-*- 10. SMAK WIARY - NARIA
Naria odsunęła mlecznożółte zasłony z fioletowymi wzorami i poprzez wykuszowe okno wyjrzała na zewnątrz, gdzie rozrzedzona mgła zdawała się jedynie wspomnieniem koszmaru. Sama, jako morska bogini, nigdy takiego nie doświadczyła, oni nie śnili, ale czytywała o nich w powierzchniowych księgach i wydawały jej się niebywale okrutnym żartem stwórczyń.
Na kamiennych płytach stały ogromne donice z ziołami oraz krzewami adenium o różowo czarnych kwiatach wielkości pięści. Kielichy niczym nieśmiałe panny zamknęły swoje spódnice przed ciekawskim spojrzeniem wojowników. Nieco oddalona konstrukcja altanki, ławek oraz fontanny zdawały się jedynie kościstymi potworami czychającymi na skrytych w zamku morskich bogów.
Skrzywiła się na to porównanie i na powrót zasłoniła okno. Wróciła do umiejscowionego w kącie stołu. Stał na nim moździerz, deska, klepsydra, otwarta księga oraz dzbanek wody, a tuż obok znajdował się wysoki, zapełniony wszelkiej maści słoikami regał. Ze ściany wystawał kandelabr z dającymi żółty blask kryształami. Po przeciwległej stronie ciągnął się długi blat z ustawionymi na nim podłużnymi terrariami. Węże, jaszczurki, pająki czy też bardziej egzotyczne stworzenia, takie jak uwięzione w klatce wróżki czy akwarium z uloną podłużną, zawijającą swoje ciało niczym wąż rybą, której zielone łuski w razie zagrożenia zmieniały kolor na pomarańczowy. Resztę przestrzeni w komnacie zajmowało więcej regałów z książkami czy też pojemnikami rzadkich kamieni i minerałów.
Przygotowywała sobie zioła na sen. Do szklanki wody już dolała kroplę żółtej substancji o nazwie shile, potocznie zwana śpiochem bądź gorącą śmiercią ze względu na jej groźne skutki przy użyciu większych ilości. Taka osoba najpierw stawała się słaba i senna, nieustannie potrzebowała odpoczynku, w krytycznych przypadkach przedawkowania chory zasypiał na zawsze, dostawał gorączki, której nie dało się zbić, aż w końcu umierał.
Naria wiedziała, że musi uważać, dlatego dodawała kroplę i wzmacniała wodę ziołami. Musiała spać, a ostatnimi czasy miewała z tym problem. Leżała wśród jedwabiu, wpatrywała się w sufit baldachimu i rozmyślała. O przeszłości, o dzieciach, o niewłaściwych wyborach. Zaczęła wątpić w ich słuszność.
Zanim po pomieszczeniu rozniósł się odgłos pukania, syreny usłyszana kroki na korytarzu. Drobne i delikatne.
– Proszę!
Do środka zajrzała jedna ze służek. Słodka, młoda merhama o żółtych włosach i czarnych, grubych warkoczach. Miała na sobie tradycyjną szarą suknię, czarny gorset i przepasujący talię metalowy łańcuch.
– Królowo-matko Nario przybyła Lena, prosi o spotkanie – odezwała się swoim cienkim, słabym głosikiem.
– Niech wejdzie.
– Oczywiście, królowo-matko Nario. – Szerzej otworzyła drzwi i do środka weszła złotowłosa syrena w bladoróżowej sukni. Jej długą szyję otaczał biały, usztywniany kołnierz, a w dłoni trzymała wrobioną w drewnianą rączkę połówkę małży. Ostatni krzyk mody sprowadzony z powierzchni. Wachlarz, ale w odmiennym, morskim wydaniu. Dama przycisnęła go do drobnej piersi i skinęła na powitanie głową.
– Królowo-matko Nario.
– Co cię do mnie sprowadza? – zapytała, gdy drzwi już zamknięto i pozostały same.
– Moja przyjaciółka zdradziła mi sekret, gdzie mogę odnaleźć pomoc... na moją przypadłość – zaczęła mówić nerwowo, palcami pocierając materiał sukni, a drugą uderzając wachlarzem o skryte za spódnicą udo.
– To znaczy? – ponagliła ją, kiedy ta w milczeniu wciąż stała przy drzwiach, a cienie malowały się niepewnością na jej twarzy.
– To dopiero początek, nawet jeden księżyc nie minął – z tymi słowy przyłożyła dłoń do brzucha.
– Rozumiem.
- Czy... czy Tesa popełniła błąd? Czy ja także go popełniam, królowo matko? – zapytała, a w jej niebieskich oczach wezbrały się łzy. W porównaniu z innymi syrenami wyglądała na zagubioną i niepewną jeszcze niepodjętej decyzji, ale Naria była pewna, że się nie cofnie. Żadna z tych zdesperowanych syren nie odmówiła sobie naparu.
– Nie mi was osądzać. – Złapała za słoiczek z mieszaniną ziół. Jeden z niewielu nie posiadał winiety czy też innej etykiety. Naria znała jego nazwę, nikt inny nie musiał.
– Królowo matko, a co jeśli bogowie mi nie wybaczą? – jej głos i warga drżały, serce zapewne też, a po jej umyśle tłukły się setki myśli, ale sędziwa syrena nie miała zamiaru jej pocieszać.
– Cokolwiek byś nie uczyniła, bogowie i tak nie spojrzą na ciebie łaskawszym okiem.
– Podarowali nam tak wiele. To królestwo, magiczną opokę jako schronienie, wieczne życie, boskie wcielenie – mówiła z rozrzewnieniem, a palce zaciskała na materiale różowej sukni. Wyglądała w niej młodo, ślicznie, niewinnie wręcz, tak złudnie – pomyślała Naria.
– Podarowali nam ni więcej, ni mniej niż innym swoim stworzeniom, a do tego każdy z darów zrównoważyli przekleństwem.
Lena postąpiła krok do przodu. Na jej ślicznej buzi pojawił się nieśmiały uśmiech. Niebywale słodki wokół płynących po jej policzkach słonych łez.
– Bogowie są szczodrzy, królowo-matko.
– Pragniesz naparu, czy zdasz się na łaskę bogów? – Wystawiła dłoń ze słoiczkiem. Od jego gładkiej powierzchni odbijały się żółte światła, tworząc nieśmiałe refleksy. Tańczyły one w złotych włosach syreny, nadając jej zjawiskowej aury.
Lena zawahała się tylko na chwilę, po czym odebrała naczynie i podziękowała bogini morza.
– Wywar pij dwa razy dziennie przez trzy dni – poinstruowała ją i podała kwotę trzech złotych płetw. Lena zapłaciła i wyszła, ale zanim to uczyniła, stanęła w progu i dodała jeszcze:
– Będę się za nas modlić, królowo-matko. Niech bogowie nam to wybaczą.
Naria w zamyśleniu odprowadziła wzrokiem dwórkę, po czym dokończyła szykowanie ziół na sen i odłożyła ja na bok, aby woda przeszła ich właściwościami, po czym przeszła do saloniku, gdzie dolała sobie wina na wyborny poranek i usiadła na szezlongu. Zmęczonym spojrzeniem przesunęła po zielonych ścianach i ręcznie malowanym, kolorowym ptactwie. W pomieszczeniu dominowało ciemne drewno i złoto, a parkiet przykrywały jasne dywany. Nic się nie zmieniło, odkąd wieki temu dzieliła go ze swoim wybrankiem, Lannem. Tęskniła za nim, za dzielonym z nim życiem i marzeniami.
Raz jeszcze usłyszała kroki na korytarzu. Westchnęła ze smutkiem i zmartwieniem rosnącym w piersi. Nim w drzwiach ujrzała szarozielone włosy, ziemiste, luźne ubrania i łagodne oblicze, wiedziała, kto przybył ją odwiedzić. To stukanie kościanej laski zdradziło jego tożsamość.
Służki wiedziały, że jest mile widziany o każdej porze i nawet nie zapowiadały go, dlatego sam zapukał i po zaproszeniu wszedł do środka.
– Merynie, co was do mnie sprowadza?
– Nie wiemy, co ze sobą począć, królowo matko – zaczął mówić zaraz po tym, jak gestem dłoni wskazała na fotel, aby usiadł. Uczynił to i zaplótł dłonie na lasce. Jego ciemne, posypane złotem oczy błądziły po jasnym dywanie. Wyglądał na zmęczonego, starszego, niż w rzeczywistości był. Wywnioskowała, że znowu źle spał, jeśli w ogóle zmrużył oko.
– Co się stało, Merynie?
– Znaleziono ciało Tesy, a my w nocy byliśmy w ogrodach i nic nie pamiętamy.
Słyszałam podobne zdanie wiele razy, po czym próbowała zapewnić go, że nic się nie stało, ale on za każdym razem i tak do niej powracał. Za każdym razem wątpił w swoją niewinność i zbieg okoliczności. Przychodził do niej zagubiony i niepewny.
– Merynie. Musicie przestać kwestionować swoją prawość.
– Królowo-matko Nario my znowu nic nie pamiętamy. Znowu podczas mgły.
– Spójrz na siebie. Czy widzisz krew na rękach, czy zmieniłeś swoje ubrania? Czy nabawiłeś się siniaków, czy innych niepokojących zadrapań, które świadczyłyby o walce? – powtórzyła to samo, a on jak zwykle odpowiedział jej milczeniem i udręczonym wyrazem twarzy.
– Powiedzcie mi, jak się czujecie?
– Zmęczeni. – wyznał najpierw, co stanowiło stałą odpowiedź podczas ich regularnych sesji. – A to zmęczenie dotyka jedynie ciała, dusza wydaje się lżejsza, choć niespokojna. – Potarł skroń, dotykając zwisających tuż przy uchu dwóch warkoczyków. Bujały się na boki niczym niepokorne kankamy na gałęziach.
– Regularnie pijecie napar i zażywacie ziołowych kąpieli?
Tryton nie odpowiedział. Zmarszczył czoło, wpatrując się w swoje dłonie. Smukłe palce, zadbane paznokcie. Nie wyglądały, jak ręce wojownika, a dwórki. Brakowało mu odcisków i blizn, a świadczyło o tym, że częściej trzymały księgę niż miecz. Biała, wyciosana z kości największego żarłacza białego, który siał postrach na wodach i został on pokonany przez dziadka Meryna, Errigala.
– Merynie, czy pijecie napar? – zapytała raz jeszcze.
– Tak.
– A w inne dni? Omijacie dawki? – Z troską przyglądała się zagubionej twarzy młodzieńca, po czym upiła łyk wina, aby zdusić ściskający jej pierś niepokój.
– Pijemy, pamiętamy, nie pamiętamy. Wszystko się miesza, wymyka się nam, królowo-matko. Czasami zapominamy poranków, w inne dni, to noce wymykają się z naszej pamięci, niczym skradzione przez kankamy broszki. – Zacisnął palce u nasady nosa. – I ten ból głowy. – Spojrzał na nią z pytaniem, z niepewnością, chociaż już znał odpowiedź. – Królowo-matko, czy możesz nam to wyjaśnić? A co ważniejsze powstrzymać te zaniki pamięci?
– Podczas ostatniej rozmowy staraliśmy się to wyjaśnić.
– Czy to naprawdę związane jest z naszą siostrą? Z byciem bliźniakami? – Dalej wątpił w jej teorię. – Czemu bogowie karzą nas za własne wybory i czemu czynią to swoimi wiernym sługom? Codziennie modlimy się do nich o opiekę, o zdrowie, dziękujemy za dar każdego z dni...
– I co z tego macie Merynie? – odparła z ironią, mieszając winem w kryształowym kielichu. – Czy bogowie podarowali wam spokojną noc, albo odpowiedź na dręczące was pytania, albo czy pamięć wam powróciła?
– A może to próba, a cierpliwość to siła wiary. – Sam do siebie pokiwał głową, wbijając spojrzenie w swoje splecione na kolanach dłonie.
– Co da wam cierpliwość?
– Uzdrowienie?
– Skoro to bogowie mają was uzdrowić, to czemu przychodzicie do mnie? – Z łoskotem odstawiła kielich na niski, okrągły stolik i wstała z szezlongu.
Meryn aż się wzdrygnął, po czym odpowiedział z powagą i stanowczością, co jeszcze bardziej rozsierdziło Narię, która podeszła do wrobionego w złotą ramę lustra wiszącego nad pełnym w zioła kominku. Zapachniało miętą, mniszkiem i lawendą.
– Uzdrowiciele pomagają przebrnąć nam przez próbę bogów. Tłumaczą jej źródło i znaczenie, królowo-matko.
– A więc uzdrowiciel to złe określenie mojej profesji.
Ucieszyła się, że jej stwierdzenie zawstydziło Meryna, lecz zanim zdołał ją przeprosić za zły dobór słów, syrena powróciła do stolika i złapała za leżącą na niej księgę.
– Źródło waszego stanu tkwi w waszych narodzinach. Bliźniaki to anomalia, to błąd w idealnym świecie stworzonym przez bogów – z tymi słowy długim pazurem wskazała na symbol na skórzanej oprawie woluminu. Koło w kole, znak ładu i perfekcji. – Jeden z was miał się nie narodzić, dla jednego z was zabrakło energii, a więc jesteście słabsi, wrażliwsi. Wy na umyśle, twoja siostra na ciele.
– A więc to nie jest próba? – zapytał ni to Narię, ni to samego siebie.
Syrena widziała, jak wszelką cenę pragną poznać zamiary bogów, ale ona nie potrafiła mu pomóc. Sama za młodu dopatrywała się sensu w ich decyzjach, ale im dłużej żyła, tym mniej ufała ich bezwarunkowej dobroci, aż całkowicie straciła do nich szacunek i miłość.
– Na jutro przygotuję dla was mocniejszy napar. – Z westchnieniem z powrotem opadła na szezlong, nie spuszczając wzroku z pacjenta. – Dalej śnicie?
– Codziennie.
– O czym?
– Pamiętamy... – Zmarszczył brwi, zagubionym spojrzeniem przesunął po kolorowych ptakach namalowanych na zielonej ścianie. – Pamiętamy czaszki, skrzydła i kły. – Zamknął oczy i skulił się w sobie, jakby samo wspomnienie snu wywołało falę bólu. Potarł powieki i kontynuował: – To zwierze ryczy, nawołuje, przeklina kogoś. – Pokręcił głową i spojrzał na swoją rozmówczynię. – Co oznacza ten sen? Czemu śnimy, choć nie powinniśmy? Czemu widzimy obrazy, których nigdy wcześniej nie przyszło nam ujrzeć?
– Syreny i trytony nie śnią. Posiadamy siłę i ambicję, o których inne stworzenia mogą jedynie marzyć. Dlatego też my tworzymy rzeczywistość, a niszczymy majaki. My nie śnimy, Merynie.
– Te sny są takie realne...
– To nie są sny, a jedynie obrazy wytworzone przez osłabiony umysł – głos ubrała w złość i zniecierpliwienie. – Możliwe, że silniejszy napar złagodzi objawy, więc przestańcie nad tym debatować i udajcie się na spoczynek.
Meryn posłusznie skinął głową, choć nie była przekonana, czy zgadzał się z jej słowami. Ostatnio niczego nie była pewna.
Z początku nie ruszył się z miejsca. Między palcami przesunął ciemny materiał spodni, bujając głową na boki.
– Merynie?
– Tak, królowo matko?
Spojrzał na nią zagubiony i niepewny, a ona nie wiedziała, jak mu pomóc.
– Odpocznijcie.
– Tak, oczywiście. – Wstał z fotela i skierował się ku drzwiom. Zanim opuścił salonik, odwrócił się ku Narii i rzekł: – Uważaj na siebie, królowo-matko. Mgła szybko do nas powróci. – I odszedł zostawiając Narię z rosnącym w piersi niepokojem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro