Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29. Lód

Byłam zrozpaczona i przerażona. W życiu nie przewidziałabym, że coś takiego może się wydarzyć. Poczułam dojmujące wyrzuty sumienia. Nie ostrzegłam Sandry. Nie skontaktowałam się z nią. Skupiłam się na sobie, na swoim strachu i swoich problemach. Teraz strach o nią  ściskał mnie za gardło, niemal odbierając zdolność oddychania. Zawiesiłam wzrok gdzieś w próżni, a mój umysł skupił się tylko na jednym.

— Halo? Maks? Właśnie miałem do ciebie dzwonić — W samochodzie rozległ się głos znanego mi już Jerzyka.

— Powiesz mi, co tu się do cholery wyprawia? — zapytał Rozdrażewski pozornie spokojnym tonem.

— Stary... Też się niedawno dowiedziałem i skojarzyłem to z tamtą sprawą. Ja mam tylko podejrzenia, bo nikogo za rękę nie złapaliśmy, ale można obstawiać Iwanuszkę. To on się wygadał... Zresztą wcale nie musiał, bo prawie wszyscy tam wiedzieli, kim ta dziewczyna jest. Sam mówiłeś, jak to wyglądało. Cyrk na kółkach.

— Ale Iwanuszka nie miał pojęcia, kim ja jestem — przerwał mu niecierpliwie Maks, bębniąc nerwowo palcami o kierownicę.

— No nie wiedział i nadal jesteś incognito. Ale wypaplał wszystko o tej twojej. A Szkop już znalazł resztę w sieci. Jej znajomych, kontakty. Przecież młodzi teraz wszystko wstawiają. I tak dotarł do tej przyjaciółki. Jak jej tam, Jaworskiej...

— Skurwysyn... — syknął do siebie Mentor. Wyglądał, jakby miał ochotę coś zmiażdżyć.

— Nie wiem, ile widziałeś... Oglądałeś wiadomości?

— Nie. Streść mi wszystko po kolei — rzucił Maks.

Był wyraźnie spięty. Zauważyłam, że zaciska nerwowo mięśnie szczęki, a palce wokół kierownicy.

— No więc oficjalnie nikt nie wie, że to ten Szwab. Tak tylko obstawiamy, z wiadomego powodu. Przesłał mediom wiadomość, która jest skierowana do ciebie. Weź se to odpal najlepiej, co ja ci będę gadał, cała Polska o tym huczy. To jest sytuacja bez precedensu. Nie pamiętam czegoś takiego.

— Niech to szlag... Dobra, Jerzyk, sprawdzę to sobie. Najwyżej jeszcze zadzwonię. Dzięki.

Rozdrażewski zakończył połączenie i umilkł. W samochodzie zapadła ciężka i zimna jak ołów cisza.

— Michalino...

Na dźwięk swojego imienia drgnęłam, zaciskając ręce w pięści, starając się zapanować nad dygotaniem całego ciała. Musiałam się dowiedzieć. Musiałam zrobić wszystko, żeby pomóc Sandrze.

— Chyba lepiej będzie, jak...

— Jak nie obejrzę tego nagrania? Mylisz się. Wolę brutalną prawdę niż trwanie w niepewności. Nie wytrzymam tego. Proszę — szepnęłam, a dwie gorące łzy skapnęły na moje policzki, chwilę później ginąc gdzieś w wełnianym, kremowym szalu.

Hrabia westchnął ciężko i położył przedramiona na kierownicy, a na nich oparł głowę. Wiedziałam, że chce mnie trzymać od tego z dala, ale chyba rozumiał, że to w niczym by nie pomogło. Postanowiłam więcej się nie odzywać, żeby podjął decyzję na spokojnie. Dałam mu do zrozumienia, że jestem gotowa usłyszeć wszystko.

— Niech będzie — mruknął w końcu. — Tylko postaraj się nie panikować, cokolwiek zobaczymy. Obiecaj mi — powiedział twardo, lustrując mnie poważnym wzrokiem.

Kiwnęłam głową i bezwiednie przełknęłam ślinę. Strach powoli obezwładniał mnie, jednak wciągałam powietrze do płuc, raz za razem, starając się nie poddać kiełkującej w sercu panice.

Muszę być silna. Muszę zachować zdolność racjonalnego myślenia.

Maksymilian wyjął telefon i wyszukał w przeglądarce interesujący nas artykuł. Po chwili załączone do tekstu wideo gotowe było do odtworzenia. Serce biło mi jak oszalałe.
Rozdrażewski zerknął na mnie, upewniając się, że podtrzymuję decyzję, po czym nacisnął przycisk uruchamiający nagranie.

— Nazywam się Sandra Jaworska. Zostałam uprowadzona — rozległ się cichy, drżący głos mojej przyjaciółki. Słychać było, że jest przerażona. Przyjrzałam się jej twarzy na wątpliwej jakości nagraniu. Miała rozcięty łuk brwiowy i spuchniętą wargę, jednak doskonale rozpoznałam jej twarz, tak dobrze mi znaną, swego czasu oglądaną przecież codziennie. Jak sparaliżowana utkwiłam wzrok w tym obrazie. Sandra cała się trzęsła i tak jakby przed czymś kuliła ze strachu.

— Przekazuję wiadomość dla tego, który ukradł coś, co należy do mojego... — zawahała się i rzuciła zlęknione spojrzenie gdzieś w bok. Chwilę później kontynuowała. — Wiadomość dla tego, który ukradł coś, co należy do mojego pana.

— Sukinsyn... — szepnął Maks, mocniej ściskając telefon w dłoni.

— Mój pan odda mnie tylko w zamian za tę rzecz lub za dziesięć milionów euro. Cena nie podlega negocjacji. Inaczej po tygodniu oferta wygaśnie, a wraz z nią... Wraz z nią moje życie — dokończyła Sandra, zalewając się łzami i pochylając głowę.

Nagranie zakończyło się. Maks wyłączył ekran i spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami.

— Chce mnie w zamian za Sandrę, prawda? To ja jestem tą rzeczą? — zapytałam, chociaż odpowiedź była oczywista. Wszystko było jasne. — I co zrobimy? To jest jakiś psychopata! Dlaczego tak się na mnie uwziął?

Maks westchnął.

— Czułem, że facet może jeszcze namieszać... Dlatego kazałem twoim rodzicom się ukryć. Ale nie pomyślałem, że dotrze do Sandry. W ogóle nie przyszło mi do głowy, żeby zadbać też o jej bezpieczeństwo. Myślałem, że sukinsyn da spokój. Dlatego dotychczas nie podaliśmy do publicznej wiadomości, że się odnalazłaś. Dla twojego bezpieczeństwa. Służby co nieco wiedziały, ale to nie wypłynęło do mediów.

— Sandra pewnie mnie szukała. Może zorganizowała jakieś poszukiwania, jakąś akcję... Pewnie tak ją namierzył ten psychol. I co teraz? 

— Jeszcze nie wiem, co zrobimy. Daj mi chwilę do namysłu — odparł Maks, przecierając dłonią twarz i powoli wypuszczając powietrze z płuc.

— Ale... Jeśli masz tyle... Proszę, tu chodzi o życie Sandry...

— Michalino... Chciałbym, ale nie mogę — wyszeptał gorzko, chwytając mnie za dłoń. Miał zimne ręce, a wcześniej zawsze miał ciepłe. Zadrżałam pod wpływem jego dotyku.

— Nie mogę, zrozum. Wszystko by szlag trafił. Nie mogę do tego dopuścić...

— Całe twoje mentorskie imperium? — zapytałam zjadliwie, powtarzając słowa, które niegdyś wypowiedziała Yvette.

— Nie rozumiesz. Tu nie chodzi o mnie czy o moje bogactwo. Chodzi o setki ludzi, setki miejsc pracy, dziesiątki projektów. Nie mogę tego zaprzepaścić, bo jakiś niemiecki kundel mnie szantażuje! — warknął, puszczając moją dłoń. — Mam mu oddać tyle pieniędzy bo co? Bo on tak sobie wymyślił? Nie będę grał w jego grę na jego zasadach.

— Więc co proponujesz? Zostawisz Sandrę, tak? Na śmierć w męczarniach? Jesteś potwornym egoistą — załkałam, próbując wysiąść z samochodu, jednak drzwi były zamknięte.
— Wypuść mnie w tej chwili! —krzyknęłam, oddychając szybko. Wściekłość i rozpacz rozrywały mnie od środka. Nie byłam w stanie na niego patrzeć.

— Michalino... Obiecuję ci, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby wydostać twoją przyjaciółkę z jego łap. Przysięgam — powiedział, patrząc mi prosto w oczy.

— Niby jak? Skoro nie chcesz zapłacić? — rzuciłam, trzęsąc się od nerwowych drgawek targających moim ciałem. Nigdy nie czułam się tak podle. Jakby moje ciało umierało komórka po komórce. Wyniszczała je rozpacz, sącząca się sekunda po sekundzie w każdy zakamarek niczym trujący jad.

— Zostaw to mnie... Postaram się coś zaradzić. Ukryję cię na razie u hrabiny. Tam będziesz bezpieczna. Będzie z tobą Fawor, może ktoś jeszcze.

— Ale...

— Skontaktuję się z kilkoma ludźmi. Może coś wymyślimy — mruknął nieobecnym głosem, jakby do siebie.

— Ale...

— Nie ma czasu na ale! — warknął, tym samym uciszając mnie na długi czas.

Ruszył gwałtownie i wyjechał na główną drogę. Zerknęłam za okno. Chociaż było jeszcze wcześnie, to na dworze już robiło się ciemno. Przed oczami stanęła mi znienawidzona twarz tego Niemca. Jeśli dobierał się do Sandry? Jeśli już coś jej zrobił? Odrzuciłam od siebie najczarniejsze obawy i skupiłam na zadaniu. Zauważyłam, że Maks powoli się uspokaja, więc postanowiłam spróbować jeszcze raz.

— Więc... Co masz zamiar zrobić? — zapytałam ostrożnie.

— To, co trzeba — odparł wymijająco.

— Ale... Jeśli coś ci się stanie? — zapytałam, a sama myśl, że Rozdrażewski też będzie w niebezpieczeństwie, wprawiła mnie w jeszcze większy niepokój. Zależało mi na nim. Chociaż wcześniej starałam się odrzucać od siebie tę myśl, to w takiej sytuacji nie mogłam zaprzeczać.

— Spokojnie. O rodziców się nie martw. Zostawiłem instrukcje Faworowi — mruknął, patrząc na mnie z troską w oczach.

— Nie tylko o nich się martwię — szepnęłam. W moich oczach kolejny raz zebrały się łzy. Nawet nie starałam się ich powstrzymywać. Moje usta zadrżały i zacisnęłam je, wycierając dłońmi mokre policzki.

— Nie bój się, z Faworem będziesz bezpieczna, możesz mu zaufać. To dobry chłopak. A jeśli chodzi o Sandrę... — zaczął, ale nie dałam mu dokończyć. Był taki niedomyślny.

— Nie rozumiesz. Martwię się o ciebie, Maks — wydusiłam.

Rozdrażewski zamilkł, chyba zdziwiony moimi słowami. W jego spojrzeniu krył się taki ból i smutek, że przestraszyłam się jeszcze bardziej. Nie chciałam go stracić. Zauważyłam, że zjechał na jakąś zatoczkę przy lesie i zatrzymał samochód.

— Dlaczego się zatrzymałeś?

— Chodź tutaj, maleńka — szepnął, rozpinając pas i wyciągnął w moją stronę ramię.
Spojrzałam na niego jakby nie rozumiejąc, czego oczekuje.

— No chodź do mnie, Michasiu — szepnął miękko, dając mi ręką znać, żebym usiadła mu na kolanach.

Nie wiem, dlaczego bez wahania to zrobiłam. Nie wiem, dlaczego nie czułam żadnych oporów przed siedzeniem na kolanach tak naprawdę obcego mi mężczyzny. A może już nie był dla mnie kimś obcym? Może był bliższy, niż mi się wydawało.

Oparłam głowę o jego pierś, przyłożyłam policzek do szyi, wdychając znajomy, otulający zapach, czując pod skórą miarowy puls. Otucha spływała na mnie wraz z każdym oddechem, wraz z wyrównującym się biciem naszych serc, które chyba nigdy nie były tak blisko. Czułam, jak gładzi mnie po włosach, łagodnie odgarniając pasma do tyłu, rozplątując niektóre kosmyki. Pod wpływem jego dotyku przymknęłam oczy, chłonąc ogarniający mnie spokój, ukojenie.

— Obiecuję, że postaram się zrobić wszystko, żebyś już nie musiała płakać — mruknął, podnosząc palcem moją twarz za podbródek. — A jeśli nie, to pamiętaj, łzy w końcu wyschną... Są w życiu dużo gorsze rzeczy, niż śmierć. Zwłaszcza moja — rzucił, odwracając wzrok.

— Ale... Jeśli coś się stanie... — wyszeptałam, nie będąc w stanie dokończyć. Cienie poruszających się na wietrze gałęzi tańczyły na jego twarzy, ale jego wzrok był nieruchomy i utkwiony gdzieś w ciemnościach nocy.

— Nawet jeśli, to po jakimś czasie się podniesiesz. Nie możesz się załamać. Musisz być silna bez względu na okoliczności — powiedział z przekonaniem i znów na mnie spojrzał.

— Nie poradzę sobie. Nie dam rady... Tak naprawdę zawsze byłam cieniasem.

— Poradzisz. Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje. Masz te siłę tutaj — powiedział, kładąc dłoń na moim przepełnionym bólem sercu.

Miałam mdlące przeczucie, że pomimo swojej ponadprzeciętnej przenikliwości, tym razem się mylił.

Byłam słaba.

Odsłonięta.

Jak samotne drzewo na środku polany w mroźną, zimową noc. Uginało się, miotane porywistym wiatrem. Pod naporem śnieżnej zawieruchy wyciągało smętnie ramiona w stronę skutej lodem, skostniałej ziemi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro