Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 część 2




Podczas gdy on majestatycznie się wił, rodzeństwo odnosiło coraz większe sukcesy w kwestii wstawania. Nie tylko się podnosili, ale również stawiali pierwsze niepewne kroki. Należało przyznać, że taki świeżo wykluty organizm bardzo szybko się przystosowywał. Prawie pewne było, że choć częściowo spowodował to straszny gad i wywołany przez niego strach.

Jednak jego wielkie wejście zostało zrujnowane właśnie przez jego osobę. Poślizgnął się na gładkiej powierzchni i z łoskotem runął na ziemię, budząc przy tym pobratymców. Drugi wąż rzucił się na niego i swym długim cielskiem przygniótł go do podłogi. Unieruchomiony potwór próbował jeszcze przez chwilę wstać, lecz ciało tego, który go pilnował okazało się cięższe i wkrótce musiał się poddać. Teraz jedyne co mógł robić, to patrzeć się głodnym wzrokiem na swoje niedoszłe ofiary, które stały i zszokowane świdrowały go wzrokiem.

Tymczasem złoty smok podszedł do nich i westchnął ze zrezygnowaniem.

– Widzę, że możecie już stać. To dobrze. – wydukał – Widzę również, że poznaliście już lepiej naszego drogiego Sozjena. Przy okazji dodam jeszcze, że ja mam na imię Tiadr, mój brat to Elenenis, a tamten oliwkowy wąż pilnujący brata to Mex. Wszyscy przepraszamy za zachowanie tego wiecznie głodnego, dziwnego gada. Tak prawdę mówiąc on nie musi jeść, ale nie wiedzieć czemu uważa całkiem inaczej. Coś takiego zdarza się praktycznie za każdym razem. Na szczęście jeszcze nigdy nie osiągnął swojego celu. Może zmienimy temat? Jak zapewne wiecie, większość wyklutych, zaraz po wyjściu ze świątyni rozpoczyna normalne życie. Przy wyjściu czekają na nich ludzie, gotowi stać się ich rodziną. Jednak wasze życie będzie się znacznie różniło, ponieważ zostaliście wybrani do pewnej misji. Waszym zadaniem będzie wraz z kompanami uratować naszą krainę. O tym, że do naszej krainy przybył czarnoksiężnik kryształ was nie poinformował. Zanim zapytacie dlaczego, po prostu wam powiem. Wasz kryształ istnieje od około jedenastu tysięcy lat. Czarnoksiężnik przybył tu zaś zaledwie cztery tysiące lat temu, a kryształy nie są informowane na bieżąco. Nie potrafią przyswajać nowej wiedzy. Nasz uzurpator o imieniu Ermof przyjechał, a raczej... cóż, przyskakał tu na swoim przeolbrzymim podobnym do węża wierzchowcu. Jego stwór porusza się za pomocą niezwykle potężnych skoków i tylko dzięki tej umiejętności udało mu się przedostać przez wielkie góry chroniące naszą krainę niczym mur. Czarnoksiężnik zamknął swojego pupilka w Wielkiej Świątyni, aby ten ją strzegł. Niestety ma to też swoje skutki uboczne. To monstrum tak ją zatruwa, że tysiąc lat temu przestali wykluwać się ludzie! Nasza mała świątynia nie jest w stanie utrzymać odpowiedniego zaludnienia w całej Meofazji. Człowiek musi wykluwać się przynajmniej raz na sto lat. Od czasu poprzedniego wyklucia z przyczyn naturalnych umarło dziesięć osób, podczas gdy żadna się nie wykluła! Teraz to niewiele, lecz jeżeli ta sytuacja się przedłuży zrobi się nieciekawie. Ermof chce jednak podjąć pewne działania mające sprawić, że w naszej świątyni zacznie pojawiać się dziesięć razy więcej osób. Potrzebuje do tego wielkiej ilości mocy, którą może zdobyć odnajdując kulę zmarłego mistrza, zawierającą jego olbrzymią moc. Znajduje się ona gdzieś w Wielkiej Świątyni. Gdy czarnoksiężnik ją znajdzie, zwróci się do ludności. Obieca im, że jeśli przysięgną mu wierność rozbuduje naszą świątynię, aby kraina nie stała się bezludnym pustkowiem. Jeżeli zaś odmówią, z nową mocą bez problemu zniszczy małą świątynię, poczeka aż tutejsza ludność wymrze, po czym ruszy na podbój innych krain. Waszym zadaniem będzie zebrać wszystkich trzech strażników i go powstrzymać. Widzę, że nie wiecie o kim mówię. To dziwne. Dowiecie się więc od swoich towarzyszy, których poznacie już niebawem. Teraz już czas na was. Powinniście stąd wyjść przed południem. Pierwsze drzwi znajdują się pod resztką waszego kryształu. Nie ma czasu na żadne pytania, więc proszę, nawet ich nie zadawajcie. Przed wyjściem czeka na was pierwszy towarzysz podróży. A tymczasem na nas już czas.

Stwory, tak jak się pojawiły, tak zniknęły. Znów były zwykłymi wzorami na witrażu, patrzącymi nieobecnym wzrokiem w obrane kierunki.

Teraz rodzeństwo musiało sobie radzić same. Ich pierwszym zadaniem było odnaleźć drzwi, dzięki którym mogliby wyjść z wielkiej sali. Według tego, co mówił Tiadr, znajdowały się one tuż pod resztkami ich kryształu. Znalezienie tego miejsca nie było jednak takie proste. Ich kryształ zostawił na ścianie tylko parę małych, niemal niezauważalnych kawałków. Należy również pamiętać, że sala była wielka, a dzieci nie były pewne w którym dokładnie miejscu upadły. Tak więc dokładne sprawdzenie ścian, milimetr po milimetrze, zajęło im dość dużo czasu. Jednak kiedy w końcu znalazły poszukiwane miejsce, ze zdziwieniem stwierdziły, że nie ma tam żadnych drzwi.

Rachel ostrożnie sprawdziła ścianę w poszukiwaniu choćby najmniejszej ryski. Nic takiego nie znalazła. Ten kawałek marmuru, wyglądał jak każdy inny. Niemożliwe było jednak to, że smok się pomylił. Odprawiał przecież już tysiące takich jak oni, a jednak przejścia nie było

– Mam pomysł! – stwierdził Dorian. – Może wystarczy porządnie uderzyć, lub popchnąć?

– Wątpię. Ale jeżeli koniecznie chcesz spróbować, nie będę ci bronić. – westchnęła dziewczyna, unosząc ręce w geście bezsilności.

Chłopak cofnął się o parę metrów, podreptał w miejscu, po czym z całym impetem ruszył na ścianę. Uderzył tak mocno, że prawie wybił sobie bark. Nie było jednak widać żadnej różnicy. Rachel pomacała ścianę, aby upewnić się, że nie powstała żadna ryska, która oznaczałaby, że coś się ruszyło. Nic.

– Och, proszę ścianko kochana, uchyl się choć na paręnaście centymetrów, abyśmy mogli przejść! – zmartwiona dziewczyna zaczęła błagać kawał marmuru. – Zrób to dla mnie proszę!

Spojrzała na brata. Dorian zrozumiał aluzję. Siostra chciała, aby on też zaczął błagać ścianę. Nikogo nie było w pobliżu, więc stwierdził, że może się poświęcić.

– Muszę? – upewnił się.

– Musisz – mruknęła Rachel. – Nikt inny tego nie zobaczy, a ja też nie zamierzam tego rozpowiadać.

– PROOOOSZĘ – jęknął.

Nic się nie stało. Nagle z witraża wyskoczył Mex z czymś dziwnym w paszczy, z hukiem lądując na ziemi.

– Pseplasam was baldzo, zapomnałem dac wam kluc. – wybełkotał niewyraźnie.

Wypluł przedmiot, który okazał się być małym, białym sześcianem na sznureczku.

– Bardzo was przepraszam, nie wiem jak mogłem zapomnieć o czymś tak ważnym – kontynuował wąż – Nigdy wcześniej coś takiego nie miało miejsca. Mam wrażenie, że stan Wielkiej Świątyni wpływa również na nas... ale do rzeczy. Ten mały przedmiot to klucz jednorazowego użytku. Gdy przyłożycie go do ściany, rozsypie się w proch, a ściana się otworzy. Gdy przejdziecie przez powstałe w ten sposób drzwi, natychmiast się za wami zatrzasną, uniemożliwiając powrót.

– Będzie to jedna prosta droga, czy może labirynt? – zapytał Dorian.

– Prosta droga. Dość długa, ale przejście nie powinno wam sprawiać trudności. Teraz naprawdę musicie się pospieszyć. Osoba, która na was czeka jest cierpliwa, ale nie należy wystawiać jej na próbę! No dalej, idźcie już, bo w tym tempie wiele nie zdziałacie!

– Spotkamy się jeszcze? – spytała Rachel z nadzieją w głosie.

– Mam nadzieję. W dniu triumfu.

Wąż po raz ostatni spojrzał na nich z zatroskaną miną i powoli się odwrócił. Bał się, że w tym nieprzewidywalnym świecie spotka ich krzywda. Westchnął cicho i ruszył na środek sali.

– Uważajcie na siebie. – westchnął cicho i skoczył ku witrażowi, aby ponownie stać się nieruchomym obrazkiem.

– Idziemy? – Dziewczyna spojrzała na brata.

– Nie mamy wyboru, ja pójdę pierwszy, a ty za mną, dobrze?

– Może być. – mruknęła w odpowiedzi.

Przyłożyli kluczyk do ściany. Ten przylgnął do niej, po czym zaczął puchnąć. Po chwili skruszył się w drobny mak, wydając przy tym cichy syk. Marmur rozstąpił się ukazując przejście.

Rodzeństwo wolnym krokiem wkroczyło do ciemnego korytarza. Wyglądał jakby był wydrążony w skale, a przecież byli na powierzchni. Podłoga była śliska i pokryta nieznanego pochodzenia mazią. Łukowe sklepienie również zdawało się być pokryte dziwną podobną do płynu substancją. W całym tunelu cuchnęło śmiercią, a stęchłe powietrze utrudniało oddychanie. Usłyszeli za sobą zgrzyt powoli zamykającego się przejścia. Kiedy drzwi się zatrzasnęły, korytarz spowiły niemal egipskie ciemności. Jedynym i należy przyznać skutecznym źródłem światła były mały jasny punkt na jego końcu. Nie dało jednak określić się odległości,w jakiej się znajdował. Ruszyli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro