Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 część 1

Stali przed piękną, białą willą okoloną zewsząd przez olbrzymie krzewy, pełne jasnoróżowych pączków. Piętrowy dom był obficie ozdobiony delikatnymi, płaskorzeźbami i dwoma balkonami – jednym malutkim i jednym dość pokaźnych rozmiarów. Tuż obok stała równie piękna stajnia, mogąca pomieścić około pięciu wierzchowców. Oba budynki znajdowały się na terenie olbrzymiego, zadbanego ogrodu. Każdy kamień, każda roślinka zdawała się być umiejscowiona według jakiegoś misternego planu. To niesamowite, schludne miejsce robiło wielkie wrażenie.

Niepewnie zbliżyli się do furtki. Damazy ze zdenerwowaniem przełknął ślinę. Czego tak otwarcie się bał? Poczekali kilka minut. Czyżby Daz mylił się mówiąc, że ktoś ich zauważy?

– Może wejdziemy? – zapytał Dorian, któremu stopa coraz bardziej dawała się we znaki.

Książe z niepokojem spojrzał na rodzeństwo. Dobrze wiedział, że nie mają innego wyjścia, jednak próbował odwlec tą chwilę.

– Jestem pewny, że nas zauważyli. – westchnął. – Jednak obawiam się, że czekają, aż przekroczę tą granicę oddzielającą jej dom i ogród od reszty okolicy. Poczekajcie chwilę, zanim wejdziecie. Ja pierwszy upewnię się, że nic nam nie grozi.

Dorian i Rachel zgodnie przytaknęli, próbując domyślić się źródła lęku Daza. Aefis żałośnie zarżał. On jeden chyba wiedział czego obawiał się jego pan.

Damazy otworzył furtkę i odważnie zrobił krok w kierunku domu Euchrambidy. Po chwili następny i kolejny. Nic złego się nie wydarzyło. Książę z ulgą odwrócił powoli, aby gestem przywołać dziewczynę i konia z chłopakiem na grzbiecie. Nie zdążył jednak nawet wykonać przywołującego gestu, gdy z niesamowitą prędkością, olbrzymie czarne cielsko przewróciło go na ziemię. Oczy Daza wołały o pomoc, jednak wargi odmówiły posłuszeństwa. Tuż nad skulonym ciałem mężczyzny stał wielki, majestatyczny stwór. Jego ciemna jak noc skóra nie była pokryta żadnym futrem, ani piórami, a jedynie odbijała światło słońca. Długie łapy monstrum zakończone były smoczymi pazurami, szyja umięśniona, podobna do końskiej, a ogon przypominał lwi, jednak był znacznie dłuższy, a sierść na jego końcu miała długość niemal pół metra. Duże, cienkie, psie uszy naznaczone były licznymi ranami szarpanymi i palonymi. Jego oczy, wielkie jak spodki, były żółto-zielone, zdawały się świecić. Źrenicą była krótka kreska kierowana ku Damazemu. Z pyska potwora wystawały dwa białe, długie kły, również skierowane ku twarzy Daza. To był właśnie Meofaz.

Stwór powoli zniżał swój pysk, świadomy, że jego ofiara nie ucieknie. Mężczyzna niemal odchodził od zmysłów, gdy nagle skrzypnęły drzwi domu Jednej z Pierwszych. Wielka bestia natychmiastowo zatrzymała łeb. Jedno z jej oczy powędrowała ku wejściu, lecz drugie nadal skupiało się na ofierze.

We framudze stanęła wysoka postać. Oparła się o klamkę i szeroko uśmiechnęła ukazując długie, białe kły i pozostałe zęby. Przerażone bliźnięta skamieniały. To była właśnie pani wiosny. Całkiem inna niż wyobrażały sobie dzieci. Niezwykle piękna, jednak budząca respekt i strach. Oczy kobiety były lekko skośne, w głębokim odcieniu zieleni, z kocimi źrenicami. Ciężko było oderwać od nich wzrok. Jej rzęsy były długie, a brwi cienkie. Białe włosy idealnie komponowały się z bladym, chłodnym odcieniem skóry. Euchrambida ubrana była w białą koszulę, włożoną w wysokie srebrne spodnie, które chowały się tuż pod kolanami w mocarne, szare buty na wysokim obcasie.

– Błagam, każ mu zostawić mnie w spokoju! – pisnął Damazy w jej kierunku.

– On nie jest moją własnością. – westchnęła rzucając bliźniętom szybkie spojrzenie, aby pokazać im, iż wie o ich obecności. – To mój przyjaciel, nie mam prawa mu rozkazywać.

– Przestań! On może umyślnie zrobić mi krzywdę! Nie wiem dlaczego od zawsze mnie nienawidzi, ale nie chcę przez to ucierpieć! – zaszlochał książę, po czym zaczął się denerwować. – Wiesz dobrze, że spełni każdą twoją prośbę, a tylko stoisz i nawet palcem nie kiwniesz! Niech ten twój głupi kundel przestanie!

Euchrambidzie wyraźnie nie spodobał się ton Daza, o nazwaniu Meofaza kundlem nie mówiąc. Jej twarz stężałą, lecz po chwili ponownie zagościł na niej przerażający uśmieszek. O ile jeszcze przed chwilą planowała poprosić święte zwierzę, aby zostawiło mężczyznę w spokoju, teraz jej plany uległy drobnej zmianie.

– Myślę, że mogę go poprosić... – postanowiła wzbudzić w nim złudną nadzieję. – Aby jedynie delikatnie cię ugryzł, a że jestem bardzo wspaniałomyślną osobą, dodam, że w ramię.

W oczach Damazego pojawił się nieopisany strach. Stwór niejednokrotnie go powalał, ale pani wiosny zawsze ratowała go z opresji. Pożałował, że podniósł głos i obraził rozjuszone zwierzę. Prawie zapomniał jak ten potwór jest dla Euchrambidy ważny.

– Proszę, nie! – jęknął, ale kobieta uciszyła go przecząco kręcąc głową.

– Przesadziłeś. Musisz ponieść stosowną karę. Zresztą, dzięki temu szanse, że zrobi ci krzywdę w czasie wyprawy są mniejsze. Wyładuje swoją rosnącą nienawiść.

Meofaz tylko na to czekał. Zawył triumfalnie i zatopił część jednego ze swoich kłów w ramieniu ofiary. Nieszczęśnik zaczął wrzeszczeć i wić się na ogrodowej dróżce. Jego krew zaczęła zdobić pobliskie kamienie. Stwór powoli wyciągnął przerośnięty ząb z ciała księcia, mrucząc przy tym uspokajająco. Zdał sobie sprawę, że przesadził. Usiadł na zadzie i przeniósł zakłopotany wzrok na swoją przyjaciółkę. Euchrambida ruchem dłoni kazała mu zachować spokój.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro