𝟒
Następnego dnia, skoro świt, Nam-jun postawiła wszystkich na nogi, a mianowicie swoich czterech synów, gdyż mąż, zaraziwszy się choróbskiem, leżał w łóżku z częstymi przerwami na toaletę. Nucąc ostatnią piosenkę Shooting Star, postawiła na stole parujący gar ramyeonu, kimchi, smażoną rybę i cztery miseczki ryżu.
Chłopcy rzucili się na posiłek, jakby głodowali przez ostatnie dni. Tak pałaszowali, aż najmłodszy z nich zakrztusił się. W odpowiedzi pozostała trójka zaśmiała się. przy czym Jeon-hun w swym wybuchu wesołości opluł Sung-yi ryżem.
— Dzieci, spokojnie, przecież starczy dla każdego. — Nam-jun popatrzyła na nich karcąco, lecz nie mogła w pełni powstrzymać uśmiechu błądzącego na ustach. Nigdy nie brakowało im jedzenia, a nieodmiennie zachowywali się, jakby ich nie karmiono.
Sung-yi z obrzydzeniem starł rękawem prezent zostawiony przez Jeon-huna. A ten nawet nie przeprosił, wyszczerzył się tylko.
— Kto pierwszy, ten lepszy. A wiadomo, że takie pyszności nie są codziennie — wyjaśnił Chun-so. Wpakował do buzi sporą porcję ryżu, co spowodowało, iż reszta kompani również wróciła do pałaszowania.
Nam-jun pokręciła głową. Podeszła do ekspresu, który wypełnił dwa kubki latte, trzeci natomiast espresso, gdyż Jeon-hun, jak przystało na najstarszego, a w dodatku pełnoprawnego, pracującego dorosłego, właśnie taki trunek preferował.
Przyjemny zapach kawy uniósł się w powietrzu. Pobudził zmysły, przez co ciała tym intensywniej domagały się wsparcia kofeiną w pełnym ożywieniu się.
— To co, moje dzieciaczki. — Nam-jun popatrzyła na swoje pociechy z miłością, a jednocześnie w oczach czaił się uprzednio przygotowany plan. — Pojedzeni? — Potaknęli. — Więc możecie wybrać się po choinkę.
— Na wybór choinki to chyba za późno — zauważył Sung-yi.
— Nie bądź takim pesymistą. — Kobieta pogroziła palcem. — No już. Raz, dwa. Zbierajcie się. — Klasnęła w dłonie.
Chłopaki z grymasami na twarzach mozolnie podnieśli się z krzeseł, a jeszcze wolniej założyli kurtki, buty i naciągnęli czapki. Sung-yi sięgnął po szalik, który wydziergała mama i szczelnie się nim opatulił, zostawiając wyłącznie przestrzeń oczom.
— Nie jest aż tak zimno. — Chun-so zmarszczył brwi. Owszem, na zewnątrz panował chłód, jednak nie aż taki, by się opatulać jak na ostrą śnieżycę.
— Wiem, wiem — powiedział Sung-yi przytłumionym przez materiał głosem. — Ale nie mam już ochoty nosić tego wąsa. Trochę drapał.
— Ten wąs... — Do-hyun parsknął śmiechem i nic nie mógł poradzić, że samo przywołanie wspomnienia, wyciskało z niego łzy rozbawienia. — Zaskoczyłeś nas. Sądziliśmy, że to taki... nowy image. A cała prezencja? Nadałaby się do albumu Homless. Może taki nagracie, co?
— Śmiej się, śmiej. Niestety dotarcie tutaj i swobodne poruszanie się ma swoją cenę — wyjaśnił z lekka urażony. — Ale skoro wam to aż tak bardzo przeszkadza, to już w ogóle nie muszę wracać do domu. — Wysilił się na groźne spojrzenie, którym chciał podkreślić prawdziwość swych słów.
⟣⋆✧⋆⟢
W ciszy przemierzali ulice Namsik. Jak każdy się spodziewał, choinki, co do ostatniej, zostały wyprzedane. Ludzie wykupili nawet wszystkie sztuczne ozdoby! Sung-yi nie mógł wyjść z podziwu, jak święta zamieniły się w szaleństwo zakupów przeróżnych zdobień, które później zalegały cały rok, by w następnym zastąpić je nowymi.
Istny wyścig szczurów na lepszy prezent i więcej świecidełek.
— Wiedziałem, że tak będzie. — Najmłodszy Do-hyun przetarł oczy, klejące mu się niedoborem snu z znudzeniem. Ziewnął przeciągle.
— Ale przecież nie wrócimy z niczym do domu — zmartwił się Chun-so. — Mama zdzieli nas za to ścierą. — Potarł ramiona, jakby wizja drobnego aktu przemocy ze strony rodzicielki przyprawiła go o zimne dreszcze.
— A co my mamy na to poradzić? Mogła myśleć o choince wcześniej, a nie na ostatnią chwilę — burknął rozeźlony Sung-yi. Naciągnął szalik, który już i tak szczelnie zakrywał mu twarz. Nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że każdy z przechodni posyłał mu dziwne spojrzenia. Całym sercem pragnął zaszyć się w mieszkaniu.
Otuliła ich cisza niemówienia. Każdy z nich zastanawiał się. gdzie o tej porze upolują drzewko. Właśnie. Drzewko... Drzewko... Czy w lesie nie było pełno drzewek?
— Ej! — Wykrzyknął nagle Do-hyun. Obdarzył ich spojrzeniem jak posiadacz przebiegłego planu. — Bo mam pomysł! A co, gdybyśmy, tak po prostu, ucięli jedno drzewo w lesie?
— To nie jest najlepszy pomysł — zawyrokował Jeon-hun, wyraźnie nieprzekonany.
— A mamy lepszy?
— Do-hyun ma rację — zgodził się Chun-so. Napędzany wizją wściekłej Nam-jun przystałby na wszystko, byle uniknąć zbesztania. — Więcej choinek w tym roku już nie będzie. A gdy zetniemy małą choinkę w lesie, nikt nie zauważy.
— Tak. I myślisz, że nikt nie zwróci uwagi, jak będziesz ją targał do samochodu — prychnął. Najstarszy z rodzeństwa Kang nadal był negatywnie nastawiony.
— To pójdziemy wieczorem!
— Właśnie, właśnie! — poparł Sung-yi. — Wieczorem nikt nie zauważy.
— Aish! Co ja z wami mam!
Jeon-hun pokręcił tylko głową. Niestety przegrał jeden do trzech.
⟣⋆✧⋆⟢
— Do-hyun! Do-hyun!
Gdzieś z tyłu dobiegło ich donośne wołanie, na które każdy obejrzał się za siebie. Chłopak, z uroczo zaczerwienionymi policzkami, uśmiechał się szeroko i energicznie do nich machał. Wykorzystał moment, że kampania się zatrzymała i szybko do nich podbiegł.
Sung-yi zacisnął usta i w porę się oddalił.
— Do-hyun! Wiedziałem, że to ty! Twoich różowych włosów nie sposób pomylić i nie zauważyć.
Znajomy Do-hyuna miał rację — na fryzurę młodzieńca każdy zwracał uwagę. Szczególnie ta starsza, po czterdziestce, widownia. W tak małej mieścinie wszelkie wyjątki od reguły gościły na ustach ludności, bo w końcu młodzieży poprzewracało się w dupach i mieli za dobrze. I choć nauczyciele w szkole prosili Do-hyuna, by ten wrócił do naturalnego koloru włosów, ten uparcie trwał przy różowym. A jako że dobrze się uczył i nie stwarzał problemów, wszyscy ostatecznie kwitowali to machnięciem ręki i głośnym westchnięciem oraz marudzeniem, ale pogadać parę razy w tygodniu musieli.
— Co wy tak błąkacie się po ulicy? — Zmrużył oczy, przyglądając się braciom. Mieli ręce wciśnięte w kieszenie kurki i zaczerwienione policzki wraz z nosami.
— Mama wysłała nas po choinkę — odparł udręczonym głosem Do-hyun. Przez chwilę oddech mu się rwał, co zwieńczyło głośne kichnięcie. — Ale zmarzłem.
— Po choinkę teraz? — Postukał się placem po głowie w geście bezmyślności. — No to chyba wrócicie z niczym. — Zaśmiał się, po czym skierował spojrzenie gdzieś w bok. Wyciągnął rękę i wskazał obiekt zainteresowania. — A to kto? Co mu jest?
Rodzeństwo Kang zgodnie odwrócili się w rzeczonym kierunku. Ich oczom ukazał się Sung-yi — ze spuszczoną głową krążył w oddali.
— A, to... — Podrapał się po różowej czuprynie. — To...
— Nasz kuzyn. — Z pomocą przybył Chun-so. Zawsze rzucał wymówkami, jakby posiadał na nie specjalny wór, który wszędzie ze sobą taszczył. — Straszny nerd. Mało mówi. Unika ludzi. Ciotka zaprosiła na święta rodzinę, na co ten się podobno strasznie wściekł. Niby chciał ciszy, nie życzył sobie tłumów. No a ciotka nie uległa jego złościom i w ramach odwetu wysłała go do nas, skoro Boże Narodzenie obchodzimy we własnym gronie. I teraz pląta się za nami. Z przymusu.
— Aha.
— Ej, weź się przywitaj! — Do gierki dołączył rozbawiony Do-hyun. — Nie przyjdzie. — Pokręcił głową i udał zatroskaną minę. — Skąd się tacy biorą.
W żyłach Sung-yi krew się gotowała. Zmiął w ustach parę przekleństw. Zrobili z niego dziwaka! Choć przedstawiona przez brata sytuacja mu się nie spodobała, musiał przyznać, że dzięki temu przyjaciel Do-hyuna odwrócił od niego uwagę. Wypadałoby podziękować, czego oczywiście nie zamierzał. Wiedział, że za chęcią wyratowania go, kryło się również dopieczenie mu.
— Spokojnie — wtrącił się Jeon-hun. — Zejdźcie już z niego, bo jeszcze nasz drogi kuzyn się obrazi.
Jeon-hunem kierowały dobre intencje, jednak jego wypowiedź wywołała śmiech pozostałych. Rzucili paroma komentarzami, pomarudzili i w końcu każdy poszedł w swoją stronę. Oczywiście w wyśmienitych humorach. Oprócz nieszczęsnego Sung-yi.
⟣⋆✧⋆⟢
Kręcili się po mieście cały dzień, w końcu nie mogli wybrać się do lasu, póki słońce górowało na niebie. Mamie przedstawili argument poszukiwania choinki oraz spędzenia czasu w braterskim gronie. W międzyczasie zjedli grillowane wieprzowe podroby w jednej z knajp. Zakupili ręczną piłkę, siekierę i latarkę.
Pod osłoną ciemności wyruszyli na łowy.
— Czy możesz przestać się już dąsać? — Do-hyun skrzywił się, widząc naburmuszoną minę brata.
— Wcale się nie dąsam — zaprzeczył Sung-yi. — Mogliście... A zresztą nieważne.
Do-hyun otwierał usta, aby coś powiedzieć, jednak uprzedził go Jeon-hun.
— To się nie uda — biadolił. Jako najstarszy miał głowę na karku i uważał, że pomysł zaliczał się do fatalnych. Pomimo tego, że stali w lesie, a drzewko zostało wybrane, nadal tliła się w nim nadzieja, że porzucą te wymysły.
— Nie narzekaj, tylko świeć jak należy — wydyszał Chun-so, siłując się z piłą. Dociął pień do połowy i się wyprostował, ścierając pot z czoła. To jemu przypadł ów zaszczyt jako najmłodszemu i wciąż pełnemu młodzieńczych sił. — Czy ktoś mnie zmieni? — Rozejrzał się po towarzyszach, lecz ich nietęgie miny nie wróżyły chęci pomocy. — Jesteście okropni! — Wzniósł ręce do góry, niemal przy tym upuszczając narzędzie zbrodni.
— Cicho! Coś usłyszałem! — Sung-yi nastawił uszu.
— Zwierzę? — wypiszczał Chun-so. W jego oczach wezbrała panika.
Wtem mroki długiego, grudniowego wieczoru przecięły najpierw trzaski stawianych kroków. Później znienacka krótka rozmowa i donośne śmiechy.
Chłopaki jak jeden mąż przywarli do gruntu, a Jeon-hun w ostatniej chwili zgasił latarkę, którą uprzednio musiał zgarnąć z zamarzniętego podłoża, gdyż w porywie emocji wypadła mu z rąk.
Grupka ludzi przeszła nieopodal ścieżką. Na szczęście pozostali niezauważeni.
— Prawie wpadliśmy — rzucił szeptem Jeon-hun. Choć odgłosy obecności przepadły bezpowrotnie, nie mógł się przemóc, by narobić ciut więcej hałasu. — Zostawmy już to drzewo i wracajmy do domu.
— Zostawić?! — Chun-so zaczął wymachiwać rękoma, wskazując na pień, a właściwie na nacięcie. Jego poczynania były o tyle niebezpieczne, gdyż ostre narzędzie wciąż spoczywało w dłoni Kanga. Lada moment, a zostały nie tylko złodziejem sosenek czy innych iglaków, ale również przypadkowym mordercą. — Nie ma mowy! Nie na darmo się męczyłem.
Nie czekał na kolejne grymaszenie starszego. Energicznie zabrał się za piłowanie.
Drzewko w końcu runęło na ziemię.
⟣⋆✧⋆⟢
— Coście mi za krzaka przynieśli?
Ahn Nam-jun chwyciła się za głowę, zobaczywszy drzewko, któremu bliżej było do podeschniętego badyla. Wątpiła, aby jakiekolwiek ozdoby mogły uratować sytuację. Czy bańki utrzymają się w ogóle na tych lichych gałązkach? Skąd oni wytrzasnęli to... to coś?
— Mieliście proste zadanie — mówiła wolno. Złość z każdą chwilą przybierała na mocy. — A wy co? Co to ma być?
Spojrzała jeszcze raz na choinkę, a mur odgradzający wzburzone emocje runął. Ścierka poszła w ruch, bezpowrotnie zmazując zadowolenie z twarzy rodzeństwa Kang, wywołując krzyki i protesty wobec przemocy. Zasłaniali się rękoma i ganiali po kuchni, a wściekła kobieta za nimi, raz po raz okładając ich kawałkiem materiału.
— To... — Chun-so próbował się bronić przed uderzeniami. — Nasza choinka! — wykrzyknął, co bardziej rozjuszyło Ahn. — Nic lepszego nie było, a ile musieliśmy się natrudzić, głównie ja, żeby ją z tego lasu zwinąć.
— Lasu? Jakiego znowu lasu?! — wydarła się na całe gardło. Chłopaki w jednej sekundzie zamarli, a po ich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz grozy.
— No... Bo... — Chun-so nie mógł się wysłowić. Strach aż zanadto ścisnął go za gardło.
Kobieta, mrużąc oczy, przyjrzała się synom. Ci ledwo byli w stanie przełknąć nawet ślinę.
— Słucham.
Wzdrygnęli się na srogi ton mamy.
— Już nigdzie nie było choinek — zaczął Do-hyun, a reszta kiwała głowami na potwierdzenie jego słów. — Nie chcieliśmy wracać z niczym, więc... więc... poszliśmy do lasu i ścięliśmy jedną, malutką. Było ciemno i wydawała się ładniejsza. Nie złość się! Chcieliśmy dobrze. A braku takiego małego drzewka nikt nie zauważy.
Nam-jun aż opadła z bezsilności na krzesło. Potarła dłonią czoło, palcami zahaczając o skronie, jakby zamierzała zapobiec nadciągającej migrenie.
— Co ja z wami mam... — Pokręciła głową. — Skaranie!
Chłopaki zacisnęli usta. Stali na baczność, czekając na werdykt.
Nam-jun spojrzała raz jeszcze na badyla smętnie opartego o krzesło. Cisnęła szmatką o stół. Nie miała już siły wstać i ponownie zdzielić podopiecznych. Z drugiej strony — starali się. Pofatygowali się do lasu, po ciemku!, żeby zdobyć ozdobę. Powoli opuszczała ją złość. Uśmiech nieśmiało prosił o wstąpienie na usta. Ahn jednak wciąż pozostawała z poważnym wyrazem twarzy.
— Dać chłopu proste zadanie... — marudziła dalej. — Lepiej weźcie tego badyla i go ładnie przystrójcie, zanim się rozmyślę i każę go spalić, a was wyślę z powrotem na poszukiwania czegoś godniejszego.
Nie zamierzali się kłócić, a tym bardziej odzywać i odkładać zadania na później. Z pokornie spuszczonymi głowami przyjęli okazaną przez mamę łaskę. Szybko porwali drzewko do salonu, pragnąć czym prędzej umknąc spod srogiego spojrzenia rodzicielki. Jeszcze tego im brakowało, by w przypływie kapryśnej chwili zmieniła zdanie. Znowu musieliby wybrać się do lasu i tym razem znaleźć lepszego iglaka.
Przytargali ze składzika ozdoby i jęli przystrajać drzewko najlepiej, jak potrafili. Dla lepszej atmosfery puścili świąteczną playlistę. Sung-yi dał się ponieść magii. Bombkę w kształcie sopla lodu uczynił mikrofonem i wraz z wykonawcą odśpiewał Jingle Bell Rock, za co otrzymał brawa i pogwizdywanie.
__________
kiedy to tak zleciało, że już 4 rozdział 🙀. jesteśmy w połowie 🥰
#merrysungyimasJH
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro