☆ ground floor ☆
- cześć abi! - krzyknął louis, machając ręką w stronę dziewczyny. abelia uśmiechnęła się szeroko i odwzajemniła gest, po czym rozejrzała się za harry'm, który stał w drzwiach i czekał, aż jego współlokatorka upora się ze skrzynką pocztową.
- abi, na litość boską... - jęknął styles, na co abelia tylko syknęła coś o manierach, powodując tym samym dość zagadkowy wyraz twarzy u harolda i wycofanie się owego jegomościa z powrotem do środka. w tym samym momencie na korytarzu zjawił się zaspany calum, który na niemal wpół śpiąco przeglądał zawartość swojej skrzynki.
- ktoś nieźle zabalował - zarechotał liam, wchodząc do budynku i otrzepując się ze śniegu. - hood, wyglądasz jak śmierć! - dodał payne, podrygując brwiami.
- nie śmierć, malik gził się z tą swoją do trzeciej - wymamrotał chłopak, ciężko wzdychając. - wszystko po rurach się rozeszło, akurat do mnie, kurwa mać.
- co to, mamy jakieś zebranie? - zaświergotała carrie, wychodząc z windy z potężnym pakunkiem pod pachą. zaraz za nią z wnętrza kabiny wynurzył się ashton, taszcząc ogromnego pluszaka owiniętego w kokardę.
odźwierny spojrzał po lokatorach z wyraźną dezaprobatą - ta grupka dzieciaków przyprawiała go o ból głowy i pleców, a taki spent najgłośniejszych jednostek nie wróżył nic dobrego. mrucząc i charcząc, mężczyzna wycofał się do pokoiku socjalnego, modląc się, by tomlinson nie wpadł na swój kolejny genialny pomysł.
- tak! mamy pierwszy grudnia! - podchwycił tomlinson, patrząc po wszystkich z tym swoim słynnym błyskiem w oku. - trzeba się umówić na wigilię kamienniczą!
- kamienniczą? - burknął clifford, przepychając się między zebranymi. - co?
- nie wydziwiaj, mike, chodzi mi o takie... o. imprezę. świąteczną. jest grudzień. piszecie się? - tomlinson wydawał się być niesamowicie podekscytowany samą wizją przedsięwzięcia, a co dopiero, gdyby ono doszło do skutku.
- ashton też nad tym myślał! - wtrąciła carrie, a wraz z nią rozległo się kilka mniejszych i większych mruknięć "no, ja w sumie też".
- no! to wszystko ogarniemy, no nie? zadzwonię do horana i hemmingsa, wszystko się da zrobić - louis już miał w głowie cały plan i czuł, że nikt - ani nic - nie stanie mu na przeszkodzie. - malik też pewnie wbije z molly, możemy coś zrobić dla młodej, jakiegoś mikołaja i prezenty, czaicie, no nie?
- tommo, wszystko fajnie, ale... gdzie? - rzucił harry, gdy w końcu udało mu się dojść do głosu. - na dachu raczej się nie da.
louis zasępił się lekko, jednak po kilku sekundach już miał idealne rozwiązanie.
- tutaj. na parterze. z choinką. tutaj zrobimy naszą imprezę.
wesołych świąt, drodzy mieszkańcy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro