6. Hrabia
Rozejrzałam się po wnętrzu przestronnej, wysokiej sali wejściowej i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że cofnęłam się w czasie o przynajmniej sto lat. Wszystko, począwszy od kryształowego żyrandolu wiszącego z sufitu, przez ozdobne, jarzące się lekkim światłem kandelabry rzucające nastrojowe światło na wzorzyste ściany, aż po klasyczną, biało-czarną podłogę w szachownicę i lśniące drewniane schody przywodziło na myśl dawno minione wieki. Ściany obwieszone licznymi obrazami i portretami przytłaczały swoim przepychem.
Niepewnie postąpiłam kilka kroków naprzód, zerkając z ukosa na ochroniarza. Miałam wrażenie, że jest nieco skrępowany.
— Mam zaprowadzić panią do jej apartamentu. I przekazać, że ma pani czuć się w tym miejscu jak eee... Mile widziany gość — rzekł, nie patrząc mi w oczy.
Apartament. Gość. Te słowa wcale nie pasowały mi do sytuacji, z powodu której się tutaj znalazłam, lecz nie skomentowałam w żaden sposób słów, które wypowiedział ochroniarz. Zamiast tego ruszyłam za nim po schodach na drugie piętro. Byłam wyczerpana, wiec oparłam dłoń o niezwykle przyjemną w dotyku, wypolerowaną poręcz. Przystanęłam na chwilę, gładząc jedwabistą strukturę drewna.
Co było ze mną nie tak? Głupia, zachwycałam się tak nieistotnymi bzdurami, podczas gdy moje całe życie było zagrożone... Zaraz zganiłam samą siebie w duchu za idiotyczne myśli. Od teraz powinnam mieć przy sobie nieustannie trzy przyjaciółki. Czujność. Opanowanie. Podejrzliwość. Inaczej przegram, dam się podejść temu, który mnie tu sprowadził.
— Wszystko z panią w porządku? — zapytał ochroniarz oglądając się za siebie. Zlustrował mnie zmartwionym spojrzeniem brązowych oczu.
— Tak... Po prostu... Nie czuję się za dobrze... — bąknęłam z zakłopotaniem.
— Powinna pani się położyć i odpocząć — skwitował.
Może jeszcze zrelaksować, pomyślałam w duchu z sarkazmem. Mimo wszystko podążyłam za nim dalej. Po chwili doszliśmy do szczytu schodów i ruszliśmy korytarzem wyłożonym bordowym, miękkim chodnikiem. Rozglądałam się wokoło z niemym niedowierzaniem.
To dom czy muzeum?
Zatrzymaliśmy się przed drzwiami. Ochroniarz uchylił je, zaświecił światło i wprowadził mnie do jasnej sypialni urządzonej w biało kremowym stylu. Jedynym ciemnym elementem wystroju był mahoniowy, błyszczący parkiet.
— Proszę się rozgościć, wszystko w tym pomieszczeniu jest do pani dyspozycji. Drzwi do łazienki znajdują się tam — wskazał ręką w kąt sypialni. — Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę nacisnąć przycisk przy lampce. W dzbanku na stoliku jest woda. W szafce przy łóżku znajdzie pani elektrolity i środek przeciwbólowy — oznajmił sucho. — Yyy... To dobrej nocy — rzucił jeszcze i ani się obejrzałam, już go nie było.
Świetnie. Z ulgą wypuściłam powietrze z płuc. Mogłam przez chwilę odetchnąć samotnością. Szkoda, że nie wolnością.
Podeszłam do drzwi, nasłuchując jakichkolwiek dźwięków. Cisza. Z zadowoleniem zarejestrowałam fakt, że w zamku był klucz. Szybko go przekręciłam, czując się dzięki temu o wiele bezpieczniej. Miałam teraz pewność, że nikt tu nie wejdzie. Albo złudzenie pewności. Rozejrzałam się wokoło. Schludny wystrój pomieszczenia sprawiał wrażenie, jakbym była w hotelu. Postanowiłam wykorzystać czas na odświeżenie się i odpoczynek. Przepych łazienki już prawie mnie nie zdziwił. Za to ubrania w moim rozmiarze złożone w równą kosteczkę przygotowane na łóżku już tak. Przy rzeczach dostrzegłam jeszcze jakąś schludną karteczkę, na której odręcznym pismem były napisane dwa słowa:
"Dobrej nocy."
Kto to napisał? Ochrona? Służba pałacowa? Pan domu? Jeśli tak, to kiedy? Jakoś te słowa wcale mnie nie uspokoiły. Mimo wszystko ubrałam się w miękką, zwyczajną piżamę i już po chwili leżałam pod leciutką, puchową kołdrą. Zajrzałam do szafki, o której wspomniał ochroniarz. Rzeczywiście znalazłam paczkę saszetek z elektrolitami oraz dwie tabletki Ibuprofenu. Rozpuściłam pomarańczowy napój w szklance wody i wypiłam duszkiem. Padłam bez sił na poduszkę. Wokół unosił się jakiś przyjemny, delikatny zapach przywodzący na myśl cytrusy. Leżałam tak w bezruchu, a obrazy minionego dnia przesuwały się przed moimi oczami jak na starej kliszy aparatu.
Czy spotkało mnie szczęście w nieszczęściu, że tutaj trafiłam? Co się stało z resztą dziewczyn? Dokąd trafiły? Czy mnie czeka los podobny do tego, który im był zgotowany? Jeszcze wczoraj Swietłana układała mi włosy... A dziś byłam tu. Nawet nie orientowałam się, w jakiej części Polski się znalazłam. Prawdopodobnie gdzieś na południu, bo po drodze mijaliśmy bardziej górzyste tereny.
Przeczesałam skostniałymi palcami potargane włosy. Czułam tępy ból gnieżdżący się w oczodołach. Przechodził płynnie w migrenę opanowującą całą czaszkę. Dziesiątki rozbieganych myśli rozsadzały mi głowę. Westchnęłam głęboko. Nigdy w życiu nie przypuszczałabym, że będę brać udział w takich wydarzeniach. Porwanie, narkotyki, handel ludźmi, strzelanina... To było ponad moje siły. Mięśnie w moim ciele co chwilę spinały się w różnych przypadkowych miejscach. Długo nie mogłam opanować rozedrgania. Walczyłam ze zmęczeniem, ale w końcu wzięło nade mną górę.
Zmorzył mnie płytki sen. Przyszedł niespodziewanie, jak wszystko, co w ostatnim czasie się wydarzyło. Sen, w którym obecny był on. Zamaskowany wybawca lub oprawca. Tego jeszcze nie byłam w stanie rozstrzygnąć. Usiłowałam zobaczyć jego twarz, jednak on stał tyłem. Nawet kiedy się odwrócił, jego profil wciąż skąpany był w cieniu. Zrobił ruch ręką, jakby chciał pozbyć się maski...
Obudziłam się nagle z krzykiem, w panice rozkopując pościel i obejmując się ramionami. Dysząc ciężko rozejrzałam się wokoło, widząc tylko pusty pokój oświetlony łagodnymi promieniami sączącymi się poprzez kremowe zasłony. Mój wzrok spoczął na kunsztownym, wyposażonym w malutkie szufladki zegarze. Dwunasta. Południe. Jak mogłam tyle czasu spać? To pewnie przez te narkotyki... Otumaniły mnie.
Szybko wyskoczyłam z łóżka, zgarnęłam w locie jakieś ubrania i zamknęłam się w łazience. Spojrzałam w lustro. Ze zdziwieniem przyglądałam się swojemu odbiciu. Wyglądałam jak siedem nieszczęść. Sińce pod oczami, poszarzała cera i opuchnięte powieki. Ochlapałam twarz wodą, a przed oczami stanęły mi obrazy z poprzedniego dnia. Wyjazd, klub, licytacja...
Umyłam tylko zęby i w pośpiechu opuściłam łazienkę. Miałam dosyć tej niepewności. Musiałam już, jak najszybciej, dowiedzieć się, czego ten cholerny milioner ode mnie oczekiwał. Z mocno bijącym sercem przekręciłam klucz i nacisnęłam klamkę, po czym wyszłam na korytarz. Ani żywej duszy. Nieżywej też, biorąc pod uwagę fakt, że znajdowałam się w zapewne starym, możliwe że nawiedzonym pałacu.
— Duchy... Aleś wymyśliła — prychnęłam pod nosem sama do siebie.
Nawet jeśli w nie nie wierzyłam, to atmosfera tego miejsca nastrajała jakoś dziwnie metafizycznie. Mury wiekowego budynku przesiąknięte były pokaźną historią, to było pewne. I dało się to wyczuć. Zeszłam po kunsztownie zdobionych drewnianych schodach i stanęłam pośrodku sali wejściowej, nie wiedząc dokąd pójść w dalszej kolejności. Nie miałam bladego pojęcia, gdzie w takich pałacach może znajdować się jadalnia czy kuchnia. Stałam tak z opuszczonymi wzdłuż ciała rękami. Nie wiedzieć czemu łzy nabiegły mi do oczu. Byłam taka zagubiona i samotna. Otarłam mokre policzki i pociągnęłam nosem, oddychając spazmatycznie.
Co się ze mną działo?
To wszystko przez te cholerne wydarzenia. Pistolet przy głowie. Obrzydliwy Niemiec... Jego mięsiste usta wykrzywiające się w tryumfalnym uśmiechu... Tak niewiele brakowało...
— Szuka pani czegoś? Może mógłbym w czymś pomóc? — Dobiegł mnie zza pleców czyjś głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam jakiegoś ochroniarza, sądząc po jego czarnym uniformie i kabelku przy uchu. Nie kojarzyłam go z wczorajszej podróży, ale być może był to któryś z tych towarzyszących szefowi. A może wcale go wczoraj nie było w Łodzi? Prawdę mówiąc nie przyjrzałam się im wszystkim dokładniej. Ten był chyba nieco starszy od tych dwóch, którzy jechali ze mną.
— Potrzebuje pani pomocy? — zapytał ponownie, zbliżając się na odległość kilku kroków. Mogłam teraz przyjrzeć mu się dokładniej ale spuściłam ze wstydem wzrok gdzieś w okolice jego klatki piersiowej.
— Tak. Zastanawiałam się, dokąd powinnam się udać — wykrztusiłam z trudem, rozkładając ręce w geście bezradności. Oblała mnie fala zakłopotania.
Ten mężczyzna miał w sobie coś, co powodowało we mnie dziwne onieśmielenie. Na sekundę podniosłam wzrok. Ochroniarz wpatrywał się we mnie przenikliwym spojrzeniem ciemnych oczu, przeszywających na wskroś. Miałam wrażenie że wie o mnie więcej, niż mi się mogło wydawać. Ba... Przemknęło mi przez myśl, że wie o mnie więcej niż ja sama.
— Nie jadła pani śniadania, chociaż już południe.
Nie zapytał. Stwierdził. Kiwnęłam tylko głową, nie wiedząc, jak miałam się zachować i co jeszcze powiedzieć. Policzki paliły mnie ze skrępowania. Czy ten człowiek wiedział, w jakich okolicznościach się tutaj znalazłam? I w jakim celu?
— Pozwoli pani zatem, że ją zaprowadzę do jadalni — powiedział i ukłonił się lekko, wskazując na schody przed sobą.
Na moment odebrało mi mowę. Cóż za maniery. Ale właściwie pasujące do całego wystroju i sztywnej atmosfery panującej w pałacu. Ochroniarz poprowadził mnie na pierwsze piętro, gdzie szarmancko otworzył przede mną dwuskrzydłowe drzwi i gestem zaprosił do środka. Przed moimi oczami ukazała się o dziwo niezwykle przytulna dzięki wszechobecnemu drewnu jadalnia. Długi stół, na moje laickie oko wykonany z dębu, zajmował centralną część pomieszczenia. Ochroniarz bez słowa wskazał mi miejsce i odsunął obite perkalem krzesło, abym mogła na nim usiąść. Nie przyzwyczajona do takiego zachowania i nawet mu nie podziękowałam. Kiedy zdałam sobie sprawę ze swojego nietaktu, mężczyzna już wyszedł, zostawiając mnie zupełnie samą z własnym zakłopotaniem.
Przy moim miejscu pozostawiono puste nakrycie, więc spodziewałam się, że ktoś powinien wkrótce przyjść z jakimś jedzeniem. Nie żebym odczuwała głód. W tej sytuacji nie miałam głowy do tak przyziemnych czynności. Mimo wszystko czekałam. Miałam nadzieję, że dowiem się czegoś od służby czy kogokolwiek, kto tutaj pracował.
Po kilku minutach do jadalni wparowała, niczym istna miniaturowa trąba powietrzna, niska, przysadzista kobieta ubrana w czarno-biały uniform, wobec czego wywnioskowałam, że musiała być kucharką albo pokojówką. W jednej ręce niosła tacę z różnego rodzaju produktami, a w drugiej dzbanek. Jej krótkie włosy podskakiwały w rytm drobnych kroczków na serdelkowatych nogach.
— Dzień dobry, panienko! — przywitała mnie z uśmiechem, stawiając przede mną tacę.
— Dobrze, że panienka się wyspała. Wczoraj w sypialni zapaliłam taką świecę z olejkiem cedrowym. Pan hrabia nie znosi tych moich pachnidełek, ale one naprawdę działają. Sama się panienka przekonała, prawda? Znakomite na stres i napięcie. Świeczuszka pomogła? Pomogła — trajkotała jak najęta.
Nie śmiałam zaprzeczyć, toteż szybko pokiwałam głową.
A więc coś już wiedziałam. Hrabia. Kupił mnie hrabia. Jakiś cholernie bogaty arystokrata. No pięknie. Może miał jakieś sadystyczne skłonności...
— A tak w ogóle to mam na imię Helenka — ciągnęła kobieta, rozstawiając przede mną niezliczonej ilości sztućce i talerzyki.
Przesunęłam wzrokiem po zastawie. Niby skąd miałam wiedzieć, jak się tym srebrnym diabelstwem posługiwać? I kto normalny przedstawia się zdrobniałą wersją imienia?
— Pan hrabia kazał pani przekazać, że będzie czekał na panią w swoim gabinecie na drugim piętrze na przeciwko pani sypialni, kiedy skończy pani śniadanie. W dzbanku jest kawa, a w tym szklanym woda z cytryną. Potrzebuję panienka jeszcze czegoś?
Pokręciłam głową, wykrztusiwszy jakieś kulawe podziękowanie.
— No, to smacznego! — zawołała wesoło, po czym na swoich krótkich nóżkach podreptała z powrotem tam, skąd przyszła.
Zamrugałam oczami, a brwi automatycznie podjechały mi do góry. Byłam w takim szoku, że nie odezwałam się więcej niż jednym słowem. Z jednej strony było mi głupio za swoje nieobycie, a z drugiej przecież miałam do tego prawo. Zostałam porwana i sprzedana. Nikogo w tym miejscu nie znałam i nawet nie wiedziałam, po co tu się znalazłam.
Tak czy inaczej robiło się coraz ciekawiej. Hrabia. Jak słowo daję... Nawiedziły mnie nie dające się odeprzeć skojarzenia. Trzy możliwości: Hrabia de la Fère. Hrabia Monte Christo. Hrabia Dracula.
Miałam nadzieję, że nie ten ostatni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro