Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆ ground floor ☆

- cześć abi! - krzyknął louis, machając ręką w stronę dziewczyny. abelia uśmiechnęła się szeroko i odwzajemniła gest, po czym rozejrzała się za harry'm, który stał w drzwiach i czekał, aż jego współlokatorka upora się ze skrzynką pocztową.

- abi, na litość boską... - jęknął styles, na co abelia tylko syknęła coś o manierach, powodując tym samym dość zagadkowy wyraz twarzy u harolda i wycofanie się owego jegomościa z powrotem do środka. w tym samym momencie na korytarzu zjawił się zaspany calum, który na niemal wpół śpiąco przeglądał zawartość swojej skrzynki.

- ktoś nieźle zabalował - zarechotał liam, wchodząc do budynku i otrzepując się ze śniegu. - hood, wyglądasz jak śmierć! - dodał payne, podrygując brwiami.

- nie śmierć, malik gził się z tą swoją do trzeciej - wymamrotał chłopak, ciężko wzdychając.  - wszystko po rurach się rozeszło, akurat do mnie, kurwa mać.

- co to, mamy jakieś zebranie? - zaświergotała carrie, wychodząc z windy z potężnym pakunkiem pod pachą. zaraz za nią z wnętrza kabiny wynurzył się ashton, taszcząc ogromnego pluszaka owiniętego w kokardę.

odźwierny spojrzał po lokatorach z wyraźną dezaprobatą - ta grupka dzieciaków przyprawiała go o ból głowy i pleców, a taki spent najgłośniejszych jednostek nie wróżył nic dobrego. mrucząc i charcząc, mężczyzna wycofał się do pokoiku socjalnego, modląc się, by tomlinson nie wpadł na swój kolejny genialny pomysł.

- tak! mamy pierwszy grudnia! - podchwycił tomlinson, patrząc po wszystkich z tym swoim słynnym błyskiem w oku. - trzeba się umówić na wigilię kamienniczą!

- kamienniczą? - burknął clifford, przepychając się między zebranymi. - co?

- nie wydziwiaj, mike, chodzi mi o takie... o. imprezę. świąteczną. jest grudzień. piszecie się? - tomlinson wydawał się być niesamowicie podekscytowany samą wizją przedsięwzięcia, a co dopiero, gdyby ono doszło do skutku.

- ashton też nad tym myślał! - wtrąciła carrie, a wraz z nią rozległo się kilka mniejszych i większych mruknięć "no, ja w sumie też".

- no! to wszystko ogarniemy, no nie? zadzwonię do horana i hemmingsa, wszystko się da zrobić - louis już miał w głowie cały plan i czuł, że nikt - ani nic - nie stanie mu na przeszkodzie. - malik też pewnie wbije z molly, możemy coś zrobić dla młodej, jakiegoś mikołaja i prezenty, czaicie, no nie?

- tommo, wszystko fajnie, ale... gdzie? - rzucił harry, gdy w końcu udało mu się dojść do głosu. - na dachu raczej się nie da.

louis zasępił się lekko, jednak po kilku sekundach już miał idealne rozwiązanie.

- tutaj. na parterze. z choinką. tutaj zrobimy naszą imprezę.

wesołych świąt, drodzy mieszkańcy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro