-*- 1.SMAK ODWAGI
– Zawsze uważałem, że mają zabawny akcent – mruknął stojący obok Ritti tryton o imieniu Olaf. Popołudniowe magiczne promienie słońca nadały jego rudej kędzierzawej czuprynie czerwonego blasku, ale syrena nie zastanawiała się nad tym za długo, tylko skupiła wzrok na awanturujących się żólwiach izzo. Obydwaj posiadali typową dla ich rodzaju ciemną skórę, niski wzrost i masywną posturę. W magicznej kopule nie posiadali skorupy, dlatego też, tak samo jak trytoni i syreny, zostali zakuci w stal kolczug.
– Co ty sobie uważasz! – wrzasnął jeden z nich i pchnął drugiego, tak że ten niemal się przewrócił.
– A niech cię Rhadash pochłonie! – Z ledwością uratował się przed upadkiem, po czym uczynił dwa niezbyt pewne kroki w kierunku towarzysza dysputy.
Syrena opuściła blanki i przystanęła w progu drzwi wychodzących na korytarz. Oparła się ramieniem o zimny kamień i ułożyła dłoń na biodrze. Pod palcami czuła metalowy splot kolczugi oraz zaciśnięty na niej skórzany pas z bronią.
– W ogóle rozumiesz, o co oni się sprzeczają? – Poczuła obecność trytona tuż za nią. Zauważyła, że po przeciwległej stronie zebrała się grupa zainteresowanych sprzeczką strażników.
– O alkohol.
– A nie o panienki?
– Nie.
Obydwaj śmierdzieli mocnym trunkiem, ale i bez tego była pewna ich stanu upojenia. Ich niewyraźna mowa stała się jeszcze trudniejsza do pojęcia oraz nieustannie się zataczali. Wciąż ubrani w kolczugi wyglądali, jakby dopiero co zeszli z posterunku i wypili kilka szybkich kolejek, zanim w ogóle cokolwiek zjedli.
Ritti nie wściekała się na nich, wręcz przeciwnie. Przerwali monotonię warty, spacerowania po blankach, obserwacji nużących widoków. Wolała znaleźć się już na murach oddzielających drugi poziomu zamku od trzeciego, tam miała wgląd na plac treningowy, gdzie wojownicy nieustannie trenowali pod czujnym wzrokiem Mistrza Gora. A na blankach otaczających twierdzę widziała jedynie bibliotekę, dziedziniec, ogrody, a tam wystrojone damy, aroganckich trytonów i nic, co by zburzyło stagnację warty.
– No mówię ci! To moja butelka, swoją wypiłeś po drodze!
– Dobrze, że się nie założyliśmy, przegrałbym – mruknął Olaf, po czym pospiesznie dodał: – Może powinniśmy ich rozdzielić, nim dojdzie do bójki?
– Nie – odparła mimowolnie Ritti. Może zbyt szybko i w dodatku położyła dłoń na piersi trytona. Posłał jej zaskoczone spojrzenie, a ona zirytowana swoim odruchem, oderwała się od niego i rzekła pospiesznie: – Po co przerywać dobre przedstawienie? Od początku straży jedyną wartą uwagi sytuacją był przegrany zakład z Howe o to, jakiej maści koń wyjdzie ze stajni.
– Kolejne dwie złote płetwy – mruknął i z niezadowoleniem skrzywił się, ale zaraz znowu przybrał na twarz uśmiech. – Jak myślisz, który z nich wygra?
– Jeszcze dziś chcesz stracić swój żołd?
– Kto powiedział, że stracę?
– W takim razie na kogo stawiasz?
– Są do siebie strasznie podobni...
– Jeden ma żółtą bransoletę – zauważyła. Widok eskalującej sytuacji świadczył, że wartownicy izzo mogli w każdej chwili zastąpić słowa pięściami, więc ponagliła go.
– Z bransoletą? To z pewnością padnie.
– Ile chcesz przegrać?
– Cztery złote płetwy. – Uścisnęli sobie dłonie.
W napięciu patrzyli, jak zaogniające się słowa wypadły z ich ust, jak zderzyli się głowami.
– Oddawaj pieniądze za alkohol! – krzyknął jeden z nich, opluwając towarzysza. Zdawało się, że ten w ogóle tego nie zauważył, bądź się nie przejął. Ritti wahała się, które z nich było prawdą. Mętny wzrok wartownika mógł świadczyć o obu sytuacjach.
– Oddać? – Zamachnął się, Ritti z podekscytowania przygryzła wargę, cios z impetem obalił żółwia na plecy. Czekała, ale nie podniósł głowy, nie ruszył się, kilkoro strażników wyraziło swoje niezadowolenie. Ritti także czuła się zawiedziona, a zwłaszcza gdy ten, który jednym ciosem zakończył walkę zaczął rzygać.
– Wygrałaś – westchnął Olaf i podał jej ustaloną kwotę, ale ta nie ucieszyła się z zimnego dotyku złota w dłoni. Oddałaby cały żołd, aby tylko przerwać nudę, ale niestety to było niemożliwe. Wrócili na swoje posterunki.
Jako wojownik jeszcze przed ukończeniem Meraki została przydzielona do różnych garnizonów, aby sprawdzić jej zdolności nie tylko w potyczkach na placach treningowych, ale także w zorganizowanych grupach naprzeciw prawdziwym zagrożeniom czy problemom do rozwiązania. Błędna Rafa Koralowa oferowała miała do zaoferowania najciekawsze warty. Nie tylko dzięki cynicznemu pułkownikowi Sulivanowi, ale także ze względu na wieczne zamieszanie pomiędzy sheramami z plemienia Srebrników oraz liquarmami, do tego ogromne tereny łowieckie nadźgane jaskiniami obfitymi w ryby, skorupiaki oraz mięczaki i inne, kusiły kłusowników, a strażników zobowiązano do wyłapania wszelkich nieścisłości w łowiectwie.
Prawo było surowe. Każdy mógł złowić wyznaczoną liczbę ryb i owoców morza, a kiedy działo się inaczej, podlegało to karze aż dwóch tygodni więzienia. Sama wizja tak na pozór krótkiej, ale wystarczającej groźby zielonych ciemności, odstraszała niemal wszystkich kłusowników, ale zawsze trafił się ktoś na tyle zuchwały, aby zaryzykować.
Ritti najlepiej czuła się wśród akcji. Pomiędzy awanturami na targu przy jednej z wysepek Caren, kłusownikami czającymi się w ciemnych jaskiniach rafy, konfliktami międzyrasowymi, sheramami ostrzegającymi przed ich strasznym bogiem Okrutnikiem oraz widokiem kherru, którzy posiadali niedaleko granicę i wysłali swoich strażników. Ogromne różnobarwne cielska i paszcze uzbrojone w śmiercionośne zębiska. Nie każdy z nich potrafił przebić skórę bogów mórz, ale mimo to stanowili budzący grozę widok.
Ritti nudziła się. Zamiast tych pełnych podekscytowania chwil na wodzie, przydzielono jej monotonną wartę na zamku. Spacerowanie na blankach, wśród uliczek, korytarzy czy ogrodów. Nie dość, że nie pływała wśród orzeźwiających ramion morza, to jeszcze wymagano ciężkiej kolczugi, która wydawała jej się zbędna. Nikt nie próbował z nią walczyć, chyba że na słowa.
Z westchnieniem zerknęła na stojącego niedaleko niej Olafa. To jego przydzielono jej do dzisiejszej warty. Typ nieustannie się uśmiechał albo próbował do niej zagadać, przesuwając palcami po inskrypcjach wykutych wokół wrobionego w trzonek topora szafiru. Wszystkie te czynności ją irytowały. Może nie on sam, gdyby znajdowali się w innej sytuacji, ale kiedy ponad nimi migotała magiczna kopuła, gdzie tuż za nią płynęły morskie wiry, czuła jak buzuje. Woda ją wzywała, kusiła, nakłaniała, ale obowiązek trzymał ją w ryzach.
Nie mogła znieść myśli, że inni cieszyli się rześkością warty na wodach, rozprawili się z kłusownikami i innymi, a jej najciekawszym momentem tego dnia była bójka dwóch pijanych żółwi, którzy nawet konkretnie nie dali sobie po czarnych ryjach, bo jeden padł po pierwszym ciosie, a drugi zaczął rzygać.
Znudzona, ale próbująca pozostać czujną, wyglądała na zachwycający widok ogrodów. Spacerujące w zwiewnych szatach damy zapewne dyskutowały o poezji czy też atrakcyjnych wojownikach, natomiast ci próbowali do nich zagadywać bądź jedynie je obserwowali. Ich wszystkich otaczały niskie drzewa, bujne krzewy, kwieciste klomby, drewniane czy też kamienne ławki z kunsztownie wykonanymi zadaszeniami, altanki, pomniki i fontanny. Z tej wysokości Ritti miała łatwy wgląd na bibliotekę, młyn i mur odgradzający zaciszny, urokliwy poziom drugi zamku od trzeciego, gdzie trenowano i wzniesiono więzienie, koszary i inne budynki wojskowe.
– Co to za ptak? – Olaf wybijał rytm jakiejś melodii na obuchu przyczepionego do pasa topora.
– Zarawka – odpowiedziała i powoli podeszła do okna, gdzie na kamiennym parapecie siedziało skrzydlate stworzenie. – Mówi się, że mimo swojej postury, to dzielne ptaki, które w grupie potrafią przegonić jastrzębia. Poza tym są całkowicie oddane boskiej woli.
– Nie spodziewałem się, że zwierzęta także wierzą w bogów.
– Wiara nie ma nic do rzeczy z mocą więzi, która łączy każdą żywą istotę z bogami – odparła zirytowana jego ograniczonym myśleniem.
– Sądziłem, że bogowie nawet nie zawracają sobie głowy stworzeniami, które po prostu w nich nie wierzą.
– Tak jakbyś nie mógł posługiwać się toporem albo posługiwanie się nim nie miałoby dla ciebie sensu, ponieważ on w ciebie nie wierzy.
Boginie odmówiły jej wielu talentów; brakowało jej cierpliwości, siły i biegłości w nauce walki, ale za to jej umysł chłonął wiedzę, jakby należała do rasy mędrczyń merham, a nie syren. I o ironio. Od drobnej płotki rzucała w kąt lalki i łapała za miecz. Wolała mordercze treningi niż wieczory przy książkach, a jednak posiadała wątłe, słabe ciało.
– Nadawanie przedmiotom czy też zwierzętom ludzkich przydomków to niezwykle ciekawy zabieg.
– Nie kpij! – W zniecierpliwieniu pokręciła głową i z kolejnymi słowami, zrobiła kilka kroków w bok, zarawka nagłym ruchem spłoszyła się i odleciała. – Każda materia na świecie jest połączona nierozerwalną nicią z bogami. Nie ważne, jak mało dla nas znacząca, a nawet niewidoczna.
– Nie kpię. – Oparł się o kamienny parapet i wyjrzał przez okno. Ostatnie promienie słońca zatańczyły w jego rudych lokach. Zawsze się uśmiechał. Nieważne, co się działo, czy walczyli, czy prowadzili zawziętą dyskusję, a nawet podczas najbardziej nużących wart, uśmiech nie schodził z jego ust. Jakby jego twarz była wykuta w skale, niemożliwa do zmiany mimiki. Dlatego Ritti miała problem z rozpoznaniem ironii czy szczerej odpowiedzi. – Po prostu wrzucanie nas do tego samego worka, co zwierząt, jest interesującym spojrzeniem na sytuację. Jakby sardynki w morzu były tak samo ważne, jak my. Bogowie mórz. – Wyprostował się i nonszalancko wzruszył ramionami.
– A czy my nie pochodzimy od ryb?
Uśmiech Olafa zaburzył mało przystojny grymas.
– Nawet tak nie mów – mruknął i odwrócił się od niej. – Narodziliśmy się z bogiń, nie ze zwierząt.
– Stworzyły nas boginie, a nie narodziliśmy się z nich, a to ogromna różnica.
– Do którego oddziału zabiegasz o przydział?
– Do pułkownika Sulivana. – Uznała, że zmiana tematu przez Olafa była trafnym wyjściem.
– Też...
– Mgła! – ktoś krzyknął, wybijając dwójkę z rytmu rozmowy.
– Gdzie mój miecz?!
– Muszę iść! Nana poszła na targ po kandyzowane owoce! – zawołał ktoś inny.
Ritti nie powiedziała tego na głos, ale pomyślała, że nikt nie opuści posterunku bez jasnego rozkazu przełożonego. Wychyliła się mocno na zewnątrz, aż ujrzała zapowiadające demona białe wstęgi. Ich ramiona zaczęły zaciskać się wokół szczytu kamiennego wzniesienia, w którym wykuto mury, korytarze i blanki. Zapanował raban. Dwóch strażników w panice wymieniło między sobą kilka zdań, inni zaczęli szeptać prośby w kierunku bogiń, a Ritti uśmiechnęła się na ten widok.
Olaf ze spokojem, ale pospiesznie, ruszył w kierunku schodów, syrena poszła za nim, wspięli się po ich szarych kamiennych stopniach, aż znaleźli się na blankach. Wtedy u dołu otworzył się przed nimi widok trzech poziomów zamku. Każdy z nich odgradzały wieże bramne oraz grube mury kurtynowe. Za nimi rozpościerały się zielone polany i lasy. Wszystko od zamku po dzikość otaczała magiczna kopuła.
Mieniąca się tysiącami barw bariera nadawała przestrzeni zachwycających odcieni. Poranki wyglądały blado, złociście, czasami i rudo, potem dało się tylko ujrzeć ogólny blask niby słońca, a wieczorami nadchodziło nieziemskie przedstawienie. Nikt nie wiedział, które kolory rozleją się po kopule. Czy tym razem fiolety zalśnią w kryształach na ulicznych lampach, czy może oranże i krwiste czerwienie zatańczą w potokach i wodospadach, a może powróci do nich złoto, nadając ciepłych barw oczom kochanki?
Tego wieczoru nadeszła szarość i rozcieńczona mgłą czerwień.
Olaf podszedł do znajdującej się w połowie drogi pomiędzy dwoma wieżami bastei. To tam zawieszono, na grubych linach oraz na masywnych drewnianych balach, gong. W jego złotej powłoce można było się przejrzeć, a obrzeża ustroiły wykute kształty wirów. Wartownik złapał za uczepiony z boku zakończony miękką główką młotek i uderzył. Raz i zaraz drugi. Mocny dźwięk rozlał się po przestrzeni, wprawiając ciało Ritti w drżenie ekscytacji na samą myśl o nadchodzących wydarzeniach.
Gong na chwilę sprawił, że świat wstrzymał oddech, a po chwili zapanowało zamieszanie. Strażnicy, którzy jeszcze nie zauważyli nadciągającego niebezpieczeństwa, zaczęli się przekrzykiwać, wyglądać ponad mury, a spacerujący rozpoczęli szybką ewakuację na zamek.
Bestia nachodziła. Skryta we mgle i głodna świeżej krwi, a Ritti wraz z innymi wojownikami stała na straży bezbronnych. Taka perspektywa podobała jej się o wiele bardziej niż monotonne przyglądanie się tańczącym na wietrze falbanom czy wsłuchiwanie się w głośne śmiechy grających w kości, czy inne gry, wartowników.
Ritti z Olafem nie czekali na dalsze reakcje. Ruszyli schodami w dół. To było kwestią czasu, zanim by ich przegrupowali i wysłali na wzmożone patrole.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro