9. Przy mnie twoja choinka zawsze będzie bezpieczna
#mlcwLS
#sektabanff
Choinka jest naprawdę duża.
Kiedy wczoraj Rhodes ścinał ją dla mnie na plantacji, wcale się aż taka nie wydawała. Wtedy jednak stała na świeżym powietrzu, w otoczeniu innych drzewek, i dopiero teraz, gdy mój sąsiad z lokalu naprzeciwko wtaszczył ją do środka sklepu, dociera do mnie, jak wiele miejsca zajmie.
Ustawiamy ją w centralnym miejscu, na środku sklepu, gdzie znajdowała się do tej pory odrobina wolnej przestrzeni. Teraz nie ma jej już w ogóle. Rhodes pomaga mi ją włożyć w stojak, ale musi potem uciekać do swojego sklepu, więc zostaję z drzewkiem sama.
Potrzebuję godziny, żeby wyciągnąć z zaplecza zestaw bombek, które wygrzebałam w zeszłym roku na jakiejś wyprzedaży garażowej i było mi szkoda je sprzedać, bo są absolutnie piękne. Staromodne, ręcznie malowane i kolorowe, będą pięknie zdobić moją sklepową choinkę. Prawdopodobnie drzewko będzie ładniejsze niż to, które mam w domu, udekorowane całkowicie współczesnymi ozdobami.
Wzywam na pomoc posiłki. W porze lunchu wpada do mnie Aubrey, a ja wyciągam sklepową drabinkę, by dosięgnąć także do wyżej położonych gałęzi. Kiedy zaczynamy ubierać choinkę, opowiadam przyjaciółce o naszej wczorajszej przygodzie w drodze powrotnej do Banff.
– O kurczę – mówi odpowiednio poruszona Aubrey, kiedy wspominam o łosiu i lądowaniu w rowie. – Ale nic wam się nie stało?! A co z samochodem Rhodesa?
– Jest właściwie nienaruszony – odpowiadam, bo tego dowiedziałam się dzisiaj rano. – Nick przyjechał po mnie wczoraj, a dzisiaj rano znajomy Rhodesa wyciągnął jego auto z rowu i upewnił się, że jest na chodzie. Dlatego dopiero dzisiaj dostałam moją choinkę. A w międzyczasie Rhodes zaprosił mnie do siebie.
Aubrey robi wielkie oczy.
– Serio? Słyszałam, że niechętnie zaprasza kogokolwiek do siebie.
– Cóż, pewnie czuł wyrzuty sumienia. – Wzruszam ramionami. – Poczęstował mnie czekoladą i pokazał swoją pracownię, i w ogóle.
Moja przyjaciółka uśmiecha się podstępnie.
– Może miał nadzieję, że w ramach podziękowania ty pokażesz mu się w tym stroju niegrzecznej pomocnicy Mikołaja?
Przechylam się nad gałęzią choinki i uderzam ją w tył głowy, na co ona krzyczy z oburzeniem.
– Przestań – polecam z rozbawieniem. – To wcale nie jest zabawne.
– Więc dlaczego się uśmiechasz?
Rzucam w nią papierową ozdobą, którą Aubrey łapie zgrabnie, po czym pokazuje mi język. W odpowiedzi ja wystawiam ku niej środkowy palec.
– Dlaczego tak się upierasz, że to nic nie oznacza? – pyta. – Przecież ten facet wyraźnie cię lubi. Albo nawet więcej.
Przewracam oczami.
– Bo zaprosił mnie do siebie i dał czekoladę po tym, jak o mało nie zabił nas na drodze? Nie twierdzę, że to byłaby jego wina, ale gdyby coś mi się stało, i tak na pewno miałby wyrzuty sumienia.
Aubrey skupia się na powieszeniu bombki, staromodnego srebrnego aniołka, na jednej z wyższych gałęzi choinki, chociaż ledwie tam dostaje. Nie mam pojęcia, jakim cudem włożymy na górę szpic.
– Czyli myślisz, że zaprasza do siebie każdego, kto przeżyje z nim wypadek samochodowy?
– Mówił, że pierwszy raz w życiu stracił kontrolę nad samochodem – przypominam sobie. – Na pewno nie miał wcześniej takiej sytuacji.
Kiedy Aubrey nie odpowiada, przed oczami znowu staje mi widok Rhodesa tuż po naszym wypadku. Wyglądał wtedy na naprawdę przejętego. Dotykał mnie i w ogóle, jakby chciał się upewnić, że na pewno nie stało mi się nic złego. Wyglądał, jakby...
Jakby mu zależało.
Na samą myśl o tym moje serce zaczyna niespokojnie bić. Cały wczorajszy dzień był pełen rewelacji na temat Rhodesa i nie tylko to jedno wspomnienie powinno mnie prześladować. W końcu on wprost przyznał, że bierze udział w konkursie tylko ze względu na mnie i moją chęć posiadania sensownej konkurencji, i że słuchał mnie od naszego pierwszego spotkania.
Boję się zastanawiać nad tym, co to wszystko właściwie oznacza, i chyba jest za wcześnie, żebym pytała o to wprost.
– Więc może po prostu był w szoku – mówi lekko Aubrey; tak lekko, że nawet ja nie wierzę, że serio ma to na myśli. – Na pewno dzisiaj uprzejmość mu przeszła, co?
Kręcę głową. Rhodes był bardzo miły, kiedy wpadł do mnie z choinką i pomógł mi postawić ją na stojaku. Nawet nie milczał przez cały czas, tylko zapytał, jak się mam i czy udało mi się wczoraj bez problemów wrócić do domu.
Nick trochę mnie wyśmiewał w drodze powrotnej, ale na szczęście nie spotkaliśmy na trasie żadnego więcej łosia, więc bezpiecznie dotarłam do siebie.
A potem długo nie mogłam zasnąć, zastanawiając się nad tym, co właściwie znaczył dla mnie ten wieczór.
– Totalnie – mamroczę. – Był gburowaty i niemiły jak zwykle.
Wcale nie, ale nie chcę, żeby Aubrey drążyła ten temat.
Przez chwilę spokojnie ubieramy choinkę; moja przyjaciółka po cichu narzeka na Rhodesa, przez co zaczynam żałować, że nie powiedziałam jej całej prawdy. Mimo to milczę, bo odkręcanie tego wydaje mi się zbyt skomplikowane.
W którymś momencie dzwonek nad drzwiami oznajmia nadejście klienta; odrywam się od choinki, żeby zerknąć, czy ktoś nie potrzebuje pomocy, i orientuję się, że w sklepie pojawił się Rhodes.
Coś często tu ostatnio zagląda.
Z jakiegoś powodu na jego widok serce mi się dziwnie zaciska. Poważny, spokojny Rhodes rozgląda się dookoła tak samo, jak kiedy wszedł tu rano, jakby nigdy wcześniej tu nie był, co przecież nie jest prawdą. Rusza w naszym kierunku, a Aubrey posyła mu krzywe spojrzenie, najwidoczniej nadal nie wybaczywszy mu jego rzekomego porannego zachowania. Dziwne, bo kiedy on tak wygląda, ja prawdopodobnie byłabym w stanie wybaczyć mu wszystko.
Niby nie ma w nim nic niezwykłego: nadal ma na sobie tę samą sofshellową ciemnoszarą kurtkę, w której wpadł do mnie rano, i szare dresy, do których założył buty za kostkę. Może chodzi o te szare dresy – w końcu wiadomo, że każdy gorący facet jest w nich jeszcze bardziej atrakcyjny? – a może po prostu o to, że jakimś cudem zaczęłam widzieć Rhodesa w nieco innym świetle.
To wszystko wina wczorajszego wieczoru i tego głupiego łosia.
– Co tu robisz? – wyrywa mi się, kiedy podchodzi bliżej. Dopiero po chwili i po minie Rhodesa orientuję się, że to pytanie mogło zabrzmieć trochę niegrzecznie. – To znaczy... Miło cię widzieć.
Dopiero kiedy wypowiadam te słowa, orientuję się, że wcale nie są kłamstwem.
– Ciebie też, Poppy – zapewnia miękko Rhodes. Staje obok mnie, obrzuca uważnym spojrzeniem najpierw choinkę, a potem mnie, i wkłada dłonie do kieszeni kurtki. – Pomyślałem, że może będziesz potrzebowała pomocy z choinką, ale widzę, że już jakąś masz.
Aubrey wyłania się zza drzewka, uśmiecha szeroko i macha do niego.
– Cześć, Rhodes – mówi radośnie. – Możesz zostać, jeśli będziesz uprzejmy i rozmowny.
Rhodes robi zaskoczoną minę, zapewne nie rozumiejąc, skąd wzięła się ta uwaga, a ja zżymam się wewnętrznie, że w ogóle coś takiego jej zasugerowałam. Próbuję wzrokiem jej przekazać, żeby się zamknęła, ale ona w ogóle nie zwraca na mnie uwagi, bo nadal jest zafiksowana na Rhodesie.
– Muszę? – pyta tymczasem mój sąsiad z naprzeciwka, po czym zerka na mnie.
Nie udaje mi się powstrzymać uśmiechu.
– Nie musisz – zapewniam. – Możesz być też ponury i milczący, jeśli tylko zawiesisz mi gwiazdę na czubku choinki.
Rhodes robi zadowoloną minę.
– To z pewnością mogę zrobić – zapewnia, po czym podchodzi do stolika, na którym leżą wszystkie moje choinkowe ozdoby.
Wiem, że wyglądają dobrze, a mimo to obawiam się jego opinii. Aubrey wzrusza ramionami, po czym wraca do pracy, a ja przyglądam mu się kątem oka, próbując rozpoznać wyraz jego twarzy. Jak zwykle jest jednak nieodgadniony.
– Skąd masz te ozdoby? – pyta w końcu.
Zanim zdążę odpowiedzieć, robi to Aubrey.
– Poppy jest zajebista w wyszukiwaniu staroci i antyków – zapewnia z entuzjazmem. – Możesz być pewien, że jeśli jakieś znajdują się w okolicy, wywęszy je swoim niesamowitym węchem. Ma do nich oko i zawsze wybiera to, co warto kupić.
Posyłam jej potępiające spojrzenie.
– Trochę przeceniasz moje możliwości, Aubrey.
– Nie sądzę – protestuje moja przyjaciółka. – Spójrz na ten sklep. To wszystko, co tu jest, to twoja zasługa. Każdy z tych przedmiotów wyszukałaś i kupiłaś sama. Jesteś w tym niesamowita.
Aubrey uśmiecha się do mnie szeroko, aż odnoszę dziwne wrażenie, jakby próbowała mnie sprzedać jako ciekawszą osobę, niż rzeczywiście jestem, czy coś. Znowu mam ochotę jej powiedzieć, żeby się zamknęła.
– To prawda – odpowiada z roztargnieniem Rhodes, wyciągając ozdobę na czubek choinki. To uroczy, ręcznie malowany, srebrny aniołek. – Masz niesamowity sklep, Poppy. Serio.
Ciepło wypływa mi na twarz; z jakiegoś powodu tak głupi komplement z ust Rhodesa wystarczy, żeby zrobiło mi się gorąco.
– Chciałabym powiedzieć to samo o twoim, ale jeszcze tam nie byłam – żartuję.
Rhodes marszczy brwi.
– W takim razie musimy to jak najszybciej naprawić.
Nie odpowiadam, tylko kiwam głową, bo nagle uznaję, że to całkiem dobry pomysł. Już ostatnio chciałam do niego wpaść, a tym razem na pewno nie będę się tam czuła jak intruz. Nawet jeśli to wciąż wydaje mi się dziwne.
Ale on nigdy nie miał skrupułów, żeby wpadać do mnie, prawda?
Rhodes tymczasem zabiera aniołka, chwyta drabinę i bez namysłu wchodzi na samą górę, żeby założyć ozdobę na czubek. Aubrey przygląda mu się rozszerzonymi oczami i unosi kciuk, szczerząc się do mnie, na co posyłam jej mordercze spojrzenie. Kiedy przypadkiem mój wzrok zahacza przez moment o jego zajebiście zgrabny tyłek, peszę się i czym prędzej przenoszę spojrzenie na choinkę, wmawiając sobie, że wcale go właśnie nie obczaiłam.
Ani trochę.
Moje drzewko tymczasem chwieje się, gdy Rhodes zakłada aniołka na czubek, a potem... nagle zaczyna się przechylać w lewo, wyraźnie dążąc do upadku.
Wydaję z siebie paniczny okrzyk i rzucam się na ratunek, żeby przytrzymać choinkę, podczas gdy Aubrey ze swojej strony próbuje zrobić to samo. Drzewko uderza mnie gałęziami, gdy chwytam pień, ale udaje nam się je ustabilizować, podczas gdy Rhodes zeskakuje z drabinki.
– Trzymajcie! – krzyczy. – Poprawię stojak, pewnie jest źle dokręcony.
Rzuca się pod choinkę tuż obok moich nóg, a ja nagle uświadamiam sobie, że włożyłam dzisiaj bardzo krótką czarną sukienkę we wzory w pierniczki. Nie sądzę jednak, żeby w takiej chwili Rhodes chciał mi zaglądać pod spódniczkę – jeśli w ogóle by chciał – więc próbuję się tym faktem nie przejmować.
Zresztą nawet gdyby zajrzał... Zobaczyłby, że mam bardzo ładne, czarne koronkowe majtki.
Wspólnie prostujemy choinkę, stabilizujemy ją, a Rhodes poprawia uchwyt w stojaku, aż drzewko przestaje się przewracać. Aubrey puszcza je pierwsza, ja jeszcze przez chwilę stoję z rękami przy pniu, obawiając się o stan moich staromodnych bombek.
– Możesz już puścić, Poppy – zapewnia Rhodes, stając na nogi tuż za mną. Nagle czuję jego dłoń na moim nadgarstku; mężczyzna delikatnie odrywa moją rękę od drzewka, po czym ciągnie mnie ku sobie, aż wpadam plecami na jego tors. – Twoje bombki mają się dobrze, obiecuję.
Czy ja słyszę w jego głosie czułość? I rozbawienie?
Jego dłoń zsuwa się z mojego nadgarstka do łokcia, po czym mężczyzna obraca mnie do siebie przodem. Nagle znajduje się tak blisko, że mogę dostrzec jaśniejsze obwódki wokół jego ciemnych oczu.
Och. Jeśli to w ogóle możliwe, on z tej odległości wygląda jeszcze lepiej.
– Okej – mówię bez tchu. – Dzięki za pomoc.
– Możesz na mnie liczyć, Poppy – obiecuje Rhodes miękko. – Przy mnie twoja choinka zawsze będzie bezpieczna.
– Żeby tak było, musiałbyś się do niej wprowadzić – wtrąca nagle Aubrey.
Oboje drgamy gwałtownie i odsuwamy się od siebie; chyba tak samo zapomnieliśmy, że w pomieszczeniu znajduje się także moja przyjaciółka. Dobiega mnie jej chichot, przez który mam ochotę ją zamordować.
Znacznie ważniejsze wydaje mi się jednak w tej chwili znalezienie odpowiedzi na pewne pytanie.
Co się właściwie dzieje między Rhodesem a mną?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro