Rozdział II
Detektywi, (a właściwie to tylko ten młodszy) pojawili sie przed chwilą.
Spotkaliśmy się na mieście, spotkanie w domu wyłapali by rodzice i miałabym wielki problem, mimo że jestem już pełnoletnia.
Siedzę w kawiarni na przeciwko chłopaka mniej więcej w moim wieku.
-A więc, gdzie twój ojciec? Chyba pracujecie razem.- pytam.
-W nocy trafił do szpitala, ale to nic groźnego.- Mówi, i wygląda jakby nie chciał ze mną rozmawiać.
Był całkiem przystojny. Wysoki brunet, szare oczy, markowe buty na nogach, czarna bluza z kapturem i spodnie dresowe w tym samym kolorze.
Nie wyglądał jak detektyw. Nawet jak pseudo-detektyw, którym był.
-Na szczęście.
-Jaką sprawą będziemy się zajmować?
-Moja siostra... Zaginęła dwanaście lat temu.
Wyciąga różowy notesik z kotkami z przyniesionego plecaka przez siebie plecaka, i zaczyna coś notować.
Nie śmiej się, Cailey, nie śmiej się...
Gdy zauważa, że przyglądam się jego zeszycikowi, mówi:
-Nie miałem innego w domu. Imię?
-Cailey.
-Nie twoje. Zaginionej.
-Skąd wiedziałeś, że to akurat moje imię?
-Tak wyglądasz. Zatem imię zaginionej?
Co kurwa? Jakim cudem...?
-Olivia.
-Nazwisko?
-Roan.
-Ile miała lat, gdy zaginęła?
-Trzynaście.
-Dobrze. Jakieś cechy szczególne?
-Wątpię. Ej, jesteś całkiem niezły jak na dzieciaka. Ktoś cię szkolił?
Wywraca oczami.
-Na pewno jestem od ciebie starszy.
-Który jesteś rocznik?
-Dwa tysiące drugi.
Kurde, faktycznie.
-A ja... Dwutysięczny.
-Pokaż dowód.
-Nie! Nie masz praw...
-Mam. Jeśli chcesz zacząć śledztwo.
Teraz to ja wywracam oczami, i z torebki którą przyniosłam że sobą wyciągam dowód, który chłopak bierze do ręki.
-Dwa tysiące trzy. Ciekawe.
Znowu wywracam oczami.
-I tak oboje jesteśmy dzieciakami- mówię lekko poddenerwowana.
-Dobra, kiedy ostatnio widziano zaginioną?- pyta chłopak.
- Dwanaście lat temu.
-Co kurwa?! I dopiero teraz to zgłaszasz?
-Rodzice nie chcieli nic o tym mówić. Pewnego dnia, Livia po prostu nie przyszła.
-Czyli póki co pierwsi podejrzani to wasi rodzice, okej...
-Co?!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro