J.w
Sławomir Mentzen a kościół w Polsce i w polityce
Już ponad rok minął od wizyty Sławomira Mentzena na Kanale Sportowym u Krzysztofa Stanowskiego. Oczywiście zachęcam do obejrzenia całej rozmowy, a przede wszystkim fragmentu, na którym bazuję w tym tekście, zaczynającym się w minucie 99, w którym to gość przedstawia swój pogląd na wspominany temat.
https://youtu.be/Bd9hjFOulI8
Zacznijmy od odtworzenia stanowiska gościa. Fragment ten dzieli się na dwa podstawowe zagadnienia, które dość celowo mieszają się nawzajem, a które ja spróbuję opisać osobno:
1. Pytanie ogólne, o miejsce Kościoła w Polsce i o to, w co powinien móc on ingerować a w co nie
2. Pytanie o stosunek gościa do obecnych działań Kościoła
Ad 1. Według Sławomira Mentzena Kościół jest takim samym aktorem jak inne instytucje, powinny mu przysługiwać takie same prawa, jest silniejszy i ma większy wpływ niż inni aktorzy, bo istnieje 2000 lat, stąd jest oczywistym, że ma większe znaczenie niż instytucje liczące sobie 5 czy 20. Każda instytucja powinna mieć takie same prawa, to znaczy, że jeśli np. jakaś telewizja może promować określoną partię i potem w zamian dostawać od niej przywileje, gdy już pomoże im zdobyć władzę, to tak samo kościół powinien móc wpływać na politykę i nie ma powodu zrzucać wielkiej krytyki na jedną instytucję, gdy wszystkie pozostałe robią dokładnie to samo. W tym ujęciu aktorzy walczą o swoją pozycję w taki a nie inny sposób i próba ograniczenia możliwości takiej walki tylko jednemu z nich jest błędem, a nawet ,,dyskryminacją".
Ad 2. Jednocześnie mieszanie się kościoła w politykę jest dalece niestosowne. Wypowiedzi mówiące o tym, że każdy aktor powinien mieć takie same możliwości przeplatają się ze stanowiskiem, że ani kościół, ani telewizje, PZPN czy ktokolwiek inny nie powinien wykorzystywać swojej pozycji do wpływania na politykę. Kościół podejmuje wiele decyzji, które gość programu potępia, jak relacje Tadeusza Rydzyka z rządem, ignorowanie pedofilii itp.. Innymi słowy, Sławomir Mentzen dostrzega wiele wad współczesnego kościoła (,,mnóstwo rzeczy, które robią, mi się wybitnie nie podoba").
Podsumowując, z wypowiedzi Sławomira Mentzena wynika, że generalnie potępia on mieszanie się pozarządowych instytucji do polityki, wpływanie na polityków, pomaganie im w zdobyciu władzy w zamian za pieniądze, ulgi podatkowe czy inne przywileje. Tak samo jak w przypadku PZPN czy innych wspominanych w rozmowie firm, potępia on te zachowanie w przypadku Kościoła. Jednocześnie zauważa on, że próba ograniczenia tego prawa tylko kościołowi, a próba taka była proponowana przez prowadzącego, jest ,,dyskryminacją".
Stanowisko to najlepiej podsumujmy następującym cytatem: ,,Kościół nie powinien się zajmować braniem dotacji od państwa, nie powinien dawać się przekupywać politykom, całkowicie się z tym zgadzam, nie powinien tolerować, niestety częstej pedofili w swoich szeregach. Nie powinien koncentrować się na dobrach doczesnych (...). Natomiast, jeżeli mówisz o wpływie na politykę, czy na polityków czy na wyborców, to ma do tego takie same prawo, jak każda inna instytucja."
Podstawowym błędem tego stanowiska jest kwestia skali, na którą dość niemrawo próbował wskazywać prowadzący. Gdy tylko zwracał on uwagę na tę kwestię, gość natychmiast uciekał od tematu, skutecznie przenosił go na inny obszar, wiedząc, że inaczej nie obroni swojego stanowiska. Otóż, kościół w zamian za polityczną aktywność dostał na przestrzeni lat 76 tysięcy hektarów ziemi (Mentzem mówi raczej o tym, że Kościół odzyskuje to, co w przeszłości mu odebrano - ,,państwo to na ogół kościołowi w ciągu ostatnich 100 lat zabierało ziemię (...) i teraz z czasem oddają to, co wcześniej zabrali"), ma gigantyczny wpływ na społeczeństwo, cieszy się etyczno-moralnym monopolem. Żadna inna doktryna moralna czy ideologia nie jest tak powszechna, pozostałe są znane co najwyżej studentom filozofii, większość obywateli natomiast ma od urodzenia styczność z moralnością chrześcijańską i zna tylko ją, co najlepiej widać u osób lewicowych, które z jednej strony odcinają się od wiary, ale w swoich postulatach kierują się i tak wartościami chrześcijańskimi, postulując ochronę zwierząt, pomoc uchodźcom, dbanie o słabszych i biedniejszych, o środowisko itp. - to stricte chrześcijańskie postulaty, które pokazują jak głęboko przesiąknięci jesteśmy tą doktryną, skoro wyznają ją także osoby rzekomo odcinające się od nauk Chrystusa. Innymi słowy, Kościół ma absolutny monopol i mnóstwo ludzi traktuje go jako ostateczny wyznacznik tego, co dobre, a co nie, i mówienie, że każda instytucja powinna być traktowana tak samo jest całkowitym ignorowaniem kwestii skali. Sławomir Mentzen gubi się nawet przy najbardziej niemrawych i nieprzemyślanych próbach zwrócenia uwagi na tę kwestię, podejmowanych przez prowadzącego.
,,Prowadzący: Ja szanuję go (Rydzyka). Tylko nie rozumiem, dlaczego trzęsie polityką.
Sławomir Mentzen: A czemu, nie wiem, Monika Olejnik trzęsie polityką?
Prowadzący: Nie wydaje mi się, żeby trzęsła w tym stopniu co Tadeusz Rydzyk"
Tu pojawia się problem mieszania się dwóch opisanych powyżej stanowisk. Gdy tylko pojawił się powyższy przykład, Mentzen argumentacją uciekł do tego, że nie podoba mu się działanie Rydzyka, podczas gdy pytanie dotyczyło zupełnie czego innego, a mianowicie skali wpływu na politykę. Gdy okazało się, że porównanie Rydzyka do Olejnik jest nie do obronienia, Mentzen natychmiast uciekł do odrębnej kwestii tego, czy wpływanie na politykę przez instytucje jest dobre czy nie, co jest łatwe do obronienia i pozwala wybić rozmówcy argument z ręki, bo wiadomo, że nie jest dobre. Jednak nie to stanowi problem, który próbował omówić prowadzący. Jednocześnie, w początkowej fazie rozmowy na ten temat Mentzen sam zaznaczył kwestię skali, podkreślając, że to oczywiste, że instytucja istniejąca w Polsce 1000 lat będzie mieć większy wpływ od innych.
I można by się tu rozwodzić, dlaczego kwestia skali jest tak ważna, ale tak się składa, że czas zdjął ze mnie konieczność robienia tego, bo przykład pojawił się sam, a co ciekawsze i całkiem satysfakcjonujące, Sławomir Mentzem sam stał się ofiarą swojego stanowiska. Mianowicie stosunkowo niedawno Facebook zbanował profil Konfederacji, o czym było dosyć głośno. To doskonale pokazuje, jak ważna jest skala szkodliwego zjawiska. Wyżej napisałem o monopolu Kościoła na kwestie moralne w Polsce, podobnie jest z Facebookiem jeśli chodzi o zdobywanie popularności w Internecie. Za oceanem ważniejszy od Fb jest Twitter, w Polsce jednak Facebook jest monopolistą, likwidacja strony Konfederacji to poważny cios, odebranie najlepszego internetowego źródła mogącego pomóc w dotarciu do wyborców. Oczywiście jest telewizja, można też po prostu pojechać w trasę, ale gdy mowa o jakże ważnym środowisku wirtualnym, sytuacja ma się tak:
1. Facebook.
*Przepaść, długo długo nic*
*Jeszcze trochę większa ta przepaść jest*
2. Ktoś następny, jakaś Albicla czy coś.
Stosując logikę Sławomira Mentzena powiedzielibyśmy, że nie powinno się uniemożliwiać artykułowania swoich poglądów osobom, z którymi się nie zgadzamy, że powinna być wolność słowa i tak dalej (Ad 2.), ale prywatna firma powinna mieć wolność decydowania o sobie, dokładnie tak samo jak każda inna, stąd jeśli małe portale mogą banować środowiska i poglądy, których nie chcą promować, to Facebook również powinien móc (Ad 1.).
Mam nadzieję, że jeśli do czytelnika nie przemawia przepaść między chrześcijaństwem a innymi wpływającymi na politykę instytucjami, to przemówi przepaść dzieląca Facebooka od innych portali. Umożliwienie ingerencji w politykę PZPN-owi, to tak jak umożliwienie zbanowania Konfederacji Naszej Klasie (wiem, że już nie istnieje), zaś zbanowanie Konfederacji przez Facebooka przypomina wpływ Kościoła na politykę. Monopol sprawia że nie, jednoznacznie nie powinniśmy postrzegać tak samo działań Kościoła i innych aktorów, a skala ich działań, siła, jaką sobą reprezentują, to bardzo ważny czynnik, od którego w omawianej rozmowie Sławomir Mentzen uciekał bardzo szybko, wiedząc, że nie obroni swoich teorii w jego obliczu.
Kościół jest jak matka, ale jej syn jakiś niemrawy...
Czytając o stanowisku Sławomira Mentzena, niektórym czytelnikom mogło przyjść do głowy pytanie: ,,Skoro dostrzega tyle złych zjawisk w kościele, czemu nic nie robi w tej sprawie?". Przyglądając się sytuacji w Polsce można odnieść wrażenie, że rozliczne problemy kościoła w największym stopniu obchodzą osoby spoza wspólnoty, zaś jej członkowie albo akcentują ich znikomość, albo wcale nie poruszają tego tematu. Stanowisko Sławomira Mentzena dobrze wyjaśnia taki stan rzeczy.
,,Kościół jest jak matka, może w pewnym momencie robić bardzo złe rzeczy, które mogą ci się bardzo nie podobać, ale to jest dalej twoja matka i musisz ją szanować"
W tym stwierdzeniu nie ma nic kontrowersyjnego, a nawet porównanie jest bardzo dobre, jako że wiara zajmuje miejsce bardzo wysoko w hierarchii wielu chrześcijan, stąd jeśli ktoś ogrom swojego życia, swoich postaw i działań opiera na jej nakazach, to nie jest niczym dziwnym że będącego jego częścią Chrystusa porównuje do rodziny. Problem pojawia się jednak w następnej części zdania:
,,i dlatego nie zamierzam atakować kościoła katolickiego razem ze środowiskami mu nieprzychylnymi, ale widzę olbrzymie problemy tej instytucji"
Skoro jesteśmy przy tym porównaniu, spróbujmy sobie wyobrazić matkę robiącą ,,bardzo złe rzeczy", na przykład regularnie upijającą się na ławce w osiedlowym skwerku. Ponieważ problemy kościoła nie biorą się z próżni, przyjmijmy że upija się ona, bo nie potrafi poradzić sobie z rozwodem (choć jest to kiepskie porównanie do powodów patologii w kościele). Regularnie sąsiedzi widzą ją pijaną na ławeczce, trochę zakłóca spokój, sprawia, że pozostałym mieszkańcom ciężko jest czerpać przyjemność ze spacerów w tym miejscu, za to czerpią przyjemność z wyśmiewania lub obrażania pijaczki. Tak jak w przypadku kościoła, problem matki jest tylko kolejnym ze źródeł niechęci do niej, wcześniej dla przykładu odcinała się od sąsiadów, obgadywała ich, blokowała dla zabawy korzystne zmiany na osiedlu podczas posiedzeń zarządu czy cokolwiek innego. W każdym razie, nie jest lubiana z wzajemnością. Jej syn dostrzega dwie rzeczy: po pierwsze, matka ma realny problem, po drugie sąsiedzi tkwią w realnym błędzie, mylą się w pewnych podstawowych kwestiach (w naszym przypadku, ,,środowiska nieprzychylne kościołowi" mylą się, odrzucając nauki Chrystusa i promując ideę świeckiego państwa).
I tu pojawia się dziwna reakcja. Syn widząc tę sytuację, decyduje się nie pomagać matce, udaje, że problemu nie ma, a jak któryś z oburzonych sąsiadów go przyciśnie (np. Krzysztof Stanowski w studiu), to przyznaje, że problem jest znaczny i realny po czym wraca do swoich spraw. Dlaczego? Otóż pomoc ta w oczywisty sposób obnażyła by go, okazało by się, nielubiani sąsiedzi mają jednak trochę racji, że rozwód to może i trudna sprawa, ale nie powód do szlajania się pijanym po osiedlu. Poza tym, co znacznie ważniejsze, przyznanie się do błędu i do bycia słabym w tej kwestii, automatycznie dałoby sąsiadom argumenty w sporze trwającym od lat - sąsiadka źle postępuje teraz, więc na pewno źle postępowała i dawniej, myliła się w sporze z innymi mieszkańcami.
Takie stanowisko jest o tle dziwne, że matka dla syna jest bardzo ważna, a może najważniejsza, zaś sąsiedzi według niego, jak wskazano, mylą się w podstawowych kwestiach, są nieogarnięci i leniwi (Sławomir Mentzen wielokrotnie wypowiadał się o ,,lewakach" w sposób infantylny i sugerujący, że ich zdanie nie za bardzo go obchodzi, a w każdym razie dużo mniej niż ,,matki"). Innymi słowy, syn jest gotów udawać, że problem niszczący ważną dla niego matkę nie istnieje, byle tylko nie okazało się, że nie obchodzący go w ogóle sąsiedzi mają rację.
Jeśli coś jest dla ciebie naprawdę ważne, dbasz o to niezależnie od opinii innych, szczególnie, gdy ci inni mało cię obchodzą. Na boku zostawmy kwestię, czy aby członkowie wspólnoty chrześcijańskiej nie mają obowiązku naprawiania jej błędów dla dobra ogółu, bo to odrębna kwestia, choć warto zaznaczyć, że dostrzeganie u bliźnich wad, rzeczy, które im bezpośrednio szkodzą, i ignorowanie tego, zdaje się być bardzo niechrześcijańskie, a wręcz pomaganie innym wbrew ich woli, jeśli widzimy, że sobie szkodzą, zdaje się być często słuszne, choć oczywiście podatne na wypaczenia.
Choć jest licho siedźmy cicho
Okazuje się, że takie podejście jest bardzo powszechne, zastanówmy się więc, dlaczego? Dlaczego śmiejąc się i nie traktując poważnie ideowych przeciwników, przejmujemy się ich zdaniem tak bardzo, że jesteśmy gotowi poświęcić lub zaryzykować utratę czegoś dla nas ważnego, byle nie dać im pożywki. Wyróżnię dwa powody: ten podstawowy, oraz ten polityczny.
Zacznijmy od tego politycznego, dla tego tekstu ma mniejsze znaczenie, więc omówmy go szybko. Otóż: może się nam podobać lub nie, że jedni i drudzy wpływają na politykę, że telewizja wpływa na politykę, że kościół wpływa, że zagraniczne korporacje wpływają, że Unia Europejska chce wpływać na naszą politykę. Może się nam to nie podobać, ale taki jest fakt. Konfederacja jest przede wszystkim partią polityczną, która chce mieć jak największe poparcie, więc będzie używać do tego takich narzędzi, jakie dają zwycięstwo. To obserwacja pierwsza. Druga obserwacja jest taka, że PiS nie będzie rządził wiecznie, a wiele wskazuje na to, że gdy kolejny raz straci władzę, to odejdzie już na dobre, a w każdym razie na długo, bo zostawi kraj w takiej ruinie, że będzie się musiał wizerunkowo i kadrowo bardzo zmienić. Takie przewidywanie co do ruiny oczywiście wynika z przekonania, że obecne rządy są tragiczne i prowadzą do ogromnych problemów gospodarczych, nie ma tu miejsca na uzasadnianie tego przekonania, zresztą zrobiło to już dostatecznie dużo osób, na przykład, może go kojarzycie, Sławomir Mentzen. Trzecia obserwacja jest taka, że odejście PiS-u nie zmieni: a) tego, że jest w Polsce wielu prawicowych, konserwatywnych wyborców, i b) tego, że Kościół nadal będzie chciał mieszać się w politykę, powiększać swoje wpływy itp.. Połączenie tych trzech obserwacji prowadzi do oczywistego wniosku: jeśli PiS nie będzie kupował poparcia w kościele, to chętnie zrobi to Konfederacja. Na dzień dzisiejszy są pewnie zbyt małą partią, by mogli zadowolić przyzwyczajony do znacznych sum kościół, ale jeśli po upadku PiS-u zdołają przejąć istotną część jego wyborców, będzie musiało dojść do spotkania i wiele wskazuje na to, że dzisiejsza całkowita bierność w kwestii problemów kościoła bierze się z tego, że Konfederacji (jako partii politycznej) nie obchodzi to, czy w kościele jest dobrze czy źle, a zależy im na tym, by krytyką nie odbierać sobie szansy na owocną dla obu stron współpracę - dla nich władza i być może nawet miliony dodatkowych wyborców, dla kościoła więcej odkupywanych od państwa z 99% zniżką, odbieranych mu przez ostatnie sto lat ziem. Ten powód bierności jest w zasadzie optymistyczny, polityka rządzi się swoimi prawami i układanie się z kim popadnie nie budzi pewnie emocji. Jedynym, co może niepokoić jest to, że chrześcijanie, którym ,,wybitnie się nie podoba" wiele rzeczy robionych przez kościół, przedkładają interes polityczny ponad stan chrześcijaństwa w Polsce.
Ale Konfederacja to garstka polityków, podobny argument nie może odnosić się do innych osób chowających głowę w piasek, gdy słyszą o patologiach polskiego kościoła - a są takich osób miliony. Drugim powodem jest to, że stawka w tej grze jest wysoka. Nie jesteśmy odciętym od świata zakątkiem, napływają do nas inne idee, inne wartości, bardzo często sprzeczne z tymi katolickimi. Ktoś przyjmujący takie idee, kulturę indywidualizmu, sprzeciwiający się byciu ograniczanym, będzie np. przeciwny zakazowi aborcji, który to zakaz jest w pełni promowany przez kościół, przynajmniej polski. Prawo natomiast może albo przyzwalać, albo nie i prawo to będzie dotyczyć obu stron tak samo, stąd musi wydarzyć się ,,bitwa", o to, czyja ideologia okaże się ważniejsza. W tej bitwie przyznanie, że faktycznie kościół nie powinien mieszać się do polityki, że powinien rozliczać pedofilów, że nie powinien być ponad prawem, bo to nieuchronnie prowadzi do pychy, która jest głównym grzechem według chrześcijaństwa - przyznanie tego jest oddaniem przyczółku, ulicy, ufortyfikowanego budynku w walce o to, jakie wartości będą kształtować nasz kraj. A zaznaczmy, że wartości zachodnie, ,,lewackie", są przedstawiane jako mogące wprost spowodować upadek naszego kraju, promujące rozpustę, pustkę moralną, więc nie walczymy o to, czy będzie lepiej czy gorzej, a czy w ogóle będzie. Siedząc w oblężonym, podpalanym zamku, to, czy dowodzący obroną kapitan jest pedofilem bardzo traci na znaczeniu. W efekcie wiele jest osób zaprzeczających (przede wszystkim przed samym sobą) istnieniu jakichkolwiek błędów w kościele, lub wskazujących na ich minimalne znaczenie, gotowych akceptować te błędy, a nawet akceptować coraz to bardziej skrajne stanowiska, co widzimy w ostatnich latach, by nie dać przestrzeni do walki drugiej, złej stronie. Idealnym przykładem tego niech będzie poniższa wypowiedź (3:16 - 3:47), w której na pytanie o to, czy wybieranie sołtysem kogoś ukaranego za tuszowanie pedofili jest właściwe, odpowiedź brzmiała: ,,ja internetów nie oglądam, więc nie wiem" (tak jakby to ,,internety" sobie wymyśliły tuszowanie pedofilii).
https://youtu.be/haGaS5P1w8M
Osobną kwestią może być poczucie odtrącenia. Silne przywiązanie do chrześcijańskich wartości przede wszystkim dotyczy starszych, starsi ludzie natomiast są często ignorowani w nowoczesnym świcie, w czym zresztą nie ma nic szczególnie dziwnego, to raczej oczywiste, że przyszłość dba przede wszystkim o młodych, którzy ją budują. Dla młodych są podróże dookoła świata, nowoczesna technologia, szerokie perspektywy rozwoju, swoboda i droga do pięknego życia, dla starszych jest kilka uniwersytetów trzeciego wieku na krzyż i domy spokojnej starości. Nie dziwota, że nowoczesny świat niemający wiele do zaoferowania starszym, budzi ich niechęć, może dlatego że wspominają swoją młodość, pozbawioną tych wszystkich wygód, które mamy my; młodość, w której nie mogli o sobie decydować, a los postanowił, jak będzie wyglądać ich życie i kim będą. Mając takie poczucie, nie czują jednocześnie szacunku ze strony młodych, czasem słusznie, stąd pewna niechęć do wygód, jakie się młodym zapewnia. Krytyka współczesnego świata przez kościół świetnie się w to wpasowuje. Dla starszych kościół jest miejscem, w którym są traktowani priorytetowo, czują się tam dobrze, często (np. Radio Maryja) jest to dla nich jedyna forma kontaktu społecznego (nazywanie tego Rodziną Radia Maryja jest jakże trafne). Krytyka konsumpcjonizmu, odrzucania chrześcijańskich wartości i wstrzemięźliwości, pogoń za karierą zamiast budowania rodziny i tak dalej - ile sensu naprawdę w tym jest, nie ma znaczenia, ważne, że kościół upodmiotowił odtrąconych starszych, a jednocześnie potępia wiele cech nowoczesnego świata, świata obcego ludziom starszym i postrzeganego przez nich z niekiedy niechęcią. Jaki jest efekt - osoba czująca, że jest odtrącona, którą jednak ktoś się zainteresował, okazuje się być gotowa zignorować wszelkie niepokojące informacje, jakie napływają na temat dobroczyńcy. Nie ma co się dziwić, że ktoś starszy z małej wsi nie wspiera lewicowych ruchów, bo w jego wsi kościół może być centrum życia społecznego, a lewicowe ruchy i tak go nie uwzględniają, a często wyśmiewają. Zwróćcie uwagę, że tak samo jest z PiS-em. Myślicie, że do jego wyborców nie docierają informacje o tragicznych inwestycjach Sasina, łamania własnego prawa, ciągłego komplikowania prawa, walki z wolnymi mediami, wprowadzania dziesiątek nowych podatków? Do części - być może nie, ale większość jednak o tym słyszała, a mimo to każda taka afera zmniejsza poparcie PiS-u o w przybliżeniu 0%. Dlatego, że PiS upodmiotowił ludzi, którzy czuli się wykluczeni (czasem słusznie). Jednocześnie złe decyzje PiS wprowadza tak, by dotykały przede wszystkim nie ich wyborców - skomplikowane prawo przeszkadza przedsiębiorcom, opodatkowuje się głównie bogatszych, a media którym utrudnia się działanie to i tak nie media, które oglądają ich wyborcy. Poza upodmiotowieniem jest też okazja po prostu do odegrania się. Mając poczucie, że przez lata rządziły partie, które ich ignorowały, wyborcy PiS-u z radością przyjmą informację, że ci, którzy na partie głosowali, będą płacić większe podatki, a podatki te pójdą na świadczenia dla nich. W efekcie pół milina Euro dziennie (Turów) to dobra cena za to, by poczuć się upodmiotowionym, by dopiec tym, którzy nas w przeszłości ignorowali - taka jest demokracja, skoro mamy ustrój, który wmówił jednostkom podmiotowość, to nie dziwmy się, że jednostki będą chciały, by ciągle zabiegano o ich zdanie i uwagę, jakimi tłumokami niemającymi nic mądrego do powiedzenia by te jednostki nie były. Bezpośrednim efektem są najwięksi nieudacznicy na wysokich stanowiskach, których błędy są wyjaśniane w TVP w jakikolwiek sposób, niekoniecznie wiarygodny czy jakkolwiek spójny, w jakikolwiek, bo odbiorcy sami chcą wmówić sobie prawdziwość tej argumentacji, wmówić sobie, że to tylko szczekanie opozycji a pan minister na pewno tak naprawdę dobrze się spisał. A potem obejrzeć sobie relację z protestu, pośmiać, jak protestujący są rozganiani przez policji, radując się jakże żałosną iluzją, według której PiS szanuje swoich wyborców i działa dla ich dobra. Z kościołem jest tak samo, ksiądz-pedofil, który będzie o nas zabiegać, jest lepszy od kogoś uczciwego, kto nie wie nawet o naszym istnieniu. W zamian za podmiotowość, uwagę, przekonywanie że starszym ludziom należy się szacunek, że są wspaniali i zasługują na godne życie - za to warto rzucić Rydzykowi kopertę z pieniędzmi i całować ręce, przymykając oczy na wszelkie złodziejstwa, tym bardziej, że na tych złodziejstwach i tak tracą tylko ci, których nie lubimy (a przynajmniej tak się nam wydaje).
W czym problem?
To pytanie w kontekście kościoła może się komuś wydać zasadne. W końcu wiele jest głosów mówiących, że to właściwie dobrze, że kościół nie rozwiązuje swoich problemów, że jest odklejony od rzeczywistości i nie próbuje się oczyścić. Im więcej takich akcji, im większa bierność, im więcej tuszowania pedofilii, tym szybciej ludzie odejdą od kościoła, wskaźniki spadają z roku na rok, a jak katolików będzie już dostatecznie niewiele, to przestaną mieć polityczne znaczenie, kościół nie będzie mógł już rozstawiać polityków po kątach.
Problemy z takim podejściem są dwa: po pierwsze, jak rekordowo szybkie nie było by tempo odchodzenia od kościoła, to nadal dzieje się to bardzo powoli i będzie trwać jeszcze wiele, wiele lat, raz dlatego, że ludzi starszych jest bardzo dużo, a dwa, że długość życia się zwiększa dzięki medycynie. W efekcie możemy mówić o 20? 30? 70 latach? Zostawienie procesu samego sobie to bardzo kiepski pomysł. Po drugie, jak już wspomniałem, nie ma w tym kraju alternatywy dla chrześcijaństwa. Jeśli źle jest ci w domu, możesz uciec, ale jak nie masz pieniędzy by żyć, to jednak do nich wrócisz - rodzice drwiący z twoich marzeń i wmawiający ci że jesteś nieudacznikiem wprawią cię w mniejszy dyskomfort psychiczny niż życie pod mostem. Może ktoś uważa, że dla chrześcijaństwa jest alternatywa. Jeśli tak, zachęcam do napisania, jaka, chętnie się z nią zapoznam. Ateizm? Mówiąc, że jesteś ateistą, absolutnie jedynym, co przekazujesz, jest to, że nie wierzysz w istnienie jakiekolwiek boga. Za tym stwierdzeniem może iść dowolna ideologia, możesz być ateistą chcącym zrzucać zdeformowane noworodki z urwisk albo zapewniać im kosztującą setki milionów państwową opiekę, zależnie od tego, jakie wartości wyznajesz, ale ateizm sam w sobie nie determinuje tych wartości, odrzuca jedynie boskie pochodzenie tych religijnych (co, jak jasno wynika, nie wyklucza zgadzania się z nimi). A jeśli jednak na dzień dzisiejszy nie ma alternatywy dla chrześcijaństwa, to może lepszym od ślepego, instynktownego podążania za tymi wartościami, które akurat doraźnie wydają się nam słuszne, jest posiadanie stałego zestawu takich wartości, podzielanych przez jak największą część społeczeństwa, o których nauczają dobrzy, sami wdrażający te wartości w życie kapłani. Może właśnie oddzielony od państwa kościół, silny, liczny i szanowany, jest najlepszym co może stać na straży naszej moralności, tym bardziej, że obawy co do tego, jakie szkodliwe postulaty i wartości mogą przyjść do nas z zachodu jest chyba w pełni uzasadnione. Nie trzeba od razu chcieć państwowego zakazu masturbacji by zgadzać się z tym, że aborcja już po narodzinach dziecka to kiepski pomysł.
I co w związku z tym?
W tym momencie może pojawić się pytanie: A co on (Mentzen) miałby twoim zdaniem zrobić?
Otóż wyjaśniłem na czym polega źródło patologii w polskim kościele. Wynika ono z bierności jego członków, tego, że są gotowi akceptować te patologie, dostrzegając je, byle tylko nie dać poczucia satysfakcji drugiej stronie. Jednocześnie działania tejże drugiej strony są zupełnie bezowocne. Kościoła może absolutnie nie obchodzić, co na jego temat mówią lewacy, tak długo, jak wierni pozostaną niewzruszeni, co łatwo zapewnić antagonizując ludzi. Ponownie, identycznie jest w polityce. Żaden protest za rządów PiS-u nie przyniósł skutku, poza tymi, które wymusiły ustępstwa bardzo stanowczą postawą, jak strajk nauczycieli (ale te udane protesty to garstka). Protesty były bezowocne, bo protestowali wyborcy innych partii, zaś wyborcy PiSu byli wręcz uradowani, że rząd całkowicie olewa drugą stronę, bo po to na niego głosowali. Zmiana powinna przyjść od wewnątrz, przeciw PiSowi, oraz każdej innej partii, powinni protestować przede wszystkim jej wyborcy, bo to oni zawierzyli jej swój głos by w efekcie dostać coś sprzecznego z głoszonymi przez partię ideami (no chyba że wyborcy dostali właśnie to czego chcieli, wtedy problem leży w wyborcach liczących na dokuczanie osobom o innym stanowisku, nie w systemie). Protesty przeciw Kościołowi w Polsce wychodzą z zewnątrz, bardzo często nie mają też na celu poprawy sytuacji w nim, a po prostu odcięcie go od państwa - wielu protestujących deklaruje, że nie przeszkadza im samo to, że w kościele jest źle, a to, że jako niewierzący muszą mierzyć się z tego skutkami. Tym bardziej więc, jeśli celem protestujących nie jest poprawa, nie dziwota że kościół protesty te ignoruje. Zmiana musi przyjść od środka, a kto ma do niej doprowadzić? 80-letnie ,,mohery" przeżarte do reszty rydzykową propagandą, odklejone od rzeczywistości tylko trochę mniej od niego? Oczywiście, że zmianę w kościele mogą zainicjować tylko młodzi, odtrącając nastawienie starszych, domagając się czegoś więcej. A tak się składa, że Konfederacja jest najpopularniejszą wśród młodych partią, a Mentzen drugim najpopularniejszym politykiem w Internecie, z wielkim rozgłosem wśród młodych. Wystarczyłoby wykorzystać swoją popularność do zmiany podejścia młodych, do zachęcania ich, by działali, nie akceptowali rzeczy, które ,,bardzo mu się nie podobają" w kościele. Być może wtedy, z czasem, zaczęłoby to iść w dobrą stronę, być może zaczęłoby ubywać biernych staruszków, a przybywać młodych reformatorów, którzy zawróciliby kościół z drogi do pewnej zguby, jaką teraz podąża. Co mamy w zamian? - kościół jest dla mnie bardzo ważny (,,jest moją matką"), nie podoba mi się to, co się w nim dzieje, ale nic z tym nie zrobię, bo nie chcę pomagać lewakom. Swoją drogą jest dosyć komiczne, że Mentzen nie mówi głośno o błędach kościoła, bo nie chce ,,atakować go razem ze środowiskami mu nieprzychylnymi". ,,Razem" oznacza przyznanie, że środowiska mu nieprzychylne jednak wskazują na zupełnie prawdziwe błędy kościoła, a więc trochę racji jednak lewacy mają - dobrze wiedzieć. Wracając, młodzież oglądająca swojego idola w Internecie dostaje jasny przekaz - może i jest źle, ale nic z tym nie róbcie, bo druga strona by na tym zyskała. Nie występujcie przeciw złodziejstwu, pedofilii, mieszaniu się w politykę, bo nasi ideowi przeciwnych to wykorzystają, a poza tym i tak każdy miesza się do polityki, nie tylko kościół. Taką retoryką gwarantujemy sobie, że kościół sam się nie naprawi - biskupi sami nie zrezygnują z bogactw i przywilejów, protesty z zewnątrz nie działają, protestów od wewnątrz nie ma bo to niedobra jest mówić źle o kościele.
Do czego to prowadzi? Otóż jeśli nic się nie zmieni, to znaczy jeśli z jednej strony kościół dalej będzie siedliskiem patologii, jeśli wiernych nadal będzie ubywać a ci, którzy zostaną nadal będą biernie się przyglądać, to pewnego dnia jednak dojdzie do władzy ktoś spoza wspólnoty, kto zechce się tym zająć. Być może swoją pychą kościół wyhoduje taką frustrację, że ten ktoś zdobędzie władzę właśnie rozkręcając kampanię wokół kwestii kościoła i utemperowania go. A jak już zdobędzie władzę to, kto wie, może nawet dotrzyma obietnicy. Da policji dostęp do akt duchownych, ograniczy pełną bezkarność Watykanu, zacznie głośno wytykać jak na każdym kroku kościół (i wierni) zaprzeczają naukom Chrystusa. Wtedy, mam dziwne wrażenie, Sławomir Mentzen będzie jednym z pierwszych, którzy będą protestował mówiąc, że to nasza wspólnota i nic wam do niej, sami powinniśmy rozwiązywać swoje problemy, nie powinniście się wypowiadać na obce wam tematy itp.. Sęk w tym, że tak już było, tak jest teraz. Teraz kościół rządzi sam sobą w 100%. w 100% decyduje, co, jak i przez kogo ma być nauczane na lekcjach religii, państwo nie wtrąca mu się do żadnych jego działań (PO też nie, rzucić od czasu do czasu tekst o piłowaniu katolików można, ale podczas ośmioletnich rządów ograniczaniem władzy kościoła zajęli się tak jak postawieniem Ziobry przed trybunałem stanu (sic)), państwo z radością sprzedaje mu grunty z 99% zniżką. Efekty? Po 30 latach takiego stanu mamy masowy odpływ ludzi z kościoła. Jest już pewne, że kościół (duchowni) sam się nie oczyści, więc albo kościół (wspólnota) go do tego zmusi, albo przyjdzie ktoś z zewnątrz, siłą zabierze władze i przy okazji suwerenność. Wtedy będą protesty, wymachiwanie pięściami i krzyczenie o ataku na wiarę, na tradycje i tak dalej. Ale czas by temu zapobiec jest dziś. Wydawało by się, że rozwód kościelny Kurskiego udzielony bez jakiegokolwiek powodu jest 1000 razy większym atakiem na tradycyjne wartości, niż tęcza na pomniku, bo to pierwsze wychodzi ze środka, a drugie jest tylko bezradnym pokrzykiwaniem kogoś, kto i tak nie jest częścią wspólnoty. Jednak tego, że Kurski postępuje wbrew naukom Chrystusa, jakoś zbyt wielu wyznawców Chrystusa nie krytykuje.
Bierni chrześcijanie sami kopią pod sobą dołek, albowiem albo będą obserwować trwającą wiele lat degradację ich własnej wspólnoty, albo prędzej doprowadzą do tego, że do władzy dojdzie ktoś spoza ich wspólnoty, kto siłą zmusi ich do zmian, przy okazji odbierając wiele z ich sprawczości. I skąd taka bierność? W przypadku Mentzena z chęci zdobycia władzy, w przypadku pozostałych biernych chrześcijan z lenistwa, zawiści, strachu przed wykluczeniem z otwartej, chrześcijańskiej wspólnoty za jedno złe słowo, z chęci doraźnej, szybkiej satysfakcji okupionej długoterminową, więc ledwo dostrzegalną stratą.
,,Ludzie walili by się młotkiem w palec znacznie częściej, gdyby ból występował dopiero po roku" - Sławomir Mentzen
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro