33. Półśrodki
Wciskałam ostatnie rzeczy do walizki, co rusz ocierając łzy kapiące z moich oczu na myśl o Sandrze, która przeżyła prawdziwe piekło. To było tak niesprawiedliwe, tak okrutne... Pomyślałam, że nigdy nie będę już utyskiwać na swój los. Owszem, nie byłam w najlepszym położeniu. Nie mogłam o sobie decydować. Nie mogłam zobaczyć się z rodzicami. Wisiało nade mną widmo ślubu, do którego nie kwapił się ani mój rozum, ani serce. Jednak w porównaniu do tego, co spotkało Sandrę, te wszystkie okoliczności były tylko trochę uciążliwe. Właściwie trudno było w ogóle porównywać te dwie sytuacje. Nie wiem, czy podniosłabym się po czymś takim. Gwałt, obrzydliwy dotyk, brutalna przemoc. Takie przeżycia zostawiają rany na całe życie. Nie do zagojenia.
Moją uwagę przykuło jasnoniebieskie pudełko, w którym spoczywał naszyjnik od hrabiny oraz inne kosztowności. Nawet nie miałam zamiaru ich oglądać, rzuciłam tylko pobieżnie okiem na poukładane w przegródkach przedmioty. Hrabina nie chciała słyszeć o tym, żeby świecidełka miały zostać u niej. Przewróciłam więc oczami i spakowałam je w ostatnią wolną przestrzeń w walizce.
Usiadłam na podłodze, podkuliłam nogi i oparłam głowę o ramiona. Jutro o tej porze zapewne będziemy już we Francji. Perspektywa świąt spędzonych za granicą u boku dwóch braci napawała mnie dziwnym niepokojem. Święta powinny kojarzyć się z rodziną, ciepłą atmosferą, znajomymi kątami we własnym domu. A tam z pewnością będę czuć się obco, jak intruz. Nie zdziwiłabym się, gdyby Ludwik okazał niezadowolenie z powodu naszego niespodziewanego przyjazdu. Nie bez powodu wybrał życie z dala od rodzinnych stron. Z dala od Maksymiliana.
Na myśl o Rozdrażewskim żołądek zapiekł mnie z irytacji. Kiedy już wydawało mi się, że mogłabym go polubić, że był bliżej niż kiedykolwiek wcześniej, on na powrót budował wokół siebie mur milczenia i skrywanych tajemnic. Nie rozumiałam, dlaczego zareagował tak gwałtownie na wieść o tym, że Szymon mnie szuka. Byłam w stanie zrozumieć zazdrość, ale nie w takiej odsłonie. Był wściekły, nieobliczalny. Widziałam to w jego oczach. Ten chłód i upór. Wszystkie moje prośby i pretensje odbiły się od niego jak od ściany. Nic do niego nie docierało. On postanowił. Koniec.
Podniosłam się z podłogi, czując, że muszę ostatni raz spróbować. Może potrzebował ochłonąć. Może uda mi się wyperswadować mu ten niedorzeczny pomysł wyjazdu do Francji. Wyszłam cicho ze swojej sypialni i udałam się pod drzwi pokoju Mentora. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam.
— Wejdź — Usłyszałam jego przytłumiony głos więc pchnęłam drzwi.
W moje nozdrza natychmiast uderzył pobudzający, a jednocześnie kojący zapach benzyny. Maks siedział przy stoliku w szarej koszulce, pochylony nad rozłożonym na części pistoletem. Wnętrze pokoju oświetlała ciepłym blaskiem stojąca tuż obok lampa. Spojrzałam na stolik. W pojemniku do połowy wypełnionym jakimś płynem spoczywały elementy broni, zamek, sprężyna i jakiś mały przedmiot. Mężczyzna w prawej dłoni trzymał wycior z mosiężną końcówką przypominającą szczotkę, który wsuwał w lufę wyciągając ją z drugiej strony, wstępnie ją czyszcząc.
— A więc Beretta była w użyciu? — zagadnęłam, przysiadając obok hrabiego na podłokietniku fotela.
Czyli podczas ostatniej akcji strzelał, być może zabił... Przyglądałam się jego poczynaniom zafascynowana sprawnymi ruchami dłoni i palców.
Na blacie stolika rozsypanych było kilka lśniących w świetle lampy naboi. Różniły się nieco od standardowych, bo posiadały wklęsły wierzchołek na pociskach.
— Amunicja JHP? — zdziwiłam się, biorąc do ręki jeden z połyskujących przedmiotów.
— Mhm... Jest lepsza — mruknął Rozdrażewski, nie odrywając wzroku od czyszczonej lufy.
— W czym lepsza?
— Bardziej precyzyjna. Bezpieczniejsza w użytku wewnątrz budynków, bo tak nie rykoszetuje. No i największą zaletą tego typu amunicji jest to, że grzybkuje, dzięki czemu uderza w cel i w nim pozostaje, przynajmniej w większości przypadków — wyjaśnił. — Jest to przydatne, kiedy następuje bezpośredni kontakt z celem i chcemy uniknąć sytuacji, w której pocisk przeszyłby ofiarę, raniąc osobę znajdującą się za nim — wytłumaczył tym swoim profesorskim tonem.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam.
— Przez chwilę myślałam, że to dum-dum — wyznałam po krótkiej chwili.
Mentor zaśmiał się i przerwał czyszczenie, kręcąc głową.
— Naprawdę masz mnie za niezłego drania — odparł, posyłając mi spojrzenie pełne rozbawienia, ale i aprobaty.
— Skąd wiesz tyle o broni? — zapytał.
Zmieszałam się, ale bez sensu byłoby uciekać się do kłamstwa.
— Od Szymona — bąknęłam.
Rozdrażewski zacisnął szczęki, ale nic nie powiedział.
— Zawsze sam czyścisz broń? Nie oddajesz komuś, żeby przy okazji wyczyścił też twoją? — zapytałam, wpatrując się w napinające się mięśnie jego przedramion. Chciałam szybko zapytać o cokolwiek, żeby odciągnąć temat rozmowy od Szymona.
— Zawsze sam czyszczę... — mruknął. — Widzisz, z bronią jest podobnie jak z kobietą. Lepiej samemu się nią zajmować, doglądać i dbać od nowości — mruknął, kontynuując czyszczenie innych elementów.
— Raczej chciałeś powiedzieć od zakupu — skomentowałam zjadliwie, co spotkało się z lekkim uniesieniem przez mężczyznę jednej brwi.
— Ty to powiedziałaś...
— Myślisz, że jak za mnie zapłaciłeś jakimś bandziorom, to jestem twoją własnością? Że możesz o mnie decydować? — syknęłam urażona do żywego.
— Daj spokój, nie o to mi chodziło — żachnął się, sięgając do pojemnika po zamek i prowadnicę.
— Wiesz co? A ja myślę, że właśnie tak uważasz. Zapłaciłeś za mnie pół miliona złotych, więc możesz robić ze mną co chcesz, tak?
— Pół miliona euro — sprostował spokojnie, sprawdzając czystą szmatką, czy dokładnie wyczyścił elementy.
Zagotowało się we mnie. No popatrz go! Jaki skrupulatny!
— Niech będzie i pół miliona euro. Ile byś nie zapłacił, nie możesz uważać, że masz do mnie jakiekolwiek prawo...
— Uspokój się, Michaśka. Nie uważam cię za swoją własność. Za kogo ty mnie masz! — prychnął z irytacją. — Ale oddałbym wiele, żebyś wiedząc kiedyś o mnie wszystko, dobrowolnie zechciała do mnie należeć — dodał po chwili, obrzucając mnie krótkim spojrzeniem.
Moje policzki zapłonęły. Na długą chwilę zaniemówiłam. Tego oczekiwał? Żebym sama z własnej woli była jego? Ta myśl z jednej strony mnie zirytowała, a z drugiej wzbudziła dziwne uczucie sensacji w dole brzucha. Przyglądałam się jego poczynaniom w milczeniu.
Obserwowałam, jak przystąpił do ostatniego etapu, nałożył filcowy przecierak na drut i polerował wnętrze lufy, wkładając wycior do środka i wyjmując ubrudzone kawałki filcu.
W trakcie tej czynności spojrzał na mnie, a ja natychmiast oblałam się gorącą czerwienią. Przypomniałam sobie nasze rozmowy podczas wizyty na strzelnicy. Wówczas nie wiedziałam jeszcze, że mam do czynienia z Mentorem. Pozwalał sobie na niewybredne żarty i sugestywne komentarze. Tym razem milczał, jednak kącik ust zadrżał mu leciutko.
— Wiem, co chodzi ci po głowie — prychnęłam ostrzegawczo, bawiąc się bezwiednie mięciutkimi końcówkami do czyszczenia.
Mentor zaśmiał się cicho i mrugnął do mnie znacząco. Policzki mnie zapiekły, a w dole brzucha poczułam przyjemne wirowanie. Bezczelny!
— Przestań — syknęłam, pochylając się nad stolikiem żeby schować twarz za kurtyną włosów.
— Kotku, czy myślisz, że gdybym był takim draniem, za jakiego mnie uważasz, w hotelu spałbym na oddzielnym materacu? Zwłaszcza że dobrze wiedziałem, jak bardzo byłaś rozbudzona... Gdybym był draniem, wykorzystałbym sytuację, nie sądzisz?
Nic nie odpowiedziałam, udając że nie wiem o co chodzi. Oczywiście miał rację. Jednak nadal uważałam, że ubezwłasnowolnił mnie pod pretekstem jakiejś durnej umowy między nami i to nie było w porządku.
— No dobra, skończyłem — westchnął, wypolerowane i naoliwione części składając z powrotem w jedną całość. Wsunął jednym ruchem magazynek w komorę, po czym schował wszystkie przybory do niewielkiej walizki i zamknął na dwa zatrzaski. Wytarł dłonie w ręcznik i odrzucił go na stolik, wstając. Zbliżył się do mnie, stając tuż za fotelem. Poczułam, że pochylił się i delikatnie odgarnął moje włosy na bok. Owionął mnie jego ciepły, drzewno-korzenny zapach, zmieszany ze środkami do czyszczenia i konserwacji broni.
— Po co przyszłaś? Chyba nie po to, żeby wypytywać o rodzaj amunicji, której używam? — mruknął, gładząc mnie lekko po bokach ramion.
Musiałam się odwrócić i unieść głowę do góry, tak aby spojrzeć mu prosto w oczy.
— Maks... Nie rób tego...
— Czego?
Poruszyłam się, a jego ręce opadły.
— Wytrącasz mnie z równowagi, kiedy tak mnie smyrasz... Nie mogę się skupić. A chciałam o coś zapytać.
— Dobrze już... — Odsunął się i oparł biodrem o biurko. — O co chodzi?
— Masz zamiar go odnaleźć? Planujesz zrobić coś Szymonowi? — wyrwało mi się, ponieważ nie byłam w stanie dłużej trwać w niepewności. Musiałam go o to zapytać. Wyczułam, jak momentalnie się spiął, a jego twarz nabrała kamiennego wyrazu.
— A co? Martwisz się o swojego chłoptasia? Może chciałabyś, żeby cię odnalazł? No tak... To byłby cudowny scenariusz rozpoczynający na nowo waszą wspólną drogę... Były kochanek, świeżo upieczony policjant odnajduję swoją miłość i ratuje ją z rąk niebezpiecznego łotra. Niemal się wzruszyłem... — wysyczał z takim chłodem w głosie, że aż potarłam ramiona z ogarniającego mnie zimna.
— Wiesz co... Nie spodziewałam się po tobie takiej małostkowości.
— Tak? A nie mam racji? Spójrz mi w oczy i powiedz, że nie chciałabyś, żeby cię odnalazł i stąd zabrał. Powiedz szczerze, nie marzysz o tym?
Spojrzałam w jego oczy i już miałam zaprzeczyć, kiedy coś mnie powstrzymało. Nie potrafiłam kłamać. W głębi serca część mnie chciała zostać tutaj, a druga część usilnie pragnęła wydostać się z tej matni.
— Widzisz? Zostawiłabyś mnie bez mrugnięcia okiem — skwitował moje milczenie, odchodząc w stronę łóżka, a ja nawet nie protestowałam. Miał rację. Nie było sensu się z tym spierać.
— Dziwisz się? — zapytałam, kiedy odwrócił się ode mnie i zaczął pakować rzeczy do walizki.
— Chciałbym nie musieć się dziwić — odparł po chwili. — Chciałbym, żebyś zaprzeczyła. I szczerze na to liczyłem. Widocznie się przeliczyłem — dodał, nie patrząc w moją stronę. Nerwowymi ruchami otworzył walizkę i spakował jakieś rzeczy do środka.
— Twoi rodzice są już z powrotem w swoim domu. Nie groziło im już niebezpieczeństwo, więc posłałem po nich kierowcę, żeby zawiózł ich do domu — oznajmił nagle bezbarwnym tonem.
— I mówisz mi to dopiero teraz? Mogę do nich zadzwonić? Możesz odblokować ten cholerny telefon?
— Nie.
— Ale dlaczego? Przecież...
— Nie ufam ci. Jaką mam gwarancję, że nie zaczniesz płakać do słuchawki i opowiadać niestworzone rzeczy o tym, jak to podstępny bogacz cię wykorzystuje i krzywdzi? Zrobisz wszystko, żeby się wydostać. A ja nie mam zamiaru ci tego ułatwiać. Poza tym przypominam ci, że mamy umowę. W zamian za ratunek i zapewnienie ci bezpieczeństwa, oczekuję tylko przysługi. Co prawda jest rozłożona w czasie, jednak to chyba nie tak dużo w porównaniu z tym, co zrobiłem, żeby chronić ciebie, twoją przyjaciółkę i twoją rodzinę? — warknął, rzucając mi przelotne spojrzenie.
— Ale... Przecież ta umowa to jakaś farsa! Popatrz na to z boku!
— Michalino, jestem inteligentnym człowiekiem i zdaje sobie sprawę, że cała ta sytuacja nie należy do normalnych. Ale nie mogę teraz się wycofać — ciągnął, przyciszając nieco głos. — Hrabina połknęła haczyk. Jeszcze trochę, a uroczyście wskaże ci miejsce ukrycia depozytu. Wtedy być może się pożegnamy.
— Być może?
— To zależy od tego, jak będziesz zapatrywać się na pewne inne sprawy... — mruknął, zapinając walizkę.
— O czym ty mówisz? Co jeszcze przede mną ukrywasz?
— Idź już. Jest późno, a jutro czeka nas podróż. Musisz się wyspać.
Jęknęłam z bezsilności.
— Czy kiedykolwiek dowiem się, o co w tym wszystkim chodzi?
Przez chwilę milczał z wzrokiem wbitym w podłogę.
— Nie wiem. Dopóki nie ufamy sobie nawzajem, niczego nie mogę być pewny — powiedział cicho.
Po tych słowach otworzył mi drzwi, a ja chcąc nie chcąc wyszłam. Kiedy się odwróciłam, spotkaliśmy się spojrzeniami. Pełnymi wyrzutów, wzajemnych oczekiwań i obopólnej niepewności, niespełnionych pragnień, rozczarowań i ukrytych pretensji.
Znałam tego człowieka dopiero miesiąc, a już zawładnął moją głową. Wtargnął niepostrzeżenie. Rozpanoszył się, zagarniając kolejne przyczółki. Tak jakby sądził, że to tylko kwestia czasu, aż wszystko we mnie będzie jego własnością.
Mentor nie bawił się w półśrodki. Dopiero teraz zorientowałam się, jak bardzo mu zależy.
Chciał mnie całej. I dążył do tego bez względu na użyte po drodze metody.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro