13. Bogowie i Kieł
Zielone ciemności więzienia – ta nazwa nie wzięła się znikąd. Zbudowane na planie okręgu, z kilkunastu poziomów i setek oddzielnych cel, skrywało się w podziemiach. Pośrodku ziała pustka, a z góry padało na nią zielone światło z ogromnego wbitego w sufit kryształu. W magiczny sposób z powietrza odessano wodę. Na tyle, aby pozostawić jeńców przy życiu, ale wystarczająco, aby błagali o łaskę.
Na najwyższym piętrze znajdowała się kwatera strażników. Przytulna, nieco sucha, ale nie krzywdząca w krótkim czasie wachty. Pomieszczenie umeblowano oszczędnie i wygodnie w tym samym czasie. W rogu komnaty znajdowało się źródełko, a tuż obok niego zawieszone na haku wiadro, a w nim cynowy kubek. Więźniowie byli pojeni raz dziennie, karmieni raz na kilka dni. Po drugiej stronie komnaty odbywający wartę pochylali się nad stolikiem, grając w karty czy kości. Zaraz obok stały dwa łóżka. Pod jedną ze ścian mieściło się palenisko. A z niego unosił się zapach ziół, nieco zaniedbanych. Przez zbyt suche powietrze wymagały troskliwej opieki, którą strażnicy nie zaprzątali sobie głowy. Naprzeciwko paleniska prowadziły schody w dół zielonych odmętów.
Na piętrze niżej przebywały matka króla z kapłanką. Z ramionami zaplecionymi pod piersiami i zamyślonymi spojrzeniami, przyglądały się klęczącej przy kratach postaci trytona. Z jego zaciśniętych na szczeblach palcy skapywała krew. Twarz miał wynędzniałą, popękaną, choć nie aż tak, jak znajdujący się w najsuchszych miejscach więzienia skazani. Jemu pragnęli pomóc, wyleczyć z wędrownego szaleństwa, nie zabić, nie wymusić błagania.
– To nienaturalne... – wyrzucił spomiędzy spierzchniętych ust. – Woda jest naszym domem, naszym żywiołem. A ta przeklęta kopuła to więzienie, nie dar. – Podniósł na nie przekrwione, zapadnięte oczy. – To ona odbiera nam nieśmiertelność, to ona stanowi naszą zgubę.
Wanora prychnęła.
– Bogowie podarowali nam ją dla możliwości rozpłodu i dla bezpieczeństwa. Nikt nie jest w stanie odebrać nam zamku, a więc i nas pokonać.
– Wśród bezmiaru mórz nie istnieje podział, ani sojusze, ani wojny. – Oparł czoło o kraty i powtórzył wcześniejsze słowa: – To nienaturalne.
– Nie istnieją wojny? Wytłumacz to klanom kherru. Jedynie wojna stłumiła ich żądzę krwi, a podpisano sojusz powstrzymał dalsze walki. – Patrzyła na trytona z obrzydzeniem. Zdradził swój kraj dla pozornej wolności, którą mu i tak odebrali. – Chodźmy, tracimy tylko czas. – Nie czekając na Narię, skierowała się ku schodom.
– Nienaturalny jest nasz dom, ani zawarty przez mojego wybranka pokój?
Więzień pokiwał głową, choć nie była pewna, czy ten gest stanowił odpowiedź czy jedynie jego stan. Był okropnie wycieńczony, choć z cel na najwyższym piętrze nie wyciągano aż tak wody, a znajdujących się tam pacjentów pojono dwa razy dziennie.
– Wytłumacz to – odchrząknęła, słysząc swoją chrypkę.
– Boginie nas ograniczają, magia i tradycja nas ograniczają.
– Lepiej zamilcz, nim rozwścieczysz nasze stwórczynie! – Wanora stała na pierwszym stopniu, wyczekując towarzyszki. – A ty Nario, chodź! Mam dość suchości i jego bełkotu!
Matka króla posłała ostatnie spojrzenie na więźnia, po czym posłusznie ruszyła za kapłanką. Swoimi podrażnionymi od suchości dłońmi, przesuwała po przyjemnie chłodnym i śliskim materiale sukni. W zamyśleniu, przysłuchiwała się marudzeniu towarzyszki. Kiedy tylko wyszły na powierzchnię i skierowały się ku zamku, odparła zirytowanym tonem:
– Przestań gderać o bogach! Porzucili nas wieki temu, a jeśli wracają to tylko, aby niszczyć, nie naprawiać! Są kłamliwi, mściwi, źli...
Przystanęły na szczycie schodów, niedaleko karczmy. Wanora spąsowiała, rozejrzała się po przechodzących syrenach i trytonach. Żaden nie wydawał się zainteresowany im rozmową.
– Wiem, że zwątpiłaś, ale to nie daje ci prawda, aby obrażać bogów w mojej obecności – syknęła konspiracyjnym szeptem, zaniepokojona, czy aby nikt nie słuchał.
– Więc nie wystawiaj ich na piedestał w mojej – odparła ze złością i ruszyła do przodu.
Wanora mruknęła kilka słów pod nosem, złapała za poły sukni i podążyła schodami za Narią. Minęły niską fontannę z kwiecistym wzorem na kamiennym brzegu, a potem skręciły w prawo, ku bibliotece. Ptaki ćwierkały nad ich głowami, a w powietrzu unosił się słodki zapach z klombów.
– Wierzę, że wino jeszcze nie otumaniło cię na tyle, abyś zaczęła wierzyć w brednie więźnia.
Naria przystanęła w miejscu i nie bacząc, że właśnie mijały ich dwórki w swoich barwnych strojach i wachlarzami w drobnych dłoniach, zapytała:
– Co jeśli więzień ma rację i poza kopułą jesteśmy nieśmiertelni?
– Jesteśmy nieśmiertelni – odparła Wanora, zerkając na delikatne roześmiane twarze syren. Nieświadome niebezpieczeństw i toczonych walk. Nie tylko tych na miecze, ale i słowa. – Poza tym ścisz ton, nasze badania są ściśle tajne, a więc...
– Badania do niczego nie doprowadzą, jeśli nie zaczniemy wierzyć naszym pacjentom.
– Tym szaleńcom? W życiu!
– A więc, po co ich trzymamy? Po co przeprowadzamy przesłuchania?
Wanora spąsowiała i nic nie odpowiedziała. Naria jako jedna z niewielu osób potrafiła doprowadzić kapłankę do tego stanu.
– Co jeśli więzień ma racje i czeka nas ten sam koniec, co Yaka?
W drodze do więzienia dowiedziały się o śmierci ich dawnego towarzysza broni i rówieśnika w Szkółce, Yaka. Zapasy jego nieśmiertelności się skończyły. Kolejna śmierć w królestwie. Tym razem naturalna, ale wciąż dotkliwa.
– Prawisz herezje, przyjaciółko! – syknęła i w złości skrzywiła swoją twarz, dodając sobie lat. – Zważaj na słowa, twój syn, a nasz król Norwa to sprawiedliwy, ale okrutny władca! Na razie o niczym nie wie, ale możliwe, że niedługo pozna twoje zdanie na temat rządów, tradycji i bogów. – Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i odeszła.
Naria odprowadziła ją wzrokiem. Nie wyglądała na poruszoną jej groźbami. W momencie złapania za klamkę, drzwi się otworzyły i z biblioteki wyszedł pochylony ze starości Ulerinorin.
– Witam, radna Nario – przywitał się jedynie z jedną dłonią na sercu, drugą opierał się o laskę.
– Witam, Najwyższy. Mój syn wciąż jest w środku?
– Król nie przybył na spotkanie.
– Nie wysłał posłańca?
Ulerinorin zaprzeczył ruchem głowy.
– Inne sprawy nie pozwalają mi czekać.
– Rozumiem, Najwyższy. Powiadomię mojego syna o twoim pośpiechu i oczekiwaniach.
– Będę ci wdzięczny.
Skinął jej głową i odszedł niespiesznie poruszając swoimi cienkimi nogami skrytymi za ciemną szatą.
– Nigdy więcej nie waż się podważyć mojego zdania! – ostry głos Norwy przeciął ciszę, kiedy wraz z Eilis pokonali schody i oddali się na sporą odległość, aby nikt nie mógł zostać świadkiem ich rozmowy.
Właśnie przemierzali ścieżkę wśród bujnych, ciernistych krzewów oraz rozrzuconych wśród gąszczy ławek. Długie, mroczne cienie rzucane przez pomarańczowe słońce nie zachęcały do romantycznej schadzki, a połączone z wściekłym głosem króla niepokoiły i odstraszały. Po zachodzie słońca subtelne światła latarni ponownie miały zaprosić do siebie stałych bywalców bądź nieśmiałych kochanków.
– Staram się pomóc, królu.
– Znam moje obowiązki!
– Oczywiście, królu.
Przystanął w miejscu, a idąca zaraz za nim Eilis, uczyniła to samo. Nerwowo zacisnęła palce na rękawie sukni i przygryzła wargę. Zaciągnęła się słodkim zapachem róż i wilgocią wieczornej rosy. Norwa zwrócić się przodem do syreny, ujął jej dłoń i rzekł:
– Potrzebuję cię, ale nie twoich rad, od tego są radni, Elli – użył jej zdrobnienia, choć nie zabrzmiało to czule, a szorstko i obco niczym szept kochanka w ustach kata. – Masz być kwiatem, piękną ozdobą w moich dłoniach. – Przesunął palcami po jej policzku, które od razu oblało się rumieńcem bądź to była jedynie iluzja zachodzącego słońca. – Masz być moją piękną dwórką, moim klejnotem, niczym więcej.
– Oczywiście, królu. Wybacz mi. – W pokorze spuściła głowę, a on ujął jej brodę i zmusił, by spojrzała na niego. Przystojną w swojej surowości twarz, piwne, bijące stanowczością oczy i skryte za brodą namiętne usta.
– Nie mógłbym zbyt długo się na ciebie gniewać.
W czarującym geście ucałował jej dłoń. Zadrżała, westchnęła, zapragnęła go przygarnąć do siebie i odepchnąć za uprzedmiotowienie jej. Wszystko na raz. Rozdarta na pół.
– Zapamiętaj to, moja Elli, mój klejnocie.
Wziął ją pod ramię i pociągnął za sobą w stronę głównego wejścia, a ona podążyła za nim niczym szmaciana lalka w posiadaniu okrutnej syrenki. Mógłby przebić ją igłą, zaszyć usta czy przypalić suknię, a ona by nie uciekła, nie oponowałaby.
Szerokim korytarzem oświetlonym jasnym światłem kryształów na ścianach i suficie, skierowali się do biblioteki. Minęli pozdrawiających ich dwórki, wojowników i służki o piaskowej cerze. Na miejscu miał na nich czekać Najwyższy Urelinorin. Ku ich zdziwieniu zamiast nauczyciela, zastali Narię, matkę króla.
– Miło widzieć szczęśliwą parę – przywitała ich od wejścia. Odłożyła książkę na drewniany stolik i szeleszcząc swoją czarną suknią, wstała z obitego poduchami fotela. Krwiste kamienie w jej pasie złowrogo błyszczały w świetle osadzonych w żyrandolu kryształów, idealnie współgrając z cieniami czającymi się w kątach.
– Królowa wdowa Naria.
Eilis pozdrowiła ją, Norwa w milczeniu rozejrzał się po obszernej komnacie pełnej w stare woluminy i nowe wydania, jeden spisane w ich królestwu, inne sprowadzone z powierzchni.
– Ulerinorin kazał przekazać przeprosiny, sprawa niezwykłej wagi odsunęła wasze spotkanie na drugi tor, mój królu – powiedziała Naria, odgadując myśli syna. – Wybacz Najwyższemu pośpiech i brak odwołania, ale bez twojej zgody pozwoliłam sobie przywłaszczyć twoją wolną chwilę. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
– O co chodzi, matko? – zapytał niecierpliwie, choć dopiero rozpoczęli rozmowę. Oparł dłoń na głowicy miecza, mierząc rodzicielkę pytającym spojrzeniem.
– Sam na sam, jeśli pozwolisz piękna Eilis.
– Oczywiście. – Dygnęła Narii, a króla pożegnała delikatnym uśmiechem i pieszczotliwym dotknięciem jego ramienia. Nawet nie drgnął, nie odwrócił się w jej kierunku, nie pożegnał, choćby i cichym do zobaczenia, czy niemal niezauważalnym ruchem warg, które kochankowie zawsze wychwycą, chociażby te istniały jedynie na granicy wyobraźni.
– Co miało miejsce na placu? – Naria nie czekała długo. Od razu po szczęku zamykanych drzwi, zaatakowała.
– Dawna sprzeczka, matko.
– To nie czas na sprzeczki. Nadchodzi bal, złożenie obietnicy przed bogami i miejmy nadzieję, że niedługo po tym dziedzic – zaczęła, przygładzając swoje idealnie uczesane fiołkowe przetykane srebrnymi nitkami włosy. – Nie traćmy czasu na trywialne sprawy, jakimi jest Roarke.
– To wojowniczka...
– Jedna z wielu, czy jest w niej coś specjalnego? – przyjrzała się synowi spod przymrużonych oczu. Podejrzliwie i z rezerwą. – Nie pragnie miejsca w twoim łożu?
Syn milczał, a jego surowa twarz niewiele zdradzała. Przeszedł po granatowo zielonym dywanie do stołu przy pełnym w zioła palenisku. Złapał za karafkę i napełnił dwa kryształowe kielichy.
– Ile potrzebujesz kochanek? Jak bardzo pragniesz zranić naszą delikatną Eilis?
Norwa posłał matce rozeźlone spojrzenie i przeszedł przez pół pomieszczenia, aż stanął przy wysokim niemal dotykając sufitu oknie. Stłumione światło lamp, chaotycznie rozrzuconych po królestwie, ukazywało zarysy wysokich wież. Wśród cieni rozłożystych drzew pełzła niczym wąż rzeka. A nad wszystkim rozpościerała się magiczna bariera. Mieniła się różnymi kolorami niczym mrugające na nieboskłonie gwiazdy.
– Nie mów, że masz tak dużo czasu i zachcianek? – kontynuowała pytania, ale i tym razem nie uzyskała odpowiedzi. – Jedna to ryzyko, ale druga to niepotrzebny wydatek i głupota.
W milczeniu przypatrywał się widokom swojego królestwa. Naria wzięła zapełniony kielich i podeszła do Norwy. Oparła biodro o marmurowy parapet i spojrzała na profil syna. Tak boleśnie przypominał swojego ojca. Jej utraconą miłość. Jednak wystarczył brak uśmiechu, ostre spojrzenie i obraz wybranka niknął.
– Wybrałeś Eilis – zaczęła łagodnie, mieszając trunkiem, jakby w nim miała ujrzeć odpowiedzi na ciążące jej pytania. – Wygląda, jak królowa. Piękna, powabna, dystyngowana, ale czy jest wystarczająco silna?
– Nie potrzebuję jej siły.
– Każdy król potrzebuje siły swojej wybranki, nawet jeśli nie chce się do tego przyznać.
Norwa w momentach, kiedy brakowało mu słów bądź uznawał za zbędne, sprzeczanie się, nie strzępił języka, tylko milczał. Uczynił to i tym razem.
– Wybrałeś królową. Czas na dar. Wiadomo, że to ciężki wybór. Wszyscy oczekują, co takiego król może podarować swojej miłości.
Z westchnieniem odszedł od okna i stanowczym, acz leniwym krokiem przeszedł wzdłuż regału z książkami. Od niechcenia przeczytał kilka tytułów, aż doszedł do stolika, gdzie w obitym poduchami fotelu urzędowała jego matka, nim przerwano jej odpoczynek. Na poduszce leżała niewielka księga. Magia Nocy.
– Co podarować syrenie, która posiada wszystko?
Przed oczami Norwy stanął obraz pokoju Eilis. Wysoki sufit dający poczucie przestrzeni i wielki, zagracony metraż. W jednym kącie pod obrazem stało łoże, zapewne dwa razy mniejsze od tego, w którym on sypiał, naprzeciwko znajdowała się toaletka i upchnięta obok niej sztaluga oraz dwa stoliki zapełnione pędzlami, szpachelkami, gąbkami, szmatkami i innymi malarskimi przyborami. Wszystko zostawione w niepodobnym do damy bałaganie. Norwa pomyślał, że sprzątaczka zapomniała o swoich obowiązkach. Podszedł bliżej i ujrzał jeszcze niedokończony obraz. Zjawiskowo piękny krajobraz Diamentowych Jaskiń. Płótno mieniło się, niemal błyszczało w padającym z okna świetle. Czerwone ryby wirowały wśród wystających ze ścian pięknych klejnotów.
Odwrócił się i przeszedł dalej. Kominek, pozostałość po ludziach, w końcu królestwo niegdyś znajdowało się na powierzchni w ich władaniu. Nad pustym paleniskiem wisiał kolejny obraz przedstawiający Diamentowe Jaskinie. Nieco mroczniejszy z ciemnymi kształtami kryjącymi się w kątach zamiast żwawo pływających ryb. Nie zatrzymał się na długo, aby przyjrzeć się kształtom, przeszedł dalej, do wysokich półek wypchanych po brzegi księgami, zapiskami, kawałkami materiału, które luźno zwisały z boku niczym meduzie parzydełki. Przesunął palcami po papierze zapełnionym w zawiłe znaki i szkice splecionej w tańcu pary. Na samym dole, niemal zakryte ścinkami wstążek błyszczały broszki, zgubiony kolczyk i szkatułki wypchane po brzegi w biżuterię. Jedna z nich tkwiła na samym dole, zapomniana, zakurzona. Norwa znowu pomyślał o sprzątaczce, która powinna tu zajrzeć. Jak się później okazało Eilis takowej nie posiadała.
Kiedy już miał wstać i wyjść, skórzany mieszek zwrócił jego uwagę. Wyszyty na nim herb jednego z klanów kherru, a dokładniej klanu Pierzastej Ryby. Rozgwiazda zapleciona w sieć oraz nabity na trójząb rybi ogon. Złapał za mieszek i rozsupłał go. W środku znajdowała się walenia skóra, owinięta wokół kła żarłacza białego. Jedyny kieł rekina, który potrafił przebić boską skórę syren i trytonów.
– Syrenie, która ma wszystko. – Upiła łyk wina. – Eilis to nie rozpieszczona dwórka, łaknąca bogactw, a ciesząca się malarstwem dama.
Norwa zerknął na matkę przez ramię.
– Też zrobiłam swój wywiad. – Odwróciła spojrzenie od wysokich, skąpanych w czerwieniach zachodzącego słońca budynku. – Sierota, rodziców straciła wieki temu. Mimo to samodzielna, wykształcona i wychowana. I to mnie zastanawiało, więc popytałam więcej i dowiedziałam się, że pod opiekę wziął ją Padraig, ojciec Tormoda. I całe szczęście, dzięki temu jest damą. – Podeszła do syna, złapała za książkę, na którą wcześniej zerknął, schowała ją do kieszonki w sukni i kontynuowała: – Dobrze się zastanów nad podarunkiem.
– Masz rację. Eilis zasługuje na o wiele więcej niż pełen drogich kamieni diadem, płaszcz delfiniej skóry czy pozłacane ramy.
– A więc, co jej podarujesz?
– Diamentowe Jaskinie.
Naria zamarła.
– O czym ty mówisz, synu? Diamentowe Jaskinie to teren sporny.
– Podaruję mojej wybrance to, na co zasłużyła.
– A co na to Struan? – sapnęła w złości, wciąż niedowierzając w słowa syna.
– Morza należą do nas, jeśli się przeciwstawi, nie zawaham się pokazać mu naszej potęgi.
– Skoro tak uważasz, królu.
– Nawiązując do narady, to powiedz mi, czemu zapropnowałaś zmianę Prawa Czystości Krwi? Nigdy nie czynisz niczego bez powodu.
– Sądziłam, że ty mnie oświecisz – z tymi tajemniczymi słowami, opuściła bibliotekę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro