Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟑

          Oficer Kim zerknął na papiery, postukał długopisem o blat stołu i odchylił się na krześle. Przetarł twarz dłońmi.

          — Czy na pewno chce pani składać zeznanie? — zapytał kobietę.

          Spojrzał na młodzieńca, który siedział obok. Jak do tej pory nie stwarzał żadnych problemów. Nie uciekał. Nawet do radiowozu wsiadł bez oporu. Po odebraniu telefonu ze zgłoszeniem zboczeńca molestującego dziecko spodziewał się kogoś zupełnie innego. A już z pewnością spodziewał się, że rzekomy zwyrodnialec nie będzie grzecznie czekał na policję. Zamiast tego otrzymał chłopaka, odzianego jak obdartus, który spokojnie przedstawiał swoją rację. Tego typu osobę prędzej mógł posądzać o drobne kradzieże a nie zainteresowanie nieletnimi.

          Następnie spojrzenie przeniósł na kobietę, która skrzyżowała ramiona na piersi i podrygiwała nogą, na którą założyła drugą. Nietęga mina. Całą sobą prezentowała zniecierpliwienie oraz męczącą upartość.

          Miał ciężki orzech do zgryzienia, a akurat dzisiaj nad wyraz potrzebował świętego spokoju. W brzuchu niebezpiecznie mu zabulgotało, zwiastując rychłą potrzebę skorzystania z toalety.

          — Według oświadczenia pana Kanga wynika, że tylko rozmawiał z pani córką, którą zostawiła pani samą. Pani córka również potwierdziła tę wersję. Bardziej bym się zainteresował faktem, że dziecko było bez opieki.

          — Myśli pan, że Su-ji przyznałaby się? Co za niedorzeczność! Pewnie ma teraz traumę! — Zupełnie zignorowała zarzut o niepilnowaniu córki.

          — Sądzę, że gdyby spotkała ją krzywda, to by powiedziała.

          — Mamo... — Dziewczynka szarpnęła kobietę za ramię. — Ten pan nie zrobił nic złego. Tylko z nim rozmawiałam. I nawet dał mi cukierka. — Łzy zebrały się w oczach Su-ji. Nie rozumiała, czemu musiała przebywać na komisariacie. A już z pewnością nie rozumiała, dlaczego mama nazywała miłego pana złym.

          — Pani Oh... Sama pani widzi. Zamiast straszyć dziecko, może uda się pani do domu. W końcu święta są tuż, tuż.

          — W tej chwili jest pan niepoważny! — wykrzyknęła. Wstała przy tym na równe nogi. Twarz poczerwieniała jej ze złości. — To są jakieś żarty!

          W tym czasie jeden z policjantów poderwał się z krzesła i prędko pobiegł w stronę toalety. Ta przeklęta grypa żołądkowa! Dużo kolegów po fachu siedziało przez to w domach. Ci bardziej sprawniejsi zostali, ale często biegali do ubikacji. Żadne przyjęte leki nie zadziałały. Sam czuł, jak w jego brzucho ponownie nieprzyjemnie zabulgotało.

          — Proszę pani. — Głos zabrał Sung-yi. — Naprawdę tylko rozmawiałem z pani córką. Myśli pani, że jakbym ją molestował, to nikt z obecnych na dworcu by nie zareagował?

          — Myślę, że nie. W końcu trawi nas znieczulica.

          — Ale nie do tego stopnia!

          Sung-yi, niestety, mógł się złościć wyłącznie na siebie. W końcu sam sprowadził na siebie ten los. Gdyby posłusznie odszedł, gdyby nie wdał się z nią w dyskusję, nie siedziałby teraz na komisariacie, wysłuchując obelg wyssanych z palca. Pani Oh widocznie trzymała w stosunku do niego swoją prywatną urazę niźli faktyczny uszczerbek na zdrowiu kogokolwiek.

          W brzuchu oficera Kima głośno zaburczało, aż chłopak wraz z panią Oh spojrzeli na niego spod uniesionych brwi.

          — Państwo wybaczą — powiedział, dziwnie unosząc się z krzesła. Policzki zaczerwieniły mu się wstydem. — Nasz komisariat niestety dopadła nieznośna i zaraźliwa grypa żołądkowa. Zmuszony jestem udać się do toalety. Zaczekają państwo. Zaraz wracam.

          Pomknął w stronę ubikacji, energicznie przebierając nogami.

          — Grypa żołądkowa? — Oh pobladła. Jeszcze tego brakowało, by się zaraziła i spędziła święta na kiblu. Jak wtedy zaprezentuje się rodzinie w oszałamiającym wydaniu? — Masz szczęście łachudro — zwróciła się do Kanga. — Gdyby nie te zarazki unoszące się w powietrzu, z pewnością źle by się do dla ciebie skończyło. Chodź, Su-ji. — Złapała dziewczynkę za rękę. — Zbieramy się.

          Pospiesznie wyszły z komisariatu, jednak Su-ji zdążyła się obrócić i pomachać Sung-yi, uśmiechając się przy tym promiennie. Chłopak odwzajemnił gest, a zdenerwowana kobieta niezbyt delikatnie pociągnęła córkę.

          Kang odchylił się na swoim krześle. Również mógłby opuścić pomieszczenie, jednak uznał, że wypadało poczekać na funkcjonariusza, przeprosić za zamieszanie i pożegnać się. Zwłaszcza że znał człowieka, a ten najwyraźniej go nie poznał.

          Przebranie wzorowo spełniło swoje zadanie.

          Kilka minut później oficer Kim, gładząc się po brzuchu, wyszedł z toalety. Rozejrzał się i nieznacznie skrzywił, gdy zobaczył chłopaka.

          — Widzę, że pani Oh sobie poszła — zaczął i z westchnieniem opadł na swoje miejsce.

          — Stwierdziła, że nie chce się zarazić.

          — Ty również powinieneś już iść. — Puścił uwagę mimo uszu. Dopiero teraz uważnie zlustrował młodzieńca. Jego rysy twarzy... coś mu się kojarzyło, coś uparcie pragnęło wydostać się z odmętów wspomnień. Lecz nieważne, jak długo marszczyłby brwi i się głowił, za nic nie potrafił sobie przypomnieć. Już samo imię coś w nim poruszyło.

          Sung-yi za to uśmiechnął się ciepło. Wcześniej nie nijak nie okazał, że znał pana Kima. Chodził z jego córką do klasy i udzielał jej korepetycji z matematyki, której ta uczyła się z oporem. Toteż za szkolnych lat często przesiadywał w ich domu. Po liceum Su-yeon wyjechała na studia, a on zajął się karierą muzyczną. Ponadto oficer Kim i ojciec Kanga byli dobrymi przyjaciółmi, nieraz śmiali się przy kieliszku sake.

          — Nie pamięta mnie pan... — Zasmucił się. Osobiście uważał, że niewiele zmienił się z wyglądu. Może jedynie twarz straciła z chłopięcych zaokrągleń. A i nabrał masy mięśniowej. Jako że musiał godnie reprezentować Shooting Star, siłownia stała się obowiązkowym punktem.

          Kim Min-ki w dalszym ciągu mrużył oczy, jakby miało to magiczne odświeżyć mu pamięć.

          — Chodziłem z pana córką do klasy. Udzielałem jej korepetycji z matematyki. — Pospieszył z wyjaśnieniami. — Mieszkam od pana ze dwa domy dalej. Zna pan mojego ojca Kanga Jin-woo.

          Twarz mężczyzny powoli rozjaśniała się, a na wzmiankę o Kangu Jin-woo wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

          — Kang Sung-yi! — wykrzyknął. Teraz to imię nabrało odpowiednich barw. — Ale co ci się stało? Dlaczego tak wyglądasz? Podobno dobrze ci się wiedzie w Seulu. Su-yeon często słucha twojego zespołu. Była na waszym koncercie i to nie raz!

          Co? Chodziła na ich koncerty? Czemu więc nic nie powiedziała? Wystarczyło napisać albo zadzwonić — wszak nie zmienił numeru — a załatwiłby jej wejściówkę za kulisy. A jeśli nie chciała takiego wyróżnienia, to chociaż mogła wysłać krótką wiadomość, czy jej się podobał występ — niezmiernie by go to ucieszyło.

          — To tylko przebranie. Żeby mnie nikt nie poznał. — Pogładził zniszczony dres. Choć chłopaka kusiło poruszyć temat uczęszczania na koncerty Shooting Star, ugryzł się w język. Najlepiej zrobi, jak omówi to z dziewczyną.

          — No! To kamuflaż ci się udał! Mogłeś mówić, że to ty od razu, a całej tej sprawy z przesłuchaniem by nie było.

          Młody Azjata już otwierał usta, aby coś powiedzieć, gdy komisariat wypełnił dziewczęcy głos.

          — Tato! Kupiłam wam leki.

          — Córciu, w sama porę! — Kim uniósł się z krzesła z szerokim uśmiechem. — Patrz, kto nas odwiedził. Twój przyjaciel Kang Sung-yi.

          Ciemnowłosy odwrócił się natychmiast. Ujrzał dziewczynę ubraną na sportowo w obszernej, czarnej kurtce. Niesforne kosmyki uciekały z koka, a brązowe oczy rozszerzyły się w zdziwieniu. Wkrótce niesiona przez nią mała reklamówka upadła na podłogę, a z jej popękanych ust wydobył się pisk. Przez chwilę śmiesznie si poruszała — to w jedną, to w drugą stronę, to schylała się po reklamówkę, którą ostatecznie nie podnosiła. Zamotała się z wrażenia. Koniec końców, nie obracając się za siebie, wybiegła na zewnątrz. Policzki jej się zaróżowiły, w czym zimno miało tylko niewielki udział. Że też musiała spotkać Sung-yi akurat teraz! Ubrana byle jak, bez grama makijażu. Jak ona się prezentowała?

          Przecież wiedziała, że wracał na święta do domu — jego brat nie potrafił utrzymać języka i się wygadał. A posiadając taką wiedzę, powinna być gotowa o każdej porze dnia i nocy! Olśniewać nawet kubeł na śmieci.

          Co jak co, ale przed przyjacielem pragnęła zawsze wypadać jak najlepiej.


⟣⋆✧⋆⟢


          — I w coś ty się, debilu, wpakował — marudził Jeon-hun, który odebrał Sung-yi z posterunku policji. Kręcił przy tym głową pełen zwątpienia. — Chwilę bez opieki, a już wpakuje się w kłopoty. Teraz nie dziwię się waszemu menadżerowi, że woli, jak sami nie podróżujecie — ciągnął swoje ględzenie. Żałował, ale tylko trochę, że zatrzymał się na szybkie jedzenie zupki w sklepie. Gdyby nie to, dotarłby szybciej. Mama tak wypachniła dom jedzeniem, którego nie można było tknąć przed powrotem Sung-yi, że pobudzony aromatami brzuszek domagał się pożywiania głośnym burczeniem.

          Nagle uderzyła go niepokojąca myśl. Co jeśli ten incydent wpadnie do ucha pana Nama? Co jeśli przez tę drobną wpadkę Sung-yi już nigdy nie będzie mógł wrócić do domu?

          — Było, minęło — rzucił szybko. Palce mocniej zacisnął na kierownicy. — Nie mówmy o tym nikomu, zgoda?

          — Co? — Sung-yi spojrzał na brata na wpół przytomnie. W ogóle go nie słuchał. W głowie siedziała mu wyłącznie Su-yeon. Tak dawno jej nie widział, a ona uciekła od niego z krzykiem.

          — Słuchałeś mnie w ogóle? — Westchnął.

          Im dłużej wpatrywał się w Jeon-huna, tym mocniej kłuło go w sercu. Przypomniała mu się ostatnia rozmowa z Su-yeon.

          — Czy ty i... — Dalsze słowa nie chciały mu przejść przez gardło. Powinien jak na razie nacieszyć się rodziną. Na tego typu rozmowę przyjdzie jeszcze czas. A obecnie sam nie wiedział, czy chciał znać odpowiedź.

          — Ja i co? — Jeon-hun przelotnie zerknął na młodszego.

          Ten przyłapany na gorącym uczynku przyglądania się, szybko odwrócił głowę i powrócił do oglądania przez szybę mijanego świata.

          — Nic, nic — zaprzeczył. — Jedźmy. Jestem głodny jak wilk!

          W umyśle nadal błądziła mu dziewczyna.

__________

Kang Sung-yi miał więcej szczęścia niż rozumu.

#merrysungyimasJH

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro