𝟕
— Ej, chłopaki! — zawołał Do-hyun, gdy cała ferajna siedziała w salonie przed telewizorem. Oczywiście wszyscy oprócz Sung-yi. W końcu knucie musiało odbyć się za plecami zainteresowanego. — Bo sprawa jest! Sprawa najwyższej wagi.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, tak na wszelki wypadek, jakby brat ukrył się gdzieś w kącie albo wyglądał zza framugi. Jednak ten jak zamknął się w pokoju, tak siedział tam nadal. Podszedł więc bliżej, a niesiony koszyk wypełniony jemiołą odstawił na stoliczek.
— A ty dalej z tą jemiołą? — zapytał Chun-so. Zmarszczył brwi i pokręcił głową. — Chyba pora już z tego wyrosnąć. — Mimo tej uwagi, na usta wstąpił uśmiech. Wspomnienia ich wspólnych przygód z jemiołą odżyły na nowo.
Bracia Kang zapatrzyli się na koszyk. Na ich twarzach nieśmiało błąkała się wesołość. W spokoju, ciszy mąconej jedynie ściszonymi odgłosami płynącymi z telewizora, pozwolili sobie na chwilę zadumy. Przenieśli się do dziecięcych lat, gdzie dni mijały na beztrosce, wygłupach i opacznym rozumowaniu.
Nam-jun bezskutecznie próbowała uciszyć synów przekrzykujących się i wiercących przy stole. Ostatecznie poddała się i machnęła na nich ręką. Nie sposób było zapanować nad nadmierną, dziecięcą energią.
— Ej! Do-hyun! Chun-so! — zawołał w pewnym momencie Jeon-hun. Na jego ustach brykał zawadiacki uśmieszek, a oczy błyszczały przebiegle.
— Nawet nie próbuj. — Nam-jun pogroziła palcem. Widziała, że najstarszy z rozbrykanej ferajny szykował się do czegoś, co tylko zaogniłoby sytuację.
Ten jednak uśmiechnął się szeroko. Nie w głowie było mu słuchanie mamy.
— Popatrzcie się w górę. — Wskazał palcem na zieloną gałązkę. — Siedzicie pod jemiołą! Wiecie, co to oznacza? — Zrobił dramatyczną przerwę. — Musicie się pocałować!
Dwójka najmłodszych popatrzyła na sobie. Skrzywili się z obrzydzeniem i wykrzyknęli jednogłośnie:
— Co?!
— Musicie się pocałować. Takie są zasady. — Jeon-hun wzruszył ramionami.
— Nie, nie musicie. — Kobieta wkroczyła do akcji. Z westchnieniem podniosła się i zdjęła jemiołę, po czym położyła ją na stole. Liczyła, że tym sposobem zażegna nadciągający spór. Może powinna zacząć podawać dzieciom jakieś ziółka na uspokojenie?
— Nie można tak po prostu zdjąć jemioły. — Jeon-hun skrzyżował ramiona na piersi i wydął usta niezadowolony. Mama zepsuła mu całą zabawę! A tak uwielbiał drażnić braci.
Chun-so poczerwieniał na twarzy. Uwaga starszego napotkała mur i nie mogła przejść bokiem. Z całej ekipy to właśnie on był najbardziej podatny na naigrywanie. Złość z łatwością rozlewała się po jego ciele. Nawet nie starał się jej uciszyć. W przypływie chwili chwycił jemiołę i potargał ją na części, które ścisnął w obu piąstkach.
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, jednak nikt nie skomentował, uznawszy, że chłopak potrzebował odreagować.
Chun-so nie poprzestał na zniszczeniu rośliny. Zamachnął się i rzucił jednym z fragmentów w Jeon-huna, który odbił się od czoła Kanga.
— Trafiony! — wykrzyknął uradowany, wyrzucając w górę ręce. Lecz nie zamierzał poprzestać na jednej ofiarze. Zmrużył oczy. Wyglądał niczym drapieżnik wypatrujący najsmaczniejszy kąsek. I oto on. Cel do pożarcia. Przymierzył się do kolejnego rzutu. Niczemu winny kawałek jemioły przefrunął nad stołem i uderzył prosto w Sung-yi. Chun-so wyszczerzył się w uśmiechu. Skrzyżował ramiona na piersi i, przedrzeźniając Jeon-huna, powiedział: — Musicie się pocałować. Takie są zasady.
Wypowiedziane słowa były jak zapalnik, a jemioła — kością niezgody. Rodzeństwo przekrzykiwało siebie nawzajem. Roślina latała raz w jedną, raz w drugą stronę, a jej zielone odłamki sypały się wszędzie. Nam-jun złapała się za głowę, lecz nie interweniowała. Doskonale wiedziała, że lepiej poczekać, aż się zmęczą. Jin-woo natomiast w ogóle się nie przejął, ze stoickim spokojem spożywając przygotowane jedzenie.
Jednomyślnie westchnęli i uśmiechnęli się do wspomnień. Kto by pomyślał, że ten incydent stanie się ich małą tradycją. Później, co roku, spakowawszy kawałki jemioły do koszyków, wychodzili z domu i obrzucali nią ludzi, życząc wesołych świąt. A reakcje ludu, oczywiście, różniły się. Poprzez spojrzenia niezrozumienia, całkowite ignorowanie, pobłażliwe uśmiechy, komentarze, by się nie wygłupiali, a także tłumaczenie, że nie do rzucania służy jemioła. Jedna starsza pani tak nawrzeszczała na Kangów, że aż proteza jej wypadła. A śmierdzący oddech ciotki, która wycałowała ich wszystkich po trafieniu jemiołą, wyraźnie pamiętali po dziś dzień, krzywiąc się.
— Mam pomysł, by rzucić w Sung-yi i Su-yeon jemiołą. — Do-hyun w końcu wyznał swój plan, który nie zyskał entuzjastycznej aprobaty, jak oczekiwał. Miast tego bracia popatrzyli na niego niczym na skończonego idiotę bez możliwości poprawy. — Co? — obruszył się. — Zły pomysł?
— I myślisz, że po tym rzucą się sobie w ramiona? — Jeon-hun otwarcie wyraził sceptyczne nastawienie.
— A czemu nie? Może to poruszy coś w ich serduszkach.
Najstarszy pokręcił głową zdruzgotany naiwnością młodszego. Nie mógł uwierzyć, że ten był przekonany, iż trafienie jemiołą cokolwiek zdziała w sprawie Sung-yi i Su-yeon.
— Im przydałaby się rozmowa — powiedział na głos myśli. — To najprędzej poruszy coś w ich serduszkach.
— Rozmowa? — Popatrzył na niego, jakby Jeon-hun wyrzekł coś najbardziej niedorzecznego. Tak jednocześnie proste rozwiązanie, a trudne w wykonaniu nie przyszło mu do głowy. — I tak rzucę w nich jemiołą — wybąkał niby to naburmuszony, niby z czystej upartości.
— Ja też w nich rzucę — dorzucił cicho Chun-so. Nie mógł przecież przegapić tak przedniej zabawy!
Zerknął nieśmiało na Do-hyuna, a gdy ich spojrzenia się spotkały, obaj zachichotali. Jeon-hun westchnął z bezsilności i pokręcił głową. Na tych dwóch nie było rady, powrócił więc do oglądania dramy, która akurat leciała w telewizorze.
⟣⋆✧⋆⟢
Dźwięk dzwonka do drzwi rozniósł się po mieszkaniu wypełnionym ciepłem i smakowitymi zapachami. Nie musieli nawet sprawdzać, by wiedzieć, że oto właśnie przybyła rodzina Kimów. Mała tradycja, aby wieczorem zasiąść, porozmawiać, poplotkować i pośmiać się. Wielu życzyłoby sobie takiej wieloletniej przyjaźni, jaka łączyła Jin-woo i Min-ki.
— Otwórzcie! — krzyknęła z kuchni Nam-jun.
Bracia spojrzeli po sobie, jednak żaden nie kwapił się, by wpuścić gości do środka.
— Najmłodszy powinien otworzyć. — Jeon-hun wymierzył spojrzenie w Do-hyuna. — W końcu jest jeszcze najmniej udręczony życiem.
— Ale najbardziej udręczony przez braci. — Wstawił mu język. Skrzyżował ramiona na piersi i ani myślał ruszyć się z miejsca.
Jeon-hun już otwierał usta, gotowy na odpowiedź, lecz Sung-yi w porę go wyprzedził.
— Ja otworzę — zadeklarował. W końcu znajomi nie będą stać pod drzwiami i czekać, aż oni zakończą słowną batalię. Nie wypadało. Podniósł się więc i otworzył państwu Kim.
— Sung-yi! Jak ty wyprzystojniałeś! — Ji-eun już od progu sypnęła komplementami. Złapała chłopaka za policzki, obracając w każdą stronę i cmokając przy tym z zadowoleniem. — No, no. Dziewczyny muszą za tobą szaleć! Szkoda tylko, że tak rzadko nas odwiedzasz. Prawie zdążyłam zapomnieć, jak wyglądasz.
— Dziękuję pani Lee Ji-eun, ale nie sądzę, bym aż tak wyprzystojniał. — Kang poczerwieniał na twarzy. Choć przyzwyczajony był do pochwał ze strony fanów, te same pochwały z ust znajomych mu ludzi brzmiały zupełnie inaczej.
— Nie bądź taki skromny. — Trąciła go pięścią w ramię. — Ale dość tego zachwalania, bo jeszcze ci się to czkawką odbije. — Zerknęła na córkę. — No już, Su-yeon, przywitaj się.
— Ledwo na dupsku wytrzymała z niecierpliwości — dorzucił Min-ho, podśmiewając się.
— Wcale nie byłam niecierpliwa — obruszyła się. Pragnęła wystawić język temu zdrajcy, Min-ho, a najlepiej pacnąć go w tył głowy z całej siły, ale nie zamierzała robić sobie wstydu przed Sung-yi.
Spojrzała na Kanga, a w momencie, gdy ich spojrzenia się spotkały, oboje odwrócili wzrok niczym oparzeni, a policzki zapłonęły im soczystym rumieńcem.
⟣⋆✧⋆⟢
— Wspaniałe ciasto! — pochwaliła Ahn Nam-jun. Zamknęła oczy i delektowała się kolejnym kęsem. — Takie puszyste i delikatne.
— Całe pochwały należą się Su-yeon. To ona samodzielnie go wykonała. — Ji-eun uśmiechnęła się i poklepała córkę po ramieniu.
— Starałam się, by wszyło idealnie — odparła cicho chwalona, z lekka speszona.
Tak jak obiecała — wykonała dwa ciasta. Jedno z nich wręczyła uradowanemu Do-hyunowi, jeszcze raz dziękując mu za uratowanie sytuacji z włosami. Chłopak oczywiście zapewniał, że wcale nie musiała przygotowywać specjalnie dla niego słodkości, ale skoro otrzymał już tak wyborny prezent, w mgnieniu oka spałaszował połowę.
Sung-yi przypatrywał się roześmianej dwójce, a w sercu zagościła mu zazdrość oraz podszepty podejrzliwości. Może błędnie założył, że dawną koleżankę i Jeon-huna łączyła głębsza relacja. Przez lata wszystko mogło się zmienić. Co jeśli uczucia skierowały się w stronę Do-hyuna? Ale przecież był on od niej młodszy o osiem lat!
W czasie intensywnych przemyśleń Sung-yi, Do-hyun i Chun-so nawiązali kontakt wzrokowy. Poruszali brwiami i mrużyli oczy, dając wyłącznie sobie znane znaki. Zgodnie poczekali, by wszyscy obecni zjedli ciasto. A gdy Nam-jun jęła zbierać brudne talerzyki, wyjęli spod stołu koszyki z jemiołą. Mrugnięcie i łobuzerski uśmiech wystarczyły za komendę do ataku. Chwyci w garść roślinę i namiętnie obrzucali nią Sung-yi i Su-yeon, wydając przy tym dzikie ataki śmiechu.
Każdy spoglądał na siebie zdezorientowany. A sami zainteresowani nawet nie zrzucili z siebie zielonych części rośliny.
— Trafieni jemiołą! Musicie się teraz pocałować! — wykrzyknął Do-hyun.
Utkwili spojrzenia w chichoczącej dwójce.
— Jesteście nienormalni — skwitował Jeon-hun, kręcąc głową.
Kang Ji-woo wychylił kieliszek soju. Pan i pani Kim patrzyli na braci z rozdziawionymi ustami. Su-yeon spłonęła rumieńcem, a Sung-yi poszedł w jej ślady. Nam-jun wpadła jak burza do saloniku i zdzieliła dwoje najmłodszych ścierką.
— Taki wstyd! Taki wstyd! — lamentowała Ahn. — Czy wy chociaż chwilę nie możecie usiedzieć spokojnie na dupskach?
— Chwila dawno minęła — wybąkał Do-hyun.
— Nie pogrążaj się!
Chłopcy zgodnie przeprosili za swoje zachowanie, ale niczego nie żałowali, czego nie omieszkali wspomnieć.
Wszyscy wrócili do wspólnych pogawędek. A z policzków Su-yeon i Sung-yi nie schodziła czerwień. Ilekroć na siebie spojrzeli, peszyli się jeszcze bardziej. W pewnym momencie Jeon-hun dźgnął Sung-yi w bok, by ten zwrócił na niego uwagę i szepnął krótkie:
— Porozmawiajcie ze sobą.
__________
i oto przedostatni rozdział. kiedy to tak zleciało? wydaje mi się, jakby wczoraj dopiero zaczynał się grudzień. została już tylko ósemka, która wpadnie 24.12 około godziny 11/12.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro