☆ pudding ☆
- musiałeś im mówić - jęknęła carrie, przewracając oczami. - przecież nie wystosowałam oficjalnego oświadczenia...
- jesteś człowiekiem, nie szwajcarią w stanie wojny z dziurami w serze - parsknął irwin, patrząc z rozbawieniem na carrie. - oświadczenia są zbędne, to nasi przyjaciele, albo chociaż znajomi, wiem, że u ciebie awans ze znajomego na przyjaciela to długi proces, ale...
- żadnych "ale", ashton. to długi proces. kropka. koniec. a teraz powiedz mi, gdzie jest mój pudding?
- pudding? - ashton odłożył laptop na stolik w obawie przed trwałym uszczerbkiem na jego - lub swoim - zdrowiu. - pudding?
- tak, ashton, pudding. to breja z łojem - westchnęła carrie, szczelniej otulając się kocem. - nie mów, że zapomniałeś go przemieszać w zeszłym tygodniu.
- uhm...
- ASHTON.
- CARRIE.
- ASHTON!
- osioł? - wymamrotał irwin, próbując jakoś załagodzić sytuację, jednak jedyną odpowiedzią ze strony jego narzeczonej był syk godny najbardziej jadowitego węża. - carrie, słońce dni moich, matko dzieciątka mojego, moja własna maryjo do józefa, pudding to... nie wszystko.
- ty sobie chyba jaja ze mnie robisz - wycedziła carrie, rozszerzając mocno oczy. - ty sobie, kurwa, jaja robisz. obiecałam pudding na naszą wigilię, ty imbecylu z ilorazem inteligencji mniejszym od zera, ty, ty, ty ludzka metaforo ciepłej strony poduszki, dlaczego.
- carrie, ja...
- nie mów do mnie. - carrie wstała z kanapy, rzucając koc na głowę ashtona. - wychodzę do molly na dziesięć minut, mieszaj tą dziwną polską kapustę co pół godziny.
- ale carrie, ja...
- NIE MAMY PUDDINGU, ASHTON - wrzasnęła carrie całą siłą swych płuc (a jej córeczka pewnie dzielnie sekundowała kilkoma kopniakami). - CZY TY WIESZ CO OZNACZA BRAK PUDDINGU.
- carrie...
- NIE MA PUDDING, JA WYCHODZĘ, TY ZNAJDŹ PUDDING I MIESZAJ TĄ CHOLERNĄ KAPUSTĘ - dorzuciła carrie i powoli człapiąc i sapiąc, wyszła z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi.
- ale carrie, nikt nie je puddingu - wydusił w końcu ashton, ściągając z głowy koc. - po co nam ten idiotyczny łój.
- TO TRADYCJA - wrzasnęła carrie, prawdopodobnie wchodząc do windy. - TRADYCJA. JAK JA SIĘ TERAZ POKAŻĘ DOZORCY.
- najlepiej wcale - wymamrotał ashton, biorąc z powrotem laptopa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro