Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟕

          — Ej, chłopaki! — zawołał Do-hyun, gdy cała ferajna siedziała w salonie przed telewizorem. Oczywiście wszyscy oprócz Sung-yi. W końcu knucie musiało odbyć się za plecami zainteresowanego. — Bo sprawa jest! Sprawa najwyższej wagi.

          Rozejrzał się po pomieszczeniu, tak na wszelki wypadek, jakby brat ukrył się gdzieś w kącie albo wyglądał zza framugi. Jednak ten jak zamknął się w pokoju, tak siedział tam nadal. Podszedł więc bliżej, a niesiony koszyk wypełniony jemiołą odstawił na stoliczek.

          — A ty dalej z tą jemiołą? — zapytał Chun-so. Zmarszczył brwi i pokręcił głową. — Chyba pora już z tego wyrosnąć. — Mimo tej uwagi, na usta wstąpił uśmiech. Wspomnienia ich wspólnych przygód z jemiołą odżyły na nowo.

          Bracia Kang zapatrzyli się na koszyk. Na ich twarzach nieśmiało błąkała się wesołość. W spokoju, ciszy mąconej jedynie ściszonymi odgłosami płynącymi z telewizora, pozwolili sobie na chwilę zadumy. Przenieśli się do dziecięcych lat, gdzie dni mijały na beztrosce, wygłupach i opacznym rozumowaniu.


          Nam-jun bezskutecznie próbowała uciszyć synów przekrzykujących się i wiercących przy stole. Ostatecznie poddała się i machnęła na nich ręką. Nie sposób było zapanować nad nadmierną, dziecięcą energią.

          — Ej! Do-hyun! Chun-so! — zawołał w pewnym momencie Jeon-hun. Na jego ustach brykał zawadiacki uśmieszek, a oczy błyszczały przebiegle.

          — Nawet nie próbuj. — Nam-jun pogroziła palcem. Widziała, że najstarszy z rozbrykanej ferajny szykował się do czegoś, co tylko zaogniłoby sytuację.

          Ten jednak uśmiechnął się szeroko. Nie w głowie było mu słuchanie mamy.

          — Popatrzcie się w górę. — Wskazał palcem na zieloną gałązkę. — Siedzicie pod jemiołą! Wiecie, co to oznacza? — Zrobił dramatyczną przerwę. — Musicie się pocałować!

          Dwójka najmłodszych popatrzyła na sobie. Skrzywili się z obrzydzeniem i wykrzyknęli jednogłośnie:

          — Co?!

          — Musicie się pocałować. Takie są zasady. — Jeon-hun wzruszył ramionami.

          — Nie, nie musicie. — Kobieta wkroczyła do akcji. Z westchnieniem podniosła się i zdjęła jemiołę, po czym położyła ją na stole. Liczyła, że tym sposobem zażegna nadciągający spór. Może powinna zacząć podawać dzieciom jakieś ziółka na uspokojenie?

          — Nie można tak po prostu zdjąć jemioły. — Jeon-hun skrzyżował ramiona na piersi i wydął usta niezadowolony. Mama zepsuła mu całą zabawę! A tak uwielbiał drażnić braci.

          Chun-so poczerwieniał na twarzy. Uwaga starszego napotkała mur i nie mogła przejść bokiem. Z całej ekipy to właśnie on był najbardziej podatny na naigrywanie. Złość z łatwością rozlewała się po jego ciele. Nawet nie starał się jej uciszyć. W przypływie chwili chwycił jemiołę i potargał ją na części, które ścisnął w obu piąstkach.

          Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, jednak nikt nie skomentował, uznawszy, że chłopak potrzebował odreagować.

          Chun-so nie poprzestał na zniszczeniu rośliny. Zamachnął się i rzucił jednym z fragmentów w Jeon-huna, który odbił się od czoła Kanga.

          — Trafiony! — wykrzyknął uradowany, wyrzucając w górę ręce. Lecz nie zamierzał poprzestać na jednej ofiarze. Zmrużył oczy. Wyglądał niczym drapieżnik wypatrujący najsmaczniejszy kąsek. I oto on. Cel do pożarcia. Przymierzył się do kolejnego rzutu. Niczemu winny kawałek jemioły przefrunął nad stołem i uderzył prosto w Sung-yi. Chun-so wyszczerzył się w uśmiechu. Skrzyżował ramiona na piersi i, przedrzeźniając Jeon-huna, powiedział: — Musicie się pocałować. Takie są zasady.

          Wypowiedziane słowa były jak zapalnik, a jemioła — kością niezgody. Rodzeństwo przekrzykiwało siebie nawzajem. Roślina latała raz w jedną, raz w drugą stronę, a jej zielone odłamki sypały się wszędzie. Nam-jun złapała się za głowę, lecz nie interweniowała. Doskonale wiedziała, że lepiej poczekać, aż się zmęczą. Jin-woo natomiast w ogóle się nie przejął, ze stoickim spokojem spożywając przygotowane jedzenie.


          Jednomyślnie westchnęli i uśmiechnęli się do wspomnień. Kto by pomyślał, że ten incydent stanie się ich małą tradycją. Później, co roku, spakowawszy kawałki jemioły do koszyków, wychodzili z domu i obrzucali nią ludzi, życząc wesołych świąt. A reakcje ludu, oczywiście, różniły się. Poprzez spojrzenia niezrozumienia, całkowite ignorowanie, pobłażliwe uśmiechy, komentarze, by się nie wygłupiali, a także tłumaczenie, że nie do rzucania służy jemioła. Jedna starsza pani tak nawrzeszczała na Kangów, że aż proteza jej wypadła. A śmierdzący oddech ciotki, która wycałowała ich wszystkich po trafieniu jemiołą, wyraźnie pamiętali po dziś dzień, krzywiąc się.

          — Mam pomysł, by rzucić w Sung-yi i Su-yeon jemiołą. — Do-hyun w końcu wyznał swój plan, który nie zyskał entuzjastycznej aprobaty, jak oczekiwał. Miast tego bracia popatrzyli na niego niczym na skończonego idiotę bez możliwości poprawy. — Co? — obruszył się. — Zły pomysł?

          — I myślisz, że po tym rzucą się sobie w ramiona? — Jeon-hun otwarcie wyraził sceptyczne nastawienie.

          — A czemu nie? Może to poruszy coś w ich serduszkach.

          Najstarszy pokręcił głową zdruzgotany naiwnością młodszego. Nie mógł uwierzyć, że ten był przekonany, iż trafienie jemiołą cokolwiek zdziała w sprawie Sung-yi i Su-yeon.

          — Im przydałaby się rozmowa — powiedział na głos myśli. — To najprędzej poruszy coś w ich serduszkach.

          — Rozmowa? — Popatrzył na niego, jakby Jeon-hun wyrzekł coś najbardziej niedorzecznego. Tak jednocześnie proste rozwiązanie, a trudne w wykonaniu nie przyszło mu do głowy. — I tak rzucę w nich jemiołą — wybąkał niby to naburmuszony, niby z czystej upartości.

          — Ja też w nich rzucę — dorzucił cicho Chun-so. Nie mógł przecież przegapić tak przedniej zabawy!

          Zerknął nieśmiało na Do-hyuna, a gdy ich spojrzenia się spotkały, obaj zachichotali. Jeon-hun westchnął z bezsilności i pokręcił głową. Na tych dwóch nie było rady, powrócił więc do oglądania dramy, która akurat leciała w telewizorze.


⟣⋆✧⋆⟢


          Dźwięk dzwonka do drzwi rozniósł się po mieszkaniu wypełnionym ciepłem i smakowitymi zapachami. Nie musieli nawet sprawdzać, by wiedzieć, że oto właśnie przybyła rodzina Kimów. Mała tradycja, aby wieczorem zasiąść, porozmawiać, poplotkować i pośmiać się. Wielu życzyłoby sobie takiej wieloletniej przyjaźni, jaka łączyła Jin-woo i Min-ki.

          — Otwórzcie! — krzyknęła z kuchni Nam-jun.

          Bracia spojrzeli po sobie, jednak żaden nie kwapił się, by wpuścić gości do środka.

          — Najmłodszy powinien otworzyć. — Jeon-hun wymierzył spojrzenie w Do-hyuna. — W końcu jest jeszcze najmniej udręczony życiem.

          — Ale najbardziej udręczony przez braci. — Wstawił mu język. Skrzyżował ramiona na piersi i ani myślał ruszyć się z miejsca.

          Jeon-hun już otwierał usta, gotowy na odpowiedź, lecz Sung-yi w porę go wyprzedził.

          — Ja otworzę — zadeklarował. W końcu znajomi nie będą stać pod drzwiami i czekać, aż oni zakończą słowną batalię. Nie wypadało. Podniósł się więc i otworzył państwu Kim.

          — Sung-yi! Jak ty wyprzystojniałeś! — Ji-eun już od progu sypnęła komplementami. Złapała chłopaka za policzki, obracając w każdą stronę i cmokając przy tym z zadowoleniem. — No, no. Dziewczyny muszą za tobą szaleć! Szkoda tylko, że tak rzadko nas odwiedzasz. Prawie zdążyłam zapomnieć, jak wyglądasz.

          — Dziękuję pani Lee Ji-eun, ale nie sądzę, bym aż tak wyprzystojniał. — Kang poczerwieniał na twarzy. Choć przyzwyczajony był do pochwał ze strony fanów, te same pochwały z ust znajomych mu ludzi brzmiały zupełnie inaczej.

          — Nie bądź taki skromny. — Trąciła go pięścią w ramię. — Ale dość tego zachwalania, bo jeszcze ci się to czkawką odbije. — Zerknęła na córkę. — No już, Su-yeon, przywitaj się.

          — Ledwo na dupsku wytrzymała z niecierpliwości — dorzucił Min-ho, podśmiewając się.

          — Wcale nie byłam niecierpliwa — obruszyła się. Pragnęła wystawić język temu zdrajcy, Min-ho, a najlepiej pacnąć go w tył głowy z całej siły, ale nie zamierzała robić sobie wstydu przed Sung-yi.

          Spojrzała na Kanga, a w momencie, gdy ich spojrzenia się spotkały, oboje odwrócili wzrok niczym oparzeni, a policzki zapłonęły im soczystym rumieńcem.


⟣⋆✧⋆⟢


          — Wspaniałe ciasto! — pochwaliła Ahn Nam-jun. Zamknęła oczy i delektowała się kolejnym kęsem. — Takie puszyste i delikatne.

          — Całe pochwały należą się Su-yeon. To ona samodzielnie go wykonała. — Ji-eun uśmiechnęła się i poklepała córkę po ramieniu.

          — Starałam się, by wszyło idealnie — odparła cicho chwalona, z lekka speszona.

          Tak jak obiecała — wykonała dwa ciasta. Jedno z nich wręczyła uradowanemu Do-hyunowi, jeszcze raz dziękując mu za uratowanie sytuacji z włosami. Chłopak oczywiście zapewniał, że wcale nie musiała przygotowywać specjalnie dla niego słodkości, ale skoro otrzymał już tak wyborny prezent, w mgnieniu oka spałaszował połowę.

          Sung-yi przypatrywał się roześmianej dwójce, a w sercu zagościła mu zazdrość oraz podszepty podejrzliwości. Może błędnie założył, że dawną koleżankę i Jeon-huna łączyła głębsza relacja. Przez lata wszystko mogło się zmienić. Co jeśli uczucia skierowały się w stronę Do-hyuna? Ale przecież był on od niej młodszy o osiem lat!

          W czasie intensywnych przemyśleń Sung-yi, Do-hyun i Chun-so nawiązali kontakt wzrokowy. Poruszali brwiami i mrużyli oczy, dając wyłącznie sobie znane znaki. Zgodnie poczekali, by wszyscy obecni zjedli ciasto. A gdy Nam-jun jęła zbierać brudne talerzyki, wyjęli spod stołu koszyki z jemiołą. Mrugnięcie i łobuzerski uśmiech wystarczyły za komendę do ataku. Chwyci w garść roślinę i namiętnie obrzucali nią Sung-yi i Su-yeon, wydając przy tym dzikie ataki śmiechu.

          Każdy spoglądał na siebie zdezorientowany. A sami zainteresowani nawet nie zrzucili z siebie zielonych części rośliny.

          — Trafieni jemiołą! Musicie się teraz pocałować! — wykrzyknął Do-hyun.

          Utkwili spojrzenia w chichoczącej dwójce.

          — Jesteście nienormalni — skwitował Jeon-hun, kręcąc głową.

          Kang Ji-woo wychylił kieliszek soju. Pan i pani Kim patrzyli na braci z rozdziawionymi ustami. Su-yeon spłonęła rumieńcem, a Sung-yi poszedł w jej ślady. Nam-jun wpadła jak burza do saloniku i zdzieliła dwoje najmłodszych ścierką.

          — Taki wstyd! Taki wstyd! — lamentowała Ahn. — Czy wy chociaż chwilę nie możecie usiedzieć spokojnie na dupskach?

          — Chwila dawno minęła — wybąkał Do-hyun.

          — Nie pogrążaj się!

          Chłopcy zgodnie przeprosili za swoje zachowanie, ale niczego nie żałowali, czego nie omieszkali wspomnieć.

          Wszyscy wrócili do wspólnych pogawędek. A z policzków Su-yeon i Sung-yi nie schodziła czerwień. Ilekroć na siebie spojrzeli, peszyli się jeszcze bardziej. W pewnym momencie Jeon-hun dźgnął Sung-yi w bok, by ten zwrócił na niego uwagę i szepnął krótkie:

          — Porozmawiajcie ze sobą. 

__________

i oto przedostatni rozdział. kiedy to tak zleciało? wydaje mi się, jakby wczoraj dopiero zaczynał się grudzień. została już tylko ósemka, która wpadnie 24.12 około godziny 11/12. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro