4. Nie jest ci zimno?
#mlcwLS
#sektabanff
Mitch zaskakująco szybko traci rezon, gdy gapi się na niego Rhodes Shepherd.
W zasadzie mu się nie dziwię, bo spojrzenia mojego nemezis mają naprawdę dużą moc. Jestem dziwnie przekonana, że sąsiad z lokalu naprzeciwko z jakiegoś powodu rzuca nim właśnie klątwę na mojego eks.
Właściwie nie widzę przeciwwskazań.
– Ale... kim ty właściwie jesteś? – pyta niezbornie Mitch, cofając się odruchowo, gdy Rhodes podchodzi bliżej, jak zwykle z tą beznamiętną, pokerową twarzą. – Poppy nie powinna ci zawracać głowy...
– Wcale tego nie robi, sam się zaoferowałem – przerywa mu spokojnie Rhodes. – Tak że twoja asysta nie będzie potrzebna. Masz dla nas jakieś paczki?
Twarz Mitcha czerwienieje. Wiem, że zawsze miał ambicje, żeby zostać kimś więcej niż kurierem, ale te plany skutecznie pokrzyżowało jego lenistwo. Zamiast się uczyć albo próbować zdobyć jakieś inne stanowisko, Mitch wolał siedzieć na kanapie i grać w gry na PlayStation, często nawet wtedy, gdy chciałam spędzić z nim wspólny wieczór. A mimo to wygląda teraz na urażonego pytaniem Rhodesa, jakby rozwożenie paczek było poniżej jego godności czy coś.
Nie wiem, jakim cudem wytrzymałam z tym gościem dwa lata.
– Nie – mamrocze Mitch, a potem zerka na mnie. – Powiedz, że się na to nie zgodziłaś, Poppy...
– To nie twoja sprawa, Mitch – ucinam. – Nie słuchaj więcej mojej mamy, kiedy mówi ci takie rzeczy, proszę.
Mitch posyła mi spojrzenie zranionego szczeniaczka, które opanował już do perfekcji.
– Zaprosiła mnie na święta.
Och, dobry Boże.
– Okej. – Z całych sił próbuję zachować pokerową twarz, chociaż z pewnością nie idzie mi to tak dobrze jak mojemu sąsiadowi. – Nie mam nic przeciwko. Możesz przyjść, jeśli chcesz. Ale to niczego między nami nie zmienia.
Mitch wygląda tak, jakby chciał się kłócić, ale przerywa mu chrząknięcie Rhodesa, który cały czas stoi obok nas, jakby nie zamierzał się stąd ruszać. Mój były się krzywi, a potem w końcu z nami żegna i odchodzi, choć widzę, że robi to bardzo niechętnie.
Serio, nie rozumiem, co on zamierza tu jeszcze ugrać.
– Dzięki – mówię do Rhodesa, kiedy zostajemy na ulicy sami. – Nie musiałeś tego robić, ale dziękuję.
– W porządku, to nic takiego – odpowiada mój arcywróg, po czym cofa się, by z powrotem przejść przez ulicę w stronę swojego lokalu. – Będę na ciebie czekał po zamknięciu sklepów.
Robię zbaraniałą minę.
– To nie znaczy, że naprawdę musisz ze mną jechać po choinkę...
– Powiedziałem już, że to zrobię – przerywa mi spokojnie. – Poza tym twój były miał rację, że sama sobie nie poradzisz. Mam wolne popołudnie, równie dobrze mogę je spędzić na farmie drzewek.
Po tych słowach odwraca się i odchodzi, nie czekając na moją odpowiedź, jakby nie zamierzał przyjąć do wiadomości odmowy. Gapię się za nim lekko oniemiała, a serce znowu zaczyna mi walić jak szalone, chociaż to przecież niczego nie oznacza.
Rhodes Shepherd z jakiegoś powodu postanowił po prostu być miły. Może to magia nadchodzących świąt, a może...
Może tak naprawdę zamierza w ten sposób wyszpiegować, jakie mam dalsze plany na przygotowania do konkursu.
Kiedy powoli wracam do swojego sklepu, zrezygnowawszy już z odwiedzin u Rhodesa, dochodzę do wniosku, że ta ostatnia ewentualność jest najbardziej prawdopodobną opcją.
***
Ktoś kręci się przy Wood&Clay.
I to nie byle kto.
Zupełnym przypadkiem zerkam przez witrynę akurat w momencie, gdy Rhodes wychodzi ze swojego lokalu, by powitać troje ludzi idących ku niemu chodnikiem. Wcale go nie szpieguję, po prostu akurat doradzałam klientom w kwestii wazonów, które trzymam na wystawie, i tak jakoś wyszło, że stałam w odpowiednim miejscu.
Właśnie dlatego bez trudu w jednej z osób witających się z Rhodesem rozpoznaję Henry'ego.
Henry jest właścicielem chyba najbardziej malowniczego w okolicy hoteliku i totalnym świątecznym świrem, więc nic dziwnego, że od lat zasiada obok burmistrza w jury konkursu na świąteczne dekoracje. Tak się składa, że jest również kumplem Rhodesa, co ani trochę nie wydaje mi się sprawiedliwe. Wiem jednak, że gdybym narzekała, nikt nie wziąłby mnie na poważnie.
A teraz Henry jest tutaj, pod sklepem Rhodesa, w dodatku w towarzystwie ich jeszcze jednego wspólnego kumpla, Drew, oraz obcej kobiety, której wcześniej tu nie widziałam.
To nie wróży niczego dobrego.
Nie fatyguję się nawet znalezieniem mojego płaszcza, bo nie mam na to czasu. Zostawiam klientów, zapewniając jedynie, że za chwilę wrócę, po czym wybiegam ze sklepu i ruszam przez zasypaną śniegiem ulicę. Jest cholernie zimno, więc obejmuję się ramionami, próbując się rozgrzać, i mimo woli cieszę się, że przynajmniej moja sukienka ma długie rękawy. Wbijam wzrok w czwórkę ludzi stojącą pod Wood&Clay; rozmawiają swobodnie i śmieją się (oczywiście wszyscy poza Rhodesem). Już czuję, jak zwycięstwo w tegorocznym konkursie wymyka mi się w rąk, i to wcale nie przez te pieprzone ręcznie rzeźbione renifery.
Rhodes dostrzega mnie pierwszy i rozszerza w zdumieniu oczy. Nie wiem, o co mu chodzi, ale nie zatrzymuję się nawet na chwilę, tylko uśmiecham się szeroko i podchodzę do całego towarzystwa.
– Cześć! – szczebioczę wesoło. – Henry, Drew, dobrze was znowu widzieć! Spędzacie święta w Banff?
Obaj kiwają głowami, a ja wewnętrznie zżymam się na własne pytanie. Przecież przynajmniej Henry jest tu co roku, żeby dołączyć do jury konkursu.
Henry, ubrany w rozpięty płaszcz, pod którym widzę świąteczny sweter z choinką, posyła mi uroczy uśmiech.
– Właśnie zabraliśmy Nevę, żeby pokazać jej sklep Rhodesa – wyjaśnia, wskazując obcą mi dziewczynę. Jest śliczna, o cudownie pełnych kształtach i brązowych włosach związanych w nieporządny koczek. – Neva będzie pracować z Drew nad otwarciem nowej księgarnio-kawiarni w tym lokalu obok twojego.
Na te słowa rozpromieniam się jeszcze bardziej.
– Serio? Zastanawiałam się, co tam powstanie! – Wyciągam dłoń do dziewczyny, która też się do mnie uśmiecha. – Miło mi cię poznać, jestem Poppy.
– Mnie również – odpowiada, po czym marszczy brwi. – Nie jest ci zimno?
Już otwieram usta, żeby odpowiedzieć, że właściwie to zamarzam, kiedy na moje ramiona opada coś ciężkiego i ciepłego, pachnącego świeżym drewnem. Spoglądam po sobie, by ze zdziwieniem stwierdzić, że Rhodes zdjął swoją kurtkę i został w samym swetrze, po czym narzucił ją na mnie.
Przenoszę na niego skonfundowane spojrzenie, ale on już nawet na mnie nie patrzy, a wyraz twarzy ma jak zwykle nieprzenikniony. Pewnie zachowałabym się rozsądnie, po prostu oddając mu kurtkę, ale łapię się na tym, że wcale nie mam ochoty: jest taka ciepła i pachnie tak ładnie, że czuję się w niej zaskakująco dobrze. Jakbym otuliła się miękkim kocem, siedząc z gorącą herbatą przed kominkiem.
– Tak z pewnością lepiej – komentuje z rozbawieniem Neva, podczas gdy Henry jedynie wymienia spojrzenia z Drew. – Też prowadzisz któryś z tutejszych sklepów?
– Tak, ten naprzeciwko. – Macham ręką w kierunku Vintage Treasures. – Sprzedaję różne starocie, na które natknę się w internecie i które kupuję od moich stałych dostawców. Mam trochę zabytków i trochę zwykłych śmieci, głównie drobiazgi do domu i nieco mebli. Wpadnij, jeśli masz ochotę.
W oczach dziewczyny zapala się nagle entuzjazm.
– Serio? A możemy tam teraz pójść? – pyta ku mojemu zaskoczeniu. – Potrzebujemy ozdoby na przyjęcie z okazji otwarcia lokalu i takie w stylu vintage byłyby idealne. Wazony, świeczniki, kompozycje kwiatowe... przyjmę wszystko, może coś mnie natchnie i uda się wokół jakiegoś elementu zbudować cały wystrój. To jak... Pokażesz mi, co masz na stanie?
Robi wielkie oczy i błagalną minę, więc oczywiście nie mogę jej odmówić. Poza tym skoro to klientka, to jestem gotowa natychmiast biec z powrotem do sklepu. I chyba muszę przyznać, że tym razem intuicja mnie zawiodła – Rhodes raczej nie zaprosił Henry'ego, żeby zyskać przewagę w konkursie.
Chyba.
– Aha – komentuje z rozbawieniem Rhodes. – A mój sklep? Jeszcze go nawet nie obejrzałaś.
Neva macha lekceważąco ręką. Chyba ją polubię.
– Potem – wymawia się. – Obiecuję, że też wpadnę, ale ty masz same nowe wyroby, nie? Więc sklep Poppy w tym momencie bardziej mi się przyda. Chodźmy!
Rusza przez ulicę, nie oglądając się za siebie, a Henry szczerzy zęby do Rhodesa.
– Spoko, stary, ja pójdę z tobą – zapewnia. – Potrzebuję figurkę niedźwiedzia.
– A ja... lepiej pójdę za nią, żeby czegoś nie zepsuła – dodaje Drew, po czym biegnie za Nevą, wpatrzony w nią tak, jakby...
Zaraz.
To jej szef, nie? To on będzie właścicielem tego lokalu, który ona ma pomóc otworzyć.
A zresztą... To nie moja sprawa, nie?
Henry idzie do Wood&Clay, a ja nagle zostaję sama z Rhodesem. Ponieważ on tylko się na mnie gapi, jakby zaraz miał mnie oskarżyć o kradzież klientów, pospiesznie zdejmuję kurtkę i mu ją oddaję, choć robię to naprawdę niechętnie. Bez niej znowu robi mi się zimno i to chyba nie tylko ze względu na panujący mróz.
– Dzięki – mamroczę. – Masz bardzo wygodną kurtkę.
– Wiem – odpowiada Rhodes z tą enigmatyczną miną.
Waham się przez chwilę, czy coś dodać, a potem uśmiecham się do niego i robię krok, żeby się wycofać. Muszę przez moment zaczekać, bo ulicą akurat jedzie jakieś auto, a wtedy Rhodes mówi:
– Zamykasz sklep o szóstej, prawda? – Kiedy kiwam głową, dodaje: – Świetnie. Więc będę czekał o szóstej w samochodzie. Pojedziemy na farmę choinek za miasto, którą bardzo lubię, chyba że masz już upatrzone jakieś miejsce.
– Nie mam – zaprzeczam, chociaż mój żołądek fika koziołka na myśli o tej wyprawie sam na sam z moim nemezis. – I... okej. W porządku. Jeszcze raz dzięki za pomoc.
– Nie ma problemu. – Rhodes przewraca oczami. – Przecież nie mogłem cię zostawić na pastwę tego dupka.
Och... Chyba jednak coś nas łączy. Nawet jeśli jest to wyłącznie opinia na temat mojego byłego.
Ostatni raz nieco nerwowo się do niego uśmiecham, po czym wracam przez ulicę do mojego sklepu. Oddycham z ulgą, kiedy zamykam się w środku, bo tam przynajmniej znowu jest ciepło.
Chociaż nie aż tak ciepło jak w kurtce Rhodesa.
Chyba znalazłam sobie nową obsesję.
– Poppy! – krzyczy Neva gdzieś z głębi sklepu. – Wpadliśmy z Drew na świetny pomysł! Chodź, na pewno ci się spodoba!
Ruszam między regałami wypełnionymi różnymi bibelotami, starając się ich znaleźć w tym pełnym zakamarków sklepie. W końcu natrafiam na nich przy rozłożonych na kawałku wolnej przestrzeni staromodnych dywanach w fantazyjne wzory, które Neva bardzo uważnie ogląda. Na mój widok podnosi się i obdarza mnie kolejnym szerokim uśmiechem.
– Drew uznał, że wyroby Rhodesa też mogą się nam przydać – oznajmia. – Za to ja uparłam się, żeby wykorzystać ozdoby z twojego sklepu, spodobało mi się już kilka, chociaż mam nadzieję, że znajdziesz więcej takich samych sztuk. Więc... doszliśmy do wniosku, że moglibyśmy współpracować przy organizacji tej imprezy.
Mrugam powoli.
– Współpracować?
– Drew i ja, ty i Rhodes – dodaje pogodnie Neva. – Oboje będziecie nam pomagać z wystrojem. Super pomysł, nie?
Z trudem powstrzymuję skrzywienie ust. Tak, naprawdę świetny.
Prawdopodobnie do czasu otwarcia tego lokalu zabiję albo siebie, albo Rhodesa, ale przynajmniej Neva i Drew będą mieli fajną imprezę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro