𝟏
— Sung-yi, kochanie, przyjedziesz w tym roku na święta?
W słuchawce wybrzmiał niemal rozpaczliwy głos Nam-jun, która jak co roku, niestrudzenie, dzwoniła do syna z tym samym zapytaniem. I choć liczyła się z odmową, nadal w jej duszy tliła się nadzieja, że przy stole zasiądą wszyscy — jak za dawnych lat, gdy w szóstkę jadali kolację, jak tylko mąż wrócił z pracy. Trzech z czterech synów wypuściła już z gniazda, lecz dwóch najstarszych zawsze znalazło czas, by przyjechać. Tylko tego trzeciego z kolei nieodmiennie brakowało.
— Mamo, wiesz, że bardzo bym chciał, ale... Zespół ma wielu fanów, paparazzi czekają z wypolerowanymi obiektywami. Nie mogę pozwolić sobie na swobodę. Muszę uważać.
Serce mu się łamało, gdy w tym roku również musiał uraczyć ją tą formułką. Naprawdę chciał się z nimi zobaczyć. Wspólnie się pośmiać. Ale odkąd Shooting Star stał się sławny, czyli od trzech lat, nie zawitał w domu. Menadżer ciągle ględził, by mieć się na baczności, unikać potknięć i nie kusić niepotrzebnie losu.
— Chłopcy z zespołu na pewno nie będą mieli nic przeciwko.
Sung-yi zdawało się, że przy ostatnich słowach usłyszał dziwne... załamanie? Drżenie? Jakby mama się rozpłakała. Coś potwornie zakuło go w środku.
Jak miał wytłumaczyć jej sytuację? Jak zrobić to w miarę łagodny sposób? Podejrzewał, że nieważne w jaki sposób to przekaże i tak zrani Nam-jun.
— Mamo, chłopaki na pewno nie będą mieć nic przeciwko, ale... — Westchnął ciężko. Przecież dla niego to też był trudny temat! — Tu nie chodzi o chłopaków, ale czy pozwoli mi menadżer.
— A jeśli go poprosisz? Może się zgodzi. W końcu są święta! — Nie dawała za wygraną. Niezwykle zależało jej na obecności syna. Gdyby zaszła taka potrzeba, gotowa była przyjechać i błagać menadżera chociażby na kolanach.
Sung-yi już otwierał usta, gdy niespodziewanie w słuchawce odezwał się ktoś inny.
— Halo? I jak tam, braciszku? Sława uderzyła ci do głowy?
Zmarszczył brwi.
— Jeon-hun? — zapytał, gdyż nie był stuprocentowo pewny, do którego z braci należał głos.
— A któż by inny? Już nas nie poznajesz? — Jeon-hun zaśmiał się donośnie. — Poczekaj chwilę.
Do uszu Sung-yi dotarł szmer przemieszczania się, a niedługo później odgłos zamykania drzwi.
— Posłuchaj, młody. — Po wcześniejszym rozbawieniu nie ostał się ni ślad. Głos przybrał chłodniejszą, poważniejszą barwę. I gdyby Sung-yi mierzył się teraz twarzą w twarz z bratem, dostrzegłby jego twarde spojrzenie i złość błąkającą się w zakamarkach. — Sława, sławą. A rodzina, rodziną. Mama przez ciebie płacze. Rozumiem, że masz pewne... zobowiązania. Ale to tylko parę dni, a już długo u nas nie byłeś. Nie wiem, jak to rozegrasz, ale na te święta masz być w domu. Inaczej osobiście po ciebie przyjadę i za uszy wytargam cię z tego apartamentowca.
— Akurat — prychnął. — Ciekawe, jak przejdziesz przez ochroniarzy.
— O to nie musisz się martwić. Nie powstrzymają mnie. Z buta wjadę i po sprawie. — Naraz jednak odchrząknął. Niepotrzebnie oddalali się od kluczowego tematu. — Mówię tak na poważnie, masz być. Nie interesują mnie wymówki. Choćbyś miał, nie wiem, nasrać tam na środku przy wszystkich, chcę cię widzieć przy stole na święta. Zrozumiałeś?
Sung-yi przełknął ślinę i pokiwał głową. Zaabsorbowany władczym tonem przemowy brata, zapomniał, że ten nijak nie mógł go zobaczyć.
— Zrozumiałeś? — powtórzył mocniej.
— Tak, jest! — odparł. Niemal przy tym stanął na baczność i zasalutował.
— No ja myślę. Także mamy wszystko ustalone. Widzimy się więc za parę dni.
Zanim Jeon-hun się rozłączył, chłopak zdążył jeszcze usłyszeć.
— Mamo! Sung-yi jednak przyjedzie na święta!
Poruszenie i ogólna radość rozbrzmiały w słuchawce. Połączenie zostało zakończone.
Z ciężkim westchnieniem opadł na kanapę tuż obok Um Min-gyu. Pastelowo-niebieskie fale podskoczyły, gdy z rozmachem zwrócił się ku Sung-yi. Błyszczącymi z zaciekawienia oczyma wpatrywał się w chłopaka, chcąc czym prędzej usłyszeć dokładny przebieg rozmowy, a nie tylko dosłyszane strzępki odpowiedzi. Mało brakowało, by Min-gyu zaczął lekko podskakiwać na siedzisku niczym rozpieranie energią dziecko. I nie, Min-gyu nie zażywał wątpliwych substancji, z natury był nazbyt wszędobyslko-ruchliwo-energiczny. Każdy po cichu podejrzewał go o niestwierdzone przez lekarza ADHD.
— Dzwoniła mama. Prosiłam, żebym wrócił na święta do domu — odpowiedział na nieme pytania otwarcie rzucane w jego stronę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że ciekawska natura kolegi nie odpuściłaby. Prędzej siłą wydarłby mu z gardła potrzebne informacje.
— A chcesz wrócić? — dopytał i przysunął się bliżej wyraźnie usatysfakcjonowany, że pierwszą część przesłuchania miał już za sobą.
— Chciałbym — wyznał szczerze i głośno wypuścił powietrze. — W końcu to moja rodzina, z którą dawno się nie widziałem. Mama też bardzo by chciała. Prawie płakała, prosząc mnie.
Przygarbił się.
— A co ci stoi na drodze? Jedź! — wykrzyknął entuzjastycznie, wyrzucając w górę ręce. Niebieskie włosy podskoczyły wraz z nim.
— Gdyby to było takie proste... Rzucić wszystko i jechać. — Zasępił się jeszcze mocniej.
A co z zespołem? Nie mógł tak po prostu wszystkiego zostawić i udać się do Namsik, sporo oddalonego od Seulu. Co z obowiązkami wobec Shooting Star? Podążając za marzeniami, krocząc drogą sławy, niestety musiał liczyć się z poświęceniem własnego siebie.
— Nie zapominajmy o menadżerze Nam — dorzucił, co też stanowiło kluczową przeszkodę. Przecież mężczyzna nie przyklaśnie ot tak jego wymysłom.
Min-gyu marszczył brwi i stukał palcem wskazującym o podbródek, jakby nad czymś usilnie dumał.
— To porozmawiajmy z menadżerem! — Jedynie na to wpadł po długich namysłach. Ale był widocznie zadowolony z pomysłu, gdyż klasnął w dłonie, jednocześnie szeroko się uśmiechając. — Gdy poprosimy go wszyscy razem, na pewno się zgodzi. Prawda, chłopaki?
Rozejrzał się po członkach zespołu, którzy okupywali fotele i oglądali film. Dwoje z nich już prawie zasypiało. Żaden nie zareagował na słowa.
— Halo, chłopaki! — powiedział głośniej, a irytacja ich zachowaniem wkradła się w głos.
Leniwie przenieśli na niego spojrzenia.
— Co? — Jin Won-shik zapytał na wpół przytomnie.
— Nie co, tylko trzeba pomóc Sung-yi przekonać menadżera, żeby pozwolił mu wrócić na święta do domu.
— I myślisz, że menadżer Nam ot tak się zgodzi? — Wang Chul-moo postukał palcem po głowie. Wszyscy, oczywiście oprócz Min-gyu, mieli w tym temacie podobne zdanie.
Min-gyu jednak nie przejął się negatywnym nastawieniem. Wydął dolną wargę, pragnąc wykonać minę smutnego szczeniaczka, która, jak uważał, pomogłaby mu przekonać członków Shooting Star do swego planu.
— Jak nie spróbujemy, to się nie przekonamy. Co nam zależy? Najwyżej menadżer nakrzyczy na nas za głupie pomysły. Proooszę!
Chłopaki spojrzeli po sobie ospale, po czym zgodnie skinęli głowami. Zbyt dobrze wiedzieli, że jeśli nie przytakną, ta niebieskowłosa pierdoła nie dałaby im spokoju. Non stop, bez wytchnienia, trułaby im dupę do znudzenia, czego woleli zawczasu uniknąć.
— Niech ci będzie — rzekł niby z wielką łaską Dong-min. — Ale ty dzwonisz!
Pół godziny później menadżer Nam, tęższy, niski mężczyzna po czterdziestce, który łysiejący czubek głowy skrzętnie ukrywał pod peruką, przechadzał się po przestronnym salonie w tę i z powrotem. W końcu się zatrzymał i zamaszyście, aż się zachwiał, zwrócił się w stronę zespołu siedzącego na podłodze po turecku — nienaturalnie wyprostowanego, jakby do pleców przytwierdzono im kij.
— Więc mówicie, że Kang Sung-yi chce wrócić na święta do rodziców? — Zmrużył małe, skośne oczy, a chłopaki potwierdzili jednoczesnym skinięciem głowy.
— Bardzo byśmy prosili — dorzucił, po raz kolejny, Min-gyu, robiąc przy tym smutno-proszącą minę.
Menadżer stał w lekkim rozkroku. Świdrował ich wzrokiem, pragnąc wykryć możliwy podstęp.
Sung-yi powoli tracił nadzieję na pozytywne rozpatrzenie prośby, o ile w ogóle posiadał na początku jakąkolwiek nadzieję.
— Sung-yi.
Chłopak aż się wzdrygnął na mocny ton, który znienacka przeszył ciężką atmosferę. Wyprostował się jeszcze bardziej, aż sam się zdziwił, że było to możliwe.
— Wiesz, że nie lubię, gdy urządzacie samodzielne wypady i wolałbym ich uniknąć.
Sung-yi z trudem przełknął ślinę. Potaknął ruchem głowy, gdyż nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Doskonale wiedział, że menadżer nie przepadał za samotnymi przechadzkami. Czuł się spokojny, gdy miał oko na podopiecznych, dlatego zawsze wysyłał ich z ochroniarzami. W ten sposób chciał uniknąć wszelakich niepotrzebnych zdjęć i skandalów, które mogłyby zaważyć na dalszej karierze Shooting Star.
— A! Co mi tam! — wykrzyknął pan Nam, aż chłopcy podskoczyli. — Są święta i to niech będzie mój dobry uczynek. Albo świąteczny prezent. Jeden piernik.
Wszyscy popatrzyli po sobie, dogłębnie zaszokowani. Takiego obrotu sprawy nikt się nie spodziewał. Toteż nikt nie śmiał się odezwać. Nawet sam zainteresowany.
Mężczyzna podrapał się po peruce.
— Sung-yi ma szczęście, że jest z was najbardziej odpowiedzialny i najmniej konfliktowy. Nie wychyla się. W sumie to ja mam szczęście.
— Dziękuję, menadżerze Nam! — Sung-yi najchętniej by teraz wstał i przytulił pana Nama, ale wiedział, że czułości nie leżały w jego naturze. Jeszcze przez ten ludzki odruch by się rozmyślił. Tak więc chłopak powstrzymał żądzę.
— Ale! — Uniósł palec. — Nie mogę puścić cię z ochroniarzami. Przykułoby to uwagę, a zależy mi na anonimowości. Puszczenie cię ot tak, zwyczajnie, również odpada.
— Przebierzmy go! — wykrzyknął podekscytowany Min-gyu, lecz naraz zakrył usta dłońmi.
Menadżer zwrócił się w stronę pomysłodawcy, ale wcale go nie skarcił, jak spodziewał się chłopak. Zamiast tego zamyślił się na chwilę.
— To nie taki głupi pomysł. — Pokiwał głową z uznaniem. — Operację przebrać Sung-yi uznaję za rozpoczętą!
Każdy z zespołu uśmiechnął się łobuzersko, gdyż posiadali swoje indywidualne wizje na charakteryzację kolegi, niekoniecznie mieszczące się w granicach niezwracania na siebie uwagi.
Już po godzinie Kang Sung-yi stał wystrojony na środku salonu. Obszerny dres, już podniszczony, zwisał na nim niczym czarny worek na śmieci. Nogawki kończyły się parę centymetrów nad kostką. Ściągnięciem się sznurkiem od spodni w biodrach ratował się przed utratą odzienia.
Menadżer Nam kończył doklejać mu bródkę, po czym odsunął się na znaczną odległość. Złapał podbródek między kciuka a palec wskazujący. W tej pozie, pełen zadumy, przypatrywał się swojemu dziełu.
— No, no, Sung-yi — odezwał się zadowolony mężczyzna. — Muszę ci przyznać, że wyglądasz...
— Jak obdartus! — wtrącił rozbawiony Min-gyu, nie mogąc wytrzymać w miejscu. Zaśmiał się, za co oberwał nieprzychylnym spojrzeniem od menadżera. Lekko się skulił, jednak nie ugasiło to całkowicie jego wesołości.
— Chciałem powiedzieć, że wyglądasz nie do poznania — sprostował.
Ponownie podszedł do Sung-yi, po czym zmierzwił mu ciemne włosy, które sięgały ramion. Wcisnął chłopakowi na głowę czarną czapkę jako dopełnienie przebrania.
— Łooo. — Chłopaki zerkali to na siebie, to na kolegę, który nie wyglądał już jak członek sławnego zespołu.
— Niemożliwe, żeby ktokolwiek cię poznał.
— Dokładnie. Minąłbym cię na ulicy bez większej uwagi.
Uśmiech menadżera rósł wraz z komentarzami Shooting Star, chwalącymi jego przebierankową pracę.
— Skąd menadżer wziął takie wąsy? — Min-gyu oglądał Sung-yi z każdej strony, jakby stanowił ciekawy eksponat w muzeum. — Takie trochę liche — dodał nieobecnym tonem.
— Zrobione z włosów spod pachy menadżera — skomentował Dong-min, śmiejąc się głupkowato i trącając Min-gyu łokciem.
— Co? — obruszył się Nam Young. Naraz jednak zakaszlał, chcąc zatuszować swój nietaktowny wybuch. — Kupiłem kiedyś. Z myślą właśnie na taką okazję, gdyby któryś potrzebował się przebrać. — Kłamstwo gładko przeszło mu przez gardło. Przecież nie mógł się przyznać, że dokonał zakupu dla siebie, by podratować swój niezbyt obfity zarost.
— Menadżer to zawsze pomyśli o wszystkim! — Min-gyu ze splecionymi palcami u dłoni, niczym na modłę, wpatrywał się w mężczyznę z uwielbieniem.
Tymczasem Dong-min podszedł do Sung-yi i zmarszczył brwi.
— Coś mi ten zarost przypomina — wymamrotał. Nie potrafił odpędzić przekonania, że widział gdzieś podobny.
— To klasyczny model — wytłumaczył szybko Young. — Wiele osób taki nosi. Naturalny rzecz jasna.
Pociągnął Sung-yi i posadził go na kanapie. Ten potulnie wykonał czynność. Nawet nie odezwał się ani razu zbyt przejęty, by przypadkiem nie zdenerwować menadżera, który w każdej chwili mógł wycofać się z przystania na prośbę. Nie narzekał na dres, który zapewne należał do samego pana Nama, a który nie zaznał prania, gdyż odrobinkę zalatywał potem. Nie zająknął się ni słowem, że zarost powodował swędzenie. W końcu czego się nie robiło dla wyższej sprawy?
— I jak ci się podoba?
— Jest... — Sung-yi popatrzył w dół. Wygładził dres. Skrzywił się nieznacznie, zauważywszy tłusta plamę po lewej stronie. — Idealnie. — Uśmiechnął się, wracając wzrokiem do menadżera. — Naprawdę doceniam, co pan dla mnie zrobił.
— No ja myślę! — Pogroził palcem.
__________
miło mi powitać Was w czymś... czymś nowym dla mnie. świąteczna oprawka i sporo mojego humoru — nigdy nie tworzyłam tego typu historyjek. ale coś mi wyszło i mam nadzieję, że miło spędzicie czas. rozdziały będą wskakiwać co 3 dni o godzinie 17:00.
#merrysungyimasJH
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro