Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Narada

Karta nowej postaci - Sherry, już na was czeka <3

Poza tym niegrzeczny start rozdziału (nie lubisz. omiń!)


Do sali narad przylegał niewielki salonik. Para wysokich okien stała otworem, wprawiając mleczne zasłony w delikatny taniec, a magiczne promienie słońca błyszczały na seledynowych kamieniach wplecionych w krwiste włosy syreny. Siedziała na obitym skórą stołku. Jej zwiewna biało czarna suknia spływała do kamiennej podłogi.

Król Norwa siedząc w fotelu, trzymał księgę, ale nie czytał tekstu. Oczy miał zamknięte i wsłuchiwał się w słodkie dźwięki. Ulatywały spod sprawnych palcy Mistrzyni Śpiewu, Sherry. Pozłacana lira w jej dłoniach lśniła niczym największy skarb, ale to głos syreny hipnotyzował. Zaczęła nucić starą balladę zmysłowo i miękko, niczym szept kochanki.

Tryton otworzył swoje piwne oczy i spojrzeniem przesunął po pięknej postaci wśród wysokich zapchanych księgami półek. Rozcięcie z boku sukni, kusząco odsłoniło mleczną skórę łydki i skrawek uda.

Odłożył wolumin na niewielki stolik.

– Podejdź do mnie.

Syrena zaprzestała gry i śpiewu. Nie pytała, nie wahała się, tylko wykonała rozkaz. Kręcąc słodkimi biodrami podeszła do swojego władcy. Z należytym szacunkiem odłożyła instrument na stolik, tuż obok księgi, i z wysoko uniesioną brodą stanęła nad Norwą.

– Tak królu?

– Odepnij mój pas.

Nie oblała się rumieńcem, nie zaoponowała, tylko posłusznie wykonała jego polecenie, a po nim kolejne.

– Podwiń suknię i usiądź – odezwał się władczo i zmysłowo.

Złapała za miękki materiał sukni i odsłoniła swoje uda. Już się poruszyła, kiedy to zza drzwi dobiegł ich donośny głos strażnika.

– Najwyższy Ulerinorin oraz Wieszczka Jana – zaanonsował pierwszych przybyłych na naradę.

Trwali w napiętym milczeniu, kiedy to charakterystyczny odgłos stukania laski starca oraz dźwięczny śmiech merhamy wyroczni, dotarł do ich uszu.

– Siadaj – choć to słowo wypowiedział cicho, to zabrzmiała w nim groźba.

Nim posłucha go, usłyszeli jeszcze odsuwane krzesła i podziękowania. Z pewnością po nich już przybywali inni.

Sherry zadrżała z ekscytacji i obawy, że ktoś ich nakryje. Przysunęła się bliżej i usiadła na nim. W tym momencie Norwa bez zapowiedzi wpił się w jej usta i objął ramieniem. Z początku poruszała się powoli, leniwie, niczym nabierająca tempa pieśń, a jej dłonie z namaszczeniem sunęły po kwadratowej szczęce trytona, przeczesując kędzierzawą brodę.

– Szybciej! – Nie baczył czy ktoś mógłby ich usłyszeć. Liczyła się ta chwila przyjemności.

– Królowa wdowa Naria! – kolejna zaanonsowana osoba. Zaraz po niej inne postacie, przychodzące tak samo pospiesznie, niczym pocałunki króla.

Skupiony na falujących pod suknią piersiach i rytmicznych ruchach syreny, nie przejmował się radnymi, ani zbliżającym się czasem rozpoczęcia narady. Wrzało w nim niczym w wulkanie. Płonął pożądaniem. Nagle wziął Sherry w ramiona, podniósł i przygwoździł do ściany. Syrena pocałunkiem stłumiła jęknięcie, kolejne zdusiła w szyi kochanka. Pozwoliła, aby zsunął jej ramiączko, odsłaniając bladą pierś. Oblizała wargę i szepnęła:

Ukochany, co szlak gwiazdami mi wskazuje.

Sapiąc do jej ucha, poruszał się gwałtownie niczym rozwścieczone zwierzę, a nie kochanek. Parł do przodu, bez zastanowienia czy zahamowań, a tym bardziej czułości. Ostatnie pchnięcia, ostatnie wersy ballady wyszeptane do ucha. Wypuścił Sherry z uścisku. Jej bose stopy zetknęły się z zimnym kamieniem podłogi.

– Jeszcze nie zaczęliście?

Dotarł do nich krzyk Sulivan, po tym jak zaanonsowano jego przybycie.

Tryton znieruchomiał z dłońmi na spodniach, po czym zaklął pod nosem. Odsunął się od syreny, poprawił spodnie, zapiął pas z mieczem i przesunął palcami po zdobiącymi głowicę seledynowymi kamieniami, tymi samymi, co znajdowały się we włosach jego kochanki.

Norwa wziął kilka głębokich oddechów, a Sherry poprawiła ramiączko sukni i przygładziła jej materiał. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, posłała mu pokrzepiający uśmiech.

– Przyjdę do ciebie – w tych słowach zawarł o wiele więcej niż obietnicę. Ona wiedziała. Posłusznie skinęła głową ze słowami:

– Oczywiście, królu. Będę czekać aż do ostatniego oddechu.

Z dumnie uniesioną brodą i uroczymi rumieńcami namiętnych chwil, opuściła komnatę bocznymi wyjściem, ówcześnie zabierając ze sobą lirę.

Kiedy tylko został sam, palcami przeczesał zmierzwione włosy i ruszył ku sali obrad.

– Wszyscy powstać! – rozniósł się głos strażnika pełniącego służbę tuż przy drzwiach saloniku. Wszyscy zebrani pozdrowili króla, nawet widocznie podpity Sulivan utrzymał się w pionie i w miarę swoich możliwości wykonał należyty gest.

Kamienna posadzka lśniła w południowym słońcu wpadającym przez rząd wysokich, łukowatych okien. Przed ogromnym postawionym na podwyższeniu tronie stały dwa rzędy stołów. Na środku, między nimi znajdował się pomnik. Para wystających z podłoża skrzydeł. Szklana kopuła zajmująca niemal połowę sufitu barwiła przestrzeń granatowymi i czerwonymi refleksami. Nad ogromnymi dwuskrzydłowymi drzwiami ciągnęła się drewniana antresola z oplecionymi wokół balustrady białymi szarfami z wyszytymi kwiatami i mieczami.

Król zasiadł na honorowym miejscu, wypił łyk wina, czekającego na niego na drewnianym stole przed tronem, odchrząknął i rzekł:

– Niech naradę rozpocznie osoba negująca racjonalność Prawa Czystości Krwi.

Sulivan wypił duszkiem kielich wina, po czym nerwowo poprawił się na krześle, zerkając na stojącą nieopodal karafkę.

– Ja zaproponowałam tę nietuzinkową zmianę, królu – z tymi słowy wstała Naria.

– Jaki masz w tym interes, matko? – Oparł brodę na splecionych dłoniach, spoglądając na syrenę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Norwa nie przypominał swojej rodzicielki. Jego kwadratowa szczęka, surowe rysy twarzy, piwne oczy ciemny zarost stanowiły całkowite przeciwieństwo łagodnego piękna czy fiołkowych włosów Narii. Aparycją przypominał ojca, jednak wspomnienia łagodnego, pokojowego króla Lanna psuły czyny okrutnego syna.

– Żaden interes, królu. – Splotła dłonie na biodrze, przy którym wisiał srebrny wisior z fioletowym kamieniem. – Zamiast kurczowo trzymać się starych zwyczajów czystości krwi, powinniśmy iść z duchem czasu. W końcu podarowana przez nasze stwórczynie boska cząstka nigdy w nas nie zniknie, nasza krew z pewnością zdominuje każdą inną. Więc czemu ograniczamy się czystością krwi, zamiast przekuć nasz strach mieszania na naszą korzyść? Księżycowe orki są od nas silniejsze, kły kherru żarłaczy białych są w stanie przebić wszystko, nawet naszą boską skórę i łuski, natomiast merhamy szamanki czytają w czasie, a mędrczynie posiadają ogromną wiedzę i zdolności analityczne czy też taktyczne. – Rozejrzała się po radnych w poszukiwaniu oznak, kogo przekonała do swojego pomysłu. – Jesteśmy tego świadomi, a zamiast ewoluować, postanowiliśmy trwać w stagnacji, a jak wiemy bezczynność jest niebezpieczna, jaka by nie była.

Kiedy tylko Naria usiadła, co miało oznaczać koniec jej wypowiedzi, od stołu wstała Jana, merhama, meduzia wyrocznia.

– Za pozwoleniem, królu.

Na zgodę skinął jej głową.

– Czy mieszanie syren z nami jest możliwe? Jako jedna z nielicznych ras nie potrzebujemy samców, aby spłodzić potomstwo, a więc jak to by się odbyło, na jakiej zasadzie by to zadziałało? To jedynie początek pytań, na które powinniśmy sobie odpowiedzieć.

Naria znowu wstała.

– Spróbujmy...

– Do reszty postradałaś rozum, Nario! – niezadowolonym tonem odezwała się Wanora. Czerwone szpikulce tworzące coś na kształt rozgwiazdy wystawały znad ciasno upiętych włosów. – Nie bez powodu nasi przodkowie uchwalili Prawo Czystości Krwi.

– Powiedz mi, kapłanko, jaki był ten powód, aby ograniczyć naszą rasę?

– To prawo to nie ograniczenie, a nasz siła. Nie mamy pojęcia, jakie spustoszenia może spowodować złamanie go.

– Albo jakie błogosławieństwa. – Naria znowu rozejrzała się po sali. Towarzysze nabrali zainteresowania, ale żaden się nie odezwał. Klasycznie na każdej z narad Naria i Wanora stanęły nie tylko po przeciwnej stronie sali, ale i po przeciwnej stronie debaty, zaogniając spór. Rzadko kto się w niego mieszał. – Zbyt długo obawialiśmy się, co powstrzymywało nasz rozwój. Czas iść do przodu!

– Czas, abyś odstąpiła swoje stanowisko młodszym i trzeźwiejszym umysłom. Twoje napary z powierzchniowych ziół całkowicie zaćmiły twój osąd i zdrowy rozsądek, którego brakowało u ciebie zanim zaczęłaś je pić. – Zaplotła ramiona pod bujnymi piersiami, patrząc z naganą na towarzyszkę dysputy.

– Stworzyciel podarował ziemi zioła, a więc nie widzę powodu, dla którego miałabym z tych dóbr zrezygnować.

Naria rzadko pozwalała wyprowadzić się z równowagi. Tym bardziej podczas typowych sprzeczek z rówieśniczką Wanorą. Niewiele syren i trytonów w ich wieku nie zabrało morze, a ci co zostali woleli spędzić resztę wiecznego, jak morscy bogowie lubili je nazywać, życia na pogawędkę przy dobrym winie, spacer ogrodami czy wygodne łoże, od planowania strategii czy polityczne dyskusje. Właśnie z tego powodu między tymi dwoma syrenami utworzyła się specyficzna więź. Więź oparta także na sumiennym poświęceniu swojego czasu dla rozwoju królestwa. Co najważniejsze to właśnie dzięki ich sprzecznym poglądom, radni mogli poznać odmienna spostrzeżenia i podjąć właściwe decyzje.

– Bogowie otoczyli nas mnóstwem morskich dóbr.

– Ten spór został już dawno rozstrzygnięty i sprowadzanie dóbr z powierzchni stało się legalne – odparła niezrażona zaciętością rozmówczyni.- Poza tym czy próbowałaś kiedyś naszego wina i porównałaś go do trunku stworzonego przez powierzchniowych? – z tymi słowy ostentacyjnie zamieszała winem w kielichu.

– Powinniśmy pić wodę zamiast wina. To woda jest naszą przeszłością i przyszłością. Twoja napary jedynie mieszają nam w głowach. – Jak zwykle wpatrywała się w Narię z niechęcią, która oczywiście nie zrobiło na niej wrażenia. Niemal wszyscy przyzwyczaili się do karcącego wzroku kapłanki oraz faktu, iż patrzyła na rozmówców z góry i wręcz czerpała przyjemność z krytykowania.

– Woda pitna to nie dar od bogów, tylko inwencja znakomitego inżyniera. Dzięki jego maszynie do filtrowania słowa woda nadaje się do picia, a więc nie musimy regularnie wypływać poza magiczną kopułę, aby zaspokoić pragnienie – odezwał się Sulivan, opierając dłonie o blat stołu. – Poza tym napary i wino nie zaćmiewają umysły, a nawet jeśli, niech zaćmiewa. Każdemu przyda się jego osobiste zaćmienie. – Na znak toastu napełnił sobie kielich i wzniósł go do góry.

– Odezwał się porucznik barowy – żachnęła się Wanora i lekceważąco machnęła na niego ręką, jakby odganiała natrętną płotkę, a nie odzywała się do niegdyś szanowanego, potężnego wojownika.

Sorin siedział po prawicy matki i przysłuchiwał się wymianie zdań z nieodgadnionym wyrazem twarzy, kontemplując wypowiedzi i ważąc ich słowa, aby dojść do właściwych wniosków.

– Wino nie tylko otumania. Wypite w odpowiednich ilościach otwiera nasze umysły na nowe doznania i pozwala na rozwinięcie zwojów wyobraźni, o których nie mieliśmy pojęcia. Niektórzy malarze nie zachwyciliby nas niezwykłymi kompozycjami barw i kształtów, gdyby nie kielich wina bądź dwa – wtrącił się Lundy. Najmłodszy z radnych o gładko ogolonej brodzie i ślicznym uśmiechu. Jego zmierzwione płowe włosy idealnie współgrały z niebieskim, łagodnym spojrzeniem.

– Tylko nie zaczynaj o tych upojonych alkoholem, sponiewieranych grzybkami i bogowie tylko wiedzą czym jeszcze artystów.

Tryton w odpowiedzi posłał Wanorze szeroki uśmiech, a Sulivan unosząc kielich, zawołał:

– Wypijmy za zaćmienie!

Po sali przeszedł szmer tłumionego śmiechu.

– Wracając do tematu debaty. – Wanora nalała sobie wody do kielicha i posłała zebranym niezbyt piękny grymas, który zapewne miał stanowić uśmiech, choć jednocześnie mógł być jedynie wyrazem niechęci skierowanym ku towarzystwu. – Jestem całkowicie przeciwna zniesieniu Prawa Czystości Krwi. W wyniku mieszania ras mogą nastąpić stochastyczne mutacje, zmiany w naszej anatomii, skrócenie długości życia, także może spaść nasza odporność na choroby, a nawet zakłócenie przemiany poza kopułą w boską formę. Nie mamy pewności, czy połączenie naszych genów z innymi rasami nie przyniesie więcej szkód niż korzyści. Jedne hybrydy urodzą się z siłą księżycowych orek, kiedy to innym będzie brakowało oka, ręki czy innej części ciała. Dodatkową martwiącą mnie kwestią jest psychika hybrydy, która może nie znieść takiego amalgamatu.

– Wszystkie twoje argumenty, to jedynie ciąg, niepopartych żadnymi dowodami domysłów – zanegowała ją Naria.

– Bogowie gardzą anomaliami. Sam przykład bliźniaków. Wśród nas niemal niespotykani i są oni symbolem szaleństwa.

– To nie szaleństwo, a jedynie wrażliwość. Energia matki została podzielona na pół, a więc ich umysły i ciała, potrzebują więcej troski i uwagi, aby poradzić sobie ze światem dookoła nich – Naria nie poddawała się, kontynuując batalię słowną.

– Krytykujesz moje teorie, wysnute w trosce o naszą rasę, a sama przedstawiasz nic innego, jak własne domniemania. Przedstawić wam dowód?

– Proszę, oświeć nasze zaćmione winem umysły!

– Nie wzięliście najważniejszego faktu pod uwagę, który z pewnością przechyli szalę tej debaty. Wszystkie księgi czy zwoje w naszej bibliotece określają powierzchniowe hybrydy jako bezpłodne stworzenia.

– Jest tu mowa o zwierzętach, nie o ludzkich mieszankach między tkającymi czy innymi magami, więc proszę pominąć słowa kapłanki. Ona nie wiem, o czym bredzi.

Wanora zacisnęła dłonie w pięści i już miała odeprzeć atak, kiedy to Najwyższy Ulerinorin odchrząknął. Wszyscy spojrzeli w jego kierunku. Radny z gatunku żółwi izzis odzywał się rzadko, ale rozważnie, jakby każde słowo kosztowało majątek. Wyglądał niczym starzec. Srebrne, krótko przystrzyżone włosy, pomarszczona, niebywale blada twarz i drewniana laska. Nie rozstawał się z nią nawet na moment. Nawet siedząc przy stole, trzymał na niej jedną z dłoni. Wielu uważało, że wykluł się z jaja tysiąc lat przed powstaniem pierwszej syreny inni, że nawet dwa tysiące lat wcześniej. Nikt nie znał prawdy, Ulerinorin milczał na ten temat.

– A więc pozostaje pytanie, czy bliżej nam do ludzi, czy zwierząt?

Jego pytanie zawisło w powietrzu. Naria i Wanora milczały, choć zawsze miały argument czy komentarz, ale nie tym razem.

Przez dłuższą chwilę radni w zamyśleniu sączyli wino, bębnili palcami po stole, trwali w zadumie. Król siedział na swoim potężnym tronie, opierając brodę na dłoniach i patrzył na zebranych.

Wreszcie odezwała się Naria, wykorzystując milczenie i napięcie.

– Czy to ważne, czy bliżej nam do ludzi czy zwierząt, skoro mamy możliwość zniesienia czegoś więcej niż prawa?

Patrzyli na nią z pytaniami, z oczekiwaniem na dalsze słowa wyjaśnienia. Wanora splotła ramiona pod piersiami, wpatrując się w swoją rywalkę z kpiącym uśmiechem, jakby była pewna infantylności jej wypowiedzi.

– Z jednej strony szansa na narodziny bezpłodnej samicy. – Naria zrobiła pauzę, wbijając wyzywające spojrzenie w kapłankę i dodała: – Naprzeciw złamania klątwy śmierci drugiego dziecka.

W sali jakby zabrakło powietrza. Zebrani spojrzeli po sobie. Jedni w nadziei, inni z nostalgią straconych matek, sióstr czy wybranek. Klątwa ciążyła wszystkim bez wyjątku. Syreny żyły i umierały dla przyszłości narodu, dla swojego potomstwa. Jedno życia za dwa. Z pozoru królestwo zyskało, ale ile cierpienia to przyniosło wiedzą tylko ci, co stracili swoich ukochanych.

Legenda głosi, że bóg Rhadash w złości za stworzenie tak potężnej rasy rzucił na nich klątwę drugiego dziecka, aby podczas drugiego porodu syrena musiała oddać swoją boską cząstkę i umrzeć. To miało powstrzymać ich naród przed zapanowaniem nad wodami i ziemią.

– Oddalam apelację o zniesienie Prawa Czystości Krwi – zagrzmiał stanowczy głos Norwy.

– Zastanów się, synu – w jej głosie zabrzmiała nuta groźby.

Radni spięli się, oczekując wybuchu. Naria podczas narad zawsze traktowała go jako króla, nie syna. On tego wymagał i co najważniejsze nie znosił sprzeciwu.

– Następną sprawą jest ustalenie straży na rytuał oraz bal – te słowa oraz pięść widocznie zaciśnięta na trzymanej przez niego kartce zakończyły wszelkie dysputy.

Matka króla opadła w milczeniu na swoje krzesło i uciszyła usta w winie.

Napięcie nieco ustąpiło, jednak kontynuując naradę, wszyscy mieli się na baczności.

Po kolei odezwali się pułkownicy wydzielonych im terytoriów. Z doświadczeniem i precyzją przedstawili dyslokację posterunków oraz wart. Dumny i zadowolony ze skrupulatnych planów Sorin, co i rusz przytakiwał głową, przysłuchując się trytonom.

Nawet zaćmiony umysł Sulivana okazał się na tyle trzeźwy, aby bezbłędnie zaprezentować rozkład strażników na Błędnej Rafie Koralowej. Nie pominął żadnego stanowiska czy innego detalu, w międzyczasie sączył wino i dodawał swoje spostrzeżenia na temat pijanych, obmacujących się syrenek wśród raf.

Jako że pułkownik Tormod nie należał do radnych, Sorin przedstawił rozplanowanie jego podwładnych.

– Przygotowania defensywy zostały doprowadzone do perfekcji. Jesteśmy gotowi, królu. – Przy tych słowach potarł brodę.

– Oprócz napalonych syrenek – mruknął Sulivan.

– Naucz się ogłady, albo zamilcz! – Wanora w milczeniu i z dumą przysłuchiwała się swojemu synowi, jednak grubiański komentarz pułkownika zirytował ją.

– Brakuje mi Tormoda i jego poczucia humoru – odparł, zbywając słowa kapłanki.

– Zatwierdzam plan. Przejdźmy do kwestii morderstw na terenie zamku – rzeczowy ton Norwy ostudził kolejne niesnaski.

– Królu, z przykrością muszę zawiadomić, iż nie otrzymałem raportu od pułkownika Tormoda. – Sorin pokornie pochylił głowę i potarł brodę. Tym razem z powodu zakłopotania, a nie gorącej dumy. – Bez udziału pułkownika Tormod sam powziąłem środki, aby rozwikłać sprawę śmierci Tesy, ale po rekonesansie i przesłuchaniu strażników oraz świadków, nie doszedłem do żadnych obiecujących wniosków. Gdybym tylko otrzymał raport Tormoda i wysłuchał jego przemyśleń z pewnością...

– Tormod zapewne nie miał nic do przedstawienia, więc nie marnował ani papieru, ani śliny na przekazanie ci tej bezużytecznej informacji, tylko począł kreślić pierwsze wersy ballady.

Norwa darzył pułkownika Tormoda sympatią połączoną z cynizmem. Wielu nie rozumiało tej relacji. Pułkownik miłował wiersze i wszelkie przejawy duchowej wrażliwości, natomiast król należał do typowych wojowników. Silny, bezwzględny, wręcz okrutny, nie odnajdywał się wśród poematów czy fraszek, a co najważniejsze potępiał on słabość, którą zazwyczaj charakteryzowali się artyści.

– Obecność Tormoda na naradach przyniosłaby wiele pożytku – zauważyła Wanora, poprawiając się na krześle. – Powinniśmy go przekonać, aby uszanował tradycję i przyjął pozycję radnego po swoim zmarłym ojcu.

Kilkoro par oczu zwróciło się ku pustemu krzesłu obok Sulivana.

– Niektóre decyzje lepiej uszanować – odezwał się Ulerinorin, na co Wanora zareagowała w irytacji zaciskając usta w wąską linię.

Obok Najwyższego siedziała Jana znana jako meduzia wieszczka, jako jedyna pochodziła z innej rasy i brała udział w naradach. Swoje czarne włosy zaplecione w grube warkocze spinała metalową klamrą na czubku głowy, a jej fioletowe oczy kontrastowały z ciemną skórą.

– Tormod przeszedł wiele, a mimo to sumiennie wykonuje powinności pułkownika Straży Królewskiej oraz umila czas swoimi opowieściami jako znakomity bajarz – odezwała się Jana.

– Bardziej adekwatne określenie to bawidamek – sparowała siarczyście, krzywiąc się na samą myśl o próżnym pułkowniku otoczonym wianuszkiem wystrojonych w zwiewne suknie dwórek. Dumny niczym rajska ryba.

– Ciężko jest się z tobą nie zgodzić, kapłanko Wanoro. Tormod kocha nas i nie skąpi pochwał oraz spojrzeń. Jednak pragnę zwrócić twoją uwagę, kapłanko, że Tormod nie tylko wyśmienicie posługuje się językiem, ale i bronią. Za to winniśmy go cenić i szanować.

– Swój szacunek zostawię dla trzeźwych oraz gotowych na pełne poświęcenie bogom i ojczyźnie wojownikom, a nie pijanym, błąkającym się nad taflą wody krasomówcom – odparła z naganą w głosie i ostentacyjnie odwróciła wzrok od Jany, dając jej do zrozumienia, że zakończyła tę dyskusję.

Naria westchnęła i posłała Janie pocieszający uśmiech. Ta w odpowiedzi skinęła jej głową, dając jej znak, że wszystko w porządku.

– Dziś wieczorem oczekuję pełnego raportu morderstwa z uwzględnieniem wcześniejszych zabić – odezwał się Norwa, posyłając kapłance stalowe spojrzenie. – Przejdźmy do tematu porwań. Doniesiono o zniknięciach młodych sheram.

– Co one nas interesują? – burknął Sulivan i pochylił się nad kielichem, coraz boleśniej przywodząc na myśl pijaczynę z karczmy, a nie pułkownika. Pognieciona koszula, przekrwione oczy, kilka krople wina w rudosiwej brodzie i aura wypitej dzień wcześniej butelki alkoholu, bądź zanurzenia w całej beczce. – Niech te piekielne stworzenia zniknął, zginął, niech sam kraken je pochłonie.

– Sheramy ginął przy granicy z Błędną Rafą Koralową. To tereny oddane pod twoją opiekę – odezwała się zadziwiająco łagodnym tonem Naria.

– Tereny tak, ale nie te przeklęte sheramy.

– Sulivanie, nie bredź.

– On nie bredzi. – Wanora wtrąciła się w rozmowę ze swoim zadufanym uśmieszkiem, patrząc na matkę króla z wyższością, jakby pouczała płotkę, a nie szanowaną radczynię. – Nawet jak na swój wiecznie zaćmiony umysł, ma rację, choć przyznaję mu ją z niechęcią.

– Oświeć mnie, Wanoro, czemu mam rację? – Sulivan widocznie zadowolony z siebie i ze słów kapłanki, która niemal nigdy nie zgadzała się z nikim, nalał sobie kielich wina. Znał odpowiedź na pytanie, ale pragnął usłyszeć ją z ust dumnej syreny.

– Porwane płaszczki należą do Srebrników. To plemię złożyło pokłon królowi i przysięgło lojalność naszemu królestwu, uzyskując częściową suwerenność. – Wanora nie ukryła satysfakcji tłumaczenia Narii. – Deklaracja mówi wyraźnie, że sheramy odpowiadają przed nami, ale żadne obowiązkowi nie ciążą na naszych barkach.

– To tereny należące do Królestwa Syren i ludność, której winniśmy opiekę.

– Nario – odezwała się z pozoru łagodnie, jednak w jej głosie można było wyczuć zuchwałość. – To ich plemię, ich prawa i ich organy powinny zająć się tą delikatną kwestią. My jedynie możemy się temu przyglądać i zainterweniować w momencie, kiedy incydent będzie dotyczył jednego z naszych.

– Moment jest odpowiedni. – Zebrani z uwagą spojrzeli na Ulerinorina. W końcu kiedy on mówił, wszyscy słuchali. – Kiedy trucizna płynie w organizmie, należy zrozumieć jej specyfikę, nadać jej imię i zniwelować. Czekanie to ryzyko.

– Ingerowanie w prawa plemienia, to także ryzyko, Najwyższy Ulerinorinie. – Wanora tylko w stosunku do żółwia kierowała szacunek, oczywiście nie licząc króla, który swoją porywczością, wymuszał go na niej. – Naplujcie w twarz wodzowi, a ujrzymy wspomnianą przez Sulivana podstępną piekielność tych istot. Informacja dotarła do nas z innych źródeł, nie dostaliśmy listu z prośbą o pomoc, więc uszanujmy ich suwerenność.

– Uszanujmy, ale i dołączmy do wyjaśnienia tych porwań. Najwyższy Ulerinorin ma rację określając te incydenty jako truciznę. Nie mamy pojęcia, czy nasza ludność także jest wystawiona na niebezpieczeństwo. A to jest ważniejsze ponad wszystko, nawet prawa.

– Takie rządy to anarchia!

– Gdyby to porwano jedną z twoich morf, na przykład słodką Lavene, także uciszyłabyś nas czy domagała się sprawiedliwości, ględo?

Wanora spąsowiała i nim zdołała odpłacić się kąśliwością, Naria dodała:

– Krytykujesz Tormoda, a sama mielisz ozorem, jak głodna orka.

– Śmiem oceniać Tormoda i jego słabość po stracie ojca i zwykłe lenistwo, ubrane w słodkie słówka, zamiast poświęcenie naszemu państwu. Nieobecność jego osoby na naradach nieustannie doprowadza do braku kluczowych informacji, które z kolei komplikują wyjaśnianie ważnych kwestii. Właśnie powrócił morderca, a Tormod nawet nie raczył napisać raportu, którym moglibyśmy wesprzeć się podczas narady. Jestem ględą, ale działam o wiele produktywniej i intensywniej, niż niejedno z was, drodzy radni, więc zamilcz Nario.

Nim zdołała coś jeszcze dodać bądź Naria odpowiedzieć na jej słowotok, odezwał się Norwa. Jak zwykle w odpowiednim momencie zakończył bezsensowną dysputę.

– Sulivanie przeprowadź zwiad z wybraną grupą wojowników. Jeszcze dziś wyślę list do wodza Urwy z informacją o twoim przybyciu. – Po tych słowach spojrzał na meduzią wyrocznię. – Jano, jak wygląda nasza przyszłość?



Niestety, ale brakuje cytatu na początek. Dość długo się nad tym głowiłam, ale nie mam pojęcia do czego powinien się odnosić. Wiele tematów zostało poruszonych...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro