☆ christmas presents ☆
- TATA.
- maddie... - westchnął zayn, przewracając oczami, jednak dziewczynka nic sobie z ewidentnego zmęczenia materiału ojca nie robiła.
- TATA.
- tak wiem, madddie, słońce życia mojego, daj mi po prostu... jasna cholera - mruknął mężczyzna, gdy rozdzwonił się jego telefon, najpewniej leżąc pod którąś z kupek papieru i płótna, które były rozsypane po całym pomieszczeniu.
zayn był właśnie w swoim twórczym amoku, podczas którego nie mógł skoncentrować swojej uwagi na dłużej niż pięć sekund, oczywiście, jeśli przedmiotem owej atencji miało być coś, co nijak nie wygląda na sztalugę. a maddie - chociażby nie wiadomo jak zayn by się starał - nijak na sztalugę nie wyglądała.
tymczasem rezolutna kilkulatka miała w głębokim poważaniu problemy swojego tatusia i postanowiła wyruszyć ku przygodzie; przygodzie, która nie obyła się bez przeszkód, ale przynajmniej stanowiła jakąś odmianę po dwóch godzinach rysowania ludzików na tych dziwnych kartkach z logiem firmy mamy.
dlatego gdy tatę znów pochłonęły farby i płotno, maddie wydostała się z pracowni i trzymając się wszystkiego, czego mogła - w tym także obrusu leżącego na stole, któy po przemarszu maddie wylądował na podłodze, razem ze stroikiem - w końcu dotarła do upragnionego celu.
- INKA! - krzyknęła maddie, co natychmiast zaalarmowało zayna, który wyprysnął z pracowni i w ostatniej chwili chwycił dziewczynkę i odciągnął od kłującego drzewka.
- maddie, słoneczko i księżycu ty mój, czemu nie pozwalasz tatusiowi się artystycznie wyżyć, moja dusza umrze - wymamrotał zayn na wpół przytomnie, tuląc dziewczynkę. - choinki kłują, są piękne, ale kłują. w sumie tak jak mamusia, ale nie mów jej tego.
- INKA! - krzyknęła jeszcze raz maddie, wyrywając się w stronę choinki. zayn z ciężkim westchnieniem zaczął powoli oddalać się od drzewka, na co maddie zareagowała donośnym płaczem.
- INKA, TATA. INKA.
- TATA WIE, ŻE TAM JEST CHOINKA! - krzyknął zayn, doprowadzony do ostateczności, a dziewczynka, przestraszona nagłym wybuchem złości taty, zrobiła smutną minkę, jednocześnie patrząc smutnymi oczkami na zayna.
- tata - powiedziała cicho dziewczynka, jakby próbowała opanować płacz. - tata, inka nie, enty.
- enty? - zayn zmarszczył brwi i postawił dziewczynkę na podłodze. - enty?
- enty - potwierdziła maddie, odzyskując rezon, po czym wczołgała się pod drzewko i wyciągnęła dwie pieczołowicie zapakowane prezenty. - enty, tata. enty i inka.
- skąd ty wiesz o tych prezentach, one są dla...
- ... czyś ty zgłupiał do reszty, malik - westchnęła molly, bezszelestnie wchodząc do mieszkania. - słyszałam twój wrzask na samym dole i to miłe, że kupiłeś mi prezent, ale nie chowa się ich pod choinką, cepie nieheblowany - dodała kobieta, kręcąc głową. zayn zrobił minę niemal lustrzanie podobną do tej, którą chwilę wcześniej przybrała maddie i wzruszył ramionami.
- chciałem dobrze - wymamrotał i wycofał się do pracowni, zamykając za sobą drzwi. tymczasem maddie z zaciekawieniem przyglądała się rodzicom, jednocześnie nie puszczając prezentów, które chwyciła w małe piąstki.
- już, już szkrabie, nieźle dałaś tacie do wiwatu dzisiaj, idziemy się kąpać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro