*222*
- Coś ty powiedział? - czuję, że zaczyna się we mnie gotować. On nie może być poważny!
- Słyszałeś, Harry.
- Słyszałem i nie mogę w to uwierzyć! Nigdzie nie pójdziesz, czaisz?! - krzyczę i popycham go lekko na ścianę za nim.
- Proszę, chcę tam pójść. - dodaje szeptem.
- On Cię, kurwa, krzywdził! Jesteś taki bezmyślny?!
- To nie zmienia faktu, że jest moim ojcem. Będą strażnicy, przypilnują go. - kładzie rękę na moim policzku. Zamykam oczy i całuję jej wewnętrzną stronę.
- Martwię się o Ciebie, maluszku. - składam całusa na jego czole.
- Wiem Hazz i to miłe z twojej strony. Naprawdę chcę iść. - patrzy na mnie błagalnie.
- Nie puszczę Cię samego. Pójdę tam z tobą i rozszarpię tego skurwiela.
- Harry, przestań. - wtula się we mnie.
- Przepraszam. Kiedy chcesz tam iść, aniołku?
- Jeśli się da, to dzisiaj.
- W porządku. - całuję go delikatnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro