Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Alternatywne zakończenie

- Możemy porozmawiać? - zagaiłam Kitsune, gdy jadłyśmy rano śniadanie.

- O co chodzi? - odparła z pełną buzią.

Otworzyłam usta, jednak nie chciał się z nich wydobyć żaden dźwięk. Pierwsza i druga próba zakończyła się fiaskiem, a Tadashi patrzyła na mnie ze zdziwieniem w oczach, że mam problem w mówieniu na jakikolwiek temat. Jeszcze niedawno podjęłam decyzję o powiedzeniu jej prawdy. Wiedziałam, że jeśli pozostaną między nami niedopowiedzenia, już na zawsze będę się przy niej czuła niekomfortowo. Będę się bała, że prawda kiedyś wyjdzie, więc lepiej, aby wyszła teraz z mojej własnej woli. Przełknęłam ślinę i patrząc jej w oczy zaczęłam mówić:

- Wiesz, gdy mówiłam ci o Meteorze... o tym, jak tam trafiłam, jak wyglądał cały ten przebieg... nie powiedziałam ci o wszystkim.

***

Usiadłam na łóżku i patrzyłam w ścianę. Nie wiem jak wiele czasu minęło. Po kilku minutach wyjście Kitsune, które miało miejsce przed chwilą brzmiało jak fikcja. Jak zły sen, z którego zaraz miałabym się obudzić. Dźwięk trzaśnięcia drzwiami odbijał się w moim umyśla jak piłka kauczukowa i nie dawał mi spokoju. 

Powiedziałam jej raz jeszcze o wszystkim. O tym jak przegrałam zakład, jak znalazłam się w Meteorze, jak zaczęłam spłacać dług i jak... zabiłam dwie osoby. Nie uwierzyła. Nie wierzyła, że mogłabym kogoś pozbawić życia. Przyjęcie tej informacji zajęło jej dłuższą chwilę, zanim jej oczy zeszkliły się i spłynęły z nich łzy. 

Nigdy nie widziałam takiego wyrazu jej twarzy. Czyste cierpienie, tylko tak mogłabym to nazwać. Ból, zawód, smutek... strach. Strach, który lśnił jej w oczach, gdy na mnie patrzyła. Bała się mnie. Bała się, że ją również skrzywdzę. Gdy chciałam zacząć się tłumaczyć krzyknęła, bym na nią nie patrzyła, bym do niej nie mówiła, bo jestem... potworem. 

Spojrzałam wtedy na swoje dłonie i dostrzegłam na nich krew. Nie wiem czy naprawdę tam była, czy tylko sobie to wyobraziłam. Chciałam zaprzeczyć. Chciałam mówić, że nie jestem potworem. Ale byłam... i jestem nim nadal.

Jestem słaba. Nie potrafię stawić czoła problemowi i niszczę go zabijając drugą osobę. Tak bardzo boję się znów upaść na dno, że biegnąc po szczycie upadłam na nie z drugiej strony. Zabiłam ich, by Kitsune się ode mnie nie odwróciła. Odwróciła się dlatego, że ich zabiłam.

Zabiłam jej przyjaciółkę. Czy ona była dobra? Nie. Ale grała czysto. Nie oszukiwała. Stosowała wszystkie chwyty, które były legalne. Po prostu przegrała zakład pokonując mnie własną bronią. A ja oddałam część siebie za to, by zginęła. Bo wiedziała za dużo i mogła mnie sprowadzić na dno.

Nie słyszałam i nie widziałam nic wokół siebie. Tykanie zegara jakby pokrywało się z biciem mojego serca, które ostatnimi siłami pompowało kolejne litry krwi. Nawet uszczypnięcie się nie było w stanie przywrócić mnie do przytomności. Bolało? Nie. To było najgorsze.

To było najgorsze, że nie czułam żadnego bólu, a pustkę. Jedną, wielką, wyżerającą mnie od środka pustkę. Tak jakby ktoś wyrwał część mnie i zdeptał. Łzy spływające po policzkach były zarówno gorące i zimne, a tak naprawdę ich nie czułam. To one bolały. Bo nadal nie potrafiłam płakać, to łzy same leciały mi z oczu.

W tym stanie spędziłam wiele godzin. W ciszy. W pustce. W jakiejś pustej krainie w moim umyśle. Nie miałam siły myśleć, co będzie teraz, bo nie było na to pytanie odpowiedzi. Nie widziałam przyszłości. Żadnego planu, żadnego marzenia, żadnych możliwości. 

Zaczęłam pracować w Meteorze, by spłacić dług i nie stracić Kitsune. Spłaciłam dług i straciłam Kitsune.

Jakiś głupi głos rozsądku zaświergotał, że podczas gry z Ishido mogłam wybrać pieniądze zamiast Tadashi. Na szczęście byłam pewna, że tak nie myślałam. Nie chciałam, by skończyła rozłożona na części i sprzedana. Chciałam, by była szczęśliwa. Ze mną i beze mnie.

Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się nikogo, więc jakaś głupia resztka nadziei szeptała, że Kitsune wróciła. Z tą myślą szybko zebrałam się z ziemi i pobiegłam do drzwi.

Niestety po otwarciu drzwi uśmiech nadziei na mojej twarzy został zastąpiony gorzkim rozczarowaniem. Te długie blond włosy, wysokie buty, spodnie z dziurami, top ledwo zakrywający sutki i wielkie różowe futro nie zwiastowało nic dobrego.

- Tatuś wró... - Nie zdążył dokończyć, bo trzasnęłam mu drzwiami przed nosem. Szczęknęłam zębami i z zaciśniętymi pięściami wróciłam do sypialni. Zanim jednak przekroczyłam próg pomieszczenia usłyszałam, że drzwi wejściowe ponownie się otwierają. - Jak chcesz udawać obrażoną to chociaż zamknij drzwi na klucz - prychnął, więc przewróciłam oczami i usiadłam na łóżku.

- Kto cię tu zapraszał? - fuknęłam na niego, gdy znów stanął przede mną w pełnej okazałości. - Nie zdradziłeś nas, by spierdolić do Tokyo i dalej się puszczać? Wiesz, że radary Ishido zaraz cię tu wytropią i znowu będziesz na smyczy jak posłuszny piesek?

- Tęskniłem, Kokoro... - Zmniejszył ton głosu ignorując moje chamskie odzywki. - Zdradziłem was, bo cały ten plan nie miałby szans wypalił bez tego. Byłem jedyną luką w obronie Meteory. - Przysiadł się koło mnie.

- Świetnie... więc po co tu wracasz, zamiast korzystać z życia? Tyle starych dziadów czeka, by wyruchać twoją dupę, więc co tu jeszcze robisz? - Zmarszczył brwi.

- Co ty taka nie w sosie dzisiaj? Kitsune cię zostawiła, czy jaki chuj? - Spojrzałam na niego spod przymrużonych oczu. Dopiero teraz rozejrzał się i dostrzegł, że szafa jest otwarta i w połowie pusta. - Cholera... trafiłem?

- Nie ważne. Wyjdź już stąd. - Wstałam z zamiarem wygonienia go z domu. Ten jednak również wstał i z góry spojrzał mi prosto w oczy. Nie robiło to na mnie żadnego wrażenia, więc odwzajemniałam jego bezemocjonalne spojrzenie.

- Chętnie wyjdę, ale razem z tobą. - Uśmiechnął się zawadiacko, czym na moją twarz wprowadził jeszcze większy grymas. Nie miałam żadnej ochoty na dalszą rozmowę z nim i marzyłam tylko, by w tej chwili wyszedł zostawiając mnie w spokoju.

- Nie rozumiesz co się do ciebie mówi?! Wypierda... - nie dokończyłam, bo przywarł do moich ust. Jak gdyby nigdy nic zaczął mnie całować nie dając chwili na oddech. Gdy próbowałam go odepchnąć złapał moje ręce i przytrzymał je nad moją głową przygważdżając mnie do ściany. - Daj mi spokój do cholery jasnej! - Wrzasnęłam, gdy na chwilę się ode mnie oderwał. Próbowałam się wyrwać, ale był silniejszy.

- Bez ciebie nigdzie nie idę, rozumiesz? - Mocno zmarszczyłam brwi i spojrzałam w jego oczy, które nagle zrobiły się szklane. Nie poczułam żadnego współczucia, bardziej zdziwienie, że zaczął płakać.

- Co jest? - Puścił moje ręce i usiadł na łóżku nie odrywając ode mnie wzroku. - Ty... płaczesz? - Widok płaczącego Afuro wcale mnie nie zdziwił, był to widok na pewno bardziej powszechny niż płaczący Ishido, jednak jego chyba nigdy nie widziałam szczerze smutnego i zapłakanego.

- Ten tydzień bez ciebie to był najgorszy pomysł w moim życiu - przyznał pociągając nosem. - Dobrze było pożegnać imię Ryoko z mojego umysłu, ale teraz zostało zastąpione przez imię Kokoro.

Ciągle patrzyłam na niego jak na wariata. Kompletnie nie wiedziałam o czym mówi. Byliśmy blisko to fakt, ale nigdy nie pomyślałabym o tym, że traktuje mnie jakkolwiek specjalnie. Ja również nie czułam wielkiego przywiązania do niego, dlatego takie deklaracje jeszcze bardziej mnie niepokoiły. 

- Co masz na myśli? - Otarł łzy z oczu.

- Ucieknijmy razem. - Spojrzałam gdzieś w kąt szukając odpowiednich słów, jednak umysł nasuwał mi tylko kolejne pytania:

- Dlaczego? Dokąd? Po co?

- Bo i tak nie mamy przed sobą już nic. - Wstał z miejsca i znów patrzył na mnie z góry. - Powiedz to sobie szczerze, teraz nie ma już Kitsune, więc nie ma już przyszłości. Nie ma już jutra. Widzę w jakim jesteś stanie i wiem, że tak łatwo się z tego nie wyciągniesz. I zanim zdasz sobie sprawę, że ta wegetacja jest bez sensu zdechniesz od odwodnienia, bo nie będziesz miała siły, ani chęci by sięgnąć po szklankę z wodą.

Przełknęłam ślinę, gdy zabrakło mi słów w gardle. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, jak mu zaprzeczyć. Dłuższą chwilę błądziłam wzrokiem po podłodze szukając kontry na jego argumenty, ale nic nie mogłam odnaleźć. Dokładnie tak, jakby... miał rację.

- A ty? - Przekrzywił głowę. - Ty przecież możesz wrócić do Ishido. Możesz znów żyć przy jego boku i... - Roześmiał się. Roześmiał się tak, że momentalnie cała powaga sytuacji uleciała. Wył jak hiena przez dłuższą chwilę, a ja patrzyłam jak łapie się za brzuch nie mogąc już wytrzymać.

- Wrócić do Ishido, dobre, dobre... - Otarł kolejną łzę z oka, chyba teraz z radości. - Naprawdę nadal nie zdajesz sobie sprawę, jak on mnie traktował? Mógłbym żyć przy jego boku, gdyby nie traktował mnie jak psa albo swoją zabawkę, którą może używać jak mu się tylko podoba. - Zaśmiał się znów krótko. - On już dawno zapomniał o tym, że jestem człowiekiem. Byłem przy jego boku tylko po to, by mógł zachowywać zdrowy rozsądek. Tylko po to mnie przy sobie trzymał.

- Przecież go kochasz - powiedziałam twardo zgodnie z tym, o czym sam mi mówił jeszcze kilka dni temu. Zastygł w bezruchu, jakbym uderzyła w jakiś czuły punkt.

- Kocham... - Uśmiechnął się. - Kocham go tak, jak ofiara kocha swojego oprawcę. Kocham go tak, jak bita żona kocha swojego męża. Kocham go tak, jak osoba w toksycznej relacji obdarza uczuciem swojego kata. Kocham go tak, jak nie powinienem go kochać. Kocham go za to, jaki był. Kocham go za to, że robi mi nadzieję, że kiedyś będzie taki znowu. Kochać powinno się za to jaki ktoś jest cały czas. Taka miłość do niczego nie prowadzi. - Przełknęłam ślinę.

Miał rację. Znowu. To było oczywiste, że go kocha, ale nie powinien go kochać. Kochał go mimo tego, że był mordercą i psychopatą.

Afuro był niezwykle silny i właśnie tym mi teraz zaimponował. To emocje czynią nas ludźmi, ale gdy jesteśmy w stanie je na moment wyciszyć i dopuścić rozsądek do głosu to jesteśmy zwycięzcami. I tak właśnie on zrobił teraz. Potrafił zapomnieć o tej miłości, by ratować samego siebie i resztę swoich emocji. Wyciągał nóż z serca mimo wiedzy, że teraz będzie krwawić jeszcze mocniej.

- Dlatego zostawiłeś nas wszystkich w piwnicy? - Zamrugał powoli kilka razy jakby wspominając.

- Zgadza się, właśnie dlatego. - Teraz jego uśmiech stał się bardziej smutny. - Choć cholernie się bałem go zostawić, wiedziałem, że będzie cierpiał beze mnie, że targnie się na własne życie nie mogłem pozwalać na to, by dalej mnie wyniszczał. Uratowałem siebie kosztem życia kogoś innego, ale tak już działają ludzie. - Powędrował ręką do kieszeni i wyciągnął z niej paczkę fajek i zapalniczkę. Bez pytania odpalił jednego papierosa i zaciągnął się dymem.

- Nie pal tutaj - upomniałam go.

- Dlaczego? Masz zamiar tu zostać? Przecież to bez sensu. Nie znajdziesz teraz pracy, nie zaczniesz życia na nowo, nie wstaniesz na nogi. Nie zostaniesz tu przecież, tylko pojedziesz ze mną. - Znowu wziął bucha.

- Nie mów mi, co mam robić.

- To sama powiedz sobie, co masz robić. Już ci mówiłem, że zanim przestaniesz tu wegetować to zdechniesz z odwodnienia, bo nie będziesz miała siły. Masz dwie opcje przed sobą. Albo jedziesz ze mną, albo zostajesz tu na pastwę losu. - Przewróciłam oczami, że tak bezceremonialnie dyktuje mi warunki.

- Więc jaki masz plan? Wyjechać i co dalej?

- Oddać się młodości. Uzależnieniom, hazardowi, prostytucji, alkoholowi, używkom, pieniądzom, seksowi... co tylko dusza zapragnie. - Zmarszczyłam brwi.

- To wolę zostać tutaj. - Odpaliłam, na co ten przewrócił oczami.

- Bo się boisz. Bo nigdy nie żyłaś na ulicy i tak naprawdę nie wiesz jak to jest. A byłaś już tak blisko. - Gestem dłoni pokazał jak blisko byłam. - Weszłaś na drogę przestępczą i teraz masz zamiar z niej odejść?

- Skąd mamy zamiar brać pieniądze? - zaczęłam od najprostszego pytania.

- Aoi, wielka hazardzistka, która wygrywała każdy zakład i miała miliardy na koncie pyta się mnie gdzie brać pieniądze na ulicy, życie jest jednak nieprzewidywalne... - Spojrzał na mnie kątem oka z głupawym uśmieszkiem sugerując, że wygrywając zakłady bez problemu się utrzymam. - Ja mogę się bez problemu puszczać i też na tym zarabiać.

- A dom? Jak ogarniesz dach nad głową?

- Stabilizacja jest nudna, więc pewnie będziemy pomieszkiwać po tanich hostelach, albo wynajmować jakieś mieszkania. Damy radę. - Widząc, jak kończą mi się argumenty uśmiechnął się zwycięsko. - Mogę dorzucić coś od siebie. Powiedz choć jednego dnia jeden, jedyny raz, że ci się to nie podoba, a zostawię cię gdzie tylko zechcesz, byś mogła dokończyć swoja wymarzoną wegetację i zdechnąć w spokoju - zaoferował.

- No dziękuję za taką cudowną ofertę - prychnęłam. Zastanowiłam się jeszcze nad ostateczną odpowiedzią, więc ten znów przerwał ciszę:

- Jesteśmy młodymi ludźmi przed trzydziestką, którzy utracili właśnie jedyny powód dla którego trzymali się życia. Przeżyliśmy okropne traumy, mamy krew na rękach, gdyby nie masa szczęścia już dawno skończylibyśmy za kratami. Cierpimy na paskudną nudę, którą chcemy zwalczyć uzależnieniami i życiem na krawędzi. Kochaliśmy, a miłość nas zniszczyła. - Mówił ciągle w liczbie mnogiej jakby przypominając, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni.

I miał rację, byliśmy. Oboje z domów, w których się nie powodziło, w pewnym momencie udało się nam ustatkować, jednak kto raz zostaje splamiony krwią śmierdzi nią do końca życia, więc znów upadliśmy na dno. I nie było tutaj "ja", "ty". Było tylko to głupie "my".

- Niech będzie. Pojadę z tobą.

***

Afuro zabronił mi zabierania ze sobą czegokolwiek oprócz portfela i telefonu. Mówił, że "kupię wszystko na miejscu". Nie chciałam mu jednak w to wierzyć i gdy tylko poszedł na kilka chwil do łazienki wzięłam ze sobą kilka innych rzeczy.

Gdy zamykałam drzwi przez moją głowę przemykało tysiące myśli. Czy kiedykolwiek tu wrócę? Czy to mieszkanie wciąż będzie moje? Czy Kitsune zmieni zdanie i wróci tutaj mnie szukać? Nie znałam odpowiedzi na żadne z nich, ale właśnie o to chodziło. Zdawałam się na Terumiego, w końcu już i tak nie miałam nic do stracenia.

Po drodze na stacje nie zastanawialiśmy się nawet gdzie chcemy jechać. To nie miało znaczenia gdzie pojedziemy. Byle tylko być daleko stąd w miejscu, gdzie nikt nie będzie znał naszej przeszłości. Najbliższy pociąg jechał do Fukuoki, więc właśnie na niego kupiliśmy bilet. Brak miejsc siedzących? Nieważne. Gdyby tylko nie było tych przeklętych bramek sprawdzających bilet przed pociągiem pewnie jechalibyśmy na gapę wsiadając w pierwszy lepszy pojazd.

Nie rozmawialiśmy wiele. Wskazał tylko, gdzie jedziemy i kazał mi kupić bilet. Nie pytał, czy się boję, nie pytał w zasadzie o nic. Jeśli postanowiłabym zostać sam wsiadłby w ten pociąg. Byłam tylko dodatkiem do tej nieokreślonej podróży.

Dwie i pół godziny jazdy w ciasnym korytarzu siedząc na ziemi... nastrajały mnie większą nadzieją niż to puste mieszkanie po którym ciągle obijał się dźwięk trzaśnięcia drzwiami przez Kitsune.

- Boisz się? - zapytał w końcu spoglądając na mnie. Patrzyłam na niego przez kilka chwil zdziwiona, że w końcu przerwał tę dobijającą ciszę. - Nie masz czego, zaufaj mi, spodoba ci się. - Poklepał mnie po ramieniu.

Skinęłam tylko głową biorąc sobie jego słowa do serca. Nie miałam zamiaru się smucić, płakać, rozpaczać. Chciałam pogrążyć się w tym brudnym świecie, który pokazała mi Meteora. Chciałam w pełni posmakować ulicznego życia, którym ten chłopak żył od dawna. 

Gdy dotarliśmy tylko nogi były wdzięczne za to, że w końcu je rozprostowałam. Kolejka do wyjścia ciągnęła się przez pół pociągu, bo była to ostatnia stacja, lecz gdy tylko moja stopa stanęła na zimnym kamieniu na peronie poczułam, jakbym rodziła się na nowo.

Tak, jakby cała ściana mojego umysłu zapełniona kolorowymi wspomnieniami w tym momencie została starta. Jakby wszystkie wspomnienia zostały zapomniane pozostawiając pustą przestrzeń gotową na to, by przyjąć setki nowych, jeszcze lepszych i bardziej wartych wspominania wrażeń.

- Uwielbiam to południowe powietrze. - Afuro mocno wciągnął je nosem, co powtórzyłam wyczuwając w nim dużo wilgoci. Południe Japonii na pewno serwowało cieplejsze temperatury, niż Osaka, czy Tokio w których klimat był bardziej umiarkowany.

- Byłeś tu już kiedyś? - Zastanowił się chwilę przed odpowiedzią.

- Nie wydaje mi się, zwykle kręciłem się po Tokio, a teraz, gdy mnie nie było doświadczałem Okayamy. Nie martw się, te wszystkie miasta i tak są dokładnie takie same. - Wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą, przez co prawie zgubiłam telefon trzymany w dłoni.

Zachowywał się, jakby znał to miejsce jak własną kieszeń. Bez żadnych problemów, pytania o drogę czy patrzenia na mapę doprowadził nas do wyjścia z dworca, a później jak gdyby nigdy nic znalazł główną ulicę.

Słońce już dawno zniknęło za horyzontem, jednak mimo to miasto tętniło życiem. Widziałam ogromne tłumy ludzi w każdym wieku: nastolatków, którzy w grupach przyjaciół wracali z karaoke, młodych dorosłych korzystających z życia studenckiego, starszych ludzi, którzy pijani celebrowali pracę w korporacji i tych najstarszych, narzekających na to wszystko. A my w samym środku z odrobiną pieniędzy chcąc odbudować siebie na nowo.

Terumi patrzył na to przez dłuższą chwilę bez słowa, jednak każda rozmowa w ogromnym, otaczającym nas hałasie na pewno byłaby dość trudna. Na jego twarzy z jakiegoś powodu dostrzegałam niewielki uśmiech. Jakby cieszył się z tego, gdzie jest. Gdy ja bałam się, że skończymy śpiąc na ulicy jego oczy tliły się wielką nadzieją.

- Co teraz chcemy robić? - Szturchnęłam go w końcu w ramię, by został wyrwany z transu. Spojrzał na mnie zdezorientowany, jednak zaraz pewność siebie znów wkroczyła na jego twarz.

- Jak to co? Trzeba dorwać dla ciebie jakieś kasyno. - Jak na zawołanie chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą, przez co prawie się wywróciłam.

- Kasyno?

- A co innego? O mnie się nie martw, na pewno znajdzie się ktoś, kto mnie wyrucha, ale najpierw ty musisz się usamodzielnić.

Zmarszczyłam brwi. W głębi duszy z jakiegoś powodu uroiło mi się, że jednak zostaniemy grzecznymi i przykładnymi obywatelami, jednak były to głupie resztki nadziei. Wiedziałam na co się piszę, jednak dopiero teraz, gdy miałam znów zagrać z kimś w pokera i znów udawać niepokonaną Aoi moje sumienie ruszyło.

Obiecałam Kitsune, że rzucę hazard, ale straciłam ją przez złamanie obietnicy. Powinnam nauczyć się na błędach i błagać ją o powrót, jednak człowiek jest głupi. "Czym się strułeś tym się lecz".

Gdy blondyn na moją prośbę zwolnił kroku znów obserwowałam mijanych ludzi. Wyglądali jak zawsze - jak postaci z e-card. Ci bogaci, w drogich garniturach wyglądających jak milion dolarów. Ci zwykli, którzy czerpali z życia i chylili głowę przed bogatymi. Ci biedni, którzy żebrali, a gdy nikt nie patrzył podkładali nogę bogatym. Westchnęłam znów przypominając sobie o tej przykrej zasadzie naszego życia. Jakby nie patrzeć, odkąd podpisałam ten pieprzony papier w Meteorze stałam się niewolnikiem z tej gry. I tak jak mówiły zasady, razem pokonaliśmy cesarza - Ishido.

Pewnie teraz wyglądał dokładnie jak ja przed wizytą Afuro. Brudny, zalany łzami, wyniszczony, wrak człowieka. A jeszcze niedawno to on pokonywał wszystkich zwykłych obywateli.

W końcu przed naszymi oczami stanęło ogromne kasyno do którego nie marnując czasu, weszliśmy.

- Ile masz pieniędzy? - zapytał Afuro jak gdyby nigdy nic. Zdziwiona na początku nie chciałam mówić prawdy, jednak po chwili podyktowałam mu kwotę. - Świetnie. Idź tam i postaw wszystko, ja idę dać komuś dupy. - Pocałował mnie w policzek na pożegnanie. - Widzimy się za dwie godziny. - Pomachał mi jeszcze i odszedł.

Stałam przez chwilę analizując, co właśnie zaszło. Mam teraz jak gdyby nigdy nic postawić wszystko, co mam? Nie widziałam w tym sensu, a zdrowy rozsądek krzyczał, bym wracała do domu i nie wpierdalała się w to bagno jeszcze głębiej. Spojrzałam w stronę, gdzie zniknął Terumi licząc, że wie, co robi. Moja ręka powędrowała na portfel, który był w kieszeni i dopiero wtedy się zaczęło.

W moment ta uśpiona część mnie, która była w stanie postawić wszystko przejęła nade mną kontrolę. Nigdy nie pozwoliłam, by zawładnęła mną całkowicie ze względu na Kitsune, ale teraz, gdy nie liczyło się już nic mogła władać mną jak tylko chciała.

Tętno przyspiesza, serce bije szybciej, a śliny w ustach jest za dużo. Powietrze wokół mnie w moment zgęstniało tak, jakby ktoś znacznie podkręcił ogrzewanie. Choćby stado koni ciągnęło mnie w drugą stronę, nie byłoby w stanie mnie odciągnąć od dołączenia do stolika przy którym siedział jakiś znudzony facet.

Podniósł na mnie wzrok i od niechcenia uniósł brwi, gdy ja wyciągnęłam czarny portfel z kieszeni i garść papierków, jaka się w nim znajdowała wylądowała na stole. Upewniłam się raz jeszcze, czy wyciągnęłam je wszystkie.

- Stawiam to wszystko, ty wybierasz grę - powiedziałam z trudem, a on perfidnie oblizał się widząc pieniądze. Świerzbiące ręce zaraz powędrowały do banknotów, jednak zanim ich dotknął został w nie uderzony i skarcony moim spojrzeniem. - Grajmy - syknęłam i zebrałam rozsypane pieniądze w kupkę. Zaśmiał się cynicznie i zaczął rozdawać karty.

- Widzę cię tu pierwszy raz. Skąd jesteś? - Jego głos był głęboki i ciepły, jednak nieco zachrypnięty. To pytanie wzbudziło we mnie nostalgię sprzed nie tak dawna, gdy grałam z Ishido o odzyskanie Kitsune. Rozmawiał ze mną tylko po to, by mnie rozproszyć, bo cała wojna rozgrywała się na stole i w naszych głowach.

- Ma to jakieś znaczenie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. - Dzisiaj przyjechałam z innego miasta. Jeszcze nie wiem, jak długo tu zostanę. Może dzień, może rok, może dwa... - Wolałam nie mówić, że przyjechałam z Osaki. Kto wie, kim jest ten człowiek po drugiej stronie stołu? Gdyby skojarzył, że jestem z Meteory mogłoby nie być zbyt ciekawie.

- To ciekawe - przyznał. - Jak do ciebie mówić? - Uniosłam jeden kącik ust w górę.

- Aoi. - Otworzył szerzej oczy. Ludzie jeszcze o mnie nie zapomnieli. Mogli już nie głowić się jakim cudem wygrywam wszystkie zakłady, mogłam nie być już tak bardzo na językach, jednak kto miał pamiętać ten pamiętał o tym, że taka osoba istniała.

Zaczęliśmy grę, która była jak pierwsza dawka narkotyku dla "wyleczonego" narkomana. Nie jak pierwsza kreska, która miała najsilniejszą moc i była jak nowo odkryte cudowne miejsce. Jak komfortowe miejsce, które zawsze sprawiało komfort i radość do którego wróciło się po latach.

Ale tak, jakbym od razu wzięła wszystko, co tylko mam. Bo grałam o wszystko, co mam. Nawet, jeśli liczyć mieszkanie, jest wiele kilometrów stąd, więc jeśli przegram zostanę bez grosza. Czy Afuro się mną zajmie za ten czas? Nie wiadomo. Może tak, a może gdy tylko zobaczy mój żałosny stan odwróci się i odejdzie ze śmiechem.

Właśnie o to chodziło. O dreszczyk emocji decydowania o niewiadomej przyszłości. Mogło stać się wszystko, a ja choćbym bardzo chciała nie byłam w stanie tego przewidzieć. Mogłam się modlić, mogłam błagać, to i tak by nic nie dało. Wszystko było w moich rękach, chciałoby się rzec, jednak tak naprawdę sprawę w rękach miał los, czy jakakolwiek inna siła wyższa w jaką wierzymy.

I jak to mawiają, głupi ma zawsze szczęście.

- Sprawdzam - rzekł, a gdy odłożyłam swoje karty uderzył pięścią w stół. Zabrałam pieniądze, swoje i jego i wstałam z miejsca. Dogrywka? Może kiedyś, na pewno nie dzisiaj.

Gdy wyszłam z lokalu od razu poczułam, jak na głowie rozbijają mi się kropelki deszczu. Podbiegłam chowając się pod pierwszą lepszą wiatę i jak na zawołanie mój telefon zawibrował. Afuro wysłał smsa, że załatwił nam hotel na tę noc i wysłał adres. Szybko wklepałam go w nawigację i ruszyłam za wskazówkami do budynku jedyne pięćset metrów stąd.

- Żyjesz? - zapytałam wchodząc do naszego pokoju i zapalając światło. Drzwi były otwarte, a Terumi spał sobie w najlepsze na hotelowym, podwójnym łóżku. Jego ramię było odkryte i nagie, więc domyślałam się, że nie ma nic na sobie, dlatego też zdecydowałam się go nie budzić i dać mu spokój. Cała rozwalona pościel i dwie zużyte prezerwatywy w śmietniku również tłumaczyły skąd wziął się ten pokój. Pewnie jego klient go wynajął i po skończonej zabawie po prostu się zmył zostawiając go dla blondyna.

Odłożyłam plecak na ziemię i szybkim krokiem zeszłam jeszcze na moment na dół, by kupić coś do jedzenia. Kilka trójkątnych kanapek, onigiri i zupka chińska brzmiała idealnie na ten wieczór dla naszej dwójki, więc zaraz wróciłam z gotową "kolacją". Chłopak nadal spał sobie w najlepsze, gdy ja odpakowałam ryżową kulkę i pałaszując ją przeglądałam telefon. 

Żadnych wiadomości, smsów, nieodebranych połączeń. Nie było nas pół dnia, czego jakby nikt nie zauważył. Nie chciało mi się płakać, nie czułam żadnego smutku, bardziej zderzenie z rzeczywistością. Dokładnie tak, jak myślałam nikt nie przejął się tym, że nas nie ma.

Kitsune nie chce mieć ze mną nic wspólnego, Eve odkąd dowiedziała się o morderstwach również. Ringo ma własne sprawy na głowie i pewnie szuka nowych sposobów na spłacenie długu. Ishido najpewniej topi się we własnych łzach o ile jeszcze żyje, a Akira upewnia się, że jeszcze żyje.

Takie było właśnie nasze życie. Czy Afuro przejmował się mną w jakikolwiek sposób? Nie. Byliśmy tylko partnerami w zbrodni, towarzystwem na polu bitwy, ostatnim ciepłem i bliskością, jaką mogliśmy sobie sprawić. 

Otworzyłam drzwi balkonowe i wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Nasz hotel znajdował się w ścisłym centrum, więc dokładnie widziałam na ulicach te same tłumy, o których rozważałam kilka godzin temu. Czy teraz czułam się niewolnikiem? Nie. Nie czułam się też obywatelem, ani tym bardziej cesarzem. Kim zatem byłam? Poczułam się jak twórca tej całej gry, który jako jedyny może naginać jej zasady i być wrakiem człowieka, który porzucił wszelkie istotne dla innych wartości. Interesowała mnie kasa i emocje, które dostawałam za hazard. Serce do niedawna tak czułe na miłość i czułość skamieniało jakby uodparniając się na to, co niedługo nadejdzie. Zimno i pustka. 

- Zamknij to okno do cholery, nie czujesz tego mrozu? - wrzasnął Terumi, który najwidoczniej właśnie się obudził.

- Śpiąca królewna się znalazła - prychnęłam na jego życzenie wchodząc do środka i zamykając drzwi. Wzięłam szybko kanapkę, która leżała na stoliku i rzuciłam w jego stronę nie pytając o zdanie.

- Dzięki - rzucił tylko rozpakowując ją. - Zwykle udaje mi się załatwić hotele przez klienta, ta opcja jest dla nas najlepsza. Jak się nie uda to niedaleko jest dość tani hostel w którym widocznie jest mało miejsc, więc możemy w razie czego tam spać - poinformował. - Zarobiłaś coś?

- Podwoiłam to, co już miałam. - Uniósł brwi zaskoczony.

- Gratulacje. - Wrzucił do ust ostatni fragment chleba i wyszedł spod kołdry. Chcąc uniknąć nieprzyjemnego dla mnie widoku wlepiłam swój wzrok w drugą kanapkę, która leżała na stole przede mną i zaczęłam ja rozpakowywać. - Jak zarobimy trochę więcej będziemy myśleć nad lepszym gospodarowaniem pieniędzy. Na razie skupmy się na tym, by przeżyć. - Gdy usłyszałam, jak wciągnął na siebie bokserki dopiero odważyłam się na niego spojrzeć. - Jak nam się poszczęści to zaczniemy inwestować i zostaniemy milionerami, a jak nie to skończymy pod mostem. Wszystko zależy od naszego szczęścia. - Prychnął cichym śmiechem.

- Nie brzydzi cię to? - Przekręcił głowę informując, bym bardziej sprecyzowała pytanie. - Oddawanie swojego ciała w ręce innych mężczyzn - wyjaśniłam z pełną buzią.

- Nieszczególnie - odparł po chwili. - Z Ishido było mi dobrze fizycznie, ale na pewno nie psychicznie. Nie wytrzymałbym w monogamicznym związku, a co dopiero w tym, w czym trzymał mnie Ishido. Czułem się, jakby dosłownie mnie dusił, a teraz mam poczucie, jakbym z wieloletniego pobytu w zamkniętym pokoju wyszedł na świeże powietrze.

Przeżułam i przełknęłam ostatni kęs, po którym nastąpiła cisza, której nie dało się nazwać niezręczną. Tak, jakbyśmy oboje myśleli o tym samym nie chcąc poruszać tego tematu między sobą.

- Było i już nie będzie - szepnęłam, jednak podniósł na mnie wzrok. - Przeszłość nie istnieje, jest tylko w naszych głowach więc nie wspominajmy już tego tematu.

- Przecież to ty zapytałaś, ja tylko odpowiedziałem - prychnął śmiechem. 

- Przepraszam. - Wstałam z miejsca i pokierowałam się do łazienki. - Idę pod prysznic.

Zrzuciłam tylko wszystko, co miałam na sobie i uruchomiwszy deszczownicę usiadłam na podłodze pod strumieniem wody. Czułam, jak całe życie przelatuje mi przed oczami. Od początków, szczęśliwej rodziny, przez śmierć ojca i znęcającą się nade mną matkę. Następnie Kitsune, początki normalnego życia, miłość i wiele lat spokoju, które zakończył hazard i Meteora, kończąc na Ishido, ucieczce i przyznanie się jej do winy.

Tak powinno być. Gdybym mogła cofnąć się w czasie nie zmieniłabym nic, choć dziura w sercu po stracie Tadashi była ogromna. Powiedzenie jej prawdy nie było błędem, a koniecznością i nie powinnam być na nią zła za to, że odeszła. Mogłaby przecież powiedzieć o mnie policji, a wciąż nie słyszę syren. Odeszła, bo przesunęłam jej granicę i to normalne.

Choć bolało musiałam wstać i iść dalej. Jestem sama? I tak, i nie. Terumi jest tuż obok ale cholera wie, czy uratuje mnie przed czymkolwiek, skoro jesteśmy tylko partnerami w zbrodni. Zawiedzeni tym, co przygotował dla nas świat sami podyktujemy swoje nowe zasady.

***

- Sto lat sto lat, niechaj żyją nam, hej! - zaśpiewał Terumi tuż przy ciastku z wbitym w nie świeczką. - Pomyślmy życzenie i dmuchnijmy w tym samym momencie - zapowiedział, a ja pomyślałam o swoim życzeniu i równo z nim zdmuchnęłam płomień.

Świętowaliśmy dziś rok od ucieczki z Meteory. Rok, odkąd świat po raz trzeci wywrócił się do góry nogami i zaczęłam od początku.

Nic się między nami nie zmieniło. Zarabialiśmy tak, jak grzesznie było zarabiać. Ja nadal uprawiałam hazard, a on oddawał swoje ciało. Cierpieliśmy? I tak, i nie. Patrzyliśmy z zazdrością na normalnych, szczęśliwych ludzi myśląc o tym, jak bardzo nie doceniają swojego szczęścia.

Dziury, jakie mieliśmy w psychice nie pozwalały nam na normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Przez ten rok zdążyliśmy poznać się lepiej i nie raz, nie dwa po alkoholu opowiadał mi więcej o swojej przeszłości, choć wiedzieliśmy, że była już tylko kłamstwem. Gdy słuchałam o jego ojczymie miałam ochotę płakać, choć wciąż nie opanowałam tej umiejętności. Nadal łzy tylko smętnie spływały po moich policzkach, gdy emocji było za wiele, a płacz był mi obcy.

On słysząc o mojej matce również współczuł, ale nie wyrażał tego w żaden sposób. Po roku spędzania ze sobą dnia za dniem jednak zauważałam w jego oczach ten błysk współczucia.

- Proszę, to prezent ode mnie z okazji tej wyjątkowej daty - uśmiechnęłam się wręczając mu niewielkie pudełko. Zdecydowaliśmy z okazji tej rocznicy wręczyć sobie drobne upominki na znak naszej relacji. Choć nie chcieliśmy w to wierzyć, coś między nami było mimo tego, że żadne nie chciało się do tego przyznać. 

Zaciekawiony odpakował kolorowy papier i otworzył prezent. Spojrzał na mnie zdziwiony i zaciekawiony widząc czerwoną wstążkę.

- Widziałam, że poprzednia ci się już przetarła, więc kupiłam ci nową - wyjaśniłam z uśmiechem. Zawsze, gdy nie pracował spinał swoje włosy w niski kucyk na lewym ramieniu czerwoną wstążką. Od momentu, gdy dwa tygodnie temu pękła po wielu latach nie miał nawet czasu, by kupić nową, więc sama sprezentowałam mu identyczną.

- Urocze, dzięki. - Od razu zgarnął swoje włosy i upiął w charakterystyczny sposób. - A to ode mnie. - Podał mi równie duży prezent. Szybko rozdarłam papier i prychnęłam śmiechem widząc piracką przepaską na oko.

Niedawno opowiadałam mu historię, jak jeden z klientów zaciekawiony czemu zasłaniam oko grzywką odgarnął mi ją z twarzy i widząc pusty oczodół zwymiotował. Najwidoczniej stąd pojawił się ten prezent.

- Rozumiem, że od dzisiaj będziesz mówił na mnie per "piracie"? - Również szybko skorzystałam z prezentu i zasłoniłam swój brak jednego z oczu.

- Oczywiście. - Posłał mi ciepły uśmiech.

Nadal na głowie nosiłam żółtą opaskę, którą dostałam od Kitsune w liceum. To była moja jedyna pamiątka po niej z którą nie chciałam się rozstawać. Teraz oprócz niej widocznie będę nosić tę przepaskę. Gdy tylko ktoś na mnie spojrzy pierwsze, co zobaczy to dwie rzeczy od najbliższych mi kiedykolwiek osób.

***

Pięć lat. Dokładnie tyle minęło. Siedziałam na podłodze pod ścianą naszego niedawno zakupionego mieszkania w Tokio i przyglądałam się, jak palił papierosa siedząc na parapecie. Jego wzrok spoglądał nisko w dół, gdy oglądał widok z dwunastego piętra budynku.

W Fukuoce narobiliśmy sobie sporo problemów, przez które musieliśmy zmienić miejsce bytowania. Tak jak przedtem, wsiedliśmy w pierwszy - lepszy pociąg, który akurat jechał do Tokio. Gdy przejeżdżaliśmy przez nasze rodzinne miasto pierwszy raz od dawna dostałam ataku paniki. 

Gdy zobaczyłam ten sam dworzec co piętnaście lat temu miałam wrażenie, że nic nigdy się nie stało, a ja nadal jestem w liceum. Poczułam siniaki na całym ciele z tamtych lat, zmęczenie i obojętność, jaką czułam tylko wtedy. Po karku przeszedł mi dreszcz, gdy usłyszałam głos mojej matki. Czułam się jeden do jednego jak wtedy, gdy nie chcąc wracać do domu jeździłam pociągami do innych miast. 

Afuro był obok, ale tylko patrzył. Wiedziałam, że tak będzie i nie sprzeciwiałam się temu. Skakaliśmy za sobą w ogień, gdy chodziło o sprawy życia i śmierci, ale nigdy nie, gdy nasza psychika stawała przeciwko nam. Gdy ktoś w ciemnej uliczce przyłożył mi pistolet to głowy Afuro był pierwszym, który oddał strzał. A gdy ostatkami sił wysłał mi wiadomość z adresem rzuciłam właśnie rozgrywaną partię pokera i ignorując krzyki człowieka, z którym grałam biegłam ile sił, by wyciągnąć go z tamtego mieszkania.

Byliśmy dla siebie wsparciem fizycznym, ale nie psychicznym. Zależało nam tylko na tym, by nie być samotnymi, więc nie mogliśmy pozwolić sobie nawzajem na śmierć. Myśli samobójcze to coś, co dawno odrzuciliśmy, więc nie baliśmy się o stratę siebie w ten sposób. Walczyłam o niego tylko wtedy, gdy ktoś stanął pomiędzy nami i zagrażał jego życiu.

Nasze nowe mieszkanie było jeszcze puste, jednak cieszyliśmy się jak dzieci, że nie będziemy musieli spać po hotelach i hostelach co noc. Nie zawsze było tak kolorowo i nie raz lądowaliśmy w przytułkach dla bezdomnych, czy krzątając się w nocy bez celu po mieście.

Odkładaliśmy te pieniądze długo, jednak na reszcie mieliśmy własny kąt.

- Pieniądze szczęścia nie dają... - Wydmuchał dym z papierosa z ust. - Zabawne. - Prychnął śmiechem, po czym spojrzał w moim kierunku najpewniej zauważając, że mu się przyglądam.

- Bo to co nas podnieca to się nazywa kasa i seks. - Dodałam, na co ten skinął głową uśmiechając się smutno.

- Jasne. - Zeskoczył z parapetu, by zaraz do mnie podejść i zgasić niedopałek na mojej szyi.

- Ała... - Westchnęłam łapiąc się za obolałe miejsce. Ten tylko wyrzucił fajkę do kosza posyłając mi ten charakterystyczny uśmiech.

Nawet nie wiem w którym momencie pierwszy raz zgasił papierosa na mojej szyi. Było to co najmniej dwa lata temu, więc przyzwyczaiłam się do bólu doskonale, a blizny były tylko tatuażem na moim ciele.

Oba nasze ciała pokrywały blizny, a każda z nich niosła za sobą historię. Tę zadał ten, a tę tamten. Pamiętam nadal, że Ishido, o ile jeszcze żyje, na swojej twarzy nosi bliznę zadaną przeze mnie, gdy strzelając do niego chybiłam o kilka milimetrów, przez co tylko lekko drasnęłam go w policzek. Przez to, o ile jeszcze żyje, codziennie patrząc w lustro pamięta o tym, że byłam kiedyś w jego życiu. Nie zapomni o mnie już nigdy i z tego się cieszyłam.

Za to, że niemalże wszystkie blizny na ciele Terumiego zadał on cieszę się, że przynajmniej ta jedna na jego ciele powstała przeze mnie. Jako zemsta za skrzywdzenie mojego brata.

Mieszkanie było kolejnym punktem na naszej liście, a ostatnim było zawładnięcie światem, do którego daleka droga. Tak czy owak małymi krokami zbliżaliśmy się do tego celu.

***

Siedem lat. Afuro nie wracał od klienta kolejną godzinę, a choć ciągle odświeżałam powiadomienia nie przychodziło nic od niego. Miał być w domu trzy godziny temu, a nadal żadnego słowa od niego nie usłyszałam. Nie wiedziałam, czy powinnam go szukać, biec za nim, czy zawiadomić policję, która i tak by nic nie zrobiła.

Gdy już trzymałam w ręku telefon z wykręconym numerem alarmowym usłyszałam, jak ktoś gmera w zamku. Szybko ruszyłam do drzwi nie wiedząc, kogo zastanę, gdy te się otworzą. Stukanie metalowym kluczem o zamek trwało jednak za długo, więc sama go przekręciłam i otworzyłam drzwi.

Jego usta były rozchylone, włosy rozczochrane i jakieś krótsze. Ciało brudne, ubrania nawet nie jego, buty jakby znalezione na ulicy, a w oczach pustka.

Nim zdążyłam powiedzieć słowo padł na kolana, zaraz potem oparł ciało na przedramionach i zaczął krzyczeć. Nie tak, jak krzyczy się ze strachu. Nie tak, jak krzyczy się ze złości. Nawet nie tak, jak krzyczy się z bezsilności. Krzyczał tak, jakby nie wiedział co się wokół niego dzieje. Jakby ktoś w ciągu tych kilku godzin wymazał pół jego osobowości a on nie wiedział kim jest. Jakby nie czuł nic, albo sam, paskudny, obezwładniający ból.

Było długo po ciszy nocnej więc szybko zamknęłam za nim drzwi, by sąsiedzi się nie zainteresowali. Zauważyłam, że z jego oczu ciurkiem ciekną łzy, a po chwili chłopak zwymiotował. Chwycił się za włosy i zaczął je wyrywać.

Patrzyłam na niego dłuższą chwilę. Choć chciałam, nie potrafiłam zatracić w pełni człowieczeństwa i coś w środku krzyczało, by mu pomóc. Gdy wyciągnęłam w jego stronę jedną dłoń, druga za nią chwyciła i powstrzymała mnie od zrobienia czegokolwiek. Nie mogłam mu pomagać.

Choć bolało, odwróciłam się na pięcie i wróciłam do pokoju. Wrócił do domu, jest bezpieczny, więc moja rola się zakończyła. Od tego miejsca musi poradzić sobie sam.

***

Dziesięć lat.

Rok temu musieliśmy się rozdzielić, bo dołączyliśmy do innych organizacji. Plan był prosty: dołączyć, wspiąć się na sam szczyt i zniszczyć doszczętnie wszystko, by wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy. Ofiara? Nasza relacja.

Nie mogliśmy utrzymywać ze sobą kontaktu gdyż, jak można się domyślić, organizacje były sobie przeciwne. Ustaliliśmy, że w rok zdążymy zrobić odpowiedni rozbój i tak też się stało.

Oczywiście nie było kolorowo, gdy musiałam przespać się z prezesem, by dopełnić planu. Nie było też kolorowo, gdy w ostatniej chwili powstrzymałam wyciek naszego planu zabijając kolejnego człowieka. Nie było też łatwo, gdy po drodze przeliczyłam się stawiając wszystko na jedną kartę i po pół roku pięcia się w górę zaliczyłam bankrut.

Krzyczałam, rwałam sobie włosy z głowy i cierpiałam, lecz dziś, Osaka stała u moich stóp.

Tak, organizacja którą podbiłam należała do Alejandro i dziś miałam zanieść jego głowę Terumiemu, oczywiście symbolicznie.

Widząc mnie po latach w swoim kasynie nie mógł nie zwrócić na mnie uwagi, ale teraz, bogatsza o więcej doświadczeń z tego półświatka sama nauczyłam się rozdawać karty. Stałam przy jego boku przez wiele miesięcy pomagając mu w tym, co robił. Nie byłam jak Ishido, który był od niego zależny. Byłam z nim równa, a dziś, powyżej niego.

Dzięki tej relacji dowiedziałam się oficjalnie, że Gouenji nie żyje, a Akira wróciła do Włoch. Przynajmniej tak mi powiedział, choć nie wiedziałam, czy mogę mu zaufać. W końcu nikt nie był tak nieprzewidywalny, jak sam król zła tego miasta, który pociągał za sznurki w każdej organizacji przestępczej.

Stałam teraz na miejscu osoby, której ludzie siedzący w więzieniu tak czy owak pracowali dla niego zbierając tam kolejnych pracowników. Na miejscu osoby, której nie obowiązywały żadne granice i żadne prawa. Na miejscu osoby, której należy się wszystko i która ma pod sobą każdego.

Dopełniłam swego i jako karta niewolnika, pokonałam kartę cesarza sama się nim stając.

Szłam teraz przez ulicę w umówione miejsce. Terumi wracał z Tokio, gdzie również wypełniał swój plan zawładnięcia miastem. Gdy te dwa miasta staną u naszych stóp z górki pójdzie cała Japonia, a później pozostaje tylko Azja i w końcu - świat.

Umówiliśmy się nigdzie indziej jak pod Meteorą. A raczej powinnam to nazwać kawiarnią "D&N", bo tak zostało nazwany lokal wykupiony przez człowieka, który najpewniej nigdy nie dowie się, co mieściło się w tym budynku. Nieświadomy prowadził legalny biznes nie wiedząc, że kiedyś to miejsce było obrazem ludzkiego zniewolenia.

Nadal dokładnie pamiętałam te ulice i drogi przez nie. Przechodziłam przez most, na którym kiedyś rozmawiałam z Eve teraz nie bojąc się, że spotkam kogoś znajomego. Wiedziałam, że wszyscy uciekli, lub już nie żyli. Czułam się jak osoba w nowo narodzonym mieście, która jako jedyna pamięta jego mroczną przeszłość.

Wieczór dawał się we znaki, a odchodząc od głównej ulicy na te uwielbiane przeze mnie, szemrane okolice ludzi robiło się znacznie mniej, a klimat gęstniał. Choć byłam w najbezpieczniejszym kraju na świecie czułam, że zaraz ktoś może mnie napaść z bronią.

I tak się stało, pomyślałam, gdy moich uszu dobiegł wrzask dziecka, a następnie jakiejś kobiety.

Zaciekawiona przyspieszyłam kroku i zmieniając trasę ruszyłam w tamtym kierunku. Wychodząc zza rogu dostrzegłam autorów tej wybitnej sceny.

Kobieta, mniej więcej w moim wieku stała z przerażeniem na twarzy obserwując, jak mężczyzna trzyma nóż na gardle sześcio-letniego dziecka.

- Rozbieraj się, albo poderżnę to małe gardziołko - wyparował z obrzydliwym wyrazem twarzy. Zbliżył nóż ostrzegawczo jeszcze bliżej grożąc kobiecie wzrokiem.

- Mamo... - załkał chłopczyk, któremu łzy gwałtownie ciekły po twarzy.

- Nic się nie bój kochanie, zamknij oczy, zaraz wszystko będzie w porządku... - Kobieta próbowała uspokoić dziecko i próbując trzymać emocje na wodzy trzęsącymi się dłońmi chwyciła za górny guzik swojej koszuli.

I w tym momencie został oddany strzał, przez który zamarła jeszcze bardziej. Po sekundzie jednak przez jej twarz przemknęła ulga, gdy ciało mężczyzny osunęło się na ścianę i upadło bezwładnie na ziemię. Szybko pobiegła do swojego syna i biorąc go na ręce przytulała go gorączkowo pocieszając.

- Już nie płacz, mamusia jest przy tobie skarbie... - mówiła cicho.

Schowałam pistolet pod płaszczem uprzednio zdmuchując dym wydobywający się z lufy. Wyszłam zza rogu i przez brak szumu, a wręcz głuchą ciszę wokół kobieta wyraźnie usłyszała moje kroki i spojrzała na mnie, gdy tylko się wychyliłam.

- Nie powinna pani chodzić sama z dzieckiem po tych uliczkach - pouczyłam ją podchodząc bliżej. - To jedyne miejsce, gdzie w tym kraju zdarzają się takie sytuacje. - Zdjęłam kaptur odkrywając przed nią swoje oblicze. Wtedy lampa uliczna, której żarówka się wypalała zaczęła świecić mrugając żółtym światłem.

I wtedy wyraźniej dostrzegłam kolory, a przede wszystkim kolor jej oczu. Niebieski idealnie, jak woda w morzu. Włosy lśniły pudrowym różem, a na policzkach dostrzegłam niewielkie zmarszczki od uśmiechania się.

- Nadal nosisz opaskę ode mnie... - wyszeptała również szybko mnie poznając.

Otworzyłam usta, jednak nie wydobyły się z nich żadne słowa.

Ostatnich dziesięć lat spędziłam bez emocji, walcząc o przetrwanie i o swoje. Balansowałam na krawędzi życia i śmierci, prawa i konsekwencji, fizyczności i psychiczności. Nie miałam nawet chwili by myśleć o tym, co u niej i czy jeszcze kiedykolwiek ją spotkam. Gdy tylko mogłam porzucałam tę myśl jak najszybciej, by nie zatracić determinacji.

Teraz, jak przez magiczny czas ogromny mur, którym obudowałam swoje serce jakby pękł, przez co setki kolców wbiło się w nie z ogromną siłą.

Mimo to nie potrafiłam płakać, tylko łzy zebrały się w moich oczach. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć usłyszałam za sobą męski głos:

- Kochanie! Słyszałem krzyk, nic wam nie jest?! - Mężczyzna szybko mnie minął i przytulił kobietę oraz swojego syna, który ciągle cicho szlochał. Wykorzystałam tę okazję i czym prędzej odwróciłam się odchodząc kilka kroków. - Ej ty! Kim jesteś?! - Krzyknął w moją stronę trochę tak, jakbym to ja była winna krzyku Kitsune.

- Kimś, kto uratował twoją żonę i dziecko przed śmiercią. Na przyszłość bądź mężczyzną i nie puszczaj jej z dzieckiem w te okolice. Powinniście oboje dobrze wiedzieć, czym to miejsce jest splamione. - Odpowiedziałam spokojnie bez odwracania się. Przystanęłam tuż przy zakręcie. - Nie chcę was tu więcej widzieć - oznajmiłam i skręciłam idąc dalej w swoją stronę.

Nie powinnam była wychodzić zza tego rogu i dobrze o tym wiem. Tadashi o mnie zapomniała, tak jak ja o niej. Wyleczyłyśmy te rany, które przez przypadkowe spotkanie zostały rozdarte. Gdybym tylko wcześniej dostrzegła kogo uratowałam, nie zniszczyłabym spokoju w jej życiu, który teraz na pewno został naruszony.

Czy byłam zła? Tylko na siebie. Zazdrosna? W życiu. Szczęśliwa? W pewnym sensie. Bo żyła i była szczęśliwa, a tylko na tym mi zależało.

Nie potrzebowałam już jej obecności, ale dobrze wiedzieć, że ktoś, za kogo kiedyś oddałabym życie dobrze sobie radzi. Poszłyśmy w swoje strony, które na tę jedną chwilę się skrzyżowały i nie powinny na ani jeden moment dłużej.

Nie odwracałam się już ani razu idąc na spotkanie z Afuro. Czekał na mnie, a nasz plan był teraz ważniejszy niż moje emocje.

Bo czasami człowiek odchodzi i to pozwala nam zrozumieć, że ktoś inny uczyni nasze życie ciekawszym.

KONIEC

Licznik słów: 7057

Z wielką chęcią wysłucham waszych opinii o alternatywnym zakończeniu. Oczywiście za tydzień pojawi się jeszcze podsumowanie, które będzie ostatnim rozdziałem tej książki.

To tyle. Bayo!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro