*74*
W nocy, dzień przed wyjazdem pakowałam potrzebne rzeczy do Vancouver, miedzy innymi prezent dla Jareda jak i zwykłą czarną, letnią sukienkę, która mogła przydać się na przyjęcie urodzinowe wielkoluda.
- Nie ubierałam sukienki od lat - wyszeptałam, składając ją. - Oby się nie przydała.
Stojący za mną laptop zaświecił się, wyświetlając, że dzwoni do mnie Jensen. Nachyliłam się i odebrałam.
- Cześć wam - uśmiechnęłam się, przesuwając walizkę za horyzont kamery.
- Hej, Z - zaczął Jared.
- Hej, Zoey - wtrącił uradowany Jensen.
- Czy w tej walizce jest prezent dla mnie? - zapytał wielkolud.
- Nie, skąd - odsunęłam walizkę jeszcze dalej. - O czym chcieliście pogadać?
Przez dobrą godzinę opowiadali w jakiej restauracji odbędą się urodziny, i kto został zaproszony. Jared stwierdził, że trudno było zarezerwować salę, ale po kilku dobrych argumentach udało mu się i postawił na swoim.
- Już nie mogę się doczekać two... waszego przyjazdu, Zoey - powiedział, plącząc się w słowach.
- Ja też, Jensen. Chcę tam być i spędzić z tob... z wami wszystkimi czas - ugryzłam się w język, bijąc się ze sobą myślach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro