17. Jesteś cudem, Poppy
Nocą zapraszam Was na rozdział 18+ <3
#mlcwLS
#sektabanff
Kiedy się budzę, na dworze nadal jest ciemno, a ja trzęsę się z zimna mimo bycia przytuloną do Rhodesa.
Ocieram stopy o jego nogi, próbując się rozgrzać, ale niewiele to daje. Dłonie też mam jak dwie kostki lodu; atmosfera w sypialni jest taka, jakby w domu całkiem wysiadło ogrzewanie. Szczękam zębami i próbuję mocniej zawinąć się w koce, a potem wpadam na skandaliczny pomysł.
Znajduję prześwit między guzikami w górze od piżamy Rhodesa i z wahaniem wsuwam palce pod spód.
Chcę tylko ogrzać dłonie bezpośrednio o jego ciepłe ciało, nic więcej. Naprawdę. Już jestem owinięta wokół niego jak bluszcz, więc ten kolejny dotyk chyba nie zrobi żadnej różnicy, prawda? Jednak drżę i to nie z zimna, gdy ostrożnie przesuwam dłoń po nagiej skórze jego klatki piersiowej, by stwierdzić, że tam również Rhodes ma naprawdę twarde mięśnie. Założę się, że gdybym zobaczyła go bez koszulki, moim oczom ukazałby się prawdziwy sześciopak.
Właściwie nawet mnie to nie dziwi; w końcu to facet, który na co dzień pracuje fizycznie i wiem, że jest w dobrej formie. Jednak ten ostrożny dotyk wyczynia cuda z moim otoczonym wciąż mgłą snu umysłem. Chcę więcej. Chcę przytulić się do jego nagiego ciała cała, chcę ogrzać się jego ciepłem.
Powstrzymuję się jednak i jedynie dotykam go kilkoma palcami, choć nie jest mi od tego dużo lepiej.
W następnej chwili jednak zamieram, gdy słyszę jego westchnienie, a potem zachrypnięty głos:
– Mam rozpiąć piżamę, pierniczku?
Próbuję cofnąć rękę, ale wtedy on zasłania ją swoją, a potem chwyta mnie za nadgarstek i przytrzymuje w miejscu. W środku mnie zaczyna płonąć ogień, który ma niewiele wspólnego z chęcią ogrzania się.
– Nie – protestuję pospiesznie. – Przepraszam, ja nie...
– Nie masz za co przepraszać – przerywa mi łagodnie. – Nie żartowałem, Poppy. Będzie ci cieplej, jeśli przytulisz się do mnie bez materiału piżamy.
Drugą ręką sięga do guzików; wprawdzie nic nie widzę, bo nadal jesteśmy przykryci stosem koców, ale czuję to pod moją ręką. Rozszerzam oczy, chociaż w ciemnościach panujących w pokoju nadal niewiele dostrzegam, i otwieram usta, żeby zaprotestować, jednak nie wydobywa się z nich żadne słowo. Guziki ustępują same, bez żadnego problemu, jakby wcale nie chciały przytrzymywać materiału w kupie.
Wciągam drżący oddech, gdy poły piżamy w końcu się rozchodzą, a Rhodes poprawia się nieco, by mocniej się przede mną odsłonić. Wypuszczam drżący oddech, przesuwając dłonią po jego nagiej – i rzeczywiście dobrze zbudowanej – klatce piersiowej.
Jezu. Mam ochotę przykleić się do niego jak glonojad.
– Przytul się mocniej – mówi cicho Rhodes, jakby znał moje myśli. – Nie mam nic przeciwko. Też się chętnie ogrzeję twoim ciepłem.
Gdybym tylko jakiekolwiek miała.
Niepewnie przysuwam się do niego jeszcze bliżej, aż niemalże leżę na nim górną połową ciała. Palcami wciąż gładzę jego skórę, badając dotykiem mięśnie i ucząc się go na pamięć. Rhodes jęczy z boleścią, ale kiedy próbuję cofnąć dłoń, znowu mnie przytrzymuje.
– Jest w porządku – zapewnia szeptem. – Jest okej, naprawdę.
Krzywię się.
– Więc dlaczego czuję się tak, jakbym cię wykorzystywała?
Rhodes śmieje się gorzko.
– Nie wykorzystujesz mnie, pierniczku, sam się zaoferowałem – odpowiada. – Ale jeśli chcesz się poczuć lepiej, mogłabyś... rozsznurować koszulę.
Och.
Przez chwilę tkwimy tak w ciszy i żadne z nas się nie odzywa. Właściwie spodziewam się, że Rhodes zaraz powie, że żartował, ale nic takiego nie następuje. A potem, ponieważ najwyraźniej całkiem oszalałam, pytam:
– A może... ty to zrobisz?
Jego dłonie poruszają się pewnie, bez zawahania. Rhodes podnosi się nieco z materaca, by dosięgnąć do sznurków przy mojej koszuli nocnej, a potem rozplata je kilkoma sprawnymi ruchami, po czym rozsuwa poły mojej koszuli nocnej. Niezbyt mocno, nie na tyle, by zobaczyć cokolwiek, czego nie chciałabym mu pokazać, ale wystarczająco, żebym poczuła chłód na skórze dekoltu. Rhodes powoli przesuwa palcami po moim ciele, po szyi i obojczykach, a potem dociera do ramienia i delikatnie zsuwa z niego materiał koszuli.
Dostaję ciarek na całym ciele. Wydaję z siebie cichy jęk, gdy Rhodes przechyla się do przodu i zastępuje palce ustami. Wyciska na moim ramieniu czuły pocałunek, a potem przesuwa wargi wzdłuż obojczyka do mojej szyi.
Moje serce obija się o żebra jak wystraszony ptak o pręty klatki. Wsuwam Rhodesowi palce we włosy i przytrzymuję go przy sobie, a on obejmuje mnie ramieniem, kładzie mi dłoń na plecach i przyciąga mnie do siebie bliżej. Robi to tak mocno, że praktycznie mnie pod siebie wciąga, aż opieram potylicę na poduszce i spoglądam na niego do góry.
Odchylam głowę do tyłu, a jego pocałunki przesuwają się coraz wyżej wzdłuż mojej szyi. Kiedy kolano Rhodesa wsuwa się między moje nogi, odruchowo je dla niego rozchylam. Nie myślę, nie zastanawiam się nad tym, co to wszystko oznacza. Daję upust wszystkim tym emocjom, które kotłują się we mnie od jakiegoś czasu, i nie przejmuję się konsekwencjami. Mam poczucie, że teraz znajdujemy się w innym świecie: w tym chłodnym, ciemnym miejscu, w którym liczymy się tylko my, a przed którym osłaniają nas ciepło naszych ciał i sterta koców, spod których nie chcemy się wydostać.
W końcu wargi Rhodesa przez moją szczękę docierają aż do ust, nad którymi zawisają na moment, jakby mężczyzna się wahał, czy może sobie pozwolić na ten krok. Czuję jego ciepły oddech na mojej skórze, miękkość jego ust milimetry od moich. Tkwimy tak przez chwilę w bezruchu, aż w końcu on pierwszy przerywa ciszę.
– Czy mogę...
– Tak – mówię bez tchu, zanim w ogóle skończy swoje pytanie. – Tak, proszę, Rhodes.
Wobec tego on niweluje resztę dzielącej nas przestrzeni i w końcu mnie całuje.
Przyjmuję go z entuzjazmem, rozchylając wargi i wpuszczając między nie jego język. Wydaję z siebie cichy jęk, gdy Rhodes pieści moje wargi w pocałunku równie czułym, co gorącym i dominującym. Chwytam go za włosy i ciągnę, a jedna z jego rąk wędruje do mojego dekoltu i wślizguje się pod spód, szukając nagiej piersi. Rozsznurowuje go jeszcze mocniej, zyskując lepszy dostęp do mojego ciała, a potem wsuwa dłoń głębiej, palcami muskając mój sutek.
Ta głupia koszula już teraz znajduje się gdzieś w okolicach moich bioder, skutecznie ściągnięta z obnażonych nóg. Podpierając się na łokciu, Rhodes zsuwa drugą dłoń w dół mojego ciała, aż dociera do brzegu materiału, podciąga go jeszcze wyżej, a potem chwyta moje nagie udo. Palce zakradają się na mój pośladek, obejmują go, podczas gdy sama ponownie zaczynam badać dłońmi nagą klatkę piersiową Rhodesa.
– Nie masz pojęcia... jak długo o tym marzyłem, Poppy – szepcze gorączkowo, odsuwając się ode mnie na kilka milimetrów. – Ale... nie chcę nakłonić cię do niczego... czego potem byś żałowała.
Kręcę gwałtownie głową.
– Nie będę żałować – zapewniam zduszonym głosem. – Zrób ze mną, co tylko chcesz, Rhodes.
Z pomrukiem zadowolenia ponownie mnie całuje, ale po chwili odsuwa się, by ściągnąć ze mnie babciną koszulę nocną Margaret, która koniec końców wcale nie ostudziła jego zapałów. Mam na sobie tylko to, więc już po chwili leżę pod Rhodesem całkiem naga, podczas gdy on, chociaż w kilku ruchach pozbywa się góry od piżamy, nadal ma na sobie spodnie. Nie mam nawet czasu, żeby na to ponarzekać, bo w następnej chwili Rhodes ponownie całuje moją szyję, a jego duże, spracowane dłonie wędrują w dół mojego ciała.
Czuję każdy odcisk na nich, każdą nierówność i każde zadrapanie, ale z jakiegoś powodu to wydaje mi się jeszcze bardziej seksowne. Wiję się pod nim, podczas gdy on pieści moje ciało, jakbym była najlepszym, najpiękniejszym fragmentem jego sztuki, jakby chciał mnie poznać na pamięć. Jego dłonie obejmują moje piersi, potem zsuwają się jeszcze niżej, a w ślad za nimi idą usta; Rhodes całuje mnie w szyję, dekolt, zagłębienie między piersiami, bierze między wargi jeden, a potem także drugi sutek. Kolanem napiera na miejsce między moimi nogami, gdzie jestem już dla niego całkowicie mokra.
– Właśnie tego chciałem – mamrocze niskim głosem, tonem, którego wcześniej u niego nie słyszałam. – Rozebrać cię i powoli smakować. Poczuć twoją słodycz na języku, poznać twoje ciało, jakby należało do mnie. Śniłem o tym, ale rzeczywistość jest dużo lepsza, pierniczku.
Nie wiem, co na to odpowiedzieć, więc po prostu poddaję się kolejnym pieszczotom, czując, jak bardzo kręci mi się w głowie. Rhodes o tym śnił? Marzył o tym, co ze mną zrobi, gdy będzie miał mnie nagą w łóżku? To wydaje mi się tak nieprawdopodobne, że na usta cisną mi się pytania, ale nie zadaję żadnego, bo to nie ma teraz znaczenia. Teraz liczą się tylko nasz dotyk, nasza bliskość i nasze uczucia.
A Rhodes nie zatrzymuje się ani na chwilę. Zsuwa się dalej w dół, aż jego dłonie chwytają moje uda, rozsuwają je, a jeden z palców wślizguje się prosto w moją kobiecość. Piszczę, a potem zasłaniam dłonią usta.
– Musimy być cicho, pierniczku – upomina mnie z naganą w głosie Rhodes, wsuwając we mnie palec głęboko i trącając kciukiem łechtaczkę. – Wiesz, że nasi gospodarze mają sypialnię tuż za ścianą? Byłoby z naszej strony bardzo nieuprzejme, gdybyśmy ich obudzili twoimi krzykami.
Przygryzam wargę, bo ostatnim, czego chcę, jest by Margaret obudziła się i domyśliła, co robimy w nocy w jej pokoju gościnnym. Muszę jednak uwolnić ją i zamiast tego wepchnąć sobie do ust pięść, kiedy Rhodes zastępuje palec językiem i wsuwa go we mnie, unicestwiając resztki mojego zdrowego rozsądku.
Wymyka mi się jęk, gdy język Rhodesa porusza się we mnie coraz szybciej, prowadząc mnie prosto na szczyt. Próbuję uciec mu biodrami, ale przytrzymuje mnie mocno w miejscu, więc chwytam dłońmi za prześcieradło i odrzucam głowę do tyłu, zaciskając mocno wargi. Rhodes zwiększa nacisk kciuka na mojej łechtaczce i właśnie wtedy dochodzę mocno, połykając własny krzyk.
Potrzebuję dłuższej chwili, żeby dojść do siebie. Kiedy w końcu wracam do rzeczywistości, wciąż drżąc na całym ciele, Rhodes jest już nade mną, a po dotyku jego bioder domyślam się, że zdążył zdjąć spodnie. Odruchowo rozchylam biodra jeszcze bardziej, zapraszając go, chociaż nie jestem pewna, czy moje mięśnie wytrzymają więcej.
– Chodź do mnie – proszę miękko.
Rhodes chwyta mnie znowu za udo, zachęcając, żebym objęła go biodrami, a potem wsuwa się we mnie gładko. Wyrywa się ze mnie kolejny jęk, gdy jego duży, twardy członek rozciąga mnie od środka. Zaciskam się na nim, a Rhodes zatrzymuje się na chwilę, opierając czoło o moje i oddychając ciężko.
– Wszedłem bez gumki – mamrocze.
Uśmiecham się drżąco.
– Nie odstawiłam tabletek, kiedy rozstałam się... odkąd jestem sama – poprawiam się. – I jestem zdrowa.
– Ja też – zapewnia Rhodes cicho. – To znaczy... jestem zdrowy. Nie biorę żadnych tabletek.
Chichoczę, chwytam go za szyję i całuję, podczas gdy on zaczyna się poruszać. Niemalże ze mnie wychodzi, by ponownie się we mnie wsunąć, a ja wychodzę mu na spotkanie biodrami przy każdym jego ruchu. Poruszamy się zaskakująco zgodnie jak na pierwszy raz, bez trudu znajdując wspólny rytm, który sprawia, że bardzo szybko znowu pojawia się w moim podbrzuszu napięcie pragnące uwolnienia. Rhodes zsuwa usta na moją szyję, na której wyciska gorączkowe pocałunki, a jego dłonie wsuwają się pod moje pośladki i przyciągają mnie do niego jeszcze bardziej.
Rhodes znowu mnie całuje, ale tym razem jego pocałunki stają się niechlujne, nieskoordynowane; mimo to zatracam się w dotyku jego ust, języka, w jego cieple, smaku i namiętności. Nasze ruchy przyspieszają, zatracamy się w przyjemności, a po chwili Rhodes wsuwa między nas dłoń, by ponownie zacząć pieścić moją łechtaczkę.
Nie wytrzymuję; z moich ust wyrywa się krzyk, a sekundę później ląduje na nich dłoń Rhodesa. Dochodzę po raz drugi, a on wykonuje jeszcze kilka ruchów, po czym idzie w moje ślady i również osiąga spełnienie. Chowa twarz w mojej szyi i zastyga, trzymając mnie mocno, i przez chwilę leżymy tak w bezruchu, drżąc, oddychając gwałtownie i próbując dojść do siebie.
To on pierwszy podnosi głowę, żeby spojrzeć na mnie tymi ciemnymi oczami, które nawet w półmroku pokoju gościnnego błyszczą satysfakcją i czułością.
– Jesteś cudem, Poppy – szepcze, odgarniając mi z czoła zabłąkany kosmyk włosów. – Jesteś absolutnym cudem.
Pochyla się ponownie, by mnie czule pocałować, a kiedy wreszcie się odsuwa, otwieram usta, żeby coś powiedzieć. On jednak kręci głową.
– Możemy porozmawiać rano – obiecuje. – Na razie... po prostu chodźmy spać, dobrze?
Przytakuję, choć w głowie kłębi mi się milion pytań. Co to wszystko dla nas oznacza? Co teraz będzie? Jak będzie wyglądała nasza relacja?
Ale w porządku... Mogę się nad tym pomartwić rano.
Na razie daję się Rhodesowi obrócić w jego ramionach, przytulić i porządniej przykryć wszystkimi kocami, żeby spróbować trochę przespać się do świtu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro