Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟓

          Kim Su-yeon zakopała się pod kołdrą. Krzyczała w poduszkę i kopała nogami. Aż się spociła, a niczemu winne przykrycie poplątało się.

          Zrobiła z siebie zupełną idiotkę! A w dodatku wyglądała tragicznie. Rozciągnięty, stary dres. Roztrzepany, niedbale związany kok. I coś, co dopiero zauważyła po powrocie do domu — kącik ust i kawałek policzka umazała czekoladą za sprawką zjedzonego batona w drodze na komisariat.

          Co za kompromitacja! Zawaliła po całej linii! Los z niej zakpił, stawiając chłopaka akurat na posterunku policji.

          Co innego, gdyby nie wiedziała, że Kang Sung-yi wracał na święta do domu. Długi jęzor Do-hyuna nie potrafił usiedzieć za zębami i wszystko wyśpiewał. I dokładnie od momentu, w którym się dowiedziała, powinna zmienić swoje przyzwyczajenia. Ładnie się pomalować, starannie uczesać. Uczesać! Od dawna nie zawitała u żadnego fryzjera. Rozdwojone końcówki i przydługa grzywka — w pierwszej kolejności tym musi się zająć. Ze swoimi dwiema lewymi rękoma obawiała jakkolwiek interweniować z włosami. Chociaż... podcięcie końców chyba nie było takie trudne?

          Poderwała się z łóżka i chwyciła telefon. Wyszukała w internecie pobliskie salony fryzjerskie. Spisała na kartce numery, co do jednego. Następnie wystukała pierwszy z nich.

          — Dzień dobry! Z tej strony Hair Nook. Słucham?

          Usłyszała kobiecy głos w słuchawce.

          — Dzień dobry! — przywitała się i zaczęła skubać rąbek koszulki. — Czy jest może wolny termin tak... um... przed świętami?

           Święta są jutro, geniuszu, skarciła się w myślach. Szkoda, że w ogóle robiła z siebie debila.

          — Przykro nam, ale przed świętami nie mamy już wolnych miejsc. Może chciałaby się pani umówić po Bożym Narodzeniu? Akurat zwolnił się termin.

          — Zależało mi, żeby było przed świętami. No nic, trudno — poddała się, bo też i nie posiadała innej opcji. Doskonale wiedziała, że wszelkie jęki i namolne próbowanie wciśnięcia się między jedną a drugą klientkę nie przyniosą pożądanych efektów. Zresztą nie przepadała za tego typu osobami i nie zamierzała się do nich upodobniać. — Do widzenia.

          — Do widzenia.

          Wszelkie chęci na dzwonienie do kolejnych stylistek w mig przepadły. Doskonale zdawała sobie sprawę, co usłyszy po drugiej stronie. I mogła być wyłącznie zła na siebie. Gdyby choć trochę ruszyła głową, gdyby umówiła się wcześniej, gdyby dbanie o włosy znajdowało się wyżej na liście ważnych rzeczy... Nie miała w zwyczaju — tak dla własnej osoby — zbytnio przejmować się wyglądem. Obudziła się więc z ręką w nocniku.

          Dla zasady i spokoju ducha obdzwoniła resztę salonów. A nuż w ostatniej chwili zwolniłoby się miejsce?

          Niestety, tak jak podejrzewała — brak wolnych terminów.

          Niedobrze, pomyślała i padła jak długa na łóżko. Nadzieja matką głupich — jak to mawiają. Ale i tak wierzyła do samego końca.

          Chciała zaprezentować się Sung-yi od jak najlepszej strony, szczególnie że dawno się nie widzieli. Jej serce, nawet po upływie czasu, biło szybciej na myśl o chłopaku. Dokładnie jak wtedy, przed laty, gdy chodzili do szkoły. Usłyszawszy, że wybierał się do Seulu, aby zacząć swoją przygodę z muzyką, uciekła niczym tchórz na studia do innego miasta. Urwała kontakt. Gdyby tamtego dnia udzieliła innej odpowiedzi, ich losy potoczyłyby się inaczej? Zapewne tak. Ale czy wtedy Sung-yi zostałby członkiem Shooting Star?

          Mogłaby się z nim nadal przyjaźnić, wymieniać mało znaczące wiadomości, jak te dotyczące pogody. Wcześniej jednak ta przyjaźń czasami odbijała jej się kłuciem serca. Zapomnienie nie nadchodziło. Wzdychała oglądając go z oddali na koncertach lub też i na ekranie. A teraz... Teraz świadomie szukała odnowienia z nim znajomości. Chyba po prostu lubiła katować swoje uczucia. Wszak z tej relacji nie wyniknie nic prócz koleżeństwa.

          Przekręciła się na bok. Włączyła pierwszą lepszą piosenkę Shooting Star, za każdym razem zapatrzona na śpiewającego Sung-yi z błyskiem uwielbiania w oczach.

          Zapragnęła przez najbliższy czas nie wychodzić z łóżka...

          Nie, nie, nie! Przecież nie będzie siedziała w domu przez całe święta! W innej sytuacji nie przeszkadzałoby jej to aż tak, lecz postawiła przed sobą mocny zamiar spotkania się z Kangiem i porozmawiania z nim chociażby przez chwilę. Podobna okazja może nie zaistnieć prędko. Zaspokoi swoją tęsknotę, a jednocześnie ją nakarmi.

          Wyskoczyła z posłania niczym poparzona. Założyła wyjściowy dres w brązowym kolorze. Twarz przysłoniła maseczką, a na głowę naciągnęła kaptur.

          — Wychodzę! — krzyknęła. — Kupię składniki na Christmas Cake!

          Nie czekała na odpowiedź. W pośpiechu założyła buty i tyle ją widzieli.

          — Gdzie tak gnasz, dziecko? — powiedziała za nią mama, stojąc w korytarzu i wycierając szklankę. Słowa jednak nie dosięgnęły dziewczyny, gdyż zdążyła już opuścić dom. — Pali się czy co...

          — Zakochana! — zaśmiał się Min-ho, młodszy o rok brat Su-yeon. — W końcu Kang Sung-yi wrócił na święta do domu, więc nic dziwnego, że Su-yeon szaleje.

          — Ty się tak nie ciesz, tylko zmykaj do naszej cukierni. Ktoś musi przypilnować interesu, skoro Su-yeon wyszła.

          Min-ho skrzywił się nieznacznie. Że też siostrze zachciało się akurat teraz zakupów! Oczywiście nie miał nic przeciwko pomocy w cukierni, jednakże nie lubił przebywać tam sam z pracownikami bez nikogo z rodziny.

          — A ty, mamo, nie idziesz? — W głos wkradła się nuta nadziei.

          Kobieta zdzieliła go ścierką.

          — Za co to?! — oburzył się.

          — Rusz się, leniu. — Pogroziła mu palcem. — Posprzątam w domu i dołączę do ciebie.


⟣⋆✧⋆⟢


          Kim Su-yeon udała się najpierw do drogerii, gdzie do koszyka wpakowała cienie do powiek i parę odcieni pomadek. Krążyła teraz w dziale z pólkami po brzegi wypełnionymi farbami do włosów. Zapytana o potrzebę pomocy, odmówiła i nadal wpatrywała się w opakowania.

          Przejrzała internet z przeróżnymi fryzurami. I choć oczyma wyobraźni widziała się w jakimś szalonym kolorze, na który niespodziewanie naszła ją ochota, postanowiła nie szaleć zbytnio. Nigdy przedtem nie farbowała włosów. A gdyby tak tylko końcówki? Spojrzała na rozjaśniacz i uśmiechnęła się do własnych myśli. Idealnie! Lekko rozjaśni końce, w miarę naturalnie. Umaluje się, pięknie ubierze. Będzie wyglądać niczym gwiazda!

          Z tej ekscytacji omal nie zapomniała kupić składników na ciasto. A właściwie to zapomniała, gdyż Christmas Cake dało o sobie znać dopiero w połowie drogi do domu.

          Obładowana zakupami wgramoliła się do mieszkania. Lecz co to za wejście bez wywrotki? Toteż Su-yeon potknęła się najpierw o siatkę, później o własne nogi, wykonała parę dziwacznych pozycji i ostatecznie wylądowała na czworaka.

          — Moje kolana — wyjęczała.

          Niezgrabnie przeniosła się do siadu i rozmasowała obolałe części. Pozbierała rozsypane zakupy i zaniosła pakunki do kuchni. Posegregowała produkty na te do szafki i te do lodówki. Otrzepała dłonie z niewidzialnego kurzu i złapała za opakowanie farby. Nieznacznie je ścisnęła i pognała do łazienki z błyszczącymi oczyma. Ręce jej się trzęsły, gdy próbowała otworzyć opakowanie, z którym nijak sobie radziła.

          — Aish! — wykrzyknęła zdenerwowana.

          W przypływie niekontrolowanej złości rzuciła kartonikiem o podłogę. Najpierw się przewróciła, a teraz nie potrafiła sobie poradzić z otworzeniem farby. Czy wszechświat pragnął jej przekazać, że pomysł nie należał do tych dobrych? Nawet jeśli, posłuchała wewnętrznej ochoty na drobne szaleństwo.

          Po paru uspokajających oddechach, Su-yeon w końcu udało dostać się do zawartości, którą raptownie wysypała na płytki. Przeczytała instrukcję i zabrała się do roboty.


          Pół godziny później zmyła rozjaśniacz. Nadmiar wody odcisnęła w ręcznik i suszarką podsuszyła lekko włosy. To, co ujrzała w lustrze, w żadnym stopniu nie odwzorowywało to, co sobie wyobrażała. Dotknęła pukli bliska rozpłakaniu się.

          Miało być lekkie rozjaśnienie, a skończyła z omletem na końcówkach.

          Czym prędzej upchnęła czuprynę w turban. Przez ulotny moment, dla niej iście z koszmarów, tkwiła odrętwiała. Czyn z wolna zakotwiczał się na stałe w umyśle.

          Co ona najlepszego zrobiła?!

          — To niemożliwe! To nie może być prawda! — lamentowała.

          Po policzku spłynęła pierwsza gorąca łza. Pragnęła pięknie wyglądać, a zamiast tego wystawi się na pośmiewisko.

          Nie będzie wychodziła z domu. W najgorszym wypadku zetnie włosy.

          — Nie, nie, nie. — Pokręciła głową. Skracanie nie wchodziło w grę. Tyle zapuszczała swoje ciemne pukle, starała się o nie dbać. Co jej strzeliło do głowy!

          Głupota. Głupota w najczystszej postaci nią zawładnęła. I dzikie wyobrażenia. Gdyby chociaż przetestowała wcześniej. A nie! Eksperymentów się jej zachciało!

          Załamana przysiadła na łóżku i cichutko łkała.

          Wyglądała okropnie! I gdzie teraz znajdzie ratunek? Kupić inną farbę zbliżoną do jej naturalnego koloru? A co jeśli tylko pogorszy sprawę? Może faktycznie powinna je ściąć... W końcu to tylko włosy — odrosną. W porywie rozpaczy i bezsilności porwała nożyczki i już przykładała do nieudanego rozjaśnienia...

          — Kang Do-hyun! — wykrzyknęła, przypominając sobie o chłopaku, który sam koloryzował swoją czuprynę na różowo.

          Pospiesznie wybrała do niego numer. Odebrał za czwartym sygnałem, co dziewczynie wydawało się wiecznością.

          — W tobie jedyna nadzieja! — zawyła żałośnie do słuchawki. Nie pokwapiła się z przywitaniem ani wytłumaczeniem. Jakby Kang jakąś magiczną siłą potrafił przejrzeć bieg wydarzeń.

          Chłopak zmarszczył brwi skonsternowany.

          — Noona? — zapytał ostrożnie. — Co się stało?

          Dziewczyna nie odpowiedziała od razu. Głos uwiązł w gardle, a ciałem wstrząsnął szloch.

          — Bo... — Pociągnęła nosem. — Bo... Chciałam tylko trochę pofarbować włosy. I nie wyszło! — Ponownie zaniosła się płaczem.

          — Jak bardzo jest źle?

          — Skończyłam z omletem na włosach!

          — Z omletem? O czym ty gadasz? — Zmrużył oczy. Omlet? Włosy? Farbowanie? — Rozjaśniałaś? — Olśniło go. Poczuł się jak Sherlock Holmes. Cóż za dedukcja! — A użyłaś tonera? Powinien polepszyć sytuację, przynajmniej chociaż trochę zneutralizować ciepły odcień.

          — Toner? Jaki toner? Ja się nie znam na takich rzeczach. Nigdy się nie farbowałam. Proszę cię, pomóż mi. Przecież nie pokaże się tak Sung-yi — wymsknęło jej się, nim zdążyła zasłonić usta dłonią.

          — Aaa... — Już wszystko stało się dla niego jasne. — Więc to dla mojego kochanego brata chciałaś się upiększyć. — Z jej strony magia świąt mogła zadziałać. Uśmiechnął się do własnych myśli.

          — Ha, ha. — Zaśmiała się nerwowo. W życiu się nie przyzna! — Bez przesady. Po prostu chciałam na święta wyglądać jakoś... inaczej. Spróbować czegoś nowego. Wiesz, zaszaleć chociaż raz.

          — Tak, tak. I akurat złożyło się na przyjazd Sung-yi. — Powątpiewanie w głosie było wręcz namacalne. — Przede mną nie musisz ukrywać, że ci się podoba. Nic mu nie powiem.

          — Pomożesz mi z tymi włosami czy nie? — Pytanie zabarwiło się ostrzejszym brzmieniem spowodowanym rozdrażnieniem i chęcią zmiany tematu. Jeszcze tego brakowało, by rozprawiała o rozterkach sercowych związanych z Sung-yi z jego bratem.

          — Skołuję jakiś toner i wpadnę do ciebie — odrzekł i westchnął ciężko.

          — Nie, żadnych tonerów — zaprzeczyła kategorycznie. — Wróćmy do możliwie jak najbardziej zbliżonego koloru do mojego naturalnego.

          Kolejne westchnienie wydobyło się z ust chłopaka.

          — Wiesz, że nie jestem fryzjerem?

          — Wiem. Ale obecnie jesteś moim jedynym ratunkiem.

__________

automatyczna publikacja ratuje mi życie. bez niej nie udałoby mi się publikować o stałej porze.

#merrysungyimasJH

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro