☆ mistletoe ☆
- potrzebujemy jemioły - stwierdziła nagle abelia, gdy wraz z harry'm przeglądała katalog jakiejś firmy wysyłkowej. styles zdawał się nie do końca nadążać za nagłym wybuchem dziewczyny.
- jemioła? ale.. po co ci jemioła, abi? - harold podniósł się z kanapy do pozycji siedzącej i spojrzał na współlokatorkę z niemałym zdziwieniem.
- na nasze bożonarodzeniowe przyjęcie, tłumoku. umówiłam się z molly i carrie, że załatwimy jemiołę. taką ładną - wyjaśniła abi jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. harry pokręcił tylko głową i roześmiał się w głos, z powrotem opadając na kanapę. - bo skoro zrobimy wszystko na dole, w hallu, to trzeba przystroić, a kto jak nie my znajdzie najlepszą jemiołę.
- chwilami twój tok myślenia mnie zadziwia - mruknął tylko, otwierając katalog na stronie z łyżwami. - hej, może chcesz łyżwy na gwiazdkę?
- oszalałeś chyba! - fuknęła dziewczyna, marszcząc brwi. - na gwiazdkę daje się prezenty-niespodzianki, nie możesz mi mówić, co chcesz mi kupić! - dodała szybko, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i układając usta w podkówkę. harry roześmiał się raz jeszcze i zmienił pozycję na taką, która umożliwiała mu pocałowanie abelii w czoło.
- już, już, nie naburmuszaj się tak, zmarszczek dostaniesz. mam lepszy pomysł, wstawaj. - harry poderwał się z miejsca, a abelia - tym razem będąc stroną zaskoczoną, nie zaskakującą - zamrugała szybko, jakby nie rozumiejąc co harry ma na myśli.
- no dalej! - krzyknął chłopak ze swojej sypialnii. - ubieraj się! wychodzimy!
☆
- jesteś pochrzaniony - warknęła abelia, patrząc z wyraźną odrazą na równe rzędy łyżew na półkach. - nie włożę stopy w coś, co może mnie zabić. a jak już włożę i przeżyję, to zabije mnie lód.
harry parsknął serdecznym śmiechem i poprosił panią, która wydawała sprzęt o dwie pary owych śmiercionośnych narzędzi i po chwili wraz z abi przeszedł do strefy, gdy mógł wskoczyć w nieco wysłużone łyżwy.
- nie wejdę tam - mruknęła abi, zaciskając usta w cienkie linie. - nigdy. w. życiu.
- abi! - krzyknął harry aż spora część pozostałych odwiedzających obejrzała się na kłócącą się parkę. - wejdziesz tam. nauczysz się jeździć. odkryjesz nowy świat! odpuść i jedź, proszę. posłuchaj, lecą twoje ukochane piosenki świąteczne.
- nie - powtórzyła dziewczyna, zakładając nogę na nogę. - nie ma mowy. a te piosenki możesz sobie w nos wsadzić, okrutniku.
- nie chciałem tego robić - westchnął styles, po czym zabrał się do ściągania butów abelii i zakładania jej łyżew; abi była zbyt sparaliżowana strachem przed przeraźliwymi ostrzami, by jakkolwiek się bronić, dlatego chcąc-nie chcąc ostatecznie wylądowała na lodowisku, kurczowo trzymając się ogrodzenia.
- nienawidzę cię - syknęła abi, zacieśniając uścisk. - powiem gemmie, żeby cię wydziedziczyła. jesteś okropny. zły. i śmierdzisz czosnkiem.
- ejże, królowo lodu, daj spokój - zarechotał harry, podjeżdżając do dziewczyny na tyle blisko, by móc chwycić ją za ręce. - jedziemy? bo wiesz, kominek już jasno się świeci, a my całą noc kolędujemy!
- raz, nie śpiewaj przy ludziach, dwa, nie zamierzasz chyba.... nie, nie, nie, nie, harry, puść mnie! znaczy, nie, nie puszczaj, jezus maria, umrę! - wrzeszczała abi, bezradnie przebierając nogami. harry uniósł jedną brew i puścił dłoń dziewczyny, powodując tym samymym, że krzyki przybrały na sile.
- ty cholerny imbecylu z iq mrówki, jak ja cię w tym momencie nienawidzę, zero obiadów, umrzyj z głodu, mendo cholerna, ja tutaj umrę...
- abi... - zaczął harry, ale abelia ani myślała przestać swojej tyrady.
- ...przecież prosiłam, tak się nie robi, haroldzie edwardzie, mówiłam, że się boję, a ty... chwila. czy ja stoję?
- właśnie to próbowałem ci uświadomić. - harry uśmiechnął się szeroko. - trzymam cię za rękę i nie upadłaś. teraz nauczysz się jeździć. potem kupimy jemiołę. wrócimy do domu. i wymyślę ci niespodziewany prezent na gwiazdkę. co ty na to?
- a nie umrę? - pisnęła abi, przełykając ślinę.
- umrzesz? nigdy w życiu bym na to nie pozwolił - powiedział harry, przyciągając dziewczynę do siebie, po czym szepnął jej do ucha. - ktoś musi mi prasować koszule.
- OCH, JAK JA CIĘ NIENAWIDZĘ.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro