Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Grawitacja

Po tym, jak w nocy Mentor przyprowadził mnie z powrotem do sypialni, płakałam jeszcze długi czas w poduszkę. Za dużo tego wszystkiego. Czułam się przytłoczona i powoli osaczana z każdej strony. Może taki był jego cel od początku? Doprowadzić mnie do takiego stanu, w którym już sama nie wiem, jakiego wyboru dokonać, a potem tylko popchnąć w stronę, której oczekiwał.

Śnił mi się tej nocy kolejny raz. Uwięził mnie w swoich ramionach i nie chciał wypuścić. Miotałam się, wyrywałam... Ocknęłam się zawinięta w kołdrę, dysząc ciężko, zapłakana i przerażona. Słońce już wzeszło, bo pokój oświetlony był chłodnym światłem listopadowego świtu.
Zerknęłam na tarczę starego zegara. Ósma rano. Poczłapałam do łazienki ziewając i rozciągając się. Na samą myśl o tym, co wydarzyło się tej nocy ściskało mnie w żołądku z zażenowania.

Wściekła na hrabiego, a jeszcze bardziej na samą siebie, otworzyłam szafę, żeby wybrać dla siebie jakieś ubranie. Pogoda na pierwszy rzut oka wydawała się być przyjemna, ale jesienią słońce bywało zdradliwe i często po jakimś czasie chowało się za chmurami, niejednokrotnie przeganiane przez deszcz i wicher. Mając to w pamięci wybrałam granatowy, miękki i gruby sweter oraz czarne spodnie z drobnego sztruksu. Byłam ciekawa, kto wybierał te ubrania, bo bez wątpienia miał dobry gust.  Może pani Helenka... 

Przysiadłam na łóżku, biorąc do ręki telefon. Zdziwiłam się, widząc wiadomość SMS od M.

Czy podjęła już Pani decyzję?

Westchnęłam i odpisałam krótko "Tak, zgadzam się." Jak dobrze pójdzie, to cały ten sprawdzian Mentora skończy się na samym początku. Może to przespana noc, a może jakiś inny powód sprawiły, że przestałam aż tak emocjonalnie i podejrzliwie podchodzić do tematu pozostania w pałacu. Może i Mentor był dziwny, ale skoro Miro mu ufał, rodzice także, to ja też powinnam. Najwyżej się wycofam w trakcie.

Udałam się na śniadanie, zastanawiając się, kiedy hrabia postanowi rozpocząć te swoje durne próby. Na tę myśl  lodowata bryła wypełniła mi brzuch, bo uświadomiłam sobie, że może się to stać w każdej chwili, nawet dziś. Nie spotkałam nikogo po drodze do jadalni. W samym pomieszczeniu również nie było żywej duszy, jednak gdzieś z oddali dochodziły mnie dźwięki uderzających o siebie naczyń i jakieś szuranie. Ruszyłam więc żwawo w tamtym kierunku, ciesząc się że będę miała okazję zwiedzić jakieś nowe partie budynku. Tym razem pilnowałam, by zapamiętać drogę powrotną. Zeszłam drewnianymi schodkami na dół do podpiwniczenia, gdzie jak sądziłam znajdowała się kuchnia. I rzeczywiście, pani Helenka już tam była, krzątając się energicznie na swoich krótkich nóżkach po kuchennym królestwie.

— Dzień dobry, pani Helenko — zagadnęłam z uśmiechem, na co kucharka aż podskoczyła, co wyglądało przekomicznie zważywszy na fakt, że w swoim obszernym kolorowym fartuchu wyglądała niczym ogromna piłka plażowa.

— Panienka Michalina! — zawołała na mój widok z przestrachem. Złapała się dłonią za miejsce w okolicy serca, po czym obrzuciła spojrzeniem rozgardiasz i machnęła z zakłopotaniem rękami.

— Nie wiedziałam, że już pani wstała! Ostatnio spała panienka do południa, więc założyłam, że przed dziesiątą nie ma co się spodziewać. A tu proszę... — powiedziała, wycierając ręce w białą ściereczkę. — Proszę wracać do jadalni. Za chwilę panienkę obsłużę. Wszystko mam prawie gotowe, tylko podać! — zawołała.

Pani Helenka wyglądała, jakby od kilku godzin była już na nogach, więc wcale nie zdziwiłam się, że śniadanie już od dawna czekało na podanie. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i oparłam o framugę drzwi.

— A może mogłabym pani w czymś pomóc? Chętnie coś zaniosę lub pokroję — zaoferowałam, jednak pani Helenka pokręciła stanowczo głową.

— Nie ma mowy, słoneczko. Wszystko zrobię sama. Sio mi stąd — fuknęła, żartobliwie przeganiając mnie ścierką ale ja roześmiałam się i nie ruszałam z miejsca.

— Niech się pani zgodzi i da mi cokolwiek do roboty. Pracowałam w restauracji. Obiecuję, że niczego nie stłukę — nie dawałam za wygraną, a pani Helenka oparła dłonie na biodrach i zrobiła minę, jakby się nad czymś usilnie zastanawiała.

— No, niech będzie — mruknęła bez przekonania, po czym wlała do dzbanuszka wrzątku, postawiła go na tacy i podała mi ją wraz z domowymi ciasteczkami w koszyczku.

— Może panienka to zanieść na górę. Tylko proszę uważać na schodach. Jeden stopień troszkę się zapada, ten ostatni — ostrzegła mnie, a ja ochoczo chwyciłam tacę i ruszyłam z powrotem na górę. Prościzna. Pokonałam schody bez problemu, i święcąc tryumfy zmierzałam w stronę jadalnianych drzwi. Już miałam sięgać za klamkę, gdy drzwi gwałtownie otworzyły się, zahaczając o moje ramię z wypełnioną smakołykami tacą i parującym imbryczkiem. Dostrzegłam tylko przerażoną twarz blondwłosego ochroniarza.

Niczym w zwolnionym tempie zaobserwowałam, jak taca niebezpiecznie przechyla się w moją stronę, a wszystko wraz z  dzbanuszkiem pełnym wrzątku zmierza w stronę moich ud. Rozpaczliwie próbowałam ratować co się da, jednak moje wysiłki spełzły na niczym.

— Nie, nie, nie! — krzyknęłam, ale grawitacja miała gdzieś moje żałosne protesty. Wszystko runęło z hukiem na podłogę, a imbryczek zsuwając się z tacy przewrócił się tak niefortunnie, że wrzątek rozbryznął się na całym moim prawym udzie. Po porcelanowym dzbanku zostało tylko roztrzaskane w drobny mak wspomnienie. Spojrzałam na rozmokłe ciastka leżące w kałuży. Katastrofa.

— Niech to jasny gwint strzeli... — zaklął ochroniarz, widząc co narobił swoim niespodziewanym wyjściem z jadalni. — Szef mnie zabije — jęknął, obrzucając pobojowisko zrozpaczonym wzrokiem. — Nic się pani nie stało?

— Nie, no skąd? Tylko całe udo poparzyłam wrzątkiem. To nic takiego, drobiazg — wykrztusiłam z oczami pełnymi łez. Ból był niesamowity. Pracowałam w restauracji dwa lata, a nigdy nie zdarzyło mi się zalać taką ilością parzącej wody. Skóra na udzie paliła mnie żywym ogniem, a ten frajer martwił się tylko o swój własny tyłek. Palant. W tej chwili mogłam się tylko na niego wściekać.

— Zaraz, zaraz... Trzeba to jakoś opatrzyć — wydukał mężczyzna. Obrzuciłam go lodowatym spojrzeniem.

— Dam radę sama, gdzie tu jest jakaś łazienka?

— Pomogę pani.

— Dam sobie radę — powtórzyłam, ale ochroniarz za nic miał moje protesty. Bezceremonialnie wziął mnie na ręce i zaczął nieść w jakimś nieokreślonym kierunku.

— Co pan wyprawia? Mogę iść sama! — zawołałam, ale ten nic sobie z tego nie robił. Z twarzą napiętą i zaczerwienioną od wysiłku zataszczył mnie do jakiejś łazienki, gdzie kazał mi zdjąć spodnie.

— No chyba pan sobie żartuje, że będę się przy panu rozbierać! Proszę stąd wyjść! Natychmiast! Poradzę sobie — syknęłam, coraz bardziej wściekła, przede wszystkim na siebie, ale ochroniarzowi dostało się rykoszetem. To był wypadek. Przecież nie chciał.

— Ale ja naprawdę...

— Dobrze już... Po prostu niech mnie pan zostawi...

— Ale... — zaczął, jednak wypchnęłam go z łazienki i nie usłyszałam już reszty zdania.

Znów chyba bredził coś o szefie.
Pospiesznie ściągnęłam z siebie spodnie i nasączyłam ręcznik lodowatą wodą z kranu. Gdyby był tutaj prysznic, nie bawiłabym się w takie półśrodki ale musiałam jakoś schłodzić oparzenie. Przykładałam zimny okład do skóry, co przyniosło mi prawie natychmiastową ulgę.

Szlag by to wziął.

Nawet głupiej tacy nie umiałam zanieść na miejsce. Co ze mnie za niezdara... Łzy znów zebrały się w moich oczach, tym razem nie z bólu, lecz bezsilnej złości na samą siebie. Takie oparzenie potrafiło ślamazarzyć się tygodniami. Cudownie... Kilka tygodni bólu, udręki i kolejny problem, jakbym mało ich miała na głowie. Odchyliłam ręcznik i zauważyłam, że na skórze robił się już sporej wielkości bąbel.

Brawo Michalino. Załatwiłaś się na cacy.

Przysiadłam na skraju wanny, przyglądając się bąblowi, który powiększał się powoli do rozmiarów dorodnego pomidora malinowego, kiedy usłyszałam za drzwiami jakieś podniesiony głosy.

— Szefie, ja naprawdę nie chciałem. Poszedłem jej poszukać, ale ona nagle się pojawiła za drzwiami... Zalała się wrzątkiem.

— Prosiłem cię o jedną, prostą sprawę... Co z nią? Opatrzył ją ktoś? — dobiegł mnie coraz bliższy głos hrabiego.

— Zaniosłem ją do tej łazienki, tutaj... Jest sama, nie chciała pomocy.

— Idź po Helenkę, niech od razu weźmie jakieś rzeczy, opatrunki, maści, co tam do cholery znajdzie na oparzenia — rozkazał hrabia.

— Tak jest, szefie.

— I wylatujesz. Możesz się pakować, Braciak.

— Ale szefie... To nie była moja wina! Skąd mogłem wiedzieć, że akurat będzie za drzwiami?

— Mówiłem ci wczoraj, żeby nie naruszać jej przestrzeni osobistej, a ty mi mówisz, że ją zaniosłeś? Mieliście wszyscy dyskretnie dbać o jej bezpieczeństwo i trzymać się z dala. Zawiodłeś moje zaufanie, Braciak. A wiesz z czym to się wiąże.

— Ale, szefie... To nie tak... Przecież ukończyłem szkolenia, kursy... Przez jeden błąd mnie szef wyrzuca?

— Niewybaczalny błąd, Braciak — rzucił ostro. — No już, na co jeszcze czekasz?

Głos hrabiego przepełniony był wściekłością. Był tak inny od tego, który znałam z naszych dotychczasowych rozmów. Nie sądziłam, że jest zdolny do takich emocji. Poczułam wyrzuty sumienia... Przeze mnie ten ochroniarz stracił pracę.

Gdzieś w oddali trzasnęły drzwi, a ja zdziwiłam się, zdając sobie sprawę, że stoję tuż przy progu nasłuchując. Naszła mnie dzika ochota na szybkie wyjście z łazienki, żeby zobaczyć hrabiego, ale zrezygnowałam, patrząc na swoje gołe nogi i leżące na półce spodnie. Jeszcze pojawią się lepsze okoliczności, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. Ale nie teraz. Nie kiedy wkurzył się na na żarty. Dobrze, że nie rozniósł na strzępy tego Braciaka.

Po kilku minutach do drzwi łazienki zapukała pani Helenka.

— Słoneczko, mogę wejść? Opatrzymy ranę, dobrze? — usłyszałam. Odblokowałam zamek, po czym zobaczyłam kobietę z naręczem jakichś specyfików i opatrunków. Od razu załamała ręce nad stanem mojej nogi.

— Ojojoj... No to się pani załatwiła... A ja mówiłam...

⚜️⚜️⚜️⚜️⚜️⚜️⚜️⚜️⚜️⚜️⚜️⚜️

Godzinę później siedziałam w salonie, popijając aromatyczną kawę z bitą śmietaną i podziwiając słoneczny widok za oknem. To niesamowite jak promienie słońca mogą zmienić oblicze krajobrazu. Wcześniej szare i ponure, teraz jakby nabrało barw i głębi.

Zerknęłam na swoje nogi ukryte pod obszerną muślinową spódnicą, którą kazała włożyć mi pani Helenka. Miałam tymczasowy zakaz na noszenie spodni, dopóki rana trochę się nie zagoi. A to był tylko jeden z licznych zakazów i nakazów, które zostały na mnie nałożone po nieszczęsnym wypadku z wrzątkiem.

Po pierwsze jaśnie pan hrabia życzył sobie, żeby w mojej obecności zawsze przebywał co najmniej jeden ochroniarz. Przysłał do tego zadania chyba największego mruka, jakiego świat widział. Ciemnowłosy mężczyzna z orlim nosem i niedźwiedziami brwiami nie odzywał się, nie patrzył w moją stronę, nie robił nic innego poza staniem jak posąg. Idealny kandydat na dyskretnego stróża.

Po drugie od dzisiaj miałam przy sobie nosić telefon, który wcześniej zostawiałam w pokoju lub gabinecie. Teraz musiałam mieć go stale przy sobie, aby w razie czego jaśnie pan hrabia mógł się ze mną skontaktować.

Po trzecie miałam kategoryczny zakaz pomagania w kuchni pani Helence. Bez odwołania.

Upiłam łyk kawy i przypomniałam sobie wściekłość Mentora tuż po tym, jak dowiedział się o moim wypadku. Wyrzucił tego ochroniarza ot tak, jak psa. I to nie za jego zaniedbanie czy też sam wypadek, ale za to, że mnie dotknął. Że ośmielił się zanieść mnie na rękach do łazienki. Uświadomiłam sobie, że chociaż nie wiem prawie nic o Mentorze, to znam już jedną z jego cech. Z jego słabości. Potrafił być surowy i bezwzględny. Dobrze znać słabe strony wroga, więc odnotowałam to wszystko w swojej głowie z myślą, że może przyda się na przyszłość.

O godzinie dwunastej byłam umówiona na kolejną rozmowę z Mentorem. Jak zwykle w tym celu miałam pojawić się w gabinecie. Z tego co napisał w kolejnej wiadomości, chciał omówić ze mną szczegóły pierwszej próby. Coś ścisnęło mnie w żołądku, a kawa nagle przestała mi tak smakować.

Co on szykował? Na czym będzie polegała pierwsza próba? Czy uda mi się wyprowadzić w pole przebiegłego hrabiego? Czy w ogóle było to możliwe? Facet wydawał się zbyt przebiegły, żeby złapać się na jakieś sztuczki, ale w duchu uparłam się, żeby chociaż spróbować. Miałam jednak wątpliwości, czy wprowadzać w życie ten cały żałosny plan zmylenia Mentora. A jeśli się zorientuje? Czy wyciągnie wobec mnie jakieś przykre konsekwencje? Mogłam się tego spodziewać i nie uśmiechało mi się tłumaczenie przed tym mężczyzną.

Zerknęłam na zegar. Dochodziło południe. Nerwowo zabębniłam palcami o parapet i wyjrzałam za okno. Ponad linią lasu pojawił się sznur lecących ptaków. Dla nich grawitacja nie stanowiła problemu. Po chwili zniknęły w oddali. Gdybym mogła być znów wolna tak jak one...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro