Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟒

          Następnego dnia, skoro świt, Nam-jun postawiła wszystkich na nogi, a mianowicie swoich czterech synów, gdyż mąż, zaraziwszy się choróbskiem, leżał w łóżku z częstymi przerwami na toaletę. Nucąc ostatnią piosenkę Shooting Star, postawiła na stole parujący gar ramyeonu, kimchi, smażoną rybę i cztery miseczki ryżu.

          Chłopcy rzucili się na posiłek, jakby głodowali przez ostatnie dni. Tak pałaszowali, aż najmłodszy z nich zakrztusił się. W odpowiedzi pozostała trójka zaśmiała się. przy czym Jeon-hun w swym wybuchu wesołości opluł Sung-yi ryżem.

          — Dzieci, spokojnie, przecież starczy dla każdego. — Nam-jun popatrzyła na nich karcąco, lecz nie mogła w pełni powstrzymać uśmiechu błądzącego na ustach. Nigdy nie brakowało im jedzenia, a nieodmiennie zachowywali się, jakby ich nie karmiono.

          Sung-yi z obrzydzeniem starł rękawem prezent zostawiony przez Jeon-huna. A ten nawet nie przeprosił, wyszczerzył się tylko.

          — Kto pierwszy, ten lepszy. A wiadomo, że takie pyszności nie są codziennie — wyjaśnił Chun-so. Wpakował do buzi sporą porcję ryżu, co spowodowało, iż reszta kompani również wróciła do pałaszowania.

          Nam-jun pokręciła głową. Podeszła do ekspresu, który wypełnił dwa kubki latte, trzeci natomiast espresso, gdyż Jeon-hun, jak przystało na najstarszego, a w dodatku pełnoprawnego, pracującego dorosłego, właśnie taki trunek preferował.

          Przyjemny zapach kawy uniósł się w powietrzu. Pobudził zmysły, przez co ciała tym intensywniej domagały się wsparcia kofeiną w pełnym ożywieniu się.

          — To co, moje dzieciaczki. — Nam-jun popatrzyła na swoje pociechy z miłością, a jednocześnie w oczach czaił się uprzednio przygotowany plan. — Pojedzeni? — Potaknęli. — Więc możecie wybrać się po choinkę.

          — Na wybór choinki to chyba za późno — zauważył Sung-yi.

          — Nie bądź takim pesymistą. — Kobieta pogroziła palcem. — No już. Raz, dwa. Zbierajcie się. — Klasnęła w dłonie.

          Chłopaki z grymasami na twarzach mozolnie podnieśli się z krzeseł, a jeszcze wolniej założyli kurtki, buty i naciągnęli czapki. Sung-yi sięgnął po szalik, który wydziergała mama i szczelnie się nim opatulił, zostawiając wyłącznie przestrzeń oczom.

          — Nie jest aż tak zimno. — Chun-so zmarszczył brwi. Owszem, na zewnątrz panował chłód, jednak nie aż taki, by się opatulać jak na ostrą śnieżycę.

          — Wiem, wiem — powiedział Sung-yi przytłumionym przez materiał głosem. — Ale nie mam już ochoty nosić tego wąsa. Trochę drapał.

          — Ten wąs... — Do-hyun parsknął śmiechem i nic nie mógł poradzić, że samo przywołanie wspomnienia, wyciskało z niego łzy rozbawienia. — Zaskoczyłeś nas. Sądziliśmy, że to taki... nowy image. A cała prezencja? Nadałaby się do albumu Homless. Może taki nagracie, co?

          — Śmiej się, śmiej. Niestety dotarcie tutaj i swobodne poruszanie się ma swoją cenę — wyjaśnił z lekka urażony. — Ale skoro wam to aż tak bardzo przeszkadza, to już w ogóle nie muszę wracać do domu. — Wysilił się na groźne spojrzenie, którym chciał podkreślić prawdziwość swych słów.


⟣⋆✧⋆⟢


          W ciszy przemierzali ulice Namsik. Jak każdy się spodziewał, choinki, co do ostatniej, zostały wyprzedane. Ludzie wykupili nawet wszystkie sztuczne ozdoby! Sung-yi nie mógł wyjść z podziwu, jak święta zamieniły się w szaleństwo zakupów przeróżnych zdobień, które później zalegały cały rok, by w następnym zastąpić je nowymi.

          Istny wyścig szczurów na lepszy prezent i więcej świecidełek.

          — Wiedziałem, że tak będzie. — Najmłodszy Do-hyun przetarł oczy, klejące mu się niedoborem snu z znudzeniem. Ziewnął przeciągle.

          — Ale przecież nie wrócimy z niczym do domu — zmartwił się Chun-so. — Mama zdzieli nas za to ścierą. — Potarł ramiona, jakby wizja drobnego aktu przemocy ze strony rodzicielki przyprawiła go o zimne dreszcze.

          — A co my mamy na to poradzić? Mogła myśleć o choince wcześniej, a nie na ostatnią chwilę — burknął rozeźlony Sung-yi. Naciągnął szalik, który już i tak szczelnie zakrywał mu twarz. Nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że każdy z przechodni posyłał mu dziwne spojrzenia. Całym sercem pragnął zaszyć się w mieszkaniu.

          Otuliła ich cisza niemówienia. Każdy z nich zastanawiał się. gdzie o tej porze upolują drzewko. Właśnie. Drzewko... Drzewko... Czy w lesie nie było pełno drzewek?

          — Ej! — Wykrzyknął nagle Do-hyun. Obdarzył ich spojrzeniem jak posiadacz przebiegłego planu. — Bo mam pomysł! A co, gdybyśmy, tak po prostu, ucięli jedno drzewo w lesie?

          — To nie jest najlepszy pomysł — zawyrokował Jeon-hun, wyraźnie nieprzekonany.

          — A mamy lepszy?

          — Do-hyun ma rację — zgodził się Chun-so. Napędzany wizją wściekłej Nam-jun przystałby na wszystko, byle uniknąć zbesztania. — Więcej choinek w tym roku już nie będzie. A gdy zetniemy małą choinkę w lesie, nikt nie zauważy.

          — Tak. I myślisz, że nikt nie zwróci uwagi, jak będziesz ją targał do samochodu — prychnął. Najstarszy z rodzeństwa Kang nadal był negatywnie nastawiony.

          — To pójdziemy wieczorem!

          — Właśnie, właśnie! — poparł Sung-yi. — Wieczorem nikt nie zauważy.

          — Aish! Co ja z wami mam!

          Jeon-hun pokręcił tylko głową. Niestety przegrał jeden do trzech.


⟣⋆✧⋆⟢


          — Do-hyun! Do-hyun!

          Gdzieś z tyłu dobiegło ich donośne wołanie, na które każdy obejrzał się za siebie. Chłopak, z uroczo zaczerwienionymi policzkami, uśmiechał się szeroko i energicznie do nich machał. Wykorzystał moment, że kampania się zatrzymała i szybko do nich podbiegł.

          Sung-yi zacisnął usta i w porę się oddalił.

          — Do-hyun! Wiedziałem, że to ty! Twoich różowych włosów nie sposób pomylić i nie zauważyć.

          Znajomy Do-hyuna miał rację — na fryzurę młodzieńca każdy zwracał uwagę. Szczególnie ta starsza, po czterdziestce, widownia. W tak małej mieścinie wszelkie wyjątki od reguły gościły na ustach ludności, bo w końcu młodzieży poprzewracało się w dupach i mieli za dobrze. I choć nauczyciele w szkole prosili Do-hyuna, by ten wrócił do naturalnego koloru włosów, ten uparcie trwał przy różowym. A jako że dobrze się uczył i nie stwarzał problemów, wszyscy ostatecznie kwitowali to machnięciem ręki i głośnym westchnięciem oraz marudzeniem, ale pogadać parę razy w tygodniu musieli.

          — Co wy tak błąkacie się po ulicy? — Zmrużył oczy, przyglądając się braciom. Mieli ręce wciśnięte w kieszenie kurki i zaczerwienione policzki wraz z nosami.

          — Mama wysłała nas po choinkę — odparł udręczonym głosem Do-hyun. Przez chwilę oddech mu się rwał, co zwieńczyło głośne kichnięcie. — Ale zmarzłem.

          — Po choinkę teraz? — Postukał się placem po głowie w geście bezmyślności. — No to chyba wrócicie z niczym. — Zaśmiał się, po czym skierował spojrzenie gdzieś w bok. Wyciągnął rękę i wskazał obiekt zainteresowania. — A to kto? Co mu jest?

          Rodzeństwo Kang zgodnie odwrócili się w rzeczonym kierunku. Ich oczom ukazał się Sung-yi — ze spuszczoną głową krążył w oddali.

          — A, to... — Podrapał się po różowej czuprynie. — To...

          — Nasz kuzyn. — Z pomocą przybył Chun-so. Zawsze rzucał wymówkami, jakby posiadał na nie specjalny wór, który wszędzie ze sobą taszczył. — Straszny nerd. Mało mówi. Unika ludzi. Ciotka zaprosiła na święta rodzinę, na co ten się podobno strasznie wściekł. Niby chciał ciszy, nie życzył sobie tłumów. No a ciotka nie uległa jego złościom i w ramach odwetu wysłała go do nas, skoro Boże Narodzenie obchodzimy we własnym gronie. I teraz pląta się za nami. Z przymusu.

          — Aha.

          — Ej, weź się przywitaj! — Do gierki dołączył rozbawiony Do-hyun. — Nie przyjdzie. — Pokręcił głową i udał zatroskaną minę. — Skąd się tacy biorą.

          W żyłach Sung-yi krew się gotowała. Zmiął w ustach parę przekleństw. Zrobili z niego dziwaka! Choć przedstawiona przez brata sytuacja mu się nie spodobała, musiał przyznać, że dzięki temu przyjaciel Do-hyuna odwrócił od niego uwagę. Wypadałoby podziękować, czego oczywiście nie zamierzał. Wiedział, że za chęcią wyratowania go, kryło się również dopieczenie mu.

          — Spokojnie — wtrącił się Jeon-hun. — Zejdźcie już z niego, bo jeszcze nasz drogi kuzyn się obrazi.

          Jeon-hunem kierowały dobre intencje, jednak jego wypowiedź wywołała śmiech pozostałych. Rzucili paroma komentarzami, pomarudzili i w końcu każdy poszedł w swoją stronę. Oczywiście w wyśmienitych humorach. Oprócz nieszczęsnego Sung-yi.


⟣⋆✧⋆⟢


          Kręcili się po mieście cały dzień, w końcu nie mogli wybrać się do lasu, póki słońce górowało na niebie. Mamie przedstawili argument poszukiwania choinki oraz spędzenia czasu w braterskim gronie. W międzyczasie zjedli grillowane wieprzowe podroby w jednej z knajp. Zakupili ręczną piłkę, siekierę i latarkę.

          Pod osłoną ciemności wyruszyli na łowy.

          — Czy możesz przestać się już dąsać? — Do-hyun skrzywił się, widząc naburmuszoną minę brata.

          — Wcale się nie dąsam — zaprzeczył Sung-yi. — Mogliście... A zresztą nieważne.

          Do-hyun otwierał usta, aby coś powiedzieć, jednak uprzedził go Jeon-hun.

          — To się nie uda — biadolił. Jako najstarszy miał głowę na karku i uważał, że pomysł zaliczał się do fatalnych. Pomimo tego, że stali w lesie, a drzewko zostało wybrane, nadal tliła się w nim nadzieja, że porzucą te wymysły.

          — Nie narzekaj, tylko świeć jak należy — wydyszał Chun-so, siłując się z piłą. Dociął pień do połowy i się wyprostował, ścierając pot z czoła. To jemu przypadł ów zaszczyt jako najmłodszemu i wciąż pełnemu młodzieńczych sił. — Czy ktoś mnie zmieni? — Rozejrzał się po towarzyszach, lecz ich nietęgie miny nie wróżyły chęci pomocy. — Jesteście okropni! — Wzniósł ręce do góry, niemal przy tym upuszczając narzędzie zbrodni.

          — Cicho! Coś usłyszałem! — Sung-yi nastawił uszu.

          — Zwierzę? — wypiszczał Chun-so. W jego oczach wezbrała panika.

          Wtem mroki długiego, grudniowego wieczoru przecięły najpierw trzaski stawianych kroków. Później znienacka krótka rozmowa i donośne śmiechy.

          Chłopaki jak jeden mąż przywarli do gruntu, a Jeon-hun w ostatniej chwili zgasił latarkę, którą uprzednio musiał zgarnąć z zamarzniętego podłoża, gdyż w porywie emocji wypadła mu z rąk.

          Grupka ludzi przeszła nieopodal ścieżką. Na szczęście pozostali niezauważeni.

          — Prawie wpadliśmy — rzucił szeptem Jeon-hun. Choć odgłosy obecności przepadły bezpowrotnie, nie mógł się przemóc, by narobić ciut więcej hałasu. — Zostawmy już to drzewo i wracajmy do domu.

          — Zostawić?! — Chun-so zaczął wymachiwać rękoma, wskazując na pień, a właściwie na nacięcie. Jego poczynania były o tyle niebezpieczne, gdyż ostre narzędzie wciąż spoczywało w dłoni Kanga. Lada moment, a zostały nie tylko złodziejem sosenek czy innych iglaków, ale również przypadkowym mordercą. — Nie ma mowy! Nie na darmo się męczyłem.

          Nie czekał na kolejne grymaszenie starszego. Energicznie zabrał się za piłowanie.

          Drzewko w końcu runęło na ziemię.


⟣⋆✧⋆⟢


          — Coście mi za krzaka przynieśli?

          Ahn Nam-jun chwyciła się za głowę, zobaczywszy drzewko, któremu bliżej było do podeschniętego badyla. Wątpiła, aby jakiekolwiek ozdoby mogły uratować sytuację. Czy bańki utrzymają się w ogóle na tych lichych gałązkach? Skąd oni wytrzasnęli to... to coś?

          — Mieliście proste zadanie — mówiła wolno. Złość z każdą chwilą przybierała na mocy. — A wy co? Co to ma być?

          Spojrzała jeszcze raz na choinkę, a mur odgradzający wzburzone emocje runął. Ścierka poszła w ruch, bezpowrotnie zmazując zadowolenie z twarzy rodzeństwa Kang, wywołując krzyki i protesty wobec przemocy. Zasłaniali się rękoma i ganiali po kuchni, a wściekła kobieta za nimi, raz po raz okładając ich kawałkiem materiału.

          — To... — Chun-so próbował się bronić przed uderzeniami. — Nasza choinka! — wykrzyknął, co bardziej rozjuszyło Ahn. — Nic lepszego nie było, a ile musieliśmy się natrudzić, głównie ja, żeby ją z tego lasu zwinąć.

          — Lasu? Jakiego znowu lasu?! — wydarła się na całe gardło. Chłopaki w jednej sekundzie zamarli, a po ich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz grozy.

          — No... Bo... — Chun-so nie mógł się wysłowić. Strach aż zanadto ścisnął go za gardło.

          Kobieta, mrużąc oczy, przyjrzała się synom. Ci ledwo byli w stanie przełknąć nawet ślinę.

          — Słucham.

          Wzdrygnęli się na srogi ton mamy.

          — Już nigdzie nie było choinek — zaczął Do-hyun, a reszta kiwała głowami na potwierdzenie jego słów. — Nie chcieliśmy wracać z niczym, więc... więc... poszliśmy do lasu i ścięliśmy jedną, malutką. Było ciemno i wydawała się ładniejsza. Nie złość się! Chcieliśmy dobrze. A braku takiego małego drzewka nikt nie zauważy.

          Nam-jun aż opadła z bezsilności na krzesło. Potarła dłonią czoło, palcami zahaczając o skronie, jakby zamierzała zapobiec nadciągającej migrenie.

          — Co ja z wami mam... — Pokręciła głową. — Skaranie!

          Chłopaki zacisnęli usta. Stali na baczność, czekając na werdykt.

          Nam-jun spojrzała raz jeszcze na badyla smętnie opartego o krzesło. Cisnęła szmatką o stół. Nie miała już siły wstać i ponownie zdzielić podopiecznych. Z drugiej strony — starali się. Pofatygowali się do lasu, po ciemku!, żeby zdobyć ozdobę. Powoli opuszczała ją złość. Uśmiech nieśmiało prosił o wstąpienie na usta. Ahn jednak wciąż pozostawała z poważnym wyrazem twarzy.

          — Dać chłopu proste zadanie... — marudziła dalej. — Lepiej weźcie tego badyla i go ładnie przystrójcie, zanim się rozmyślę i każę go spalić, a was wyślę z powrotem na poszukiwania czegoś godniejszego.

          Nie zamierzali się kłócić, a tym bardziej odzywać i odkładać zadania na później. Z pokornie spuszczonymi głowami przyjęli okazaną przez mamę łaskę. Szybko porwali drzewko do salonu, pragnąć czym prędzej umknąc spod srogiego spojrzenia rodzicielki. Jeszcze tego im brakowało, by w przypływie kapryśnej chwili zmieniła zdanie. Znowu musieliby wybrać się do lasu i tym razem znaleźć lepszego iglaka.

          Przytargali ze składzika ozdoby i jęli przystrajać drzewko najlepiej, jak potrafili. Dla lepszej atmosfery puścili świąteczną playlistę. Sung-yi dał się ponieść magii. Bombkę w kształcie sopla lodu uczynił mikrofonem i wraz z wykonawcą odśpiewał Jingle Bell Rock, za co otrzymał brawa i pogwizdywanie.

__________

kiedy to tak zleciało, że już 4 rozdział 🙀. jesteśmy w połowie 🥰

#merrysungyimasJH

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro