47
Mijały dni, tygodnie, a Michael uświadomił sobie coś bardzo istotnego - otóż praktycznie mieszkał u Sam, co doszło do niego, gdy musiał zapłacić za wynajem swojego mieszkania. Uwierzcie lub nie, ale płacenie za coś, czego się nie używa, nie należy do najprzyjemniejszych. Para tak właściwie nie wiedziała, w którym momencie podjęli spontaniczną decyzję o oficjalnym zamieszkaniu u Sam, tak więc Mike zrezygnował z wynajmowania małej kawalerki i wprowadził się do mieszkania swojej dziewczyny, które było w stu procentach jej. I wszystko działało naprawdę dobrze.
Do czasu.
Nie mieli żadnego problemu z przyzwyczajeniem się do siebie, bo mieli to za sobą, ale za to dopadły ich problemy życia codziennego - zaczynając od podziału obowiązków, a kończąc na głupiej kłótni o pilota.
Sam irytowała się, gdy Michael robił bałagan w jej kosmetykach do włosów, a Mike'a denerwowało to, że Sam się irytuje. Mieli mały kłopot z odnalezieniem wspólnej płaszczyzny, ale hej, nikt nie jest idealny, czyż nie?
- Michael! Zaraz cię uduszę! Cholera, miałeś mnie obudzić.
Miał ochotę wrócić do łóżka, zakopać w pościeli i wyłączyć się na świat. Zamiast tego spojrzał na swoją zdenerwowaną dziewczynę, która jedną ręką czesała splątane włosy, a drugą myła zęby.
- Nie mówiłaś.
- Mówiłam. Tak mnie słuchasz! - odpowiedziała niewyraźnie przez pianę w ustach. Niechętnie wstał z kuchennego krzesła, miał dziś wolne i chciał się nim cieszyć, nadzieja na to, że Sam też, prysła, gdyż najwyraźniej znowu gdzieś się spieszyła.
- Nie mogłaś nastawić budzika? - Próbował delikatnie naprowadzić ją na to, że całe zło świata nie jest jego winą i zrobił krok w jej stronę. Dziewczyna przewróciła oczami.
- Doskonale wiesz, że go nie słyszę.
- A ty zawsze mnie olewasz i każesz mi spadać, kiedy cię budzę, więc na jedno wyszło.
- Boże, Michael, z tobą się nie da, po prostu nie da! - Zła wyjęła szczoteczkę z buzi i zrobiła gwałtowny ruch ręką, przez co odrobina pasty wylądowała na lodówce. Mike zrobił kolejny krok w jej stronę, lecz Sam go zignorowała i ruszyła do łazienki.
- Mamy współpracować, Sammy, a do tego trzeba dwojga. Mogłabyś wyjść z inicjatywą, a nie tylko krzyczeć.
Poszedł za nią i spokojnie czekał, aż wypłucze usta i umyje twarz. Zrobiła to i dopiero wtedy mu odpowiedziała:
- Krzyczę, kiedy mnie denerwujesz, a to już nie moja wina, że robisz to tak często.
- Jeśli chcesz, żebym się wyprowadził, powiedz to wprost! - Teraz to on podniósł głos, stracił resztkę cierpliwości. Nie potrafili przyznać, że ich kłótnia jest bezsensu i każde z nich ma swoje za uszami.
- Super, więc mówię to wprost!
Nie miała panowania nad słowami, które w tamtej chwili wyszły z jej ust.
Nie, nie chciała, żeby Mike się wyprowadzał. Po prostu ludzie w złości mówią różne rzeczy.
Michaelowi zrobiło się przykro, po prostu przykro, ale był zbyt rozdrażniony, aby się tym przejąć.
- Świetnie, w takim razie chociaż raz zrobię coś dobrze i oszczędzę twoje struny głosowe. Miłego, kurwa, dnia.
Sam nic nie powiedziała, chociaż przez kilka długich sekund wahała się nad ponownym nadwyrężeniem wcześniej wspomnianych strun głosowych, by krzyknąć za nim, żeby został. Zamiast tego obserwowała jak wychodzi z łazienki, a następnie usłyszała trzask drzwi. Złapała krawędzie umywalki i spojrzała w lustro, czuła się takim bałaganem. Nigdy nie przestała nim być, ale przynajmniej miała Michaela. Chciała, aby tak zostało, lecz w tamtej chwili nie było takiej rzeczy, której byłaby w stu procentach pewna.
___
Zastanawiałam się, czy nie zostawić ich świata światem kolorowych kotków i farby do włosów.
Ale stwierdziłam, że nie ^-^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro