Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆ mistletoe ☆

- potrzebujemy jemioły - stwierdziła nagle abelia, gdy wraz z harry'm przeglądała katalog jakiejś firmy wysyłkowej. styles zdawał się nie do końca nadążać za nagłym wybuchem dziewczyny.

- jemioła? ale.. po co ci jemioła, abi? - harold podniósł się z kanapy do pozycji siedzącej i spojrzał na współlokatorkę z niemałym zdziwieniem.

- na nasze bożonarodzeniowe przyjęcie, tłumoku. umówiłam się z molly i carrie, że załatwimy jemiołę. taką ładną - wyjaśniła abi jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. harry pokręcił tylko głową i roześmiał się w głos, z powrotem opadając na kanapę. - bo skoro zrobimy wszystko na dole, w hallu, to trzeba przystroić, a kto jak nie my znajdzie najlepszą jemiołę.

- chwilami twój tok myślenia mnie zadziwia - mruknął tylko, otwierając katalog na stronie z łyżwami. - hej, może chcesz łyżwy na gwiazdkę?

- oszalałeś chyba! - fuknęła dziewczyna, marszcząc brwi. - na gwiazdkę daje się prezenty-niespodzianki, nie możesz mi mówić, co chcesz mi kupić! - dodała szybko, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i układając usta w podkówkę. harry roześmiał się raz jeszcze i zmienił pozycję na taką, która umożliwiała mu pocałowanie abelii w czoło.

- już, już, nie naburmuszaj się tak, zmarszczek dostaniesz. mam lepszy pomysł, wstawaj. - harry poderwał się z miejsca, a abelia - tym razem będąc stroną zaskoczoną, nie zaskakującą - zamrugała szybko, jakby nie rozumiejąc co harry ma na myśli.

- no dalej! - krzyknął chłopak ze swojej sypialnii. - ubieraj się! wychodzimy!

           ☆

- jesteś pochrzaniony - warknęła abelia, patrząc z wyraźną odrazą na równe rzędy łyżew na półkach. - nie włożę stopy w coś, co może mnie zabić. a jak już włożę i przeżyję, to zabije mnie lód.

harry parsknął serdecznym śmiechem i poprosił panią, która wydawała sprzęt o dwie pary owych śmiercionośnych narzędzi i po chwili wraz z abi przeszedł do strefy, gdy mógł wskoczyć w nieco wysłużone łyżwy.

- nie wejdę tam - mruknęła abi, zaciskając usta w cienkie linie. - nigdy. w. życiu.

- abi! - krzyknął harry aż spora część pozostałych odwiedzających obejrzała się na kłócącą się parkę. - wejdziesz tam. nauczysz się jeździć. odkryjesz nowy świat! odpuść i jedź, proszę. posłuchaj, lecą twoje ukochane piosenki świąteczne.

- nie - powtórzyła dziewczyna, zakładając nogę na nogę. - nie ma mowy. a te piosenki możesz sobie w nos wsadzić, okrutniku.

- nie chciałem tego robić - westchnął styles, po czym zabrał się do ściągania butów abelii i zakładania jej łyżew; abi była zbyt sparaliżowana strachem przed przeraźliwymi ostrzami, by jakkolwiek się bronić, dlatego chcąc-nie chcąc ostatecznie wylądowała na lodowisku, kurczowo trzymając się ogrodzenia.

- nienawidzę cię - syknęła abi, zacieśniając uścisk. - powiem gemmie, żeby cię wydziedziczyła. jesteś okropny. zły. i śmierdzisz czosnkiem.

- ejże, królowo lodu, daj spokój - zarechotał harry, podjeżdżając do dziewczyny na tyle blisko, by móc chwycić ją za ręce. - jedziemy? bo wiesz, kominek już jasno się świeci, a my całą noc kolędujemy!

- raz, nie śpiewaj przy ludziach, dwa, nie zamierzasz chyba.... nie, nie, nie, nie, harry, puść mnie! znaczy, nie, nie puszczaj, jezus maria, umrę! - wrzeszczała abi, bezradnie przebierając nogami. harry uniósł jedną brew i puścił dłoń dziewczyny, powodując tym samymym, że krzyki przybrały na sile.

- ty cholerny imbecylu z iq mrówki, jak ja cię w tym momencie nienawidzę, zero obiadów, umrzyj z głodu, mendo cholerna, ja tutaj umrę...

- abi... - zaczął harry, ale abelia ani myślała przestać swojej tyrady.

- ...przecież prosiłam, tak się nie robi, haroldzie edwardzie, mówiłam, że się boję, a ty... chwila. czy ja stoję?

- właśnie to próbowałem ci uświadomić. - harry uśmiechnął się szeroko. - trzymam cię za rękę i nie upadłaś. teraz nauczysz się jeździć. potem kupimy jemiołę. wrócimy do domu. i wymyślę ci niespodziewany prezent na gwiazdkę. co ty na to?

- a nie umrę? - pisnęła abi, przełykając ślinę.

- umrzesz? nigdy w życiu bym na to nie pozwolił - powiedział harry, przyciągając dziewczynę do siebie, po czym szepnął jej do ucha. - ktoś musi mi prasować koszule.

 - OCH, JAK JA CIĘ NIENAWIDZĘ.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro