Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Pierwszy marca. Moje dziewiętnaste urodziny. Ze stresu ledwo mogłam ustać na nogach. Kolana drżały pode mną, a w ustach zrobiło się okropnie sucho. Zakaszlałam, próbując pozbyć się drażniącego uczucia. Gorączkowo przeszukałam kieszonkę w żakiecie. Gdzie ten spray nawilżający... Jest w drugiej. Psiknęłam kilka razy do ust, chrząknęłam nerwowo i wyjrzałam ukradkiem zza ciemnogranatowej kotary. Szybkim spojrzeniem ogarnęłam aulę. Oczywiście stawiła się cała szkoła, uczniowie, grono pedagogiczne plus goście, w tym moi rodzice, którzy zasiedli w drugim rzędzie. Szymona, mojego chłopaka, nie mogłam nigdzie zlokalizować. A przecież jeszcze przedwczoraj pisał, że postara się być. Poza tym były moje urodziny, po akademii mieliśmy iść na randkę...

Moją uwagę przykuł jakiś ruch. Mężczyzna krzątał się obok kamery, na której dostrzegłam logo ogólnopolskiej stacji. Chyba szukał czegoś, bo po chwili wstał i podłączył do urządzenia. Moje serce momentalnie zerwało się do jeszcze szybszego biegu. A ten tu czego? Wychowawczyni nic wcześniej nie wspominała o obecności mediów! Cofnęłam się wgłąb kulis i podeszłam nerwowym krokiem do mojej przyjaciółki.

— Sandra! — syknęłam. — Widziałaś? Tam są kamery! wskazałam ręką poza kulisy.

Ze sceny dobiegały głosy prowadzących, którzy właśnie odczytywali podsumowanie. Zaraz mieli puścić ostatnie slajdy oraz krótki filmik, a po nich miał wejść szkolny chór i na sam koniec ja.

— No wiem... Widziałam wcześniej na korytarzu — szepnęła Sandra, kompletnie nie przejęta sytuacją. — To tylko lokalna — Przewróciła oczami i machnęła ręką, uśmiechając się lekceważąco.

— Ale jest logo ogólnopolskiej! — nie dawałam za wygraną. — Miało nie być nagrywania. Miało nie być żadnych...

— Daj spokój — przerwała mi. — I co z tego, że kamerują? Histeryzujesz, a obejrzy to potem w wieczornych lokalnych wiadomościach maksymalnie kilka tysięcy osób, głównie stare babcie i dziadki...

— Ale... — spróbowałam zaprotestować słabym głosem.

— Nie pękaj, Michaśka. Wyjdziesz tam i zaśpiewasz pięknie, aż im kopary opadną. Proste.

No tak. Dla Sandry zawsze wszystko takie było. Wyjdę. Zaśpiewam. Po sprawie. Co innego mi pozostało?

Sandra parę tygodni temu zachęciła mnie do wyjścia ze swojej skorupki, i oto proszę, mamy efekt w postaci stresu, groźby kompromitacji i załamania nerwowego. No nic... Zgodziłam się, to teraz nie mogłam się wycofać. Klamka zapadła. Zaraz przedstawienie się skończy, a ja wyjdę tam na sztywnych nogach jako ostatnia. Sandra nazywała to "gwoździem programu". Ja miałam nadzieję, że nie będzie to gwóźdź do czegoś innego. Na przykład trumny z moją godnością. Nerwowym ruchem poprawiłam włosy i białą, nieco przykrótką bluzkę z kołnierzem. Niech to, musiała sie skurczyć w praniu... Dodatkowo czarna ołówkowa spódnica ciągle podwijała się na udach, przez co miałam poczucie, że wyglądam jak baleron owinięty w folię. Próbowałam zsunąć materiał na kolana, ale bez większych efektów. Sandra, widząc moje kokoszenie się, prychnęła pod nosem i pokręciła z dezaprobatą głową.

— Spokojnie, Miśka — westchnęła tym swoim opiekuńczym tonem. — Dasz sobie radę. To tylko szkolne przedstawienie.

— A jak zafałszuję i się wygłupię przed wszystkimi i to pójdzie... — urwałam, nie mogąc dalej wydobyć z siebie głosu na myśl o możliwej kompromitacji.

Poczułam ramiona przyjaciółki wokół swoich i palce zaciskające się tuż nad moimi łokciami. Opary kokosowych perfum, które dostała ode mnie na urodziny, otuliły mnie swoim ciepłem.

— Będzie dobrze, zobaczysz — pocieszyła mnie. — Poza tym pomyśl. Za parę miesięcy nas tu nie będzie, zdamy maturę, dostaniemy się na studia, będziemy żyć jakby jutra miało nie być, a ten dzień, ta chwila twojego triumfu nad własnym tchórzostwem będzie tylko pięknym wspomnieniem — wyciągnęła przed siebie rękę roztaczając w wyobraźni wizję świetlanej naszej przyszłości.

— Tak uważasz? — bąknęłam z powątpiewaniem.

— Tak. Więc czym ty się przejmujesz? Weź ogarnij perspektywę. Przecież sama zawsze chciałaś robić coś ponad. To teraz idź i to coś zrób — powiedziała stanowczo, kładąc mi rękę na plecach. — A wieczorem idziemy na miasto, pamiętasz? Urodziny! Więc głowa do góry, uśmiech.

Nasze spojrzenia spotkały się w polmroku i od razu zrobiło mi się jakoś lżej.

— No tak... — zgodziłam się pod nosem, zmuszając do słabego uśmiechu.

Miała rację. Zawsze chciałam robić coś ponad. Wystawić głowę ponad horyzont przeciętności, wychylić się, odważyć, ale jednak coś zrobić, nie tylko dla siebie, lecz także dla innych.

— Szymon już jest? — zagadnęła Sandra, dając mi przyjacielskiego kuksańca w bok.

Akurat kiedy wypowiadała te słowa, mój telefon leżący na ławce zawibrował. Pochyliłam się i zamarłam, wpatrując w widniejący na ekranie tekst.

Przykro mi, Michaśka. Między nami koniec. Wyjeżdżam do Warszawy, nie ma sensu tego dłużej ciągnąć. Nie dzwoń do mnie. Życzę Ci wszystkiego dobrego.

Od stóp do głów zalała mnie fala nagłego chłodu, a kilka sekund później uderzyła tafla gorąca, niemal zmiatając mnie z nóg.

— Miśka? Wszystko okej?

Głos Sandry dobiegał jakby przez grubą szybę. Pokręciłam głową, automatycznie podając jej telefon, żeby odczytała wiadomość. Przez chwilę wpatrywała się w ekran z kamienną twarzą.

— Co za śmieć. Gnida. Zwykły gnojek — skwitowała lodowatym tonem.

Usiadłam bezwiednie na ławce, z trudem powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Sandra usiadła obok. Zza kotary dobiegły nas głosy chóru szkolnego śpiewającego patriotyczną pieśń. Po nich miałam wystąpić ja. Miałam...

— Miśka, spójrz na mnie.

Uniosłam na nią załzawiony wzrok. Usta mi drżały. Nie potrafiłam myśleć o czymkolwiek innym niż o tej cholernej bezdusznej wiadomości. Dlaczego Szymon to zrobił?

— Olej to. Nie był ciebie wart. A ty wyjdziesz tam z podniesioną głową i zaśpiewasz tak pięknie, jak na wczorajszej próbie, jasne?

Pokręciłam przecząco głową.

— Zaśpiewasz — powtórzyła z mocą. — Przez tego idiotę nie będziesz wylewała łez. Nie ten, to inny, który będzie ciebie wart. Nieudany pierwszy związek to nie koniec świata, Miśka! Mnóstwo ludzi się rozstaje, a potem znajduje miłość życia. Wstań — Sandra zerwała się na równe nogi i wyciągnęła do mnie rękę.

Posłusznie podniosłam się z ławki, a przyjaciółka ostrożnie otarła łzy z mojej twarzy.

— Dasz radę, głowa do góry — szepnęła.

Drgnęłam, kiedy usłyszałam swoje nazwisko. Sandra popchnęła mnie ku wyjściu. Na schodku potknęłam się lekko, bo jedna balerina zsunęła mi się z palców. Ruszyłam chwiejnie w kierunku środka sceny. Uszy natychmiast zapłonęły mi ze wstydu. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, ale zamiast tego zatrzymałam się przed statywem i wyprostowałam sztywny kark. Sandra kiwnęła mi głową i uśmiechnęła się zachęcająco zza kotary, ukazując podniesione do góry dwa kciuki. Kątem oka dostrzegłam biało-czerwoną scenografię. Spojrzałam przed siebie. Mama pomachała mi z drugiego rzędu, a siedzący obok niej tata posłał mi dumne spojrzenie. Mogłam się założyć, że ledwo powstrzymywał się od łez. Zawsze się wzruszał przy takich okazjach. Wzrokiem jeszcze raz przeczesałam publiczność, całkowicie bezsensownie szukając twarzy Szymona...

Przełknęłam gorycz rozczarowania i zawodu, po czym
nabrałam głęboki wdech, kierując myśli tu i teraz. W tej chwili to nie ja byłam najważniejsza. Do moich uszu dobiegły pierwsze nuty piosenki. Przysunęłam mikrofon bliżej ust i zaczęłam śpiewać.

"Jak myśl sprzed lat
Jak wspomnień ślad
Wraca dziś pamięć o tych
Których nie ma..."

Nie miałam pojęcia, że za kilka lat nagranie tego występu obiegnie całą Polskę. Nie mogłam wiedzieć że jedna, z pozoru błaha i niewiele znacząca decyzja o zaśpiewaniu piosenki na szkolnej akademii zaważy na moim dalszym życiu. I nie tylko moim. Nie zdawałam sobie sprawy, że jeden wybór pociągnie za sobą kolejne, które zaważą na moim losie i na losie innych. Także tych, których już nie ma.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro