Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Oferta

Spojrzałam na ustawione przede mną wspaniałości. Wszystko zostało podane z dbałością o szczegóły, a jednocześnie było proste i niewyszukane. Rogaliki, bułeczki z kruszonką, zapiekane tosty. Z wahaniem spojrzałam na misternie zdobioną, złoto-kremową filiżankę. Wyglądała, jakby miała się rozpaść pod samym dotykiem moich drżących palców. Mimo obaw przelałam do niej parują kawę i zabrałam się za posiłek.

Przeciągałam śniadanie w nieskończoność, odsuwając od siebie moment powstania od stołu i udania się na rozmowę z "panem hrabią". W końcu wypiłam ostatni łyk zimnej już kawy i odstawiłam drżącą dłonią filiżankę na spodek. Przez chwilę w jadalni rozbrzmiewał brzęk uderzającej o siebie porcelany. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam przerażona. Tak naprawdę umierałam ze strachu, jakbym miała iść na spotkanie z samym diabłem. Nie było sensu dalej zwlekać i wystawiać cierpliwości szanownego pana hrabiego na próbę.

Czego on będzie ode mnie chciał?

To pytanie wciąż wisiało w moim umyśle, a wszystkie inne myśli krążyły wokół niego niczym planety wokół Słońca. Odpowiedź na to pytanie miała zaważyć o moim losie. Trudno, trzeba było się z tym zmierzyć. Nie miałam innego wyjścia.

Zauważyłam, że pałac był dziwnie opustoszały. Czy nie mieszkał tutaj nikt oprócz hrabiego, ochroniarzy i pani kucharki? Wydawało mi się, że na jednym z korytarzy przemknęła pokojówka. No tak. W takim wielkim domu na pewno pracowała służba, sądząc po tym, jak zadbany był. Poza tym właściciela na pewno stać było na cały zastęp pracowników.

Wchodząc po stopniach schodów zastanawiałam się, jak będzie wyglądała rozmowa. Czy w końcu go zobaczę? Może znów założy maskę? Świadomość nieuchronnego spotkania i bezpośredniej konfrontacji sam na sam napawała mnie dziwną grozą. Czy będzie uprzejmy? A może raczej pogardliwy lub złośliwy? Będzie mi groził, szantażował, składał niemoralne propozycje?

Na nic rozmyślania. Nigdy się tego nie dowiem, dopóki tam nie wejdę i sama się nie przekonam.

Weszłam na drugie piętro i zatrzymałam się, dając się ponieść zdenerwowaniu. Nogi drżały pode mną i ledwo byłam w stanie na nich ustać. Oparłam się ręką o ścianę, kiedy zza rogu wyszedł brązowowłosy ochroniarz, który mnie tu wczoraj przywiózł. Poczułam dziwną ulgę na jego widok. Jak do tej pory był dla mnie uprzejmy i nie dawał po sobie poznać, że traktuje mnie jak zakupioną przez szefa zabawkę lub coś gorszego.

— Dzień dobry. Mentor... — zawahał się. — To znaczy szef... Już na panią czeka — powiedział, podchodząc bliżej i lustrując mnie wzrokiem. — Wszystko w porządku? — zapytał.

— Tak, dziękuję — odparłam, chociaż wcale nie czułam się dobrze.

Ochroniarz odsunął się pod ścianę, aby mnie przepuścić. Wyminęłam go i ruszyłam korytarzem.

A więc czekał na mnie. Był tam.
Jak ten ochroniarz go nazwał? Mentor? Dość osobliwa ksywka.

Stanęłam przed drzwiami na przeciwko mojej sypialni. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Nic. Cisza. Zapukałam jeszcze raz. Rozejrzałam się na boki, ale ochroniarza już nie było.
Zdecydowałam się chociaż zajrzeć do środka, więc z duszą na ramieniu nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi.

Jak miałam się do niego zwracać? Panie hrabio? Brzmiałoby to co najmniej śmiesznie i absurdalnie. Określenia mentor i szef też nie wydawały mi się odpowiednie. Tak samo jak dwuznaczne pan.

Dziwne. W gabinecie jak się okazało nikogo nie było. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. W centralnej części pokoju znajdowało się ciężkie, drewniane biurko oraz czarny, skórzany fotel. Ściany zabudowane regałami dumnie pękały w szwach od setek książek i woluminów. Gabinet oświetlony był promieniami słońca padającymi przez wysokie, wykuszowe okno. Zerknęłam na parapet, na którym ktoś poukładał kilka poduszek, a obok nich stał koszyk z gazetami. Widok za oknem zapierał dech w piersiach. Ogród, nawet pomimo jesiennej słoty, w oparach mgły prezentował się przepięknie, nostalgicznie i tajemniczo. Nagle z lewej strony zauważyłam jakiś ruch i aż podskoczyłam ze strachu. Zaraz potem wypuściłam z ulgą powietrze.

To tylko zwykłe lustro. Jeszcze trochę, a zacznę bać się własnego cienia.

Odetchnęłam przeciągle i podeszłam do biurka. Mój wzrok przykuła koperta leżąca na blacie  i telefon tuż obok niej. Serce zabiło mi mocniej, a krew zaszumiała w uszach kiedy zrozumiałam, że koperta jest zaadresowana do mnie. Widniało na niej moje imię i nazwisko.

Sz. P. Michalina Domańska

Drżącą ręką chwyciłam kopertę i wyjęłam z niej zapisaną równym, nieco pochyłym pismem kartkę.

Pani Michalino,

proszę mi wybaczyć, że wybrałem ten sposób komunikacji. Z pewnych względów jest to konieczne. Mam nadzieję, że mimo wszystko uda nam się skutecznie porozumieć. Będę wdzięczny, jeśli odbierze Pani połączenie.

PS. Telefon nie wykonuje połączeń wychodzących, więc proszę nawet nie próbować.

Z wyrazami szacunku,
M.

Czy to miał być jakiś żart?

Otóż nie. Telefon leżący na biurku zawibrował, a w gabinecie rozległ się dźwięk przychodzącego połączenia. Zerknęłam na ekran. Wyświetlił się kontakt podpisany jako M.

W co ten facet sobie pogrywał?

Ciekawość zwyciężyła z irytacją. Z mocno bijącym sercem wzięłam smartfon do ręki i nacisnęłam zielony przycisk.

— Witam, pani Michalino. Cieszę się, że pani odebrała — usłyszałam głos w słuchawce.

— Czego pan ode mnie chce, panie M.? — rzuciłam od razu, nie siląc się na uprzejmości.

Postanowiłam nie owijać w bawełnę i nie dać po sobie poznać, że umieram ze strachu.

— Spokojnie, proszę się nie denerwować. Za chwilę wszystko sobie wyjaśnimy i ustalimy. Mam nadzieję — odpowiedział, a ja wyczułam w jego głosie leciutkie rozbawienie.

— Bawi pana mój strach? — rzuciłam, czując coraz większą złość. Byłam tak roztrzęsiona, że musiałam przysiąść na blacie biurka. Nie dałam mu odpowiedzieć. — Dlaczego nie spotka się pan ze mną twarzą w twarz jak normalny człowiek?

Mężczyzna dłuższą chwilę nie odpowiadał, jednak słyszałam ciche westchnięcie i jakby stuk odkładanej na blat szklanki.

— Dlaczego? Bo mogę, bo chcę, bo taki mam kaprys, bo nie jestem normalnym człowiekiem, przynajmniej jak na standardy współczesnego świata, a pani, jako mój gość, powinna się dostosować — oznajmił, a w jego głosie dało się teraz wyczuć chłód.

Niedobrze. Nie powinnam go prowokować. Ale ciężko mi było panować nad emocjami i słowami.

— Zapytam wprost. Dlaczego mnie pan kupił? — rzuciłam, walcząc jednocześnie ze strachem i urazą.

— Ależ czemu od razu takie ostre słowa... Kupił... Ująłbym to inaczej.

— Czyżby? Niby jak? — fuknęłam.

Mężczyzna zastanowił się przez chwilę, tak jakby z ostrożnością dobierał słowa.

— Powiedzmy, że zapłaciłem sporą sumę pewnym złym ludziom, żeby panią wypuścili na wolność.

— Wolność? — prychnęłam z niedowierzaniem. — To według pana jest wolność? Pan mnie tu przecież trzyma jak więźnia, więc o jakiej wolności tu mowa? Chyba o niewoli!

— I znów te niepotrzebne, radykalne określenia... I po co te nerwy? Pani Michalino... Aj, aj... — westchnął teatralnie.

— No nie powie mi pan chyba, że nie jestem tu więźniem — prychnęłam znowu.

— Jakim więźniem? Przecież w każdej chwili może pani opuścić mój dom. Czy ja panią gdzieś zamknąłem? Dobrowolnie tu pani przyjechała i jak dotąd nie podejmowała pani prób ucieczki, co jednocześnie pozwala mi sądzić, że przebywa tu pani z własnej, nieprzymuszonej woli — powiedział spokojnie, a mnie aż zatkało.

— To... To znaczy, że nie trzyma mnie pan tutaj siłą?

Mężczyzna roześmiał się, a ja nie wiedziałam, dlaczego ten śmiech wywołał we mnie dziwne uczucie sensacji w dole brzucha.

— A czy ktoś pani pilnuje, chodzi za panią? Czy trzymam panią związaną pod kluczem? Mój Boże, za kogo mnie pani uważa? — zapytał a w jego głosie zabrzmiało szczere zdumienie.

No właśnie. Za kogo?

— Ale sądziłam, że sprowadził mnie pan tutaj bo będzie pan chciał czegoś w zamian... — powiedziałam, zanim ugryzłam się w język.

No i po co wywołałam wilka z lasu? Sama się pchałam w tarapaty.

— A kto powiedział, że nie chcę?

Czyli jednak. Dochodzimy do sedna, panie hrabio.

— Więc może raczy mi pan wyjaśnić, o co panu chodzi? — zapytałam, nieświadomie przejmując elegancki ton wypowiedzi jakim posługiwał się hrabia.

— Z przyjemnością. Za chwilę przedstawię pani, jak wygląda sytuacja, w której się pani znajduje. Wówczas oceni pani, czy zasługuje na miano więźnia, a ja na strażnika więziennego, czy jednak warto zastanowić się nad innymi możliwościami. 

Możliwościami... O czym on mówił? Czułam, że wchodzimy na grząski grunt, gdzie powinnam być jeszcze bardziej ostrożna. Żadnych gwałtownych ruchów. Spokój.

— Otóż ma pani przed sobą dwie możliwości do wyboru — odezwał się hrabia. — Opuszczenie tego miejsca lub pozostanie tutaj na moich warunkach i zasadach... Za chwilę....

— Oczywiście, że wybieram pierwszą opcję! — przerwałam mu, zanim zdołał przedstawić swoją propozycję.

— Proszę mi nie przerywać i łaskawie wysłuchać do końca. Dzięki mnie nie jest pani teraz na usługach u jakiegoś szemranego Niemca czy kogokolwiek innego, więc chyba należy mi się odrobinę szacunku i wdzięczności — powiedział, a ja wyczułam, że po jego rozbawieniu nie było już śladu. Nie odzywałam się, czekając na jego dalszy ruch. On także milczał, jakby na przekór.

— Powie mi pan w końcu, czego chce? — wypaliłam.

— Nadal ten nieprzyjemny, buńczuczny ton — westchnął. — Jestem człowiekiem cierpliwym i tylko dzięki temu wciąż tutaj pani jest. 

Przewróciłam oczami. Wielki mi łaskawca...

— Chyba nie oczekiwał pan, że będę pana całować po rękach za wspaniałomyślne uwolnienie? — prychnęłam z przekąsem.

— Bez przesady. Jestem staroświecki, nie dałbym pani całować rąk. Chyba że na odwrót.

Co za impertynencja! Bezczelność!

— Pańskie niedoczekanie! Nie mam zamiaru pozwalać się dotykać... Nie będzie pan...

— Pani Michalino, to był żart — przerwał mi znowu rozbawiony.

Oddychałam szybko przez nos. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że krążyłam po gabinecie wyłamując sobie palce ze stawów.

— Ma pan doprawdy ciekawe poczucie humoru — sarknęłam. — Zdaje pan sobie sprawę, że nie życzę sobie...

— Do niczego nie będę pani zmuszał, niech się pani uspokoi — przerwał mi. — Wszystko będzie się działo za pani wiedzą i zgodą — rzekł, a mnie przeszły ciarki po plecach.

— Wszystko? Co ma pan na myśli mówiąc "wszystko"? To ja panu coś powiem! Nic się nie będzie działo! Słyszy pan? Nic! Przeliterować? — warknęłam dając się ponieść gwałtownym emocjom.

— I znów przechodzimy do sedna i momentu wyboru, a ja najpierw chciałbym przedstawić pani szczegółowo okoliczności, w jakich się pani obecnie znajduje. Zatem, pozwoli pani, zaczniemy jeszcze raz, od nowa...

Świetnie. Kawa na ławę i się żegnamy. Tyle mnie tu widziałeś. Hasta la vista i fora ze dwora. Moja stopa nigdy więcej nie postanie w tych przeklętych arystokratycznych włościach.

— Zatem, jak już przed chwilą wspomniałem, ma pani dwie możliwości, o których powiedziałbym więcej, gdyby mi pani tak nieuprzejmie nie przerywała co zdanie. Ale do rzeczy... Jeśli pani zadecyduje opuścić to miejsce, będzie musiała pani liczyć się z konsekwencjami w postaci niebezpieczeństwa ponownego porwania. Jak pani wie, jest pani poszukiwana w Lublinie, wkrótce i w całym kraju, a jeśli się pani cudownie odnajdzie, proszę mi wierzyć, dowiedzą się o tym wszyscy, łącznie i przede wszystkim z tymi, którzy czyhają na pani śliczną osobę. Chyba przekonała się pani, że jednemu z tamtych wyjątkowo zależy na tym, żeby trafiła pani w jego łapy. Poza tym porywacze z Lublina będą chcieli zadbać o pani dyskrecję. Jak pani myśli, w jaki sposób dadzą pani do zrozumienia, że ma pani milczeć? Wyślą list polecony? — zapytał, udając że rzeczywiście się zastanawia nad taką opcją.

Nie mogłam zaprzeczyć, bo skubany miał rację. Rzeczywiście istniało ryzyko, o którym mówił.

— Mogłabym się ukryć. Przeczekać. Zmienić wygląd — zaczęłam snuć rozważania na głos.

— Rad jestem, że stara się pani znaleźć rozsądne wyjście z tej sytuacji, ale proszę mi odpowiedzieć na jedno pytanie. Ma pani gdzie się ukryć? Pozwoli pani, że uprzedzę te jałowe rozmyślania i odpowiem za nią. Otóż nie. Gdziekolwiek by się pani nie ukryła, oni panią odnajdą. Prędzej czy później wpadną na pani trop. To nie takie trudne dla ludzi ich pokroju, zapewniam... A wówczas tak łatwo pani nie wypuszczą ze swoich szponów.

Nie przerywałam jego monologu, w głowie analizując wszystkie wypowiedziane przez niego słowa.

— A co z moimi rodzicami? Są w niebezpieczeństwie? — zapytałam.

— Na razie pani rodzice są cali i zdrowi. Ukryłem ich. Skontaktowałem się z nimi i przedstawiłem im pokrótce pani sytuację. Byli niezmiernie wdzięczni. I niech pani zgadnie. Co polecili mi pani przekazać? — zapytał beztrosko, a mnie wręcz zmroziło.

— Rozmawiał pan z moimi rodzicami? Szantażował ich pan? Jak pan śmiał?!

— I znowu. Za kogo mnie pani bierze? Proszę z łaski swojej nie oskarżać mnie o całe zło tego świata! — rzucił z wyczuwalnym poirytowaniem, czy może nawet urazą. A czego on się spodziewał? Że będę z nim spokojnie rozmawiać jak gdyby nigdy nic? Założyłam ręce na piersi i znów przysiadłam na biurku.

— Mogę z nimi porozmawiać? — rzuciłam.

— Jeszcze nie.

— To niby jak mam panu wierzyć? Mam wrażenie, że to jakiś chory podstęp. Nie wierzę panu — rzuciłam nerwowo, powoli przestając nad sobą panować.

— Owszem, musi mi pani zaufać, jeśli chce abym nadal trzymał nad jej głową swój parasol ochronny. Niech pani przyjmie do wiadomości, że pozostanie tutaj i przystanie na moje warunki to najlepsza dla pani i pani rodziców opcja do wyboru. Nie będę jednak pani do niczego zmuszał...

— To się nazywa manipulacja! — zaprotestowałam.

— Nie. To jest zwyczajne przedstawienie faktów. A fakty są takie, że nie miałem obowiązku pani ratować, ale to zrobiłem na prośbę starego przyjaciela.

Stop. Że co? Zamrugałam, kompletnie zbita z pantałyku.

— Przyjaciela? O kim pan mówi?

— Mirosław Kruk. Mówi to coś pani?

— No... Wujek Miro... Kolega mojego taty... — powiedziałam powoli. — Ale...

— Dokładnie. Niech pani sobie poukłada te puzzle w głowie, to nie takie trudne.

A więc po moim zaginięciu ojciec musiał zwrócić się po pomoc do Mira. A ten z kolei poszedł z tym do bogatego znajomego, który jakimś cudem mnie wykupił...

— Czyli... Czyli moi rodzice o wszystkim wiedzą? Że mnie pan... Uratował... — ostatnie słowo ledwo przeszło mi przez gardło. Byłam w szoku. Do tej pory zdawało mi się, że mam do czynienia z wrogiem.

— Więc dlaczego po prostu nie zawiózł mnie pan do domu? Czemu tutaj jestem?

— Cóż... Nie ukrywam, że liczę na okazanie z pani strony pewnej wdzięczności — odpowiedział cicho, a ja aż zatrzęsłam się w środku z oburzenia.

— A jak ta wdzięczność miałaby wyglądać? — wysyczałam, czując, że jestem na przegranej pozycji. Zagonił mnie do narożnika z dziecinną łatwością.

— Cóż... Zostając tutaj, wyraziłaby pani jednocześnie zgodę na udział w pewnym eksperymencie... — zaczął.

— Eksperymencie? — powtórzyłam niemal bezgłośnie.

Poczułam jeszcze większy niepokój, niż na początku rozmowy. Mimo to odważyłam się zadać kolejne pytanie.

— Co to za eksperyment? Wybaczy pan, ale nie mam zamiaru dać się podpiąć pod jakieś diody i urządzenia, nawet jeśli wyłożył pan za mnie tyle forsy...

— Och, istotnie zabrzmiało to nieco obcesowo, zbyt barbarzyńsko — przerwał mi. — Źle się kojarzy, rzeczywiście to nieodpowiedni dobór słów. Nazwałbym to precyzyjniej swego rodzaju sprawdzianem składającym się z siedmiu prób — wyjaśnił spokojnie.

— Siedmiu prób? Jakich? Co miałabam niby robić? — zapytałam na wydechu.

— Nic, na co świadomie nie wyraziłaby pani zgody. Jeśli pani tu zostanie, będę aranżował pewne sytuacje i obserwował, jak pani zachowa się w obliczu każdej z nich. W zależności od tego, jak pani przejdzie wspomniane próby, będę wyciągał pewne wnioski. Te siedem prób pokaże mi pewne prawdy o pani... O mnie... O nas...

Zabrzmiało to niepokojąco. I ani trochę mnie nie uspokoiło.

—  I co pan chce tym osiągnąć? Skąd będę wiedziała, jak przejść daną próbę?

— Nie będzie pani. W tym właśnie rzecz. Tylko ja wiem, czego oczekuję — powiedział tajemniczo.

Przecież to jakiś absurd! A jeśli te próby będą niebezpieczne? Albo poniżające?

— Nie zgadzam się. Nie mogę przystać na coś takiego — wydusiłam, drżącymi rękami przeczesując włosy.

— Jak pani sobie życzy. Ja z mojej strony przedstawiłem swoją ofertę. Jeśli to cokolwiek zmienia, to zapewniam panią, że żadna z tych prób nie byłaby ani uwłaczająca, ani naruszająca pani godność. Jedynie czasem może być  trochę niebezpiecznie lub niezręcznie...

— Do czego panu to potrzebne? Co pan tym chce osiągnąć? Po co to panu? — rzuciłam, opanowując uczucie niepokoju które powoli przeradzało się w zalążki paniki. A jeśli to jakiś psychopata? Może tylko zgrywa takiego gentlemana? — Jaki ma pan w tym interes?

— Być może powiedziałbym to pani, ale już po skończonym sprawdzianie. To zależy od rozwoju wypadków...

Westchnęłam z bezsilności. Czemu ten człowiek po prostu mi nie mógł pomóc? Miał kasy jak lodu. Pewnie z łatwością mógłby mnie ukryć i zapewnić ochronę. Jednak... To prawda, nie miał on obowiązku mnie ratować. Wydał na mnie sporo pieniędzy. Jeśli rzeczywiście te próby nie były niczym złym, to może wypadało się zgodzić?

— Mógłby pan powiedzieć coś więcej o tych próbach? Jakieś szczegóły?

— Nie. Powiedziałem już wystarczająco dużo, aby była pani w stanie zauważyć, że przystanie na moje warunki jest dla pani najlepszą opcją. Teraz decyzja należy do pani. Przedstawiłem swoją ofertę. Proszę ją dobrze rozważyć. Decyzja należy tylko do pani, dlatego na razie odłożymy w czasie kontakt z pani rodzicami. Miłego popołudnia — rzekł pogodnie, po czym nagle zerwał połączenie.

Stałam nieruchomo z telefonem w ręku, wsłuchując się w miarowy dźwięk poruszających się wskazówek zegara. Czas uciekał.

Czy ja także powinnam?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro