Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Nie będziesz wracać sama

#mlcwLS

#sektabanff

– Poprosiłam Rhodesa, żeby pojechał ze mną po wieńce – mówię, po czym zeruję mój kieliszek. – Co jest ze mną nie tak?

Siedzimy w barze we trzy: Aubrey, Sarah i ja, i pijemy shoty, bo najwyraźniej zawsze jest jakaś okazja na shoty. Tym razem Aubrey zaczęła od opowiedzenia mojej bratowej, jak Rhodes uratował choinkę w moim sklepie, więc oczywiście musiałam dodać kilka słów od siebie. W ten sposób zaskoczyłam je informacją o naszej jutrzejszej wspólnej eskapadzie.

Aubrey i Sarah też są po pracy i zareagowały z dużym entuzjazmem, gdy zaproponowałam spotkanie w lokalnym pubie zaledwie kilkaset metrów od lokalów całej naszej trójki. Razem stanowimy ciekawy widok: ja, ciemnowłosa i niska, Aubrey, wysoka posągowa blondynka, oraz Sarah, rudowłosa dziewczyna o pełnych kształtach, która jeszcze w podstawówce zawróciła w głowie mojemu bratu. Faceci często się za nami oglądają, gdy jesteśmy gdzieś razem, ale w Banff większość osób wie, że tylko ja – i to od niedawna – jestem wolna.

Teraz zaś siedzimy przy barze i kończymy drugą kolejkę shotów.

– Rhodesa? – powtarza Sarah z rozbawieniem i niedowierzaniem. – Tego przystojniaka ze sklepu naprzeciwko twojego, którego rzekomo nienawidzisz?

Zmówiła się z Aubrey czy jak, że używa słowa „rzekomo"?

– Nie jesteś na bieżąco – odpowiada jej Aubrey życzliwie. – Poppy już nie nienawidzi Rhodesa tak bardzo, odkąd pokazała mu swoje półnagie fotki.

– Wcale mu ich nie pokazałam! – oburzam się, ale Sarah jedynie się ożywia.

– Cooo? I ja o tym nie słyszałam?! Poproszę szczegóły!

Jęczę i opieram głowę o kontuar, żałując, że nie ma tu z nami mojej siostry, Pearl. Ona na pewno przemówiłaby reszcie do rozumu, bo jest najstarsza i najbardziej poważna z nas wszystkich, i nie przepada za plotkami. Niestety Pearl jest w szóstym miesiącu ciąży, nie czuje się najlepiej i spędza obecnie większość czasu na kanapie w swoim salonie, nudząc się strasznie, i chociaż na pewno chciałaby przyjechać, zwyczajnie nie jest w stanie.

Swoją drogą dawno ich nie odwiedzałam. Powinnam to zrobić w weekend.

Bez pomocy Pearl muszę bezradnie słuchać, jak Aubrey opowiada Sarah całą historię związaną z zepsutą drukarką i moimi późniejszymi spotkaniami z Rhodesem, aż dochodzimy do mojej ostatniej rewelacji. Dziewczyny domagają się wyjaśnień, więc tłumaczę im, że poszłam dzisiaj do sklepu Rhodesa – z czystej ciekawości! – a potem jakimś cudem wplątałam go w jutrzejszą wyprawę po wieńce.

– No i dobrze – kwituje na koniec Sarah. – Nie powinnaś na taką pogodę nigdzie jeździć sama.

Przewracam oczami.

– Jestem już dorosła, mamo, i potrafię sobie poradzić.

– Każdy z nas potrafi, ale każdemu powiedziałabym to samo – upiera się moja bratowa. – Naprawdę lepiej mieć jakieś wsparcie.

– Ale dlaczego poprosiłam o to akurat jego? – jęczę. – Jakim może być dla mnie wsparciem, skoro mu nie ufam?

– Serio? Co jest z tobą nie tak, Poppy? – Aubrey puka się palcem w czoło. – Mieliście wypadek, a on się o ciebie zatroszczył. Zabrał cię do siebie, napoił gorącą czekoladą, pokazał swój warsztat, a potem wypuścił do domu. Po tym wszystkim się upierasz, żeby mu nie ufać? Gdyby chciał ci zrobić krzywdę, już dawno by się to stało!

– Swoją drogą Nick pozytywnie się o nim wypowiadał – dodaje Sarah beztrosko. – Powiedział, że wygląda na ogarniętego, odpowiedzialnego faceta, przynajmniej po tej krótkiej rozmowie, którą odbyli, gdy po ciebie przyjechał. Nie to co Mitch.

No tak. Zapomniałabym, że mój brat i bratowa również nie przepadali za moim byłym chłopakiem. Zapewne będą równie zdziwieni co ja, gdy się dowiedzą, że mama zaprosiła go na święta.

– Daj spokój. – Przewracam oczami. – Wyszłaś za mojego brata, nie masz żadnego gustu, jeśli chodzi o facetów.

Aubrey się śmieje, a Sarah uśmiecha szeroko i pokazuje mi środkowy palec. Kocham moją bratową prawie tak mocno jak moją rodzoną siostrę.

– Zamierzasz bronić Mitcha? – dziwi się następnie. – Przecież sama z nim zerwałaś. Założę się, że nie bez powodu.

– Nie zamierzam bronić mojego byłego – zapewniam stanowczo. – Uważam raczej, że porównywanie jakiegokolwiek faceta do Mitcha to stawianie poprzeczki bardzo nisko. A Rhodes, jaki by nie był, jest od niego sto razy lepszy.

Nie waham się ani chwili przed wypowiedzeniem tych słów, bo dobrze wiem, że to prawda. Wystarczyło mu kilka dni, by Rhodes udowodnił to bez żadnych wątpliwości. Mitch zawsze miał problem ze wszystkim, gdy prosiłam go o zrobienie czegokolwiek, więc w końcu przestałam. On nigdy nie pojechał ze mną po choinkę (kłócił się, że lepiej kupić sztuczną i że nie będzie jeździł po prawdziwą) ani za miasto po towar (powtarzał, że jestem świetnym kierowcą i poradzę sobie sama). Nigdy nawet nie odebrał mnie z baru po takim wieczorze jak ten, bo zawsze, gdy do niego pisałam, okazywało się, że wypił już piwo albo cztery i nie może wsiąść za kółko.

Nigdy nie mogłam polegać na Mitchu, podczas gdy ostatnie dni uświadomiły mi, że mogę polegać na Rhodesie.

– No oczywiście, że tak – potwierdza z entuzjazmem Aubrey. – Gdzie jedziecie po te wieńce, gdzieś blisko farmy choinek? Może znowu mógłby cię potem zaprosić na gorącą czekoladę albo na śniadanie?

Kręcę z niedowierzaniem głową. Moja przyjaciółka zdecydowanie za dużo myśli o seksie.

Sarah prosi barmana o jeszcze jedną kolejkę i wkrótce potem nasze kieliszki znowu się napełniają. Pijemy równocześnie, a kiedy połykam alkohol, niemalże od razu czuję, jak uderza mi do głowy. Będę dzisiaj wracać do domu slalomem, to jedno jest pewne.

– Nie rozpędzaj się tak – mamroczę. – Rhodes na pewno pomaga mi z czystej uprzejmości.

– Och? – dziwi się Aubrey. – A nie dlatego, że chce cię zaciągnąć do łóżka, odkąd zobaczył cię w stroju pomocnicy Mikołaja?

Sarah chichocze, a ja obrzucam przyjaciółkę morderczym spojrzeniem, którym ta w ogóle się nie przejmuje. No bo... Rhodes wcale nie chce zaciągnąć mnie do łóżka, prawda? Zawsze zachowywał się wobec mnie jak dżentelmen. Nigdy nie dawał znać, że mogłoby mu chodzić o coś więcej.

Okej, jest pomocny, ale to jeszcze nie oznacza, że ma ku temu jakiś ukryty powód.

– Daj spokój – mamroczę. – Czy kiedy przyszedł dzisiaj do sklepu, wyglądał tak, jakby chciał mnie zaciągnąć do łóżka?

Aubrey robi wielkie oczy.

– Przyszedł zapytać, czy nie potrzebujesz pomocy z ubraniem choinki – przypomina mi takim tonem, jakby to było oczywiste. – Jasne, że tak.

Patrzę bezradnie na Sarah, która wzrusza ramionami.

– Przykro mi, Poppy, ale zgadzam się z Aubrey – oznajmia. – Skoro przyszedł, żeby pomóc z choinką, na pewno mu się podobasz. Przecież to totalnie brzmi jak wymówka.

Otwieram usta, ale nie wiem, co powiedzieć, żeby zaprotestować. Nie wierzę, że Rhodes mógłby być dla mnie uprzejmy tylko z takiego powodu i na myśl o tym robi mi się jakoś... niemiło. Wcale nie chcę, żeby tak było.

Nie chcę, żeby nasze ostatnie interakcje okazały się jedynie sposobem, żeby zaciągnąć mnie do łóżka.

Nie nienawidzę już Rhodesa tak mocno, jak jeszcze kilka tygodni temu, i muszę przyznać, że jest całkiem miły, kiedy tego chce, i...

Może mam o nim lepsze zdanie niż moje przyjaciółki?

Ale też widzę różnicę pomiędzy „bo mu się podobasz" a „chce cię zaciągnąć do łóżka". To pierwsze brzmi dosyć niewinnie. To drugie...

Nie podoba mi się.

Postanawiam nie odpowiadać na uwagi moich przyjaciółek, a zamiast tego popędzam je, by wypiły następną kolejkę. Potem zamówimy jeszcze jedną i może wreszcie...

Przestanę myśleć o Rhodesie Shepherdzie.

***

Nieznany numer: Zostawiłaś w sklepie włączoną choinkę. Celowo?

Mrugam kilkukrotnie, wpatrując się w wiadomość, która nadeszła z obcego numeru. Przez chwilę zupełnie nie wiem, co zrobić: czy ktoś robi sobie ze mnie żarty? Czy raczej rzeczywiście zapomniałam wyłączyć lampki na choince, zanim wyszłam ze sklepu? Nie jestem przyzwyczajona do tego, że muszę je gasić, więc istnieje prawdopodobieństwo, że o tym zapomniałam, zwłaszcza że spieszyłam się do wyjścia, by spotkać się z dziewczynami.

Jednym uchem słuchając bezmyślnej paplaniny Aubrey i Sarah, odpisuję na wiadomość.

Poppy: Kto to?

Nieznany numer: Rhodes.

Och.

Nie mam pojęcia, skąd wytrzasnął mój numer, ale z jakiegoś powodu przez chwilę gapię się na tę wiadomość z mocno bijącym sercem. W końcu odwracam się do moich dziewczyn.

Wszystkie jesteśmy już nieco wstawione i niedługo miałyśmy wracać do domu. Pewnie jak zwykle przyjechałby po nas Nick, ale nie chcę zmuszać całego towarzystwa do wracania ze mną do sklepu. Oczyma duszy już widzę, jak te staromodne lampki na choince za bardzo się nagrzewają, zapalają i wszystko idzie z dymem...

I już wiem, że muszę tam wrócić.

– Ostatnia kolejka i jedziemy do domu – oznajmia beztrosko Sarah. – Zadzwonię zaraz po Nicka.

– Ja muszę jeszcze wrócić do sklepu – mamroczę, po czym zeskakuję ze stołka i chwiejnie utrzymuję równowagę. – Dostałam wiadomość, że nie zgasiłam choinki. Pijemy, a potem wychodzę.

Dziewczyny wymieniają spojrzenia.

– Może wrócić z tobą?

– Nie trzeba – zapewniam pospiesznie. – Poradzę sobie sama, to tylko kilkaset metrów. Wróćcie do domu, już późno, a jutro trzeba wcześnie wstać.

Moje przyjaciółki kłócą się jeszcze przez chwilę, ale w końcu ulegają i pozwalają mi iść. Wypijamy ostatnią kolejkę, a potem wkładam płaszcz i wychodzę z ciepłego baru na mroźne grudniowe powietrze.

Dopiero tam zauważam, jak bardzo przechyla mi się horyzont. Albo to raczej ja się chwieję; nic dziwnego, skoro nawet nie pamiętam, ile kolejek wypiłam. Mamrocząc pod nosem z niezadowoleniem, próbuję nie przewrócić się po drodze w moich kozakach na obcasie, zwłaszcza że nie przy każdym budynku chodnik jest dobrze odśnieżony. Po drodze wyciągam telefon i zapisuję numer Rhodesa jako „Grinch od reniferów".

Cóż, jestem trochę pijana i w tej chwili wydaje mi się to zabawne, okej?

W końcu udaje mi się dotrzeć do Vintage Treasures. Schylam się, by zajrzeć do środka przez witrynę, i stwierdzam, że rzeczywiście zapomniałam o choince. Mamroczę kolejne przekleństwa, próbując znaleźć w torebce klucze, i wtedy słyszę za sobą trzask otwieranych i zamykanych drzwi samochodu.

– Poppy? – To Rhodes; słyszę jego przybliżające się kroki, ale nadal się nie odwracam. – Nie odpisałaś, nie wiedziałem, czy będziesz wracać do sklepu...

– Byłam w barze z dziewczynami – bełkoczę. – Miałam blisko.

– I szłaś slalomem – dodaje Rhodes, stając tuż obok. – Widziałem, jak nadchodzisz.

Robię głupią minę.

– Gdybym wiedziała, że mnie obserwujesz, zrobiłabym dla ciebie jakieś show.

Podnoszę w końcu na niego wzrok, by zobaczyć rozbawienie w jego twarzy i błysk w jego ciemnych oczach.

– W miejscu publicznym i na mrozie? – dopowiada z niedowierzaniem. – Wolałbym, żebyś to zrobiła prywatnie, jeśli już musisz.

Mrużę oczy. Czy ten facet ze mną flirtuje?

– Daj mi to – dodaje z westchnieniem, kiedy w końcu udaje mi się znaleźć w torebce klucze do sklepu. – Otworzę, zgaszę choinkę i pozamykam. Będzie zdecydowanie szybciej, niż gdybyś ty miała to zrobić.

Udaję oburzenie.

– No wiesz! Myślisz, że sobie nie poradzę?

– Myślę, że widzisz w tej chwili podwójnie – odpowiada Rhodes spokojnie. – Oddaj klucze, Poppy. Zajmę się tym, a potem odwiozę cię do domu. Nie będziesz wracać sama w takim stanie i w taką pogodę.

Och... no dobrze.

Z jakiegoś powodu wcale nie protestuję, tylko posłusznie oddaję mu klucze, a Rhodes uśmiecha się z zadowoleniem.

– Jestem taka posłuszna, bo sporo wypiłam – uprzedzam. – Nie przyzwyczajaj się.

Rhodes do mnie mruga.

– Nie śmiałbym, Poppy – zapewnia gładko.

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego po tych słowach serce skacze mi do przełyku, ale tak jest.

To na pewno wina alkoholu, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro