39. Płomienie
Staliśmy obok siebie, wsłuchani w szaleńczy, pełen pasji koncert Ludwika. Zerknęłam na pogrążoną w mroku twarz Maksymiliana. Pochylił i nieznacznie odwrócił głowę, tak że trudno było odczytać jego emocje. Miałam jednak wrażenie, że był mocno poruszony.
— Maks? — szepnęłam, kładąc mu dłoń na przedramieniu. Wyczułam pod palcami jego napięte mięśnie. Milczał, oddychając nierówno przez nos.
— Chodźmy na górę. Lepiej mu nie przerywać, kiedy gra. Wierz mi — odparł bezbarwnym szeptem.
Odprowadził mnie do pokoju, a sam udał się do sypialni Ludwika.
Szóstym zmysłem wyczułam, że mężczyzna chciał być w tej chwili sam. Starałam się być wyrozumiała, jednak było mi przykro, kiedy siedziałam tak pozostawiona sama sobie w pustym pokoju. Zabrał mnie tysiące kilometrów od domu żebym siedziała jak ten palec, osamotniona, przytłoczona tym wszystkim, co mi wyznał i czego jeszcze nie powiedział. Byłam skazana na towarzystwo domysłów, podejrzeń i frustracji.
Wykorzystując wolny czas udałam się do łazienki z postanowieniem zażycia porządnej kąpieli. Wsypałam do wanny pół tony nigdy nie otwieranej soli lawendowej prosto z prowansalskich pól oraz odrobinę olejku eterycznego o tym samym zapachu. Jakby tego było mało, na łazienkowych płytkach namalowane były urocze malutkie bukieciki z lawendy. Wyglądało mi to na jakieś rękodzieło. Może Ludwik miał inne talenty? Albo nałogi, jak to określił Maks.
Bracia różnili się w tak wielu sprawach, że aż trudno mi było uwierzyć, że rzeczywiście wychowali się w tym samym domu. Z dołu wciąż dobiegały przytłumione dźwięki muzyki, jednak teraz stała się wyraźnie spokojniejsza. Rozpoznałam któryś z nokturnów Chopina.
Chłonąc całą sobą tę nastrojową, wyciszającą melodię oparłam się o brzeg wanny i przymknęłam oczy. Wzięłam głęboki wdech, z rozkoszą czując w nozdrzach relaksujący zapach lawendy. Napięcie uchodziło ze mnie powoli, rozlewając się w zapomnieniu... Ocknęłam się z przestrachem, odkrywając że woda straciła już swoją przyjemnie rozgrzewającą moc. Wręcz przeciwnie, zdawała się obmywać moje ciało nieprzyjemnym chłodem.
Pospiesznie wygramoliłam się z wanny i wytarłam ręcznikiem, po czym wsunęłam w najcieplejsze dresy, jakie wcześniej znalazłam w walizce. To jednak niewiele pomogło, bo wciąż trzęsłam się jak liście osiki na wietrze. Dygotałam tak mocno, że nie byłam w stanie kontrolować ruchów. Dzwoniąc zębami i w myślach przeklinając zimne płytki podłogowe wyjęłam korek i spuściłam wodę po kąpieli.
Świetnie. Przeziębiłam się na cacy.
Zła na cały świat, z Maksymilianem Rozdrażewskim na czele, wypadłam z łazienki mając w poważaniu wszelkie konwenanse, co wypada, a co nie. Bez większych ceregieli i jednocześnie mając na uwadze możliwość tego, że Maks już śpi, ostrożnie wsunęłam się do pokoju Ludwika, obierając za cel sprawdzone poprzedniej nocy źródełko upragnionego ciepła.
Zamiast tego tuż po wejściu do pomieszczenia stanęłam jak wryta, wpatrując się w scenę, która natychmiast podniosła mi ciśnienie i niemal spowodowała wrzenie wszystkich zakończeń nerwowych.
Maksymilian siedział sobie w nonszalanckiej pozie w fotelu, w rozchełstanej koszuli, którą musiał zarzucić na siebie byle jak, a przed nim na biurku ustawiony był laptop. Z ekranu komputera uśmiechała się do niego brązowowłosa piękność, superseksowna zawsze i wszędzie menedżerka hotelu — Alicja. Maks był tak pochłonięty rozmową, że nawet nie zauważył mojego wejścia. Poza tym w jednym uchu miał słuchawkę podłączoną do tableta. Podejrzewałam, że w międzyczasie odsłuchiwał jakieś materiały.
Zaciskając z irytacji usta oraz pięści oparłam się ramieniem o framugę i przyglądałam tej doprawdy uroczej scenie, walcząc z toksyczną mieszanką negatywnych uczuć, począwszy od zazdrości, przez rozczarowanie, wściekłość, wstręt i obrzydzenie, a kończąc na niedowierzaniu, bo to, co wyprawiała z oczami ta lafirynda przechodziło ludzkie pojecie. Brwi podjechały mi automatycznie do góry, a usta wykrzywiły się w zażenowaniu. Obserwowałam, jak ta wydekoltowana flądra mizdrzy się do wydającego się niczego nie zauważać Maksa.
— Wyślij wszystkie stenogramy do Jerzyka i na razie przystopuj, bo jeszcze się zorientują. Żadnej samowolki — rzekł Maks suchym tonem, jednak wyczułam w jego głosie jakieś ślady spoufalania.
— Ale w przyszłym tygodniu przyjeżdża ten... No wiesz który, już u nas był... Ten z tej nowej partii prorosyjskiej... — zaczęła Alicja, robiąc tak obrzydliwe słodkie minki, że mnie zemdliło.
— Zdaje się na ciebie w ocenie sytuacji, ale proszę cię, ostrożnie z tym. Naprawdę, dobra robota, trzeba wykorzystać to, co już mamy... Dobrze się spisałaś... — pochwalił tę wiedźmę, nawet na nią nie patrząc. Pomimo tego, że wzrok miał skierowany w zupełnie innym kierunku, wydawał się być zadowolony i zrelaksowany. Zupełnie inny, niż w moim towarzystwie.
— Dla ciebie wszystko, Mentorze — odparła Alicja żartobliwym tonem, śmiejąc się perliście i pochylając głowę nieco na bok.
Zerknęłam na Rozdrażewskiego, który nadal zdawał się być niewrażliwy na jej wdzięki i wpisywał coś na tablecie.
— Muszę kończyć. Ala, uważaj na siebie. Nie szarżuj pochopnie. Hotel ma być czysty, tylko legalne zlecenia, jasne?
Ala?! Wyglądało na to, że ich relacja była bliższa, niż Maks chciał przede mną przyznać. Mówił, że nic ich nie łączy...
— Dobrze szefie, twoje życzenie jest dla mnie rozkazem — zakończyła kobieta z przesadną egzaltacją, po czym uśmiechając się mrugnęła uwodzicielsko i przerwała połączenie, znikając z ekranu.
Przez chwilę panowała cisza, zakłócana tylko cichym stukaniem palców Maksa po ekranie tableta. Usiłując bezszelestnie opuścić to miejsce kaźni jakichkolwiek uczuć, które kiedykolwiek narodziły się w moim sercu w związku z tym draniem, wycofałam się przez uchylone drzwi na korytarz. Odwróciłam się na pięcie, przez łzy ledwo widząc schody, które miałam tuż przed sobą. Chwyciłam poręcz i prawie na oślep zbiegłam na dół, nie mając pojęcia, dokąd mogłabym uciec. Chciałam być tylko jak najdalej od niego. Od kłamcy. Tylko że gdziekolwiek bym się nie ukryła, on by mnie odnalazł. Przełknęłam łzy, dławiąc szloch.
Znalazłam się w opustoszałym salonie, wypełnionym jedynie ciszą i mrokiem. Ruszyłam przed siebie, wpadając nagle na ścianę, której nie powinno w tym miejscu być.
— Ludwik?
— No proszę... Co ten mędrek znowu nawywijał? — usłyszałam chropowaty szept nad głową i poczułam woń tytoniu zmieszaną z alkoholem. Chciałam się odsunąć, jednak Ludwik nie pozwolił mi na to, obejmując mnie ciasno ramionami i tuląc jak małe zapłakane dziecko.
— No co się stało, kotku? Powiedz wujowi. Skrzywdził cię?
Odetchnęłam płaczliwie i odsunęłam się, wyswobadzając z jego ramion.
— Rozmawiał z taką Alicją... — powiedziałam, walcząc z czkawką.
— Ach... Alicja... No tak. Pewnie tak się śliniła na widok Maksa, że oblizała cały laptop w swoich chorych fantazjach...
— Znasz ją?
— Aż za dobrze. To stara kokieciara, irytująca ale nieszkodliwa — prychnął z niesmakiem. — Hmm... To dziwne, bo Maks nigdy nie był łasy na jej wdzięki. Co prawda tolerował sporo, ze względu na jej przydatność...
— Ona też jest w tej organizacji?
Ludwik umilkł i wypuścił powietrze z płuc. Owionął mnie słodkawo-pikantny zapach dymu.
— Maks ci powiedział?
— Tak...
— No, no. Mentor wyjawia swoje tajemnice, kto by pomyślał. Widocznie zależy mu bardziej, niż sądziłem... — skomentował dziwnie nieobecnym głosem, po czym wciąż obejmując mnie za ramiona poprowadził do kuchni. Zapalił tylko niewielkie światełko wbudowane w kredens, tworząc przytulny, choć trochę tajemniczy klimat. Postawił przede mną kieliszek ze słodkim winem, a do tego kawałek ciasta, które wyglądało mi na napoleonkę. Sam sobie ukroił ogromny kawałek i zasiadł po drugiej stronie. Ręce mu drżały, kiedy chwycił za widelczyk.
— Wybacz, ale grałem kilka godzin i jestem wyczerpany — wyjaśnił, pochłaniając w błyskawicznym tempie swój kawałek ciasta.
Bałam się go zapytać wprost, jednak nie potrafiłabym rozmawiać o czymś innym, nie znając odpowiedzi na to pytanie. Wzięłam głęboki wdech.
— Ludwik... Czy ty...
— Czy jestem na coś chory? — zapytał zdawkowo z ustami pełnymi ciasta. Zupełnie nieświadomie uwolnił mnie od konieczności wypowiedzenia tych ciężkich słów. — Tak. W każdej chwili mogę umrzeć. Zresztą jak każdy — dodał lekko, jakby to, co powiedział, nie było wcale straszne. Ukroił sobie kolejny kawałek i zabrał się za niszczenie go widelczykiem.
Nie wiedziałam co powiedzieć, jak się zachować... Siedziałam w milczeniu, w szoku, w osłupieniu. Współczucie ogarniało mnie powoli, wyciskając z oczu kolejne łzy. Jak to możliwe, że ten człowiek wydawał mi się tak bliski, choć znaliśmy się zaledwie kilkadziesiąt godzin?
— Ale... Co ci jest? Maks nic nie chciał mi powiedzieć. Pytałam...
— Choroba serca — przerwał mi z ustami pełnymi ciasta. — Bardzo rzadka, i bardzo nieprzewidywalna. Paskudne dziadostwo. Cholera wie, kiedy zaatakuje. Zespół Brugadów.
— Co takiego?
— Tak się to cholerstwo nazywa. A przynajmniej lekarze zdiagnozowali, że mój przypadek jest najbliższy tej mutacji genetycznej. Jednak żadne znane leczenie nie pomaga. Nawet mi hieny wszczepiły rozrusznik, bo Maks nalegał. Dziadostwo tylko mi przeszkadza, bo od operacji skurcze są jeszcze mocniejsze i bardziej bolesne.
Zakryłam usta dłonią, patrząc ze współczuciem na przeoraną przedwczesnymi zmarszczkami twarz Ludwika. Nie spuszczał ze mnie wzroku. Jego stalowoszare spojrzenie spowijał dym.
— To dlaczego tak o siebie nie dbasz? Alkohol, palenie... to wszystko pewnie pogarsza sprawę. Wyniszczasz się...
— I tak wkrótce umrę... Nic tu po mnie — wzruszył ramionami. —Czy za miesiąc, czy rok... W obliczu śmierci czyhającej za każdym rogiem to nie ma znaczenia... — machnął lekceważąco ręką, odwracając się po filiżankę kawy z ekspresu.
— Ma znaczenie! Musisz walczyć, może podjąć jakieś leczenie... Dbać o siebie! Poza tym, skąd wiesz, że umrzesz za rok, może akurat nie...
— Brzmisz jak Maks — skwitował, krojąc sobie kolejny kawał ciasta. Ja swojego nawet nie tknęłam. — Kotku, zjedz trochę. Moje ulubione. Sam kupiłem w najlepszej cukierni w mieście. Zrób szwagrowi tę przyjemność. Niewiele ich mam w życiu — mruknął zachęcająco, wciskając w siebie kolejną porcję ciasta francuskiego i kremu.
Z grzeczności włożyłam do ust niewielki kawałek i poczułam w ustach ten sam kremowy smak, co w restauracji. Uczucie zranienia znów zapanowało moim ciałem.
— Ale dosyć o mnie. Porozmawiajmy o twoich uczuciach — oznajmił, odsuwając od siebie talerzyk. Oparł się wygodnie, przeciągając ramiona nad głową. — Czujesz się zdradzona? Oszukana? Zazdrosna? Nie duś w sobie tego.
Wzruszyłam ramionami, usiłując nadać swojej poprzedniej reakcji mniejsze znaczenie. Tak jakby mój płacz był przesadzony, a rozpacz na wyrost. Było mi głupio za swój wybuch zważywszy na realne powody zmartwień Ludwika. Czym były moje zranione uczucia w porównaniu do świadomości nieuchronnie zbliżającej się śmierci?
— No nie udawaj. Przede mną nic się nie ukryje. Po twoich oczach wszystko widać. Zranił cię drań — Ludwik nie dawał za wygraną.
Westchnęłam, postanowiwszy nie oponować. Może odciągnięcie uwagi Ludwika na moje problemy byłoby dla niego jakąś formą odpoczynku, ratunku od czarnych myśli?
— Jest mi przykro, bo ich rozmowa była taka... No wiesz, bardziej niż przyjacielska... — zaczęłam, biorąc do ust kolejny kawałek ciasta. — A ta kobieta ciągle flirtowała, tak jakby Maks był jej facetem... A przecież niedawno mówił, że nic go z nią nie łączy...
— Z tego co wiem, to prawda... Chociaż od kilku lat ich nie widywałem. Ale fakt faktem, że Maks potrafi być czarujący. I kiedyś wykorzystywał swoje atuty bez mrugnięcia okiem. Był trochę wyrachowany.
— On? Wyrachowany?
— Zaskoczona, co? Widzisz, Maks nie jest takim świętoszkiem, na jakiego wygląda. Był czas, kiedy wykorzystywał swoją pozycję... I aparycję, prawdę mówiąc. A te głupie wystrojone ważki leciały do ognia...
— Trudno w to uwierzyć...
— Wiem. I on sam tego żałuje. Zaprzestał tych głupot. Zresztą, sam nie raz go do tego namawiałem... — powiedział bez cienia jakiejkolwiek konsternacji. — Dopóki nie poznałem Claudine — dodał, popijając ciasto gorącą kawą.
— To twoja dziewczyna? — zapytałam ostrożnie.
— Taa — potwierdził beztrosko. — Konkretnie to moja była.
— Malarka?
— Skąd wiesz?
— Widziałam malunki na kafelkach w łazience. Wyglądały, jakby wyszły spod ręki jakiegoś artysty...
— Tak... To jej sprawka. Ale cóż... Rozstałem się z nią, kiedy dowiedziałem się o chorobie... Ukryłem to przed nią — opowiedział spokojnie, utkwiwszy ponury wzrok w blacie stołu.
Zdziwiłam się, że wyznał mi to wszystko bez kluczenia, bez konieczności dopytywania, bez półsłówek tak charakterystycznych dla jego starszego brata.
— Tak lekko o tym mówisz? Musiało ci być trudno...
— Minęło parę lat, emocje wyblakły. Cierpiałem, ale nie żałuję. Ma już nowego, będzie szczęśliwa. A ze mną miałaby tylko niepewność każdego dnia, a w końcu trupa, trumnę, grób, żałobę i samotność — wycedził ponuro, sięgając do kieszeni po cygaro. Wyjął metalową zapalniczkę i rozpalił płomień, chyboczący się przed jego twarzą w ciemnej kuchni. Przysunął ogień do końca cygara i zaciągnął się dymem.
Zrobiło mi się niedobrze od jego słów. Odłożyłam widelczyk i łapczywie upiłam kilka łyków wina.
— Sądzisz, że Maks jest godny zaufania? Że przesadziłam? — zapytałam, czując ogarniające mnie rozluźnienie. Zdecydowanie za dużo alkoholu w ciągu ostatnich dni.
— Tego nie powiedziałem. Musisz wiedzieć, że to piekielnie inteligentny lis. Po części manipulant, po całości ideowiec. Zrobi wszystko, dosłownie wszystko dla wyższych celów — wychrypiał, wkładając cygaro między zęby. — Pytanie tylko, czy zaliczasz się do priorytetów.
— Czasem myślę, że jestem dla niego tylko narzędziem. Środkiem do osiągnięcia tych celów... — mruknęłam, bezwiednie zaciskając palce na nóżce od kieliszka.
— Niewykluczone. Trudno mi powiedzieć — odparł po krótkim namyśle. — Wiem jedno, nie jest z tobą do końca szczery. Czekam, aż powie ci resztę.
— O czym ty mówisz? Jaką resztę?
— Nie będę mu się wpieprzał. To jego decyzja, ile i kiedy ci powie — prychnął przez cygaro.
— A nie mógłbyś...
— Nie... — uciął krótko.
— Odszedłeś z organizacji ze względu na chorobę? — zmieniłam nieco temat, widząc że Ludwik woli mówić o sobie.
— Cóż... Nigdy tego do końca nie czułem. Właściwie to było ponad moje siły. Nie jestem typem patriosuperbohatera... — wycedził, zaciągając się dymem.
— A Maks jest? — chwyciłam go za słówko, uśmiechając się lekko.
— O tak. Pieprzony superbohater. Perfekcjonista w każdej dziedzinie. Może dlatego związki mu nie wychodziły. Bo żadna nie była idealna. Nie wiem... Szukał perfekcji. Szukał zrozumienia...
— Z tego co wiem, był z Yvette....
Ludwik parsknął śmiechem i wypił resztę kawy.
— Ach ta Ivette. Zawsze mi się podobała. Ale traktowała mnie jak młodszego brata. To w Maksymilianie była zadurzona. Od zawsze, praktycznie od dziecka. No i w końcu po latach jej uległ, uwierzył w jej wzniosłe słówka. Ale to trwało raptem kilka tygodni, góra miesięcy. Rozeszli się z hukiem — zaśmiał się, waląc otwartą dłonią w stół.
— Dlaczego?
— Nietrudno się domyślić. Pewnie Maks się zorientował, że Yvette to błąd. Pomyłka. Przejrzał ją. Miała gdzieś wszystko to, co jemu jest drogie. Co nie znaczy, że jest gorsza, ale jemu nie pasowała. Od tamtej pory nic nie wiem o jego związkach. To są jego sprawy.
— Czyli od kiedy?
— Będzie z dziesięć lat... Yvette później próbowała go nakłonić, żeby dali sobie jeszcze jedną szansę. Z tego co wiem, odesłał ją z niczym innym, jak bólem tyłka — prychnął, biorąc do ręki mój kieliszek i upijając z niego kilka łyków.
— Nie mówił mi o tym — odezwałam się, obserwując jak odsuwa kieliszek w moją stronę. — Tylko oględnie, w paru słowach. Że im nie wyszło, że to była pomyłka i rozczarowanie.
— W sumie nie skłamał. Nie dziwię mu się. Wolał się odciąć od przeszłości. Tym bardziej, że z Yvette znaliśmy się od dziecka... To dość skomplikowana relacja. Nasze rodziny się znały. Wspólne święta, wizyty... Mieliśmy swój mały świat, w którym Yvette dobrze się czuła, pomimo braku zainteresowania "poważnymi" tematami... Chyba trochę się do tego wszystkiego zmuszała, żeby nie odstawać.
— Uczył was wszystkich Albert Tukendorf?
— Poznałaś go? Ach ten stary Tukan... Szelma z niego, ale najlepszy człowiek, jakiego kiedykolwiek znałem. Dobrze się trzyma?
— Znakomicie. Ma świetną kondycję.
— Miło to słyszeć. Od kilku lat nie mam z nim kontaktu... Było mi przed nim wstyd, kiedy odszedłem z Dignitate... — westchnął.
— A Zuzanna?
— Zuzanna... Coś było z nią nie tak... Do dziś dla wszystkich to jest jedna wielka niewiadoma. Zawsze trzymała się gdzieś na uboczu. Głowę chyba miała w chmurach, a humorki jak pogoda na wczesną wiosnę.
— Na Balu Mikołajkowym ktoś podrzucił mi do torebki karteczkę, żebym uciekała przed Maksem, bo to on zamordował Zuzannę... Maks twierdzi, że to robota Yvette...
— Możliwe... Bardzo możliwe — zamyślił się. — Pasowałoby to do niej, biorąc pod uwagę tę jej obsesję na punkcie Maksa. Ale z drugiej strony, przecież ryzykowała, że Maks się o tym dowie. Byłoby oczywiste, że ona za tym stoi. A Yvette nie jest głupia... Może już całkiem oszalała i chwyta się wszystkiego... Albo wzięła to za dobry dowcip, zawsze miała specyficzne poczucie humoru — westchnął, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Ale tak czy inaczej, ktoś spróbował cię nastawić przeciwko niemu. Jeśli to nie Yvette, to nie mam pomysłu kto... A Maks tego nie zrobił, nie skrzywdziłby Zuzy. Znam go. Jest wyrachowany, ale nie popierdolony. Poza tym, jeśliby to zrobił, nawet przypadkiem, to honor kazałby mu zgłosić się do najbliższego komisariatu policji — zakończył myśl, pocierając palcami brodę identycznie jak brat.
— Dalej nie wiem, co mam myśleć o Maksie...
— Cóż... Nie zamierzam go ani wybielać, ani oczerniać. Szczególnie, że sam do końca nie wiem, co siedzi w jego głowie, a znam go całe życie. Zawsze był skryty — sarknął, kręcąc głową.
— A ty?
— Ja? Mon cœur vous appartient! — zawołał z udawanym oburzeniem.
— To znaczy? Wybacz, ale z francuskiego to umiem tylko dziękuję i przepraszam — odparłam, rumieniąc się lekko.
— Ah oui, j'ai oublié. Mam serce na dłoni, co prawda schorowane i zranione... — przetłumaczył, kładąc rękę na sercu i posyłając mi ciepłe spojrzenie spod przymrużonych od uśmiechu powiek.
Roześmiałam się, pociągając kolejny łyk cudownego w smaku wina. Uśmiech spełzł mi jednak z twarzy, kiedy zobaczyłam drugiego z braci stojącego w kuchennych drzwiach.
— No proszę. Jest i nasza znakomitość. Przyłączysz się? — odezwał się Ludwik, wskazując ręką miejsce przy stole.
— Widzę, że doskonale się bawicie beze mnie — mruknął Maks, podchodząc do stołu. Nie dał po sobie poznać, czy i ile usłyszał z naszej rozmowy.
— Ty zdaje się też nie narzekałeś na nudę —:wypaliłam, patrząc mu wyzywająco w oczy. — Jak tam Ala? — dodałam, żeby nie było żadnych wątpliwości, co miałam na myśli.
Zapadła cisza, gęsta i drażniąca niczym dym z ludwikowego cygara. Maks wpatrywał się we mnie, a ja w niego. Wiedziałam, że w jego spojrzeniu kryło się nieme pytanie.
Idę? Czy zostaję?
— Zrobiłbyś mi słabej kawy? — zwróciłam się do Ludwika, posyłając mu promienny uśmiech.
— Jasne, może być waniliowa latte?
Kiwnęłam głową, a Ludwik wstał od stołu i odwrócił się, szukając w szafce kubka. Kątem oka zobaczyłam, że Maks jak gdyby nigdy nic chwycił z kredensu talerzyk i ukroił sobie kawałek ciasta, po czym bez słowa wyszedł. W kuchni słuchać było tylko odgłos działającego ekspresu. Po chwili Ludwik postawił przede mną wysoki, przezroczysty kubek z warstwową kawą.
— Jeśli smakuje tak jak wygląda, to będę w siódmym niebie — skomentowałam, odsuwając na bok nieprzyjemne uczucie związane z wyjściem Maksa.
— Jeśli mogę coś zasugerować... — odchrząknął, a kącik ust mu zadrgał.
— Mów.
— Zależy ci na nim? — zapytał, podając mi cukier.
Nie spodziewałam się takiego pytania, więc żeby dać sobie chwilę do namysłu posłodziłam kawę i upiłam łyk.
— Czy zależy? Nie wiem... Chyba tak. Czuję się jakbym stała przed kamiennym murem, a Maks był gdzieś za nim. Odgradza się, zamyka razem ze swoimi tajemnicami.
— Cały Maks... Ale wiesz co? Jeśli chcesz przebić ten mur, musisz się postarać.
— Co masz na myśli?
Ludwik uśmiechnął się przebiegle i spojrzał na mnie z politowaniem.
— Słuchaj mon chat, wujek Ludwik da ci dobrą radę. Idź na górę i spraw, żeby temu mędrkowi zrobiło się gorąco.
— Chyba żartujesz — zaśmiałam się, jednak cała zrobiłam się czerwona z zażenowania i to mnie zrobiło się gorąco. A Ludwik, chociaż uśmiechnięty od ucha do ucha, wcale nie żartował.
— No mówię ci. Jeśli ci zależy, to bierz tę kawę i idź na górę.
Poczułam dziwny ciężar w żołądku, niepokój pomieszany z ekscytacją.
— Ale... Niby co mam zrobić? Kompletnie się na tym nie znam. Tylko się wygłupię. Poza tym odniosłam wrażenie, że go nie znosisz...
— Fakt, pan perfekcyjny denerwuje mnie niesamowicie. Jak nikt inny na świecie — mruknął złośliwie. — Ale brat to brat — uciął krótko.
Ośmielona słowami Ludwika i sporą lampką mocnego wina ruszyłam na górę, nie wiedząc co chcę tak naprawdę zrobić. Weszłam do pokoju. Maks siedział tyłem do mnie przy biurku. Obok niego stał pusty już talerzyk. Pisał coś na laptopie, nie odwracając się nawet na moment. Chyba mnie nie usłyszał.
Podeszłam cichutko i odstawiłam kawę na blat, po czym stojąc tuż za nim po krótkim zawahaniu położyłam drżące dłonie na jego ramionach. Poczułam jego wyraźnie spięte mięśnie, i zacisnęłam palce, przesuwając je na zewnątrz. Usłyszałam, że wstrzymał na chwilę oddech, po czym wypuścił powietrze z płuc. Powiodłam rozpostartymi dłońmi po mięśniach jego karku aż do ciepłej szyi, a potem przesunęłam je w przód, badając wypukłości obojczyków i twardej klatki piersiowej. Zamarł nieruchomo.
— Michalino...
Pochyliłam się ponad jego ramieniem, a moje włosy musnęły jego twarz. Odwrócił się, a w jego oczach dostrzegłam żar i pełzające płomienie.
— Przywiozłeś mnie tu, a teraz zostawiasz samą, rozmawiasz sobie z innymi kobietami... Może lepiej było zabrać tu Alicję?
— Chodź tu — warknął ochryple, zatrzaskując komputer i odwracając się w fotelu. Wciągnął mnie zdecydowanym ruchem na swoje kolana. Usiadłam na nim okrakiem, obejmując ramionami za szyję. Poczułam jak przyciągnął mnie jeszcze bliżej i mocno chwycił za uda, przejeżdżając dłońmi aż do kolan i z powrotem, tuż pod pośladkami. Zrobiło mi się gorąco ale nie przerywałam mu, oddychając ciężko pod wpływem tak nagłej bliskości.
— Jesteś tylko ty, rozumiesz? — szepnął twardo, przyciągając mnie do swojej twarzy. Niemal stykaliśmy się ustami. Jego oddech połaskotał mnie w wargi i bezwiednie je przygryzłam, chcąc pozbyć się irytującego uczucia. Nagle poczułam ciepło jego ust i język wsuwający się pomiędzy moje rozchylone usta. Warknął, zaciskając ręce jeszcze mocniej na moim ciele. Jedną dłonią odciągnął sweter i zdjął mi go przez głowę, odrzucając gdzieś na podłogę. Przez chwilę napawał się widokiem mojego ciała w samej bieliźnie, badając moją reakcję, upewniając się, że nie mam nic przeciwko. Sięgnął do zapięcia stanika.
— Maks, poczekaj — syknęłam i powstrzymałam go ściskając za przedramię.
— Tak? — szepnął, składając lekki pocałunek na moim obojczyku.
—No bo... Ja nie bardzo się na tym wszystkim znam — wypaliłam, chcąc szybko mieć to za sobą. — Trochę mnie to przeraża i krępuje.
Znieruchomiał wpatrując się w moją twarz. Lekko zmarszczył brwi i ścisnął wargi, kiedy zauważył, że zakrywam się rękami.
— Naprawdę? Nie zauważyłem... — mruknął jakby w zamyśleniu. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Westchnął i potarł w zakłopotaniu twarz.
— Wybacz... Sądziłem, że... Jakieś tam doświadczenie masz...
— Jeśli masz na myśli nieporadne pierwsze pocałunki w liceum czy trzymanie za ręce, to mam. Ale nie jestem jak Alicja, nie umiem...
— Przestań. Nie porównuj się. W ogóle nie wiem, dlaczego o niej wspominasz. Nie patrzę na nią w taki sposób. Nieważne... Dlaczego mi nie powiedziałaś?
— A co? Myślisz, że spodziewałam się tego? Co, miałam nagle wyskoczyć z taką informacją? — bąknęłam, czując jak policzki pokrywa mi rumieniec.
— Nie miałem świadomości... Wybacz, Michasiu... — sięgnął po leżący na podłodze sweter. — Załóż to... Przepraszam, nie powinienem tak bezceremonialnie się dobierać. Gdybym wiedział, że nie miałaś żadnych doświadczeń... Michalino, skąd mogłem wiedzieć? Myślałem, że skoro miałaś chłopaka...
— Miałam, ale to były pierwsze, nieśmiałe gesty dzieciaków wchodzących w dorosłość. Od tamtej pory ja nie...
— Jesteś ewenementem... — mruknął, gładząc mnie po policzku.
— Chyba dziwadłem... — burknęłam pod nosem.
— Kochana, nie to mam na myśli — westchnął, odgarniając mi kosmyk włosów za ucho. Nasunął sweter z powrotem na moją głowę.
— Już ci się nie podobam? — zapytałam, obciągając sweter na brzuch.
— Dlaczego tak sądzisz?
— Widzę. Straciłeś zainteresowanie.
— Nie, to nie tak... Po prostu nie chcę... Nie wiem czy... Nie chcę niczego wymuszać ani pospieszać. Nie chcę, żebyś czegokolwiek żałowała. Poza tym zbyt szybki rozwój relacji przy braku doświadczenia nie jest wskazany. Później mogłabyś mieć pretensje zarówno do siebie, jak i do mnie. Przyjdzie czas na większą bliskość.
— To naucz mnie tej bliskości. Powoli, krok po kroku.
Maks wpatrywał się we mnie dziwnym wzrokiem. Potarł palcem górną wargę a potem cały zarost. Czułam jego ciężki wzrok na swoim ciele.
— A czego byś chciała, żebym cię nauczył? — zapytał w końcu lekko ochrypłym głosem
— Nie wiem... To ty w tym układzie byłbyś nauczycielem... — odparłam.
— Chcesz, żebym udzielił ci lekcji? — zaśmiał się, ale wzrok wciąż mu płonął.
Pokiwałam głową. Maks przyciągnął mnie na swoich kolanach i ujął palcami za podbródek. Moje serce natychmiast przyspieszyło rytm uderzeń. Nikt przed nim nigdy mnie tak nie dotykał. Maks pocałował mnie tuż pod szyją, tworząc na skórze wilgotną ścieżkę aż do mostka. Westchnęłam, wsuwając palce w jego włosy.
— Maks — szepnęłam, sama nie wiedząc, co chcę powiedzieć. Miałam chaos i jednocześnie pustkę w głowie.
— Tak, kochanie? — zapytał szeptem, całując mnie w szyję tuż za uchem.
— Wiesz, że nie możemy... Zresztą ja nie wiem czego ty oczekujesz... Nie jestem gotowa na...
— Ja wszystko wiem, maleńka. Nie bój się — przerwał mi wpół zdania. — Zaufaj mi. Po prostu zdaj się na mnie, dobrze? O nic się nie martw — mruknął cicho, gładząc jedną ręką mój policzek.
Nie byłam w stanie protestować. I chyba nawet nie chciałam. Pozwoliłam, aby powstały żar zamienił się w płomienie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro