Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26. Depozyt

Sytuacja była tak absurdalna... Siedziałam w sukni mieniącej się jak rozgwieżdżone, nocne niebo obok człowieka, który krył w sobie więcej tajemnic, niż byłam w stanie wymyślić... Przejechałam dłonią po jedwabiście gładkiej, kremowej pościeli, napawając się strukturą materiału i kojącym chłodem. Miałam już tego wszystkiego dość.

— Michalino... Wiem, że nie jest ci łatwo... — zaczął Mentor, a ja mechanicznie, powoli gładziłam dłonią przyjemny w dotyku materiał, chyba satynę.

Poczułam jak mężczyzna odsuwa się na łóżku. Kątem oka zauważyłam, że oparł łokcie na kolanach, przecierając twarz dłonią. Szorstki dźwięk tarcia skóry o zarost nie wiedzieć  wywołał we mnie dziwne uczucie zafascynowania. Mój wzrok podążył za ruchem jego ręki i nagle zapragnęłam zamienić jego dłoń na swoją...

Nie!

Opanuj się! Co w ciebie wstąpiło?
Przecież to kłamca, manipuluje tobą.

Natychmiast oprzytomniałam i wyprostowałam się dumnie. Siedzieliśmy w niemal absolutnej ciszy, nie licząc odgłosów naszych oddechów. Mój był przerywany i niespokojny, hrabiego ciężki i głęboki.

— Nie kochałem jej... — powiedział nagle, rozdzierając ciszę na dwoje. — To miało być ustawione małżeństwo. Nasze rodziny od pokoleń się przyjaźniły i obu stronom było na rękę połączenie majątków. Ojciec był przeciwny, ale zmarł i jego zdanie przestało się liczyć. Matka z kolei wciąż nalegała...

— Więc musiałeś się pozbyć niechcianej kandydatki na żonę? — przerwałam mu.

Rozdrażewski pokręcił głową i westchnął.

— Nie zamordowałem jej. Tak, nie żyje przeze mnie. Ale to nie ja odebrałem jej życie. Czy możesz mnie wysłuchać do końca?

Pokiwałam głową, patrząc jak zdejmuje marynarkę i rzuca ją na fotel. Podszedł do barku i nalał do szklanek toniku do którego dodał lodu. Po chwili w milczeniu podał mi zimną szklankę. Upilam łyk, a gorzko-słodki smak podrażnił mi język.

— To był trudny czas dla naszej rodziny, końcówka lat dziewięćdziesiątych. Toczyliśmy walkę o nasze rodowe dziedzictwo, o wpływy — wznowił opowieść, chodząc po pokoju i popijając tonik. — Trzeba było ogarnąć to całe powojenne i pokomunistyczne pogorzelisko. Odbudować z gruzów elity, pomóc Polakom powstać z kolan i odnaleźć swoją godność, zawalczyć o nią. Taka była ostatnia wola mojego dziadka, który przekazał ją swojemu synowi, kiedy przyszedł czas... — urwał, wyraźnie poruszony. Po chwili jednak kontynuował. — Pod naciskiem chorej matki i ku uciesze hrabiny, siostry mojej nieżyjącej już wtedy babki, oświadczyłem się Zuzannie, a ona się zgodziła. Była zachwycona, zakochana we mnie, a raczej zauroczona. Wtedy zaczęliśmy spędzać ze sobą więcej czasu.

Wpatrywałam się w profil mężczyzny, podświetlony blaskiem padającym z lampy. Nie wyglądał, jakby kłamał.

— Jednak po kilku wizytach w jej domu zdałem sobie sprawę, że coś było nie tak — ciągnął. W zamyśleniu odstawił szklankę na stolik i sięgnął po ciemnoszary sweter, który narzucił na koszulę. Drżał. — I niech to szlag, było, i to bardzo. Jednego dnia była pogodna, miła, zaangażowana w rozmowy przy stole, a drugiego zupełnie jej nie poznawałem. Stawała się dzika, drażliwa, impulsywna — wymieniał, niemal po każdym słowie wypuszczając z ust drżący oddech. — Dziewczyna cierpiała prawdopodobnie na zaburzenie dysocjacyjne tożsamości, inaczej rozdwojenie jaźni, objawiające się poprzez osobowość mnogą, zmienną... Wtedy oczywiście nie miałem o tym pojęcia. Myślałem, że po prostu była kapryśna, miała chwiejny charakter, zależny od okoliczności, wydarzeń, innych osób. Mimo chwilowego racjonalizowania jej dziwnych zachowań, wkrótce pożałowałem pochopnej decyzji o ślubie. Postanowiłem się wycofać...

Zamilkł, spuszczając głowę. Widać było, że opowiadanie o przeszłości sprawiało mu trudność. Był przygnębiony, przybity, a jednocześnie pusty, zgaszony. Nigdy go takim nie widziałam.

— I jak zareagowała, kiedy jej o tym powiedziałeś? — zapytałam, chcąc usłyszeć dalszą część historii.

— Wściekła się. A zazwyczaj była przecież spokojna, miła, nieco rozkojarzona, ale wzbudzająca sympatię, szczególnie hrabiny, która znała ją przeważnie z opowieści mojej matki, listów i zdjęć. Obie zacierały ręce na ten ślub. No więc pewnego razu odwiozłem Zuzannę od koleżanki, i wtedy w samochodzie wyznałem jej, że nie możemy się pobrać. Nie dziwiłem się, że była zdenerwowana, miała prawo... Przecież to ja wyszedłem z propozycją małżeństwa... Tylko że jej wściekłość była szalona, niebezpieczna... Kazała mi się wynosić, grożąc, że się zabije na moich oczach. Oszalała. Rozbiła szybę w drzwiach samochodu, wyrywała sobie włosy z głowy, przykładała szkło do szyi... Popełniłem niewybaczalny błąd. Posłuchałem jej i zostawiłem ją przed bramą ich rodzinnej posiadłości — urwał, widocznie zanurzając się w otchłań przykrych wspomnień. Nie odzywał się przez długi czas.

Słuchałam jego opowieści z mocno bijącym sercem, nieruchomo. Domyślałam się już prawdy... Objęłam palcami lodowatą szklankę. Kostki lodu przesuwały się po ściankach, roztapiając w cieczy.

— Zostawiła list, w którym poinformowała, że ma zamiar pożegnać się z tym światem. Napisała, że nie będzie problemu z pogrzebem, bo zniknie, nigdy nie znajdziemy jej ciała. I tak właśnie było. Już nigdy jej nie widziałem. Zuzanna rozpłynęła się w powietrzu. Było śledztwo, jej rodzice oskarżyli mnie o morderstwo... Ale nie mieli żadnych dowodów, jedynie wybitą szybę w moim samochodzie i jej włosy — urwał, a ja zauważyłam, że zacisnął mocniej dłonie, aż pobielały mu knykcie. — Kilka lat później na podstawie pozostawionego przez nią listu uznano ją za zmarłą. Stwierdzono, że musiała popełnić samobójstwo, obstawiono utonięcie. Wszystkie te wydarzenia odcisnęły piętno na mojej rodzinie, a szczególnie na matce. Umarła kilka dni po tym, jak dotarła do niej ta informacja. Z kolei hrabina Krasnodębska postradała zmysły. Nie wierzyła w śmierć Zuzanny, wciąż mając nadzieję, że ta pełna życia, jasnowłosa dziewczyna ze zdjęć kiedyś powróci.

— I powróciła... Tak jej się wydaje — wtrąciłam, a hrabia kiwnął głową.

— Ale dlaczego? Po co to wszystko? Czego chcesz od hrabiny?

— Nie mogę ci powiedzieć. Zuzanna tego nie wiedziała, bo nie mogła, i ty też nie możesz się zdradzić, więc lepiej, żebyś naprawdę była nieświadoma.

— Powiedz mi przynajmniej oględnie, o co chodzi... — poprosiłam, chcąc chociaż trochę zrozumieć, o co toczyła się cała rozgrywka.

Hrabia westchnął, widocznie walcząc sam ze sobą. Byłam przekonana, że odkrywanie się przede mną nie było dla niego łatwe.

— Dobrze, powiem ci mniej więcej o co chodzi. Ale nikomu o tym nie możesz powiedzieć, rozumiesz? — zapytał śmiertelnie poważnym tonem, a ja pokiwałam głową.

— Hrabina po moim ślubie z Zuzanną miała mi coś oddać. Moja umierająca matka przekazała ciotce depozyt wierząc, że Zuzanna kiedyś powróci. Nie uwierzyła w jej śmierć... Jej ostatnią wolą było to, żebym otrzymał depozyt tylko pod warunkiem ślubu z Zuzanną. Nikim innym. Próbowałem nakłonić ciotkę, żeby pomimo to wyznała mi, gdzie ukryła spadek, ale była głucha na moje prośby i groźby. Po prostu w jakiś sposób zawiesiła się w tamtym momencie. Wciąż latami czekała na ten niedoszły ślub. Do dziś czeka, dotrzymując obietnicy złożonej matce.

— Co było w tym depozycie? Co miała ci przekazać po ślubie z Zuzanną?

Maks westchnął i pokręcił głową.

— Lepiej, żebyś nie wiedziała. Ojciec widząc, co zrobiła matka razem z ciotką zapewne żałowałby, że nie oddał mi tego od razu. Po jego śmierci siłą rzeczy spadek przejęła matka, która sama wkrótce umarła, zawczasu składając wszystko w ręce wariatki... Parszywy pech — westchnął ciężko.

— Nie powiesz mi, o co chodzi? Co jest w tym depozycie?

— Nie mogę, inaczej hrabina cię przejrzy. Prześwietli cię na wylot. Musisz być przygotowana. Jednak niewiedza będzie działać na twoją korzyść. Pomimo tego szaleństwa, złudzenia w którym żyje, potrafi rozpoznać kłamstwo. To wariatka, ale chytra i nieprzewidywalna. 

— Więc mam starać się nakłonić hrabinę, żeby ci oddała ten spadek?

— Nie! — rzucił szybko. — To by cię zdradziło. Nie możesz ani słowem o tym wspomnieć, bo spalisz całe zadanie — powiedział z naciskiem. — Po prostu bądź sobą. Bądź Zuzanną. A hrabina po jakimś czasie przekaże mi depozyt.

— Przecież nią nie jestem — prychnęłam z irytacją, wypijając ze zdenerwowania duży łyk zimnego płynu, którego chłód dostał się aż do żołądka. Zadrżałam i odstawiłam szklankę na stolik. Kiedy wróciłam na miejsce, zauważyłam że Maks mi się uważnie przygląda.

— Jesteście do siebie bardzo podobne, z wyglądu i charakteru — powiedział. — Wystarczy, że będziesz naturalna. A potem, gdy weźmiemy ślub, ciotka przekaże mi ten przeklęty depozyt.

— Po pierwsze nie będzie żadnego ślubu! Wybij to sobie z głowy. A po drugie skąd wiedziałeś, że hrabina akurat mnie weźmie za Zuzannę? — zapytałam, bo brakowało mi kilku elementów w tej układance.

— Trochę ci już o tym wspomniałem. Byłem u niej poraz kolejny jakiś miesiąc temu próbując nakłonić ją do wyjawienia miejsca, gdzie ukryła depozyt. Akurat wtedy zadzwonił do mnie Miro, mówiąc że córka jego przyjaciela została porwana, że huczy o tym cała Polska. Włączyłem telewizor. W wiadomościach rzeczywiście podali informację o twoim zaginięciu. A ciotka widząc twoją twarz i fragment nagrania, w którym śpiewasz, nagle wstała z miejsca, płacząc i wskazując na ciebie. Była przekonana, że to Zuzanna. Ona też śpiewała, a hrabina dostała kiedyś nagrania z jej występami. Nie interesowały ją różnice, widziała tylko podobieństwa.

— A więc to dlatego po mnie przyjechałeś? Tylko ze względu na podobieństwo do Zuzanny?
— zapytałam, czując jakiś dziwny zawód, żal.

— I tak bym pojechał, ale postanowiłem przy okazji spróbować przekonać hrabinę... Postanowiłem, krótko mówiąc, uratować cię, ale i wykorzystać w prywatnym celu.

— To dlaczego od początku mi nie powiedziałeś?

— Musiałem być pewien, że to się uda. Nie mogłem dopuścić do sytuacji, w której hrabina by się zorientowała. Najpierw musiałem cię sprawdzić, potem przygotować. A ty o dziwo byłaś rzeczywiście bardzo podobna do tej miłej wersji Zuzanny. Stwierdziłem, że to rzeczywiście może się udać.

— Tukendorf miał to potwierdzić?

— Między innymi. Ale nie tylko to...

— Skoro jestem tak podobna do Zuzanny, to po co te całe próby?

— Musiałem mieć pewność, że hrabina się nie połapie. Jeśli wyczuje podstęp, gotowa jest milczeć do śmierci, nie znasz jej. I obawiam się, że ta śmierć nastąpiłaby wkrótce po wykryciu całej maskarady. Ma chore serce, poza tym jej podeszły wiek nie sprzyja takim przeżyciom.

— A reszta prób? Zostały jeszcze trzy — odważyłam się zapytać.

— One dotyczą innego zadania — mruknął, znów pocierając w zamyśleniu zarost. Musiałam zamrugać, żeby wyrwać się z dziwnego transu, w jaki wprowadzał mnie ten gest. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co powiedział.

— Jak to innego zadania? Mówiłeś do tej pory o jednym... O tej hrabinie. 

— Bo tak naprawdę wszystko to wiąże się z jednym — przerwał mi. — Wszystko to jest splątane. I muszę być pewien, że dasz radę.

— Nie rozumiem. Dlaczego odzyskanie tego depozytu jest tak ważne? Zachowujesz się, jakby wszystko od tego zależało...

— To jest moje być albo nie być. I nie tylko moje. Więc tak. To jest cholernie ważne — odparł twardo.

Westchnął głęboko i spojrzał w moje oczy, jakby chciał ujrzeć w nich coś, czego oczekiwał. Miałam wrażenie, że rozczarował się moją reakcją. Pokręcił głową i przymknął oczy, odchylając głowę do tyłu.

— To dlatego tak się zachowywałeś? Bo przypominam ci Zuzannę? Dlatego tak mnie nie znosisz, upokarzasz? — zapytałam cicho, niemal szeptem z powodu ściśniętego gardła.

Zerknął na mnie i zmarszczył brwi, jakby trapiło go jakieś zmartwienie. Miałam wrażenie, że początkowo chciał zaprzeczyć moim zarzutom, ale ostatecznie milczał, więc jego milczenie musiało oznaczać potwierdzenie.

— Przez pewien czas myślałam, że mnie polubiłeś. Chciałeś mnie poznać, rozmawiać ze mną, byłeś miły, przyjazny... Aż nagle... — urwałam, a widok rozmazał mi się z powodu wezbranych w oczach łez.

Rozdrażewski wstał i wyszedł do pokoju obok, a po chwili wrócił z jakimiś ubraniami w rękach. Położył je obok mnie na łóżku i znów kucnął obok, zrównując nasze twarze w jednej linii.

— Posłuchaj... Daj mi jeszcze trochę czasu. Dla mnie to też nie jest takie łatwe. Ale nie mogę... Nie jestem w stanie wszystkiego ci powiedzieć... Będzie ci łatwiej, nie wiedząc wszystkiego...

— Jasne — prychnęłam.

Mężczyzna westchnął i wstał.

— W łazience masz wszystko. Dla bezpieczeństwa będę spał tutaj, ale na sofie — oznajmił bezbarwnym tonem, nie patrząc na mnie.

— Coś jeszcze ukrywasz. Czuję to — szepnęłam, zgarniając rzeczy i udając się do łazienki. Miałam serdecznie dosyć tej sukni, tego całego wieczoru. Tej chorej sytuacji.

Weszłam do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Ogarnęłam wzrokiem otoczenie i rzuciłam na półkę rzeczy. W głowie mi huczało od tej całej popapranej historii, a jednocześnie było mi tak bardzo przykro. Myślałam, że byłam dla Mentora kimś więcej, niż tylko narzędziem służącym do osiągnięcia celu. Myliłam się.
Przez chwilę stałam w miejscu, analizując każde jego słowo. Nie wiedziałam, czy mogę mu wierzyć, ale z drugiej strony wydawał się być szczery, przynajmniej mówiąc o Zuzannie. Kto mógłby kłamać, opowiadając o takich okropieństwach? Nagle zdałam sobie sprawę, że Rozdrażewski zapewne wybrał kierunek studiów na skutek tamtych wydarzeń. Całe jego życie kręciło się wokół tamtej sprawy.

Nigdy się nie ożenił...

Z pewnością obwiniał siebie za to, co stało się z Zuzanną. Brzemię wyrzutów sumienia ciążyło na nim przez ostatnie kilkanaście lat.
Uciekał przed tym wszystkim w badania naukowe, działalność społeczną, jakiś projekt psychologiczny... Byłam przekonana, że coś jeszcze ukrywał, czegoś ważnego mi nie wyznał. Nie powiedział mi, czego będzie dotyczyła druga część zadania. Czekały mnie jeszcze trzy próby... Prosił o czas. Czy byłam w stanie mu go dać?

Westchnęłam głęboko i sięgnęłam po zamek, żeby zdjąć z siebie w końcu tę suknię. Wyciągałam rękę po suwak umiejscowiony w połowie pleców, ale nie byłam w stanie go chwycić. Przy zakładaniu sukni pomogła mi pani Helenka. Teraz byłam zdana na siebie samą, ewentualnie pomoc Mentora. Siłowałam się z zamkiem jeszcze kilka minut, jednak ten nawet nie drgnął. Nie było możliwości rozpiąć go samodzielnie.

Jęknęłam zrozpaczona i zirytowana, a moje rozdrażnienie z łatwością przerodziło się w szloch. Dźwięki dochodzące z łazienki widocznie zaniepokoiły Rozdrażewskiego, bo chwilę później usłyszałam jego głos tuż za drzwiami.

— Wszystko w porządku? — zapytał, a ja podeszłam do drzwi i gwałtownie je otworzyłam. Spojrzałam na niego zrozpaczona, ocierając łzy z twarzy.

— Coś się stało? — zmarszczył brwi, lustrując całą moją sylwetkę, a potem wnętrze łazienki.

— Możesz mi pomóc? — rzuciłam z bezsilności, odwracając się i odgarniając włosy na jedną stronę. — Nie mogę rozpiąć zamka... Próbowałam, ale... Tylko zgaś światło. Nie patrz.

Wszedł do łazienki, nacisnął wyłącznik i pogrążyliśmy się w półmroku. Znalazł się tuż za mną. W ciszy sięgnął dłońmi do rozpięcia sukni. Sprawnie rozpiął guzik i powoli przesunął zamek w dół, aż do końca. Zrobiło mi się gorąco ze wstydu. Przytrzymałam opadający z przodu materiał sukni. Na szczęście było ciemno i niewiele mógł zobaczyć.

— Dziękuję, już możesz iść. Poradzę sobie z resztą — wykrztusiłam, nie patrząc w jego stronę.

On jednak nie ruszał się z miejsca. Stał tuż za mną. Czułam ciepło bijące z jego ciała. Słyszałam jego przyspieszony oddech. Przesunął dłoń na moją talię, po czym objął mnie ramieniem, przyciskając tors do moich pleców. Nie poruszyłam się, kompletnie zdezorientowana. Objął mnie drugą ręką i zamknął w obręczy, tuląc do siebie jakby chciał mnie przeprosić. Jego drżący, ciepły oddech muskał mi włosy. Rozpięta suknia ledwo trzymała się na moich ramionach.

— Maks... — wyszeptałam, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Nie wiedziałam, dlaczego nie zareagowałam inaczej. Nie chciałam go odtrącać. Nie, kiedy sam przyszedł do mnie, strapiony i złakniony bliskości. Pozwalałam jego dłoniom błądzić po moim ciele, czując jak wzbiera we mnie gorące pragnienie. Pochylił się i ustami musnął wrażliwą skórę na mojej odsłoniętej szyi. Składał delikatne pocałunki, które paliły jak ogień, a jednocześnie były tak przyjemne. Stałam w bezruchu, jak w transie. Mogłam tylko oddychać i chłonąć zmysłami te nagłą bliskość. Po moim ciele rozlewało się rozkoszne ciepło. Pragnęłam więcej i więcej. Odwróciłam się w stronę mężczyzny, napotykając jego pociemniały z pożądania wzrok. Jego twarz skąpana w półmroku wydawała się być jakaś inna. Jakby zdjął maskę. Jakby stanął przede mną taki, jaki był naprawdę.

— Michasiu — wyszeptał, zatapiając palce w moich włosach.

Nasze usta dzieliły milimetry. Czułam jego gorący, łaskoczący oddech na swoich wargach.

— Wybacz mi — szepnął, łącząc nasze usta w powolnym, a jednocześnie wygłodniałym pocałunku. Drgnęłam ale nie odsunęłam się. Sięgnęłam dłońmi do jego twarzy, pierwszy raz pozwalając sobie na przesunięcie opuszkami po jego zaroście. Był zaskakująco miękki, tylko lekko kłujący.

Popchnął mnie delikatnie i uniósł, sadowiąc na szafce. Rozchylił moje wargi swoimi i wtargnął do środka ust językiem. Pozwalałam mu na wszystko.  Kiedy nasze języki zetknęły się, po moim ciele przemknął prąd, wywołując uczucie palącego, rosnącego pragnienia. Jęknęłam niemal bezgłośnie w jego rozchylone usta. Tak głęboki pocałunek był przekroczeniem pewnej bariery intymności, gdzie już nie tylko ciała były blisko, ale również dusze zaczynały się o siebie ocierać, jeszcze nie łącząc w jedno, choć już do tego dążąc.

Miałam wrażenie, że zaraz eksploduję. Przysunęłam się bliżej, zapominając o wszelkich obawach, odrzucając na bok swoje zahamowania. Nic się w tej chwili nie liczyło. Oddawałam mu coraz bardziej natarczywe pocałunki z pasją, gładząc jego policzki, zanurzając palce we włosach. Jedną ręką zacisnęłam na koszuli. Suknia w pewnym momencie opadła, odsłaniając mój dekolt. Maks pochylił się i poczułam jego wargi na delikatnej skórze dekoltu, a potem coraz niżej, na wypukłości piersi. Z moich ust mimowolnie wyrwało się sapnięcie, kiedy zassał ustami brodawkę, slubiąc ją zębami i językiem. Ręką sięgnął po druga pierś, ujmując ją w dłoń i drażniąc kciukiem. Oddychałam spazmatycznie. Nie miałam pojęcia że intymność z mężczyzną może być tak przyjemna. Pomiędzy nogami czułam gorące pulsowanie, zbierającą się wilgoć narastającego podniecenia.  Wszystko działo się tak szybko, gwałtownie... Jego bliskość, pewność siebie, zapach, dotyk odurzały mnie i nie pozwalały jasno myśleć. Nie... To nie powinno się dziać. To za szybko... Położyłam mu ręce na ramionach, lekko odpychając.

— Maks... Przestań... To za szybko...

Natychmiast oderwał się ode mnie i nagle wszystko się skończyło. Oparł rękę o szafkę dysząc ciężko, a ja zasłoniłam ramionami biust. Przez chwilę w powietrzu wisiała cisza, aż drgnęłam, kiedy w końcu zaklął pod nosem.

— Przepraszam... Nie powinienem był — rzucił ściśniętym głosem.

Wyszedł, trzaskając drzwiami, zostawiając mnie rozpaloną i drżącą na całym ciele.

Wzięłam głęboki uspokajający oddech, ale nie byłam w stanie opanować targających mną uczuć. Długą chwilę stałam oparta o szafkę, nie będąc w stanie wykonać żadnego ruchu. Byłam jak sparaliżowana. W końcu jakoś wzięłam się w garść. Zsunęłam suknię na podłogę, zdjęłam przesiąkniętą podnieceniem bieliznę i nago weszłam pod prysznic.

Łzy mieszały się z kroplami wody padającymi na moją twarz. Nie poznawałam samej siebie. Jak mogłam do tego dopuścić? Chciałam tego. Pragnęłam go do utraty kontroli. Przerwałam to tylko z powodu strachu przed kolejnym zawodem czającym się gdzieś w podświadomości. Woda spływała po moim nagim ciele, przywodząc na myśl mokre pocałunki Maksymiliana. Zagryzłam wargi i szybko nabrałam szamponu na rękę, żeby zmyć z siebie wszystko, cały miniony dzień. Byłam rozpalona. Odkryłam, że moja skóra okazała się wrażliwa na dotyk jak nigdy, ale ignorowałam to irytujące niezaspokojone uczucie, drżącymi rękami spłukując z siebie pianę.

Kiedy wyszłam z łazienki, hrabia bez słowa wyminął mnie i zamknął za sobą drzwi, a potem usłyszałam szum wody.

Przez chwilę nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. O co temu mężczyźnie chodziło? Najpierw mnie całuje, doprowadza do takiego stanu, a później traktuje jak powietrze.

Walcząc ze łzami wysuszyłam włosy i sięgnęłam po torebkę, chcąc wyjąć z niej chusteczki. Planowałam też sprawdzić, czy hasło do telefonu było takie, jak podejrzewałam. Jeśli tak, to była kolejna kwestia, o którą powinnam zapytać Mentora.

Zdziwiłam się, kiedy w kopertówce obok telefonu ujrzałam złożony świstek jakiegoś papieru. Szybko rozłożyłam karteczkę, dostrzegając na niej napis.

Nie wierz w żadne jego słowo. To on zabił Z. Uciekaj póki jeszcze możesz.

W oczach robiło mi się ciemno. Krew dudniła mi w uszach, napędzana przez szaleńczo bijące serce. Czy to możliwe? Czy hrabia mnie okłamał? Czy rzeczywiście był mordercą? Przypomniałam sobie widok Yvette, przesuwającej palcem po szyi, patrzącej znacząco na hrabiego.

Nie mogłam złapać tchu.  Ścisnęłam karteczkę w dłoni i opadłam na ziemię, nie widząc niczego, poza ciemnością.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro