Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟔

          Niechętnie ściągnęła ręcznik z głowy. Włosy posypały się, ukazując swe żółte zakończenie. Policzki płonęły jej wstydem. Już nigdy — przenigdy! — nie sięgnie po farbę do włosów. Nawet u fryzjera nie poprosi o farbowanie. Ten pierwszy raz, ale o jeden za dużo, wystarczył, by podobne fanaberie trwale wybić z głowy.

          — Nic nadzwyczajnego się nie stało — skwitował Do-hyun, obejrzawszy pukle koleżanki. Jego usta nawet nie drgnęły w uśmiechu. Swoją posturą wyrażał czysty spokój i niewzruszenie.

          — Nic nadzwyczajnego?! — Złapała za rozjaśnioną część i zbliżyła ją do chłopaka, niemal wciskając w twarz. — Jakbyś nie zauważył, są żółte. Żółte! Jestem omletem!

          — Ciesz się, że nie przegniłym glonem. — Położył na łóżku reklamówkę.

          — No bardzo pocieszające. — Przewróciła oczyma.

          — To normalne, że po rozjaśnieniu wyszedł ci ciepły odcień. Tak już jest — wytłumaczył.

          Su-yeon skrzyżowała jedynie ręce na piersiach. Czekała na konkretne sposoby działania.

          Do-hyun chciał jeszcze trochę pomęczyć starszą koleżankę. Uśmiechnął się szelmowsko.

          — Tylko tym mogę cię poratować — Wyciągnął z reklamówki najpierw różową farbę, potem szarą.

          — Co?! — Omal nie zakrztusiła się śliną. — Nie ma mowy! Nie masz nic innego?

          W jej oczach powoli zaczęła wzbierać panika. I choć Do-hyun zamierzał pociągnąć dalej drobny żart, widząc pobladłą twarz dziewczyny, zlitował się nad nią i z reklamówki wyciągnął trzy farby, tym razem w różnych odcieniach brązu. Mrużył oczy i przekrzywiał głowę raz w jedną, raz w drugą stronę.

          — Może jak je zmieszamy, to coś z tego wyjdzie... — zawyrokował, a w jego głosie nie wybrzmiała ni nuta pewności. Tym razem nie miał w planach nabierać Kim.

          Su-yeon przełknęła ślinę. Czy czekało ją coś gorszego od żółtego koloru? Być może. Czy miała inne wyjście? Jedynie nie robić nic, co nie wchodziło w grę.

          — Do dzieła. Miejmy to już za sobą.

          Przełknąwszy ostanie zawahanie, było jej już naprawdę wszystko jedno. Usadowiwszy się na krześle, okryła ramiona ręcznikiem i zacisnęła powieki. Nie chciała na to patrzeć. Myślami uciekła do widoku siebie, gdzie ładnie ubrana i pomalowana stała przed Sung-yi, który prawił jej komplement, że wygląda świetnie, a ona, z lekkim uśmiechem, odpowiedziała, iż przesadza.


⟣⋆✧⋆⟢


          Efekt przeszedł ich oczekiwania. Sam Kang Do-hyun nie mógł wyjść z podziwu własnego dzieła. Końcówki co prawda różniły się kolorem od reszty, jednak ładnie wpasowały się w całokształt.

          Kim Su-yeon przeglądała się w lustrze, z zębami wyszczerzonymi w ogromnym zadowoleniu. Niemal popłakała się z radości.

          — Życie mi uratowałeś! — wykrzyknęła przepełniona wdzięcznością. Niewiele myśląc, pod wpływem gorących emocji, rzuciła się na chłopaka i mocno go przytuliła. — Nie wiem, jak mam ci się odwdzięczyć.

          — Od razu życie — wymamrotał spomiędzy jej długich pukli. — To tylko włosy.

          Dziewczyna ściskała go jeszcze przez chwilę, nim w końcu wypuściła z objęć.

          — Już myślałem, że mnie udusisz — zaśmiał się.

          Zignorowała przytyk.

          — Dziękuję — odpowiedziała spokojnie, szczerze. — W ramach podziękowania przyniosę wam Christmas Cake zrobione własnoręcznie.

          — I tak byś je przyniosła — odrzekł z pewnością. — Zrobione z myślą o Sung-yi.

          Nie mogła zaprzeczyć. Choć chciała, kłamstwo nie zamierzało przejść przez gardło.

          — W takim razie przyniosę dwa — zadeklarowała, czym poniekąd potwierdziła, że ciasto wykonałaby dla Sung-yi. — Będzie ze specjalną dedykacją dla ciebie. Zadowolony? — Uniosła brew i założyła ramiona na piersi. Popatrzył na niego wyzywająco.

          — Ze specjalną dedykacją mówisz... — Złapał podbródek między palec wskazujący a kciuk. Zmrużył oczy i udawał zadumanego. — Może być! — zgodził się dość szybko, w końcu był łasy na słodkości. — Ale tak już całkowicie poważnie, to nie musisz się fatygować. Jedno ciasto w zupełności wystarczy.

          — Nie, zrobię dwa — uparła się. — W ramach podziękowania. Zasłużyłeś.

          — Skoro to nie problem... To kiedy zamierzasz do nas wpaść?

          — Myślę, że w wigilię wieczorem. Tata na pewno będzie chciał odwiedzić swojego przyjaciela i wychylić z nim po kieliszku.

          — Żeby tylko na jednym się skończyło — zaśmiał się chłopak. Dobrze znał nawyki ich ojców przy przyjacielskich spotkaniach. — Sung-yi ucieszy się na twój widok. Tak dawno nie rozmawialiście.

          — Może już skończmy to ciągłe wywoływanie Sung-yi? — zaproponowała, a w oczach błyszczała niema prośba.

          — Dobrze. — Potaknął energicznym ruchem głowy. Wkrótce i tak zobaczą się twarzą w twarz, a wtedy... Wtedy zadzieje się magia. A przynajmniej jemu tak się roiło. — No to co? Wywiązałem się z zadania, więc będę się zbierał.

          Mozolnie podniósł się z siedziska. Ręce wspierał o nogi, a stękał przy tym jak staruszek. W końcu się wyprostował i przeciągnął. Z uśmiechem na ustach pokierował się do wyjścia, a Su-yeon podążyła za nim. Odprowadziła go pod same drzwi.

          — Jeszcze raz bardzo ci dziękuję — powiedziała, gdy chłopak przyodział się w kurtkę, buty i już sięgał do klamki.

          — Ależ nie ma za co! — zapewnił. Od tych podziękowań policzki mu się zaróżowiły. Przyjemnie być użytecznym. — Służę pomocą! I polecam się na przyszłość.

          Su-yeon uśmiechnęła się promiennie.

          — Będę pamiętać! — Pomachała mu na odchodne.


⟣⋆✧⋆⟢


          — Gdzie byłeś? — zapytał Sung-yi, gdy tylko Do-hyun wszedł do ich saloniko-jadalni. Okropnie nudziło mu się w domu, więc liczył, że chociaż najmłodszy z braci zabawi go rozmową.

          — U Kim Su-yeon — rzucił niby od niechcenia. Uważnie jednak obserwował reakcję starszego, więc nie umknęło mu uwadze, gdy brew chłopaka lekko drgnęła ku górze.

          — U Kim Su-yeon? — powtórzył. Podrapał się po brodzie, jakby próbował dopasować imię do konkretnej osoby. — U jakiej Kim Su-yeon?

          — Nie udawaj głupiego — prychnął. — Taki młody, a już ma zaniki pamięci. — Pokręcił głową. — Tak często spędzałeś z nią czas za szkolnych lat, że nie uwierzę ci, że nie przyszła ci jako pierwsza do głowy. A już na pewno nie, że zapomniałeś.

          Właśnie. Spędzał z nią tyle czasu, tyle przegadanych godzin i śmiechu, a kontakt nagle się urwał. W momencie, gdy ich drogi się rozeszły — ona poszła na studia, on wspinał się po szczeblach kariery — nie wymienili się ani jedną wiadomością. Jakby nagle stali się dla siebie obcy. Niejednokrotnie chciał do niej napisać. Sięgał po telefon, a palce same odnajdywały jej numer, wystukiwały kolejne litery, jednak zanim wcisnął magiczny przycisk wyślij, wycofywał się. Kasował tekst, odkładał smartphone'a. Su-yeon się nie odzywała, a skoro ona siedziała cicho, uznał, że nie życzyła sobie rozmowy z nim. Zwłaszcza po tym. gdy wyznał, że lubił ją w romantyczny sposób, a ona odpowiedziała, że wolała jego brata.

          Na samo wspomnienie, ukłuło go w środku. Płuca ścisnęły się boleśnie, a wnętrzności wykonały nieprzyjemnego fikołka.

          — A jak tam układa jej się z Jeon-hunem? — zapytał, jakby na odpowiedzi wcale mu nie zależało. W istocie serce tłukło się w piersi, a on sam niesamowicie się niecierpliwił. W duchu skandował, by z ust Do-hyuna padły słowa przeczące ich związkowi.

          — Z Jeon-hunem? — Zmarszczył brwi. Dlaczego pytał się akurat o niego? Czy to... podchwytliwe pytanie? — Chyba tak samo jak z nami wszystkimi — odparł skonsternowany, drapiąc się po brodzie. — Czasami wpada przynieść nam jakieś słodkości z ich piekarni, jeśli coś się nie sprzeda. I wpada też z rodzicami na obiad. Wtedy soju idzie w ruch!

          Czyli nie powiedziała nic Jeon-hunowi? A może powiedziała, tyle że tamten nie odwzajemnił jej uczuć? Tylko się przyjaźnią? Udają, że nie było tematu? Bo mogło nie być! Zacisnął usta. Tak czy tak, świadomość, że między Su-yeon i bratem nie kroiło się nic ponad zwyczajną znajomość, napawało go spokojem. Twarz mu pojaśniała, a mięśnie w końcu rozluźniły się w wyrazie ulgi. Ostatni raz przyjrzał się Do-hyunowi, chcąc wyczytać, czy aby przypadkiem czegoś nie kręcił. Brat nie wyglądał, jakby coś zatajał. Usadowił się więc wygodniej na kanapie.

          Choć nie zdawał sobie z tego sprawy, właśnie szczerzył się jak kot na widok ulubionych saszet. Jeszcze chwila i zacząłby mruczeć oraz łasić się z ekscytacji, a takie czułości powinien zachować na spotkanie z dziewczyną. Ale czy ona je zechce?

          — A tobie co tak nagle wesoło?

          Do-hyun otworzył oczy w zdziwieniu, po czym je zmrużył i uważnie przyglądał się bratu. Czyżby myślał o Kim Su-yeon, dlatego tak mu się nastrój zmienił?

          — A właśnie! — Przypomniał sobie nagle. — Podobno nie utrzymujesz z Su-yeon kontaktu. Pokłóciliście się może? Noona nic nie chce powiedzieć.

          Wykonał minę smutnego szczeniaczka, proszącego i chwilę uwagi. Liczył, że tym sposobem uda mu się choć trochę zmiękczyć serce i wolę brata, aby wyciągnąć od niego jakieś informacje, gdyż dziewczyna milczała jak zaklęta. Ile już razy pytał się jej, dlaczego nie rozmawia z Sung-yi, ta nawet słowem nie zająknęła się o przyczynie. Przyjaźnili się od dziecka! A w dodatku — najważniejszym — ta dwójka zdawała się sobą zauroczona. Kiedy prysnął czar? Niemożliwe, że tak po prostu poszli oddzielnymi drogami.

          — Życie — odparł krótko Sung-yi. Była to sprawa wyłącznie między nim a Su-yeon. Ostatnie, czego chciał, to rozdmuchiwać to osobom trzecim. Nie przyniosłoby to niczego, prócz satysfakcji ciekawego brata. — Bywa tak, że ludzie zwyczajnie tracą ze sobą kontakt. Ja zajmowałem się zespołem, a Su-yeon, z tego co wiem, studiowała. Wyszło, jak wyszło. Nie ma o czym gadać.

          — Ale teraz ty jesteś tutaj... Ona jest tutaj... — Na usta Do-hyun wkradł się przebiegły uśmieszek. Uważnie obserwował reakcję krewniaka. — Więc skoro oboje tu jesteście, to może odnowicie kontakt? Hm? Myślę, że to świetna okazja i dobry krok. — Pokiwał głową z uznaniem. Rola swatki niezwykle mu odpowiadała.

          Sung-yi nawet na niego nie spojrzał. Uparcie patrzył gdzieś przed siebie. Obawiał się, że oczy mogły zdradzić jego prawdziwe uczucia. A mianowicie, iż chętnie odnowiłby kontakt z dziewczyną, nie potrzebował do tego żadnego namawiania. Jednak nie potrafił otwarcie się przyznać. Była to jego osobista sprawa i nie czuł się komfortowo, gdy brat wkraczał na te rejony.

          — Czas pokaże — odparł tylko. Uniósł się z kanapy i pokierował do swojego pokoju. Wiedział, że wyłącznie w ten sposób ukróci gadaninę chłopaka.

          — A ty gdzie się wybierasz? — zawołał za nim Do-hyun. — Nie skończyliśmy rozmawiać!

          Sung-yi korciło, aby szczerze odrzec, że na żadną rozmowę, w której Do-hyun poruszał interesujące go tematy, się nie pisał. Ale czy zapytano Kanga o zdanie? Ugryzł się jednak w język. Nie chciał wszczynać dyskusji, niepotrzebnie by się denerwował, gdyż Do-hyun i tak obstawałby za swoim przekonaniem. Umknął więc w ciszy do własnych czterech ścian, co stanowiło najprostsze i najskuteczniejsze rozwiązanie.

__________

o tym rozdziale to bym zapomniała, gdyż wklejanie tekstu zakończyłam na piątce. uf, w porę się zorientowałam. w dzień publikacji nie wiem, czy bym się wyrobiła przez pracę.

#merrysungyimasJH

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro