Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🎄santa claus is coming🎄

Śnieg zalegał na drogach już od kilku dni, a szczęśliwi mieszkańcy stanu Nowy Jork mogli cieszyć się nim jeszcze dłużej dzięki minusowym temperaturom panującym wzdłuż północy wschodniego wybrzeża.

Na ulicach wszystkich dzielnic pojawiły się chóry wykonujące własne aranżacje znanych kolęd oraz przebojów świątecznych. Najbardziej rozpoznawalna nowojorska choinka od kilkunastu dni świeciła przy Rockefeller Center ozdobiona tysiącami maleńkich lampek, a sprzedawcy zgromadzeni wokół popularnych punktów Manhattanu częstowali swoich klientów orzechami w miodzie, jabłkami w karmelu oraz mikołajami z marcepanu.

Zarówno starsi, jak i młodsi, turyści oraz rezydenci Wielkiego Jabłka korzystali pełnymi garściami z licznych lodowisk otwartych w Central Parku oraz innych dzielnicach miasta. Wszyscy wydawali się być w świetnych humorach, bez żadnego żalu czy konfliktów, zupełnie jakby nad całym miastem rozpylono hormony szczęścia w dużym stężeniu. W tak błogi czas nowojorczycy chociaż na chwilę zapominali, że ich ukochana metropolia zaledwie sześć lat temu przeszła przez prawdziwe piekło.

Na przedmieściach Nowego Jorku oddalonych o niecałą godzinę jazdy od Manhattanu stał piękny wiktoriański dom, położony w samym środku kilkuhektarowego lasu. Niegdyś należał do potomków brytyjskiego magnata osiadłego w pobliżu ciągle rozrastającego się miasta, a następnie długo pozostał niezasiedlony z powodu głupich legend o mieszkających w nim duchach czarownic, z którymi ów magnat miał zwyczaj sypiać, oraz przez niebotycznie wysoką cenę, jak na kawałek lasu z sypiącym się ze starości domem.

Teraz owa budowla w ogóle nie przypominała swojej pierwotnej struktury, będąc całkowicie przerobiona przez różnych projektantów oraz firmy budowlane pochłaniające pieniądze w ekspresowym tempie. Dom przemalowany został na kolor kości słoniowej z bejcowanymi na ciemno drewnianymi elementami. Wstawiono ogromne okna wpuszczające do pomieszczeń dużo światła, a wnętrze nieco zmodernizowano. Pomimo mnóstwa wpakowanych pieniędzy, budynek spełniał swoją rolę wyłącznie na wakacje oraz długie weekendy.

W tym domu nic nie było w stanie zakłócić gorączki świątecznych przygotowań. Alistair Scott może i nie miał wyższego wykształcenia, wciąż nie wiedział kim byli Łazarz i Judasz, ani jak nazywał się obecny książę Edynburga, ale mógł pochwalić się organizowaniem przyjęć, które nie miały sobie równych. Właśnie był niezwykle zajęty układaniem bilecików na wigilijnym stole świeżo zaścielonym białym obrusem.

– Nie sadzaj Liz i Ady razem, bo będą miały za dużo wspólnych tematów – doradziła mu brązowowłosa przyjaciółka. – A Lokiego chcę mieć na oku.

Po raz kolejny w ciągu dwóch godzin przetasowywał wszystkie karteczki od nowa tak, by znaleźć najlepsze ustawienie gości i mieć nadzieję, że przynajmniej na samym początku kolacji się nie pozabijają. Sophie Clark z kolei siedziała w szarym miękkim fotelu z nogami na pikowanej pufie zawzięcie stukając palcami o klawiaturę notebooka. Średnio co piętnaście minut rozdzwaniała się jej komórka, więc od samego rana wisiała między telefonem a komputerem.

– Zamierzasz w ogóle dołączyć się do przygotowań, czy przyjdziesz na gotowe? – sapnął Alistair, z wściekłością przekładając bileciki jeszcze raz.

– Nie wystarczy, że za wszystko płacę? – Spojrzała na niego zaskoczona znad ekranu laptopa.

– Przypominam ci, droga przyjaciółko – Scott zaakcentował odpowiednio wyrazy. – Że to był twój pomysł, bo podobno chciałaś, żeby Steve miał niezapomniane święta.

Clark zacisnęła usta i odłożyła urządzenie na niski dębowy stolik obok fotela, a następnie przesunęła puf, by zrobić miejsce odkurzającemu robotowi kręcącemu się po salonie.

– To co mam robić? – zapytała zrezygnowana.

– Ubierz choinkę – polecił mężczyzna, zaczesując włosy do tyłu sfrustrowanym ruchem, gdy wpadł na pomysł całkowicie zmieniający koncepcję umieszczenia gości przy stole. – Usiądę między Adą a Natashą.

– Mhm – mruknęła lekarka. – Bucky urwie ci łeb, jak dowie się, że podrywałeś Nat. O ile ona sama wcześniej tego nie zrobi. To gdzie ta choinka?

– Jak to gdzie? Steve miał ją rano przynieść. – Zdezorientowany Szkot rozejrzał się po obszernym salonie, podkładając przy okazji drewna do ognia palącego się w kominku.

Tymczasem Rogers od prawie trzech godzin tkwił przyklejony do drabiny z młotkiem i gwoździami przy pasie. Elizabeth James stała oddalona od niego o kilka metrów, za pomocą laserowej miarki sprawdzając odległość między poszczególnymi segmentami lampek zewnętrznych. Blondynka poprawiła grubą kamizelkę nałożoną na wełniany sweter przestępując z nogi na nogę.

– Pięć centymetrów w lewo – poleciła prawniczka odczytując dane z urządzenia. Kapitan Ameryka zaczął przybijać kolejny gwóźdź, a jakieś sto czekało jeszcze na użycie. – Za dużo, teraz dwa centymetry w prawo.

– Najpierw mówisz w lewo, później w prawo, Liz, zdecyduj się – westchnął mężczyzna wyjmując przedmiot z drewnianej konstrukcji.

– Proszę cię, nie dyskutuj ze mną, Steve. W prawo... – Ziewnęła zmęczona kobieta.

Z bólem spojrzał na karton pełen lampek, z którego zużyli dopiero jedną trzecią. W kolejnym pudełku czekały jeszcze wieńce ostrokrzewu, bombki, sople oraz inne ozdoby w niepoliczalnych ilościach. Sophie wypadła na taras przed domem opatulona w cienki pleciony koc.

– Skarbie, gdzie zostawiłeś choinkę? – zapytała, pospiesznie przeglądając zawartość kartonów. – Liz, nie zdążymy do wieczora, jak będziesz się tak guzdrała.

– Jaką choinkę? Przecież Ali miał ją przynieść.

Clark wydała z siebie serię wyrazopodobnych dźwięków, wściekle zamiatając śnieg nawiewany przez wiatr na schody. Wigilijne świętowanie jeszcze się nie zaczęło, a już zaliczali wpadkę za wpadką. Jeśli dalej tak pójdzie, całe Boże Narodzenie okaże się fiaskiem.

Adeline van Doren przygryzła dolną wargę przeszukując zawartość szafy. Wszystkie jej ubrania były eleganckie, ale mało odświętne i nadawały się co najwyżej na uczelnianą wigilię. Zastanowiła się, dla kogo właściwie się stroi – poza Avengers i ich osób towarzyszących nie będzie nikogo nadzwyczajnego. W jej bladej dłoni na chwilę wylądowała sylwestrowa sukienka sprzed roku, ale nie miała zamiaru założyć jej ani na moment, kojarzyła jej się najgorzej ze wszystkich posiadanych przez van Doren ubrań.

Komórka rudowłosej kobiety zawibrowała w tylnej kieszeni dżinsów, więc natychmiast po nią sięgnęła domyślając się, kto dzwoni. Everett odchrząknął znacząco, rozpoczynając rozmowę.

– Czyli jednak nie przyjedziesz na kolację? – Miał nadzieję na odpowiedź przeczącą, ale to nie było w stylu jego siostry, żeby zmieniać zdanie w ostatniej chwili.

– Nie obraź się, braciszku, ale naprawdę wolę spędzić wigilię z Avengers, niż słuchać Thaddeusa. Przyjadę do was wieczorem, pierwszego dnia świąt, obiecuję. Połóż prezenty ode mnie pod choinką i koniecznie ucałuj Valerie i Timothy'ego.

– Jasne, rozumiem – mruknął nieco przygaszony mężczyzna. – Uważaj na siebie i baw się dobrze. Wesołych świąt, Ada. Kocham cię.

– Też cię kocham – odpowiedziała uśmiechając się mimowolnie. – Wesołych świąt.

W przerwie od szukania odpowiednich ubrań Ada napisała jeszcze kilka maili i zadzwoniła do Foggy'ego, a później Matta. Spędzali święta razem, aczkolwiek kobieta podejrzewała, że Murdock urwie się pewnie pod koniec kolacji, żeby zapewnić nowojorczykom bezpieczeństwo w święta.

Przez chwilę błądziła myślami między postaciami Murdocka i Nelsona, doskonale pamiętając przedświąteczną gorączkę panującą na uczelni oraz ekscytację towarzyszącą opuszczaniu murów akademika, by spędzić czas z dala od książek oraz skryptów. Później wracali po Nowym Roku, dzieląc się wrażeniami z Bożego Narodzenia i Sylwestra, powoli każde z nich wracało do uczelnianego rytmu studenckiego życia. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że wcale jej tego nie brakowało.

Ostatecznie w dłoniach kobiety wylądowała miętowozielona sukienka przeplatana srebrną nicią, odsłaniająca plecy oraz nieznaczny kawałek dekoltu. To była chyba jedna z tych, które kupiła będąc jeszcze żoną Richarda, jednak nie potrafiła przypomnieć sobie okazji towarzyszącej posiadaniu tak pięknego kawałka materiału.

Sophie skończyła rozczesywać jeszcze mokre włosy, gdy Steve wyszedł z łazienki wraz z całą parą, którą nazbierał podczas krótkiego prysznica i lekarka zastanowiła się, czy nie kąpał się czasem w wodzie piekielnej. W przeciwieństwie do niej był już gotowy – miał na sobie koszulę w kolorze błękitu pruskiego i granatowy krawat pasujący do czarnych spodni garniturowych.

– Bucky albo Sam odzywali się? – zapytała układając kosmetyki na toaletce.

– Tak, są na granicy i święta spędzą w Egipcie. Życzą nam wszystkiego najlepszego.

– To miłe, ale szkoda, że muszą pracować w święta – stwierdziła obracając się, gdy Rogers podchodził do niej z płaskim białym pudełkiem. – Mieliśmy umowę, że prezenty dostają tylko dzieci Clinta.

– Dlatego daję ci to przed Bożym Narodzeniem – odparł mężczyzna.

Clark wzięła się za rozpakowywanie, niecierpliwie rozrywając kolejne fragmenty papieru. Pod wieczkiem czarnego welurowego opakowania ze srebrną wstążką znalazła jedwabną prostą sukienkę zapinaną na szyi kolorem przypominającą merlota. Zachwycona przytknęła dłoń do ust.

– Jest piękna – wyszeptała. Nie wątpiła, że egzemplarz był jedyny w swoim rodzaju, ponieważ jeśli chodziło o prezenty, Rogers był nie do przebicia.

– Chciałbym, żebyś ją dziś ubrała.

– Będzie idealnie pasowała do mojej bielizny.

Rozłożyła tkaninę na łóżku, oglądając misternie wykonane szwy i była stuprocentowo pewna, że całość została wykonana ręcznie.

– W takim razie nie mogę się doczekać, aż ją zobaczę... – Steve uśmiechnął się lekko.

– Możesz teraz, jeśli chcesz. – Lekarka zaplotła ramiona na szyi mężczyzny, jednak ten prawie natychmiast odsunął się pod same drzwi.

– Może innym razem... Pójdę pomóc Alistairowi.

– Potrafisz zepsuć nastrój, Steve – mruknęła pod nosem, opadając na fotel.

Josephine Harper przeszła kilka kroków po niewielkiej kuchni ściskając kubek parującej kawy w dłoniach. Odstawiła porcelanę na moment, udając się do pokoju swojej młodszej siostry skąd dochodziły dźwięki świątecznej playlisty. Kilkukrotnie zapukała, wchodząc po uzyskaniu odpowiedzi zagłuszającej muzykę.

– Betty, gwiazdo, jesteś już gotowa? – zapytała, a jej twarz na chwilę rozjaśnił ciepły uśmiech.

– Zaraz będę! – Dziewczyna krzątała się po pokoju niczym w amoku, sama nie wiedząc, za co zabrać się najpierw.

– Daj mi tę sukienkę, uprasuję ją. Nie wyjdziesz z domu w pogniecionych ubraniach – odparła Harper, zabierając pudroworóżowy ciuch na deskę, której jeszcze nie zdążyła złożyć.

Josie musiała przerwać na kilka sekund dopiero co rozpoczętą czynność, by otworzyć drzwi Sebastianowi, którego twarzy nie mogła dostrzec z powodu trzech kartonów pełnych różnych rodzajów ciast. Niektóre rozpoznawała po samym korzennym zapachu unoszącym się w powietrzu.

– W kawiarni wszystko się dzisiaj wyprzedało, ale zamówiłem nadwyżkę w cukierni, żeby zostało coś dla ciebie. W końcu nie idzie się w gości z pustą ręką, no nie? – powiedział zziajany mężczyzna, siadając na krześle w kuchni.

Kobieta podsunęła mu pod nos szklankę wody, uraczając przyjaciela wdzięcznym spojrzeniem. Przy okazji pogawędki zdążyła wyprasować sukienkę, na którą uparła się Betty. Wciąż czuła się źle z tym, że obarcza Sebastiana opieką nad siostrą i co najważniejsze, zostawia ją na prawie cały pierwszy dzień świąt, ale nie potrafiła odmówić zdesperowanej Sophie, dzwoniącej do niej w środku nocy.

– Napisałam do Tony'ego, żeby się nie spieszył. Wolałabym by nie minął się z Betty w drzwiach. Wciąż za nim nie przepada. – Dopiła resztki ostygniętej kawy.

Młodsza panna Harper pojawiła się wreszcie w progu kuchni z torbą przewieszoną przez ramię. Delikatnie odłożyła ją na podłodze i podbiegła do siostry, spontanicznie się w nią wtulając.

– Baw się dobrze, Josie, i wesołych świąt.

– Wesołych świąt, gwiazdo – odparła kobieta, odwzajemniając uścisk. – Zobaczymy się jutro wieczorem.

– No chodź, młoda, Frank zrobił dla nas pierniczki. – Sebastian przelotem ucałował przyjaciółkę w policzek i wziął torbę Betty, kierując się do drzwi. – Nie wiem, jak ty, ale ja umieram z głodu.

– Właściwie jadłam już obiad, ale na pierniki zawsze znajdzie się miejsce – odpowiedziała entuzjastycznie nastolatka, machając Josie na pożegnanie, gdy opuszczała mieszkanie.

Harper nie miała zbyt wiele czasu dla siebie, gdyż zaledwie kilka minut po wyjściu Sebastiana i Betty dzwonek rozdźwięczał ponownie. Kobieta zaczerpnęła głęboki wdech wstając z krzesła, a następnie podążyła odważnie do drzwi, jednak jej dłoń zawisła na chwilę w martwym punkcie, gdy dopadły ją wątpliwości. Atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej razem z wkroczeniem Starka do mieszkania.

– Ładnie ci...w tym czymś – rzucił siląc się na lekko niedbały ton, jakby mimochodem wspomniał o jakimś fakcie. Przy okazji zatoczył dłonią koło, wskazując na jej granatową rozkloszowaną sukienkę udekorowaną atłasową wstążką.

Josie jednak nie po to kończyła cholernie trudne studia, żeby dawać się zwodzić wypracowanym przez lata luzackim tonem Anthony'ego Starka maskującym całą gamę innych, niekoniecznie przyjemnych uczuć.

– Dziękuję. Ty także dobrze się prezentujesz, ten garnitur ci pasuje – odpowiedziała cicho. – Może usiądziemy na chwilę?

Umówili się na wypracowanie zdrowego związku, randka po randce. Kroczek po kroczku. Ziarnko do ziarnka, jak zwał, tak zwał, ale Harper wciąż czuła się, jakby stąpała po kruchym lodzie. Tony w każdej chwili mógł z powrotem zamknąć się we własnej twierdzy ochraniającej go przed kontaktem emocjonalnym z innymi ludźmi, uciekając nawet przed nią. Kobieta za dobrze znała genialnego wynalazcę, żeby uważać, iż wszystko jest w porządku.

– Denerwujesz się – podjęła rozmowę najdelikatniej jak tylko potrafiła.

– Josie, nie używaj tego tonu. – Napotkał jej pytające spojrzenie. – Terapeutycznego, już nie jesteś moją terapeutką.

Tylko dziewczyną, chciała dokończyć, ale te słowa jeszcze nie potrafiły przejść jej przez gardło. Wszystko było dla nich obojga nowe, trudne do poukładania sobie w głowie, ale próbowali, z całych sił pragnąc, żeby im wyszło. Josie zacisnęła drobną dłoń na splecionych ramionach Tony'ego, starając się dodać mu nieco więcej otuchy.

– Oczywiście, że się denerwuję – kontynuował Stark. – Spotkam się z moim eks przyjacielem, którego nie widziałem ponad dwa lata i co mam mu powiedzieć? Przy świadkach wybaczam ci, że nie powiedziałeś mi o tym, iż twój przyjaciel zamordował moich rodziców?

Harper sama była zaskoczona tonem, jakim Tony rozmawia o tak bolesnych rzeczach, ale przewałkowali już ten temat na wszystkie możliwe sposoby i paradoksalnie, im mężczyzna więcej o tym mówił, tym lepiej znosił cierpienie. Josie mogła przynajmniej na moment odetchnąć z ulgą, że dziesiątki nieprzespanych nocy nie poszły na marne i mężczyzna, na którym tak bardzo jej zależy, wychodzi na kolejną prostą.

– Myślę, że na początek zwykłe „cześć, Steve" wystarczy.


To be continued...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro