Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Dług

Krążyłam po sypialni, wciąż analizując rozmowę z Mentorem. Czyli taki był jego cel od początku. Najpierw na prośbę wujka Mira wykupił mnie i sprowadził do swojej posiadłości, a przy okazji upatrzył mnie sobie na potencjalną żonę. I potrzebny mu był do tego jakiś przeklęty sprawdzian składający się z siedmiu prób. Nie dziwiłam się, że do tej pory tak kręcił... Całość tej oferty brzmiała jak okrutny żart. Hrabia pewnie grał na zwłokę, żeby łatwiej mi było się oswoić z tą myślą i przyjąć jego ofertę. Dobrze to rozegrał, chytry lis. Liczył na wdzięczność z mojej strony i protekcję rodziców, którzy pewnie rzuciliby się mu w ramiona w podzięce za ratunek córki. Chytry plan, nie ma co.

Nagle zatrzymałam się w miejscu bo naszła mnie genialna w swojej prostocie myśl. No tak... To przecież takie oczywiste.

Nie trzeba panikować. Przecież wystarczyło tylko zrobić wszystko, żeby jak najgorzej wypaść podczas tych prób, tak by przekonać Mentora, że żaden ze mnie materiał na żonę! Prosty plan. Gdybym tylko mogła wiedzieć, jak będą wyglądać te całe próby, potrafiłabym ocenić oczekiwania hrabiego. Wówczas spróbowałabym jak najprecyzyjniej się w nie nie wstrzelić. Pytanie tylko, jak wyczuć Mentora, jak znaleźć drogę idącą w zupełnie innym kierunku, niż jego zamiary?

Tak czy inaczej postanowiłam że, gdy stanę już w obliczu pierwszego zadania, postaram się zrobić wszystko, aby pokazać się z jak najgorszej strony. To chyba nie będzie trudne, szczególnie że w niektórych sytuacjach należałam raczej do osób niezdarnych. Nie żebym była totalną fajtłapą, ale niezbyt dobrze radziłam sobie w kontaktach międzyludzkich, w urzędach czy na uczelni.

Urzędniczy, niemal bezduszny wzrok pani z okienka lub zza lady dziekanatu zawsze sprawiał, że czułam się okropnie. Jakbym była gorsza, nierozgarnięta. Tak samo było z profesorami, obojętnie czy były to kobiety czy mężczyźni, starsi czy młodsi. W relacjach z ludźmi ich wyższy status wywoływał we mnie automatycznie poczucie absolutnej niższości. Nie wiem skąd się to brało, jednak często miałam z tego powodu kompleksy, co wiązało się z dodatkowym stresem w życiu. W restauracji, w której pracowałam, również starałam się unikać szefowej. Nie bez powodu. Wiele razy oberwało mi się za nic, więc zazwyczaj schodziłam jej z drogi by uniknąć konfrontacji.

Czy z Mentorem będzie podobnie? Obawiałam się, że tak. Był starszy, bardziej doświadczony i z pewnością silniejszy nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Ja byłam jakimś tam nędznym pionkiem w jego grze i to on rozdawał wszystkie karty.

Tak czy inaczej wizja z góry powziętego postanowienia, aby zawalić każdą z postawionych przede mną siedmiu prób wprawiła mnie w nieco lepszy nastrój. Uspokojona swoim pomysłem przysiadłam na skraju łóżka. Jednego byłam pewna i tego będę się trzymać. Nie miałam zamiaru wychodzić za mąż za mężczyznę, którego nawet nie widziałam na oczy. Nie znałam go, był dla mnie zupełnie obcym człowiekiem. Czy hrabia miał zamiar w ogóle spotkać się ze mną twarzą w twarz? Zapewne przed ślubem tak. Chociaż oczywiście nie przyjmowałam takiej możliwości. Byłam ciekawa i jednocześnie obawiałam się tego, co miał na myśli mówiąc, że będzie dążył do zawarcia małżeństwa. W jaki niby sposób miałby to robić?

Akurat. Zapomnij. Choćbyś był cholernym księciem na białym koniu, nie wyjdę za ciebie.

Gdyby tylko Sandra była obok, na pewno podniosłaby mnie na duchu i udzieliła jakichś rad. Ona to zawsze miała łeb na karku.

Usłyszałam za drzwiami, że pani Helenka woła mnie na kolację. Westchnęłam i opuściłam sypialnię, która w przeciągu krótkiego pobytu w pałacu stała się moim azylem. Jesienne słońce już dawno zaszło, spowijając korytarze w szarych cieniach. Odnalazłam jadalnię, w której obecny był tylko młody, brązowowłosy ochroniarz oraz barczysty i łysy. To oni jechali ze mną w samochodzie. Wstali od stołu, kiedy mnie zobaczyli.

— Przyłączy się pani? — zagadnął z uśmiechem ten z ogoloną głową. — Są steki — dodał z wyraźnie zadowoloną miną i potarł dłonie z niecierpliwością. Chyba właśnie poznałam największego łasucha w stadzie.

— Yyy... Tak... Chętnie — wydusiłam.

W dziwnym skrępowaniu usiadłam na przeciwko mężczyzn, co chwilę zerkając na nich spod rzęs. Obaj wydawali się mieć na oko jakieś trzydzieści kilka lat. Łysy nie przestawał się uśmiechać do swojego szybko pomniejszającego rozmiary steka, za to z oczu jego towarzysza bił jakiś ciągły smutek.

Zjedliśmy w ciszy. Mężczyźni nie odzywali się już więcej do mnie, a ja postanowiłam pójść za radą tego najstarszego ochroniarza i nie szukać sprzymierzeńców pośród ludzi Mentora. I tak by się o tym dowiedział. Nie potrzeba mi było dodatkowych problemów. 

Po skończonym posiłku razem z ochroniarzami wyszłam z jadalni. Oni skierowali się na dół, a ja ruszyłam po schodach na górę. Kroki mężczyzn ucichły, kiedy z dołu dobiegł odgłos zamykamych drzwi. Przystanęłam na korytarzu. Za oknem zapadła już czarna noc, a jednocześnie cały pałac pogrążył się w cichym śnie. Nie było słychać żadnych głosów czy kroków. Zupełnie jakby dom opustoszał.

Cały wieczór, całe godziny  przesiedziałam samotnie w sypialni, myśląc i planując. Ale ile można? Korciło mnie, żeby wymknąć się na zwiedzanie pałacu, może przy okazji dowiedzieć czegoś więcej o panu tego domu. Gdyby hrabia miał coś przeciwko, chybaby mi o tym powiedział? Strasznie nudziło mi się w czterech ścianach i tej klatce niepewności. Ruszyłam więc pustymi korytarzami, pochłaniając ciekawskimi spojrzeniami wszystkie obrazy, portrety i dzieła sztuki. Nie... Ten dom to było jedno wielkie dzieło sztuki. Pałac hrabiego od muzeum odróżniał jedynie brak charakterystycznego zapachu dla takich miejsc.

Nie znosiłam tej woni. Kojarzyła mi się z licealną wycieczką do muzeum obozu koncentracyjnego. Nawet teraz wspomnienie baraków i upchniętych w wielkiej klatce tysięcy butów należących kiedyś do nieżyjących już ludzi wprawiło mnie w przygnębienie. Przerażało mnie to, że w każdym z tych przedmiotów zaklęta była historia jednej, konkretnej osoby. Tragiczna historia.

Te ponure rozmyślania, ta przygnębiająca atmosfera... To wszystko przez ten cholerny pałac. W murach tego budynku było coś niepokojącego, jakiś mrok, jakaś tajemnica, która z jednej strony mnie odpychała, a z drugiej przyciągała. Zupełnie tak jak Mentor.

On też nie miał w sobie nic, co mogłoby mnie do niego ciągnąć. Był arogancki, bezczelny i irytująco nieodgadniony. No właśnie... Być może ta jego tajemniczość stanowiła ten magnes.

Coś mi mówiło, że jeśli chcę wyjść z tego wszystkiego cało, powinnam trzymać się od niego z daleka. Pod każdym względem.
Tak, ten mężczyzna coś ukrywał więc lepiej było nie węszyć wokół jego spraw. Tak jak radziła mi pani Helenka.

Nocą wnętrza pałacu spowijał mrok, który wzmagał poczucie zagrożenia i czyhającego za rogiem niebezpieczeństwa. Już zaczęłam żałować, że zachciało mi się nocnych wycieczek. Tak jakbym ostatnio narzekała na brak wrażeń w życiu. Dotarłam do uchylonych szerokich drzwi, za którymi znajdowało się jakieś przestronne pomieszczenie, chyba salon.

Na niepewnych nogach wkroczyłam do środka i rozejrzałam się. Pośrodku rozwartą paszczą straszyło puste palenisko kominka. Ponad głową jak omen zwisał ciężki kryształowy żyrandol. Wątłe przebłyski światła padające z okien odbijały się od szkiełek, tańcząc na suficie oraz przeciwległej ścianie.

Podeszłam do wysokich szklanych gablot, w których poustawiano porcelanowe i kryształowe przedmioty, szkatułki, skrzynki i różne inne bibeloty, zapewne kolekcjonowane przez całe wieki. Na pierwszy rzut mojego laickiego oka mogłam stwierdzić, że przedmioty te były bardzo stare i cenne. W innej gablocie poustawiano w rzędzie jakieś księgi i albumy, jednak z rozczarowaniem odkryłam, że szafka została zamknięta na klucz.

Rozglądałam się po wszystkich kątach z zaciekawieniem. Wspaniałe meble, aksamitne karmazynowe sofy i fotele zachęcały, by chociaż przez chwilę nacieszyć się ich miękkością. Jednak tym, co najbardziej przykuło moją uwagę były niepozorne, dla innych może nieistotne parapety w wykuszowych oknach. Uwielbiałam ten element budownictwa, i zawsze chciałam mieć taki swój przytulny parapet, stworzony idealnie do jednoczesnego czytania i kontemplowania pięknego widoku za oknem. Dłuższą chwilę siedziałam skąpana w blasku księżyca, wpatrując się w poszarzały nocny ogród i daleko położoną linię lasu.

Wciąż trudno mi było uwierzyć w to wszystko, co przez kilka ostatnich dni stało się z moim życiem. Co, gdyby Mentor mnie nie kupił? Co, jeśli trafiłbym w ręce tamtego? Bałam się nawet o tym pomyśleć, ale pierwszy raz poczułam przypływ wdzięczności do tego bezimiennego człowieka bez twarzy. Wykupił mnie. Zabrał stamtąd. Z przedsionka piekła, do którego mogłam trafić.

Po jakimś czasie, gdy już się nasyciłam spokojem płynącym z ciszy i samotności, zauważyłam, że w rogu salonu stał zamknięty drewniany fortepian. Miałam nieodparte wrażenie, że od lat nikt na nim nie grał. Hrabia jakoś nie pasował mi do tego instrumentu. Nie mogłam się powstrzymać i uniosłam wieko, po czym z ciekawości nacisnęłam klawisz. Niski, przeszywający dźwięk poniósł się po pustym salonie niczym pomruk odległej błyskawicy. Dreszcz przebiegł mi po karku.

Było już bardzo późno. Jeśli starodawny zegar stojący obok kominka nie kłamał, zbliżała się pierwsza w nocy. Postanowiłam jak najprędzej wrócić do swojej sypialni. Niestety nigdy nie miałam dobrej orientacji przestrzennej, a pałac miał mnóstwo korytarzy, klatek schodowych, schowków i pokojów. Dodatkową okolicznością niesprzyjająca był fakt, że za nic w świecie nie mogłam zlokalizować włączników światła. Błąkałam się dłuższy czas po pierwszym piętrze, niemal po omacku szukając schodów prowadzących na górę. Znajdowałam jedynie te, którymi mogłam dojść na parter.

Być może na dole znajdę właściwe przejście? Po omacku dotarłam do stopni schodów. Ale ze mnie fajtłapa. Zgubić się w pałacu, brawo Michalino. Sam Mentor by się zdziwił.

Kroczyłam znajomym korytarzykiem na pierwszym piętrze, próbując rozpoznać drzwi, które prowadziły do sali wejściowej. Stamtąd na pewno bym już trafiła. Wszechobecna ciemność nie ułatwiała mi zadania. Jak na złość wymacany w ciemności włącznik światła nie działał. Zaklęłam pod nosem. W panice po omacku próbowałam znaleźć klamkę, jednak drzwi były zamknięte. Moje serce dużo mocniej pompowało krew, a z oczu spłynęły pierwsze łzy. Panika owinęła się pętlą wokół moich płuc. Nie mogłam nabrać tchu. Po co mi to było...

Drgnęłam i pisnęłam krótko, kiedy nagle poczułam czyjąś rękę na swojej, a drugą chwytającą mnie od tyłu wokół talii. Zrobiło mi się słabo, lodowaty uścisk strachu uniemożliwił mi jakąkolwiek reakcję obronną. Stałam tak sztywno jak posąg, zapominając nawet o oddychaniu. Ręka na mojej talli przesunęła się i pociągnęła mnie bardziej, plecami wpadłam w czyjś tors. Spięłam się próbując bezgłośnie się wyrywać. Usiłowałam odsunąć to stalowe ramię, wykręcić się, odepchnąć. Jęknęłam w bezsilności.

— Błagam, puść mnie — wyszeptałam w ciemność.

— Spokojnie... To ja. Tylko niech się pani nie odwraca.

Zastygłam w bezruchu, kiedy
dobiegł mnie z bliska głos. Dziwnie obcy i jednocześnie znajomy.

— Co pani tu robi o tej porze? Chciała pani sobie pospacerować czy planowała uciec bez pożegnania? — usłyszałam szept tuż nad swoją głową. Przełknęłam ciężko ślinę i wypuściłam wstrzymywane powietrze z płuc.

— Ja... Prawdę mówiąc trochę się zgubiłam... — wydusiłam ze wstydem, próbując ukryć ogarniający mnie strach.

— Zgubiła się pani — powtórzył, a ja poczułam, że robi mi się gorąco.

Co za wstyd. Zachciało mi się nocnych spacerów po pałacu, to teraz mam. Co mnie podkusiło?

Widocznie hrabia pomyślał o tym samym, bo zapytał.

— Postanowiła pani urządzić sobie nocne zwiedzanie? Jak się pani podoba mój dom? — zagadnął, wciąż trzymając mnie w żelaznym uścisku. Czułam ciepło bijące od jego twardego ciała. — Mogłaby tu pani zamieszkać na zawsze? — mruknął mi do ucha.

— Nawet przez myśl mi nie przeszło — syknęłam.

Przełknęłam ślinę i spróbowałam się odwrócić, żeby choć przez chwilę, nawet w ciemności ujrzeć jego twarz. Nie pozwolił mi, blokując dłonią moją głowę. Nie zrobił tego boleśnie czy brutalnie, jednak mimo wszystko poczułam się upokorzona.

— Jeśli się pani odwróci, cały mój plan szlag trafi, a co za tym idzie nasza umowa będzie już nic niewartym wspomnieniem, nic nie znaczącym epizodem w moim i pani życiu. Chyba by pani tego nie chciała? Odnosiłem wrażenie, że postanowiła pani przyjąć moją ofertę, czyżbym się mylił?

— Nie, bo jeszcze ją rozważam — odparłam krótko, walcząc z urazą.

— Znakomicie. W takim razie proszę mi pozwolić się odprowadzić do sypialni. I dobrze pani radzę się nie odwracać. Zna pani historię żony Lota? — zapytał beztroskim tonem, poluzowując nieco uścisk. Nabrałam głębszy wdech.

— Tej, która odwróciła się aby oglądać płonącą Sodomę? — zapytałam, czując jak włącza mi się gen prymuski.

Nawet w takiej chwili moja natura kujonki musiała się ujawnić.

— Dokładnie tej — potwierdził Mentor.

— Zatem znam.

— To dobrze. Cieszę się, że nie muszę dwa razy powtarzać. I rad jestem, że w lot uchwyciła pani analogię — powiedział cicho, odsuwając się nieco ode mnie. Wciąż jednak trzymał rękę w taki sposób, aby w razie konieczności uniemożliwić mi odwrócenie się w jego stronę. Nie ośmieliłabym się tego zrobić, jednak hrabia widocznie wolał się upewnić. Nie ufał mi. Poczułam jak delikatnie kieruje mną w prawą stronę.
Niedawno ktoś mnie tak samo prowadził. Nie... Nie tak samo. Wtedy byłam prowadzona jak pies... Teraz... Nie mogłam znaleźć słów, nie umiałam określić swoich emocji. Bo niby jak nazwać taką sytuację? Daleko jej było do normalnych.

— Życzy pani sobie, aby ją odprowadzić pod same drzwi? — wymruczał Mentor, a ja wyczułam w jego głosie ślad rozbawienia.

— Byłoby cudownie z pańskiej strony — odparłam, również siląc się na żartobliwy ton.

— Być może tak będzie — odpowiedział, a ja nie wiedziałam, czy żartuje, czy mówi poważnie. Wolałam nie dopytywać, co dokładnie miał na myśli.

Szliśmy w milczeniu. To był bardzo dziwny pochód. Kroczyłam ze świadomością, że tuż za mną idzie ktoś, kto wyratował mnie z opresji, a jednocześnie sam mnie wciągnął w jakąś dziwaczną grę. Będąc już na drugim piętrze poczułam się pewniej dzięki miękkiemu światłu sączącemu się z okna na korytarz, więc miałam na tyle odwagi, by przechylić głowę nieco w bok.

— Pani Michalino, proszę patrzeć przed siebie — usłyszałam, jednak coś kazało mi się sprzeciwić. Spróbowałam mimo zakazu odwrócić głowę.

Czy to była głupota, wrodzona ciekawskość, czy coś innego? Nie wiem, jednak już za chwilę tego pożałowałam.

Mężczyzna wzmocnił uścisk i przygwoździł mnie gwałtownie do ściany, unieruchamiając mi głowę. Nie sprawił mi bólu, lecz sama bezwzględność jego reakcji mnie przeraziła. Oddychałam z trudem, poraz kolejny czując upokorzenie. Łzy zapiekły mnie w kącikach oczu. Wpatrywałam się tępym wzrokiem we wzory tapety skąpanej w szarym półmroku.

— Naprawdę chce pani zamienić się w słup soli? — wycedził, a mój kark owionął jego ciepły oddech.

— Dlaczego nie chce pan pokazać mi swojej twarzy? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

— Ponieważ chcę jak najdłużej poznawać panią na jak najbardziej neutralnym gruncie — odparł dziwnie suchym, naukowym tonem.

— Po co? Jaki w tym sens?

Milczał przez chwilę jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.

— Tak będzie lepiej. Inaczej mój plan się nie powiedzie, a pani stanie się dla mnie bezużyteczna — rzucił lekko.

Zabolały mnie jego słowa. Ubodły do żywego.

— Wie pan co? Jest pan jakiś nienormalny. To jest... Brak mi słów... Czym pan się różni od tamtego Niemca? Robi pan to wszystko, żeby mnie wystraszyć, żebym się pana bała. Jest pan oszustem i tchórzem, który boi się pokazać twarz — wydusiłam z trudem, bo wciąż przyciskał mnie do ściany.

— Jestem taki jak ten Niemiec, tak? Więc niby dlaczego chronię panią oraz pani rodzinę, a pani nie wyrządziłem jak do tej pory żadnej krzywdy? — zapytał  spokojnie tuż przy moim uchu.

— Bo czeka pan na odpowiedni moment?

Mentor parsknął krótkim śmiechem.

— Proszę mi wierzyć, nie mam zbyt wiele czasu na czekanie. Ale niestety, do tego, czego od pani oczekuję, potrzebny jest czas, nawet jeśli skrócony do minimum. Po pierwsze muszę panią sprawdzić, po drugie to pani musi zaufać mnie.

— Niby na jakiej podstawie? — prychnęłam.

— Przekona się pani o tym wkrótce, mam nadzieję.

— A jeśli ja nie chcę się przekonać?

— Cóż... Byłbym zawiedziony, gdyby tak było. Ale oczywiście ma pani do tego prawo. Ma pani prawo zostawić swój dług niespłacony — wyszeptał, zakładając mi za ucho kosmyk włosów.

Ta drobna, leciutka pieszczota sprawiła, że mimowolnie westchnęłam, przymykając oczy. Naraz jednak oprzytomniałam. Dług? Czy ja się prosiłam o porwanie? Czy to moja wina, że znalazłam się w takiej, a nie innej sytuacji? To on nie powinien oczekiwać zapłaty.

— Jest pan wyrachowany — skomentowałam.

— A pani bardzo szybko wydaje osądy o ludziach, a takie często bywają fałszywe. Proszę to przemyśleć, dobrze? Życzę pani dobrej nocy — mruknął, po czym zostałam bezceremonialnie wprowadzona do sypialni. Drzwi za mną zamknęły się z krótkim hukiem.

Nie miałam zamiaru stać się jego laleczką, zabawką, rozrywką czy czymkolwiek innym. Chciał gry, to będzie ją miał, ale spróbuję utrzymać się na planszy jak najdalej od niego. Bałam się tylko, że to ja stchórzę. Mentor wciągnął mnie podstępem w swoją grę, a w puli było życie moje i moich najbliższych. Nie mogłam przegrać tej rozgrywki, nie mogłam oddać jej walkowerem. Może i wyrwał mnie z opresji na prośbę przyjaciela, ale wciąż wydawał mi się wrogiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro