28. Przyjaciółka
Leżałam na miękkim łóżku, wsłuchana w spokojny, miarowy oddech Maksymiliana. W przeciwieństwie do mnie, zasnął snem sprawiedliwego tuż po przyłożeniu głowy do poduszki. Obiecał mi, że następnego dnia będę mogła zadzwonić z jego telefonu do rodziców. Nawet ta wiadomość nie była w stanie mnie uspokoić. Myśli miałam tak rozbiegane, że pomimo zmęczenia nie mogłam zasnąć. W głowie krążyły mi różne sceny. Tajemniczy Jerzyk mówiący coś o jakichś szemranych sprawach i porachunkach. Yvette przesuwająca palcem po szyi. Hrabina Krasnodębska mająca mnie za Zuzannę. Płomienna przemowa Rozdrażewskiego podczas balu. Jego usta na moich, ręce wokół mojej talii, język na nagiej skórze...
Przewracałam się z boku na bok, ale kłębiące się w moim umyśle wspomnienia nie pozwalały mi się wyciszyć. Westchnęłam z irytacją kiedy zobaczyłam, że było już po czwartej. Dosyć tego. Upewniwszy się, że hrabia niedźwiedź mocno śpi, usiadłam na łóżku, zsunęłam nogi na podłogę i po cichu wymknęłam się do drugiego pokoju. Miałam nadzieję, że przepiękny widok jeziora w głębi nocy da mi jakieś ukojenie.
Chwyciłam puchaty koc leżący na sofie, okryłam się nim i stanęłam w przestronnym oknie, ciesząc się ciszą i majestatycznym krajobrazem. Mój wzrok poraz kolejny powędrował w stronę jacuzzi. Nie. Szybko spojrzałam w odwrotną stronę, odsuwając od siebie nieprzyzwoite sceny, które moja wyobraźnia złośliwie i wbrew mojej woli malowała w moim umyśle. To przecież niemożliwe, żebym czuła coś do tego człowieka. Był ode mnie co najmniej piętnaście lat starszy, znałam go zaledwie od niespełna miesiąca. Owszem, może trochę mnie pociągał... Prawdę mówiąc bardzo, ale to wszystko. Tylko fizyczny pociąg, nic więcej. A ten pocałunek tylko pogorszył sprawę.
Piąta nad ranem. Nawet jeśli nie czułam się senna to był najwyższy czas wracać do łóżka i spróbować przespać chociaż kilka godzin. Skradałam się na palcach przez sypialnię, krocząc niczym Różowa Pantera. Parsknęłam śmiechem, nie mogąc się powstrzymać przed tym skojarzeniem, co niestety obudziło śpiącego misia.
— Co ty robisz? — mruknął zachrypniętym głosem, podnosząc się z sofy.
— Nic... Nie mogę zasnąć. Po prostu... Tyle się działo...
Maks westchnął i przeciągnął się. Zerknął na telefon, chyba sprawdzając godzinę.
— W ogóle nie spałaś? — zapytał, a ja pokręciłam głową. Usiadłam na łóżku i podciągnęłam nogi, tak bym mogła przykryć się kołdrą.
— Może trzeba cię ululać do snu? — zażartował, podnosząc się ze swojego niedźwiedziego legowiska. Podszedł do mnie i przysiadł na skraju łóżka.
— Daj spokój, nie trzeba. Jestem już dużą dziewczynką — odparłam, podciągając wyżej kołdrę. Czułam przy nogach bijące od niego ciepło.
— Szkoda, znam kilka niezawodnych sposobów. Akurat tak się składa, że dla dużych dziewczynek — mruknął.
Poczułam, że rumienię się aż po cebulki włosów.
— Nie ma takiej potrzeby — powtórzyłam, zaciskając nerwowo ręce na kołdrze.
Mentor przejechał dłonią po twarzy i włosach, a po chwili wstał z długim westchnięciem i poszedł nalać sobie wody.
Dziwnie było tak siedzieć i go obserwować w takich prostych, zwyczajnych czynnościach. Niby nic wielkiego, a jednak czułam, że ta sytuacja nosi znamiona pewnej nienormalności.
— Czym się martwisz, Michalino? — zapytał, wracając na swoje posłanie.
— Jeszcze się pytasz? — prychnęłam, zirytowana jego udawaną niedomyślnością. Z pewnością wiedział doskonale, jakie to czarne myśli krążyły po mojej głowie.
— Powiedz mi, a może uda mi się wygładzić te twoje mroczne rozterki — odparł, ziewając w najlepsze i rozkładając się wygodnie na materacu.
Moje myśli owszem, były czarne. Ale i kosmate. Co się ze mną działo?
— Kim jest pan Jerzy? Skąd się znacie? — zadałam pierwsze lepsze pytanie, żeby odwrócić swoją uwagę od tego, jak pociągająco Maks wyglądał z lekko potarganymi od snu włosami.
— Znamy się z pracy. Już wiele lat— odparł krótko, widocznie nie chcąc, abym drążyła temat.
— Z pracy w jakichś tajnych służbach? — nie poddawałam się, ośmielając się zadać bardziej konkretne pytanie.
Maks ku mojemu zdziwieniu parsknął śmiechem. Założył ręce za głowę i spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.
— Wiem, że słyszałaś moją rozmowę z Jerzym — oznajmił.
Zamurowało mnie. Nie spodziewałam się, że wie. I na pewno spodziewałabym się, że będzie się na mnie złościł, co najmniej irytował. A ten się tylko zaśmiał.
— Co cię tak bawi? — zapytałam, czując się urażona.
— Michasiu, twoje wymknięcie się z balu mnie bawi. Niczym jakaś agentka wywiadu. Martwiłem się tylko, czy nie za bardzo zmarzniesz za tym krzakiem — zaśmiał się.
— Jesteś nienormalny. Idę spać — warknęłam, nie mając ochoty na dalszą rozmowę z tym człowiekiem.
Odwróciłam się i oddaliłam na drugi koniec łóżka, opatulając kołdrą aż po same uszy.
— Dobranoc, mały obrażalski szpiegu — mruknął.
Nie raczyłam odpowiedzieć. Ani moje ciało porządnie zasnąć.
Kilka godzin później obserwowałam spod półprzymkniętych powiek, jak mężczyzna wstaje i udaje się do łazienki. Czułam się wyczerpana. Miniona noc nie dała mi żadnego wypoczynku. Jakby tego było mało głowa pękała mi z bólu. Miarowe pulsowanie krwi niemal rozsadzało mi czaszkę od środka.
— Jak tam twoja głowa? — zagadnął Mentor wychodząc z łazienki.
— Boli — odparłam krótko.
— Później zadzwonię do Wojtka. Może ma już wyniki.
Kiwnęłam tylko głową i z trudem wstałam z łoża boleści, kierując się do łazienki. Natychmiast zakręciło mi się w głowie, a po chwili w oczach zrobiło mi się ciemno. Wróciłam na łóżko, co nie uszło uwadze Mentora.
— Siedź tu. Nie wstawaj — rozkazał. Wyczułam w jego głosie, że był zaniepokojony. Przyniósł mi szklankę wody i kazał wypić. Drżącą ręką chwyciłam naczynie i przyłożyłam do ust. Po kilku łykach poczułam się trochę lepiej.
Rozdrażewski natychmiast sięgnął po telefon. Chwilę później usłyszałam głos poznanego wczoraj lekarza.
— Co tam, Maks?
— Cześć. Wiem, że jeszcze pewnie nie ma wyników. Słuchaj... Boli ją głowa i prawie zemdlała po wstaniu z łóżka — powiedział Maksymilian, spoglądając na mnie spod zmarszczonych z niepokoju brwi.
— A dałeś jej spać w nocy ty hultaju? — zapytał Kuźnicki trzęsącym się z rozbawienia głosem.
Hrabia zamiast odpowiedzieć, spojrzał na mnie pytająco.
— Spałaś coś? — zapytał półgębkiem, a ja pokręciłam głową. Godzina półsnu się nie liczy.
— Nie spała.
— No właśnie. Nie ma co się martwić na zapas. Niech się słońce wyśpi i wtedy pogadamy. I niech coś zje, jakieś porządne śniadanie, najlepiej z kawą żeby podnieść nieco ciśnienie. Gdyby nie było poprawy, to oczywiście możecie przyjechać wieczorem, kiedy będę miał zmianę — powiedział, ziewając przeciągle.
— Jasne. Dzięki.
Rozdrażewski zakończył połączenie i wbrew moim protestom wziął mnie pod łokieć, po czym jak starą babcię poprowadził do łazienki.
— Może lepiej, żebym wszedł razem z tobą do środka? W razie gdybyś znów zemdlała — rzucił, stojąc w drzwiach. Zamknęłam mu drzwi przed nosem. Jeszcze tego brakowało.
Po kilkunastu minutach usłyszałam pukanie.
— Michalino, wychodź. Musimy już iść, bo nie zdążymy ze śniadaniem, mam umówione spotkanie.
Spotkanie!? Z kim!?
Miałam jakieś nieprzyjemne przeczucie w związku ze wspomnianym spotkaniem. I nie myliłam się. Zjechaliśmy na pierwsze piętro, gdzie znajdowała się hotelowa restauracja. Nie zdziwiły mnie pustki panujące przy stolikach. Hrabia pewnie od dawna planował przyjazd, więc zamknął hotel na ten weekend.
Usiedliśmy przy uroczym stoliku tuż przy oknie. Kelner przyniósł nam przepięknie podane naleśniki z czekoladą i syropem klonowym. Na ten widok mój zdradziecki żołądek aż zamruczał z radości, co wywołało na moich policzkach palące rumieńce wstydu. Hrabia tylko do mnie mrugnął i pospiesznie pochłonął swoją dwukrotnie większą porcję, popijając ją kawą.
— Z kim masz to spotkanie? — zagadnęłam, zabierając się za drugiego naleśnika.
— Z menedżerką hotelu — mruknął wymijająco, dopijając resztę kawy. Odstawił ze stukiem kubek, po czym zerknął na godzinę. — Zaraz powinna być.
Z menedżerką hotelu. Zapomniał dodać, że seksowną i olśniewającą menedżerką hotelu. Usłyszałam stukot jej szpilek zanim pojawiła się na horyzoncie i już wiedziałam, że moje przeczucie mnie nie myliło.
Ubrana w obcisłą małą czarną, z brązowymi lokami opadającymi na ramiona wyglądała po prostu idealnie. Patrząc na nią miałam wrażenie, jakby ktoś nałożył na moje oczy filtr z aplikacji podkręcającej zdjęcia. Jakby tego było mało, podeszła pewnym krokiem do naszego stolika, a hrabia o zgrozo wstał i przywitał kobietę uśmiechem. To jeszcze nic! Superseksowna menedżerka hotelu złożyła na policzku Rozdrażewskiego powitalny pocałunek, co widocznie było normą w ich relacji, bo mężczyzna nie okazał odrobiny zdziwienia na te przejawy ewidentnie bliskiej zażyłości.
Natychmiast przeszła mi ochota na resztę śniadania. Czułam, jak mdlące uczucie zazdrości rozlewa się po moim ciele, odbierając apetyt i przyprawiając o jeszcze gorsze samopoczucie.
— Maks, nareszcie! Cieszę się, że w końcu cię widzę — zawołała z entuzjazmem, nawet na mnie nie patrząc.
— Cześć, Alicja. Również dobrze cię widzieć. Miałem dużo pracy — odparł Maks.
— Wiem, wiem... Ty zawsze masz dużo pracy — rzuciła kokieteryjnie.
Poczułam się niewidzialna, prawie identycznie jak przy Yvette. Albo nie. Nawet gorzej. Poczułam się, jakbym im przeszkadzała, jakbym była niechcianym elementem w tej uroczej, powitalnej scenie. Jeszcze tylko brakowało, żeby padli sobie w ramiona. Maks dopiero po kilku wymienionych z kobietą zdaniach raczył krótko przedstawić mnie z imienia, nie wspominając, że jestem jego narzeczoną. No jasne, nie chciał wywołać zazdrości w koleżance, z którą najwyraźniej łączyły go bliskie relacje. Bardzo bliskie.
— Michalino, zostanie z tobą Fawor, dobrze? — zwrócił się do mnie Maks przyciszonym głosem. — Wypij sobie kawę, albo zamów coś, na co tam masz ochotę. Wrócę za jakieś pół godziny.
Pół godziny. Wystarczająco długo, żeby nacieszyć się towarzystwem seksownej pani menedżer. Nie odezwałam się nawet słowem, odwracając głowę i spoglądając na widok za oknem.
Nie wiem, czy Rozdrażewski zwrócił uwagę na nagłą zmianę mojego nastroju, ale nawet jeśli, to postanowił to zignorować. Popatrzyłam, jak razem z menedżerką oddalają się w stronę korytarza i zmierzają w nieznanym mi kierunku. Zapewne do jakiegoś biura.
Przede mną jak spod ziemi wyrósł rzeczony Fawor. Do tej pory nie miałam okazji go bliżej poznać. Już po kilku minutach rozmowy mogłam stwierdzić, że był sympatycznym choć nieco spiętym trzydziestolatkiem. Chyba wyczuł mój nastrój, bo starał się mnie zagadać pytaniami o to, jak podobał mi się bal albo pałac Rozdrażewskiego. Pytał też, jak mi poszło w parku wspinaczkowym i na strzelnicy. Rozmowa o różnych rodzajach broni i strzelaniu zajęła nam ponad kwadrans. Myślami tak naprawdę byłam zupełnie w innym miejscu.
Ile czasu mogło trwać omawianie interesów? A może nie tracili go na biznes, lecz korzystali z okazji, żeby nadrobić długi okres rozłąki? Byłam wściekła. Jeśli Maks miał zamiar przekonać mnie do zamążpójścia, to na pewno jego plany legły teraz w gruzach, tak samo jak moje zaufanie do niego. Fawor starał się ratować sytuację jak mógł, ale nic nie było w stanie poprawić mi podłego nastroju. Nawet krótka rozmowa z rodzicami przez telefon pożyczony od Fawora. Robił wszystko, żebym się rozchmurzyła i byłam mu za to wdzięczna.
Kiedy wrócilismy z Mentorem do apartamentu, atmosfera była napięta. Ja milczałam, a Maks zdawał się niczego nie zauważać. Zadzwonił do Wojtka i po krótkiej wymianie zdań dowiedział się, że tomografia nic niepokojącego nie wykazała. Jedynie z morfologii wyszło, że mam lekką anemię i powinnam przyjmować żelazo. Ulżyło mi, jednak ból głowy wciąż się utrzymywał. Podejrzewałam, że coś wspólnego z tym stanem miały moje napięte do granic możliwości nerwy. Byłam jak tykająca bomba, dusząc w sobie pokłady gotowego na podpalenie prochu w postaci frustracji, wściekłości i innych negatywnych emocji. Spakowaliśmy się w milczeniu, po czym bez słowa opuściliśmy hotel. Atmosfera w samochodzie była tak gęsta, że można ją było rąbać siekierą.
— Nie masz powodu do zazdrości — odezwał się w końcu Maks, na co ja prychnęłam i związałam ręce na piersiach w jeszcze ciaśniejszy supeł.
— Wydaje ci się. Nie jestem zazdrosna — burknęłam obrażonym tonem, siląc się na wymuszony śmiech.
— Jesteś. Przecież widzę, że zmarkotniałaś od kiedy pojawiła się Alicja.
— Chciałbyś — rzuciłam.
— Właśnie, że nie. Wolałbym, żebyś mi ufała. Naprawdę myślisz, że mając ciebie prawie cały czas przy sobie, w ogóle rozważam relacje z innymi kobietami?
— Nie wiem. Skąd mam wiedzieć, czy nie masz kilku kochanek gdzieś na boku? Zresztą nie obchodzi mnie to. Możesz umawiać się nawet i z setką bab, a mnie nic do tego — rzuciłam lekko podniesionym głosem.
— Właśnie pokazujesz, że cię obchodzi. I dobrze. To znaczy, że zaczyna ci zależeć.
— Chyba w twoich chorych snach — parsknęłam, nie patrząc w jego stronę.
Myślałam, że będzie przepraszał, tłumaczył, że powie coś, co mnie uspokoi. A ten drań tylko zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową.
— Naprawdę Michalino, jesteś jeszcze taka dziecinna — westchnął po chwili. — Z jednej strony to urocze, ale z drugiej nie lubię, jak się tak na mnie dąsasz, kiedy wiem że powód jest wyssany z palca...
— Skoro jestem taka dziecinna, to daj mi z łaski swojej święty spokój, i jedź do swojej Alicji albo Yvette — nie dałam mu dokończyć. — Na pewno powitają cię z szeroko rozwartymi ramionami, i innymi kończynami też... — rzuciłam złośliwie, czując jednocześnie dziwną satysfakcję.
Swoją tyradą wprawiłam mężczyznę w lepszy nastrój, bo dotychczas nie widziałam go tak rozbawionego. Chyba śmiał się z mojej uwagi o szeroko rozwartych kończynach. Cały się trząsł, jego oczy zmrużyły się miękko. Ten śmiech był zaraźliwy. Musiałam się odwrócić żeby mu nie zawtórować. Nie ma mowy.
Zauważyłam, że zjeżdża na stację. Przejechał obok dystrybutorów paliwa i zatrzymał samochód w najdalszym zakątku parkingu, po czym odwrócił się do mnie z lekko załzawionymi od śmiechu oczami. Kolejny raz uderzyło mnie, jak bardzo jest przystojny i przytłaczający. Górował nade mną nawet w samochodzie.
— Michasiu, przysięgam ci, że omawialiśmy z Alicją interesy, nic więcej — powiedział miękko, pochylając się nade mną.
— To dlaczego nie mogłam przy tym być? Jakież to tajne informacje ci przekazywała, że nie mogłam ich usłyszeć, co? — zapytałam kąśliwe, wciąż powątpiewając w zapewnienia mężczyzny.
— Masz rację. Tajne. To miejsce związane nie tylko z usługami stricte hotelarskimi. Zrozum, zajmuję się pewnymi sprawami, do których lepiej, żebyś nie miała dostępu, a najlepiej, gdy nie będziesz miała o nich zbyt wielkiego pojęcia.
— Czyli co? Podsłuchy jakichś ważnych szych, tak?
— Mniej więcej.
— A Alicja może być wtajemniczona? — odparłam z pretensją w głosie.
— Michalino, wierz mi, lepiej będzie, jeśli pozostaniesz z boku, jak najdłużej.
— Świetnie, traktuj mnie dalej jak dziecko, a na pewno za ciebie wyjdę.
Moja ironiczna uwaga chyba go zirytowała, bo zacisnął palce lewej ręki na kierownicy. Drugą rękę natomiast położył na mojej nodze, w połowie uda. Poczułam, jak potarł kciukiem skórę tuż nad moim kolanem. Zrobiło mi się gorąco. Wciąż jednak czułam się urażona i nie do końca przekonana do jego tłumaczeń. Odtrąciłam jego rękę, a on szybko ją zabrał. Bez słowa wycofał samochód z miejsca parkingowego i ruszył w stronę wyjazdu.
Kiedy mijaliśmy budynek restauracji, zauważyłam przez okno wiszący pod sufitem telewizor. Obraz, jaki zobaczyłam sprawił, że zamarłam. Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa.
Na ekranie wyświetlano właśnie zdjęcie zaginionej młodej dziewczyny. Sandry Jaworskiej. Mojej współlokatorki. Mojej przyjaciółki. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.
Została porwana, tak jak ja. To jakiś koszmar.
— Zatrzymaj się — wydusiłam, kiedy Rozdrażewski już zbliżał się do drogi wyjazdowej.
Nie oponował. Widział, że jestem mocno rozstrzęsiona. Zajechał z powrotem na parking.
— Michasiu... — zaczął, ale uciszyłam go podniesieniem ręki.
— Widziałeś to? Porwali Sandrę, moją przyjaciółkę — wyszeptałam przez łzy. Rzuciłam mu zrozpaczone spojrzenie. Cała się trzęsłam.
Przez chwilę mężczyzna wpatrywał się we mnie w skupieniu, jakby coś przemyśliwał. Zagryzł dolną wargę i w zamyśleniu potarł brodę kciukiem.
— Sukinsyn, kurwa mać — zaklął w końcu, po czym wybrał jakiś numer w telefonie.
W samochodzie rozległ się monotonny dźwięk nawiązywania połączenia.
Przed oczami wciąż miałam widok Sandry na ekranie telewizora i czerwony napis informujący o jej zaginięciu. To musiało mieć coś wspólnego ze mną. To nie mogło być przypadkowe porwanie. Jeśli coś jej się stanie, to będzie moja wina. Mojej głupoty. Mojego zaniedbania. Nie zapewniłam jej bezpieczeństwa.
Łzy zamazały mi widoczność, a szloch wstrząsnął moim ciałem.
Czy kiedykolwiek ten koszmar się skończy?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro