Rozdział 1 część 3
Rodzeństwo wolnym krokiem wkroczyło do ciemnego korytarza. Wyglądał jakby był wydrążony w skale, a przecież byli napowierzchni. Podłoga była śliska i pokryta nieznanego pochodzenia mazią. Łukowe sklepienie również zdawało się być pokryte dziwną podobną do płynu substancją. W całym tunelu cuchnęło śmiercią, a stęchłe powietrze utrudniało oddychanie. Kiedy drzwi się zatrzasnęły, korytarz spowiły niemal egipskie ciemności. Jedynym i należy przyznać skutecznym źródłem światła były mały jasny punkt na jego końcu. Nie dało jednak określić się odległości, w jakiej się znajdował. Ruszyli.
Rodzeństwo szło żwawym krokiem już ponad pół godziny, jednak zdawali się w ogóle nie zbliżać do celu. Tunel zdawał się narzucać im milczenie. Mieli wrażenie, że wraz z dźwiękiem nadejdzie coś złego. Może słusznie? Z czasem poziom mazi zaczął się podwyższać. Teraz, chlupotała im na wysokości łydek. Nie byłoby w tym nic specjalnie nieprzyjemnego gdyby nie to, że owa substancja powodowała okropne swędzenie skóry, tam gdzie obmywała ją od dłuższego czasu. Należy również dodać, że zapach śmierci i rozkładu nasilił się do tego stopnia, że uniemożliwiał oddychanie nosem. Zmuszał więc do wdychania powietrza ustami, co narażało człowieka na ataki różnych bakterii w większym stopniu.
Po godzinie, Dorian nagle się zatrzymał i zaczął nerwowo drapać w kostkę. Jego siostra, która wcześniej ledwo powstrzymywała się od tej czynności również zaczęła drapać swoje nogi poniżej kolan. Robiła to jednak znacznie delikatniej i ostrożniej niż jej brat. On robił to z szaleńczym zapałem i determinacją. Kiedy jednak opuścił nogę z powrotem do wody, by podrapać drugą, niespodziewanie wrzasnął. Rachel spojrzała na niego pytająco.
– Przestań się drapać! – niemal krzyknął. – To jakiś żrący kwas! Pali jakbym włożył ją do ognia.
– Podejdź bliżej to zobaczę jak wygląda i ocenię jej stan. – zachęciła go Rachel.
Chłopak pokuśtykał do niej z malującym się na twarzy bólem. Podniósł nogę trochę wyżej, tak aby siostra mogła bez przeszkód ją obejrzeć. Ta na jej widok wykrzywiła twarz w grymasie. Widać było, że z trudem powstrzymuje odruch wymiotny. Skóra na stopie wydawała się żyć własnym życiem. Była różowo-zielona i widocznie falowała, tak jakby coś w niej siedziało i nieustannie się ruszało. Nie można było przeoczyć tego, że zaczynała coraz obficiej krwawić. Dziewczyna spojrzała na swoje łydki. Ich wygląd pozostawiał wiele do życzenia, lecz prezentowały się znacznie lepiej niż zdarta do żywego kostka Doriana.
– Co robimy? – zapytał chłopak. – Ściany też są tym czymś usmarowane.
– Jak to co? – zdziwiła się Rachel. – Idziemy dalej!
– Ale jak ja mam iść?
– Normalnie! Staraj się nie zanurzać stopy i opieraj się na ścianach. Wprawdzie one też są niebezpieczne, ale nie aż tak, jak gigantyczne ilości płynu na podłodze.
– Spróbuję, ale za dużych prędkości to ja nie osiągnę.
– Nieważne. Najważniejsze jest to, że będziemy się ruszać, a co za tym stoi, wyjdziemy stąd.
Ruszyli dalej. Sekundy zdawały się być minutami, a minuty całymi godzinami. Po jakimś czasie znacznie przybliżyli się do światła. Tymczasem ono nagle zaczęło mrugać, po czym niknęło. Jednak nie zrobiło się ciemniej. Parę metrów dalej poziom wysokości mazi gwałtownie zaczął się obniżać. Już po parunastu minutach ustali na suchej jak wiór, kamiennej podłodze.
Rachel oddychając ciężko, oparła się na kolanach. Strach przed okropną śmiercią w cuchnącej mazi powoli zanikał. Miała nadzieję, że jej bratu nic nie będzie. W końcu przecież ktoś tam na nich czeka. Ktoś, kto będzie potrafił pomóc, ktoś, kto wszystko im wyjaśni. Przymknęła oczy, po cym ponownie je otworzyła. Mimowolnie skierowała wzrok na cierpiącego Doriana. Biedak siedział na posadzce z zaciśniętymi z bólu powiekami. Strugi potu spływały mu po karku, a policzki robiły się niezdrowo czerwone. Miał gorączkę, co oznaczało jedno – wdarło się zakażenie. Mruknęła z dezaprobatą, po czym powoli się wyprostowała. Otoczenie było ponure i szare.
– Rozejrzę się trochę. – mruknęła w kierunku brata. – Poczekaj tu na mnie.
Poczłapała korytarzem włócząc nogami. Kamień, kamień więcej kamienia. Jedyny obraz, jaki mogła obserwować. Zrezygnowana szła patrząc na swoje poparzone stopy, nie zwracając uwagi na to, co ją otacza.
Nagle poczuła na karku ciepłe, stęchłepowietrze. Przerażona powolutku obróciła głowę. Napotkała wzrok wielkiegomonstrum, siedzącego we wnęce obok. Patrzył na nią z wyraźnym zainteresowaniem.Wrzasnęła, ile sił miała w płucach. Może ich przyszły opiekun był na tyleblisko, aby ją usłyszeć?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro