Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20 ✉

Prawdopodobnie oszalałam z częstotliwością dodawania rozdziałów, ale tymi komentarzami dajecie mi takiego kopa w dupę, że chce mi się sto razy bardziej, serio :D


Ebola: Jestem

Ebola: Cholera, nie chcę się tłumaczyć, bo to głupie

Myszka Mickey: Okej, nie musisz :)

Myszka Mickey: Dobrze się bawiłaś?

Ebola: Lepiej bawiłabym się z tobą

Myszka Mickey: To mogłaś napisać, ja tutaj byłem i czekałem :))

Ebola dzwoni...

- Masz okres, Michael? - po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiał zachrypły głos Sam. Mike z westchnieniem przewrócił się na drugi bok i narzucił na siebie kołdrę, nie poszedł dziś do pracy, ponieważ nie czuł się najlepiej.

- Nie, Samantho, a czy ty masz okres?

- Nie.

- Szkoda.

Wstrzymała powietrze, aby powstrzymać się od chamskiego komentarza. Próbowała go przeprosić, tak więc obrażenie nie wchodziło w grę.

- Przepraszam, Mike. Jestem do dupy, wiem, mogłam napisać. - Oparła brodę o swoje kolana, wyglądała i czuła się jak definicja bałaganu. Wpatrując się w żółtą ścianę wystukiwała przypadkowy rytm o poduszkę.

- To prawda, mogłaś... - odpowiedział z zawahaniem. - Co masz na swoje usprawiedliwienie?

- Ja... Ugh, byłam w stanie lekkiego upojenia alkoholowego, chciałam napisać po ogarnięciu się, ale rozbolała mnie głowa.

- Serio, Sam? Serio? Miałem w głowie tysiąc czarnych myśli, a ty po prostu byłaś pijana?

- Nie pijana! Wstawiona.

W odpowiedzi usłyszała jego cichy śmiech, na ten dźwięk odetchnęła z ulgą. Naprawdę zależało jej na dobrych stosunkach z Michaelem, nie chciała tego zepsuć.

- Po prostu... Czułem się dziwnie czekając na ciebie. Piszemy ze sobą codziennie od kilku ładnych miesięcy, więc kiedy nie napisałaś o umówionej godzinie... Nie wiem, i do tego ten Chris. Jakiś randomowy facet, którego poznałaś przez Internet i znacie się krócej niż my, ale to on widział się z tobą już dwa razy.

- Michael, czy ty jesteś zazdrosny? - Cicho zachichotała.

- Mam na to inne słowo, Samantho. Jestem facetem, jestem terytorialny, okej?

- Okej. - Jej uśmiech się poszerzył. - Ale Mike...

- Hm?

- Czy ty naprawdę zafarbowałeś włosy na żółto?

- Przez chwilę miałem taką ochotę - parsknął śmiechem - ale nie, to była forma zwrócenia na siebie uwagi. - Znowu się zaśmiała, zagryzła policzek od środka. - A teraz tak na poważnie, Samuelu, jak poszła randka?

Westchnęła i rzuciła się na poduszki, a Mike wreszcie wstał z łóżka i zabrał się za sprzątanie pokoju, postanowił wrócić do życia, w końcu nie mógł przeleżeć całego dnia.

- Było okej...

- Tylko okej? Czyli nie było próby morderstwa i gwałtu?

- To nie byłby gwałt... - zniżyła głos, a po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza. - Zanim zareagujesz, żartowałam.

- To dobrze, przez chwilę miałem zawał i dwa wylewy. Nie śmiej się, widziałem tego gościa, jest przerażający.

- Jest uroczy.

- Ja jestem uroczy!

Musiała zakryć twarz poduszką, aby stłumić śmiech. Jak Mike to nazwał... Ach tak, terytorialność. Kochała terytorialność Michaela.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro