jej szyi, a leżał pomiędzy jej nagimi piersiami.
Odepchnął te myśli od siebie i objął przyjaciela ramieniem. Skupił na celu przed sobą. Zew morza, jego przyciąganie, chłodne, orzeźwiające odmęty. Potrzebował tego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro