Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Głosy

Dźwięk telefonu skutecznie zmotywował mnie do wyjścia spod prysznica. Spędziłam pod gorącym strumieniem chyba z pół godziny, zmywając z siebie resztki gorączki i nocnych wspomnień. Powtarzałam sobie, że muszę wyrzucić z głowy myśli o ochroniarzu. Nie tylko dla własnego dobra. Gdyby Mentor dowiedział się o łączącej mnie z ochroniarzem relacji, natychmiast pozbyłby się mężczyzny ze swojego domu. Zdążyłam się już przekonać, że był w stanie wyrzucić pracownika bez mrugnięcia okiem. Ostatni ochroniarz wyleciał za noszenie mnie na rękach. Pan Dowódca nie tylko mnie na tych rękach niósł, ale też dotykał w bardzo intymny sposób. Obawiałam się, że reakcja Mentora mogłaby być jeszcze gorsza niż zwykłe wyrzucenie z pracy. Szybko wytarłam ręce i wciąż naga nacisnęłam zielony przycisk.

— Długo pani nie odbierała, już zaczynałem się niepokoić — w zaparowanej łazience rozległ się głos hrabiego.

— Byłam pod prysznicem, właśnie przed chwilą skończyłam — odparłam, wycierając ciało śnieżnobiałym ręcznikiem.

— Doszły mnie słuchy, że w nocy miała pani wysoką gorączkę. Rozumiem, że już z panią lepiej?

— Tak... Gorączka spadła, ale wciąż jestem osłabiona — odpowiedziałam, wgniatając ręcznik w mokre włosy.

— To zrozumiałe. Pani Helenka przyniesie obiad do pokoju — poinformował mnie. — Proszę się nie kłopotać schodzeniem na dół. Na kolację także. I proszę wziąć jeszcze leki, pani Helenka przyniesie je wraz z obiadem — dodał, a ja z pewną ulgą przyjęłam jego słowa.

— To miłe z pańskiej strony, dziękuję za troskę — powiedziałam, zakładając stanik. Siłowałam się przez dłuższą chwilę z zapięciem.

— Przepraszam, ale co pani teraz robi? — zapytał, chyba słysząc moją żałosną szamotaninę.

— Nic... Ubieram się — sapnęłam, kiedy w końcu udało mi się trafić cholernymi haczykami w pętelki. A nie... Jednak za ciasno... Westchnęłam ciężko, rozpinając haftki.

Swoją drogą dziwnie się czułam nosząc bieliznę, którą kupił mi ktoś inny. W ogóle nosząc rzeczy, które nie należały do mnie. Nie posiadałam jednak swoich osobistych, więc po prostu używałam tych, które dostałam.

— Nie powiedziałbym, że to takie nic, skoro męczy się z tym pani dobrych kilka minut — skomentował, co wywołało we mnie mieszaninę irytacji i rozbawienia. Przewróciłam oczami nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

— Może potrzebuje pani pomocy?

— Nie, dziękuję. Poradzę sobie — warknęłam. — Zresztą, przecież pan i tak by nie przyszedł — dodałam, w myślach gratulując sobie riposty. Niech cierpi przez te swoje durne psychologiczne gierki. Swoją drogą, czy ktoś o tytule profesora nie powinien być bardziej stonowany i taktowny?

— Przez to ukrywanie się przede mną może pan sobie jedynie o tym pomarzyć — już ubrana zaśpiewałam w stronę telefonu, śmiejąc się złośliwie.

— W rzeczy samej, ma pani rację. Prowokuje mnie pani? — zapytał hrabia, również rozbawiony.

— Ależ skąd? Stwierdzam tylko niezaprzeczalne fakty, wobec których nawet pan jest bezradny.

— I znów wychodzi to pani przekonanie o wyższości aspektu fizycznego w relacjach międzyludzkich — zakpił, a we mnie coś się zagotowało z oburzenia.

— Wcale tak nie uważam! — zaperzyłam się, wywołując w mężczyźnie jeszcze większe rozbawienie, bo słyszałam w głośniku szmery, tak jakby śmiał się w najlepsze. — Teraz to pan mnie prowokuje!

— Odpłacam się pięknym za nadobne, droga pani Michalino — odparł miękko.

Wymówił moje imię w taki sposób, że natychmiast opanowało mnie uczucie dziwnego ciepła.

— Czyli mam rozumieć, że w pańskiej opinii aspekt fizyczny w relacji jest zupełnie zbędny? — zagadnęłam, rzucając się na łóżko i rozciągając błogo na materacu.

— Tego nie powiedziałem. Raczej traktowałbym oba aspekty, zarówno psychiczny, jak i fizyczny, jako równorzędne. W pewnym sensie uzupełniające się — powiedział, a ja nie mogłam się z nim nie zgodzić.

— Dlaczego więc w naszej relacji postawił pan tylko na jeden aspekt, całkowicie pomijając drugi? — zapytałam, czując się na tyle pewnie, że nie obawiałam się zadać tego pytania.

— Widzi pani... Pewne niesprzyjające okoliczności powodują komplikacje, których to ewentualnych skutków wolałbym uniknąć właśnie poprzez unikanie kontaktu fizycznego. Dla pani dobra przede wszystkim — wyjaśnił, a ja miałam wrażenie, że wszystko tylko jeszcze bardziej zagmatwał.

— Nie rozumiem. Jakie konkretnie okoliczności ma pan na myśli?

— Niestety wolałbym jak najwięcej z nich zachować z dala od pani ślicznej główki. Po cóż ją niepotrzebnie zaprzątać?

— A dowiem się kiedyś czegoś więcej?

— Być może... — odparł tajemniczo.

Z jednej strony ta rozmowa wzbudzała we mnie coraz większą irytację, a z drugiej podsycała zaciekawienie. Przyszło mi do głowy, żeby przyznać się hrabiemu, że wiem, jak się nazywa i czym się zajmuje, jednak szybko porzuciłam ten zamysł. Przecież mężczyzna zacząłby dopytywać, skąd się tego wszystkiego dowiedziałam. A to by oznaczało, że musiałabym opowiedzieć mu o nocnej wizycie ochroniarza w moim pokoju i jego zapomnianej marynarce, która swoją drogą nadal wisiała na rogu łóżka, przyciągając mój wzrok i roztaczając wokół siebie drażniący moje zmysły zapach.

— Wolałabym znać prawdę. Proszę być spokojnym o moją głowę. Jestem w stanie dużo znieść — powiedziałam, licząc na to, że zachęcę go do głębszych zwierzeń. Nic z tego.

— Pani Michalino, uroczo się z panią rozmawia, jednak na mnie już pora. I bardzo panią proszę, niech mi pani wierzy. Im dłużej będzie pani nieświadoma tych okoliczności, tym będzie pani łatwiej — westchnął, po czym rozłączył się, nie dając mi szansy zaprotestować.

Będzie mi łatwiej, tak? Za kogo on się uważał? Za jakiegoś Wielkiego Brata, który wiedział i decydował, co niby ma być dla mnie dobre?

Szybko spałaszowałam obiad, który przyniosła mi do sypialni pani Helenka. Miałam w głowie gotowy plan. Co prawda był on z samego założenia prosty i dość naiwny, jednak potrzebowałam chwycić się czegokolwiek. Zrobić cokolwiek, co mogłoby przybliżyć mnie choć trochę do poznania prawdy.

Późnym popołudniem wyszłam na korytarz i cicho zamknęłam za sobą drzwi sypialni. Rozejrzałam się wokoło, nie zauważając nikogo. Miałam wrażenie, jakby cały pałac pogrążył się w popołudniowej drzemce. Czas wreszcie wybrać się na porządne zwiady.

Zerknęłam przelotnie na portret jasnowłosej kobiety, której spojrzenie było nieobecne, odległe. Kiedy wpatrywałam się w jej twarz, miałam jakieś dziwne przeświadczenie, że ta dziewczyna z obrazu od wielu lat nie żyje. Musiała być kimś ważnym dla hrabiego, skoro postanowił tu umieścić jej podobiznę.

Ruszyłam korytarzem, z zadowoleniem stawiając kroki na miękkim chodniku, który skutecznie tłumił wszystkie dźwięki mojej nielegalnej eskapady. Hrabia by się wściekł, widząc mnie spacerującą beztrosko po pałacu, kiedy jeszcze kilkanaście godzin temu trawiła mnie wysoka gorączka.

Obeszłam pałac wzdłuż i wszerz, napotykając jedynie jakąś rudowłosą, piegowatą dziewczynę, która popychała wózek z wiadrem i mopem.

— Dzień dobry — zagadnęłam, na co ta aż podskoczyła i rzuciła mi przestraszone spojrzenie. Przywitała się ze mną uprzejmie, ale w jej oczach dostrzegłam dystans.

— Już skończyłam w salonie, ale zostały mi dwa pokoje gościnne i biblioteka. Jeśli życzy sobie pani skorzystać z biblioteki, postaram się ją posprzątać jak najszybciej — powiedziała na jednym wydechu.

— Nie... Nie trzeba. Proszę sobie nie przeszkadzać — odparłam, uśmiechając się do tej biednej dziewczyny. W jej wzroku było coś znajomego. Dostrzegłam w nich jakąś nić porozumienia, jakąś dziwną wspólnotę.

— Pani pracuje tu od dawna? Jestem tu od dwóch tygodni i jeszcze pani nie spotkałam — zagadnęłam, uśmiechając się przyjaźnie.

— Nie, to dopiero mój drugi raz. Byłam tutaj tydzień temu, jednak wtedy nikogo nie było.

No tak, musieliśmy być w tym czasie na wyjeździe do parku linowego. Dlatego jej nie widziałam.

— Hmm... A sprzątała już pani w gabinecie hrabiego? — zapytałam niby od niechcenia.

— Yyy tak... Szef życzył sobie, żebym przyszła tam posprzątać z samego rana — odparła, miętosząc w dłoniach swój fartuszek.

— A czy mogłaby mnie pani tam zaprowadzić? — zapytałam, nie mając pomysłu jak inaczej, bez wzbudzania podejrzeń mogłabym wyciągnąć z niej informację o tym, w jaki sposób można dostać się do gabinetu Mentora.

— Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Przykro mi. Muszę wracać do pracy. Miłego dnia — powiedziała cicho, chwytając za rączkę od wózka. Zamierzała mnie wyminąć. Miałam ochotę zatrzymać ją i zmusić do wyjaśnienia prawdy, ale coś mnie powstrzymało. Przecież to nie wina tej biednej dziewczyny, że hrabia ma swoje tajemnice. Czułam jednak w sercu jakieś dziwne ukłucie, które najbardziej przypominało mi zazdrość. Zdeterminowana założyłam ręce na piersiach i postanowiłam sama odnaleźć ten cholerny ukryty gabinet. Przecież musi być jakiś sposób, żeby go znaleźć.

Ruszyłam z powrotem na drugie piętro i zatrzymałam się przed ścianą, zza której kilka dni temu słyszałam głos Mentora. Znowu spojrzała na mnie ta kobieta z obrazu.

— Dowiem się, jak tam wejść, zobaczysz — mruknęłam w stronę obrazu, ale ten uparcie milczał.

Przyjrzałam się z uwagą ścianie, po czym mój wzrok powędrował na podłogę. Odchyliłam dywan, pod którym znajdował się tylko drewniany parkiet. Przesunęłam palcami po drewienkach, zastanawiając się, czy to, co robię, jest tak bezsensowne i absurdalne jak mi się zaczynało wydawać. Chyba tak, bo nic się nie wydarzyło.

Czego ja się spodziewałam? To nie gra komputerowa. Nie ma tu ukrytych skrytek.

Podniosłam się z ziemi i z irytacją przyjrzałam twarzy z "obrazu bez wyrazu". Po co ten cholerny bohomaz tu wisiał? Pd spodem nie znalazłam nic godnego uwagi. Goła ściana.  Obejrzałam obraz chyba z każdej strony, ale znów nic się nie wydarzyło poza zdziwionym chrząknięciem ochroniarza Mruka, który musiał się akurat teraz przypałętać.

— Przepraszam, ale co pani wyprawia? — zapytał, marszcząc swoje krzaczaste brwi jeszcze bardziej niż zwykle.

Obejrzałam się z przestrachem, odrywając ręce od obrazu.

— Ja? Nic takiego...

— Węszy pani... — wysyczał, podchodząc bliżej. Zatrzymał się tuż przy mnie, ciskając gromy spod swoich przerośniętych brwi.
— Dobrze pani radzę. Niech pani trzyma się od spraw hrabiego z daleka. Inaczej będzie pani żałować. Wścibskość nie jest bezpieczną cechą — powiedział, a ja zdziwiłam się, że powiedział tyle słów na raz. Wcześniej zazwyczaj milczał i jeśli już postanowił zabrać głos, to odzywał się półsłówkami, mrucząc niewyraźnie pod nosem.
Przełknęłam ślinę i spróbowałam się od niego odsunąć, ale ten uparcie podążał za każdym moim krokiem, górując nade mną z pogardliwym wyrazem twarzy. O co mu chodziło?

— Co tu się dzieje? — usłyszałam i zalała mnie fala ulgi. Pan dowódca przybył w samą porę, by wyratować mnie z opresji. Miałam nadzieję, że Mruk będzie milczał, ale ten z miną świętoszka oczywiście zdał całą szczegółową relację z przyłapania mnie na "węszeniu" wokół obrazu.

— Możesz odejść, Bartosz — powiedział do niego Dowódca. Mruk rzucił mi jeszcze jedno ponure spojrzenie i zniknął za rogiem. Słyszałam jego ciężkie kroki na schodach.

— To prawda? — zapytał ochroniarz, przyglądając mi się uważnie.

— Cóż... Tak sobie zwiedzam... Zainteresował mnie ten obraz... — wyjaśniłam, wskazując ręką na ścianę.

Stwierdziłam, że nie było sensu kłamać. Postanowiłam opowiedzieć mu o swoich odkryciach i podejrzeniach.

— Co z tym obrazem?

Mężczyzna wyraźnie się spiął i jakby zmieszał. Zauważyłam, że unikał patrzenia na obraz.

— A nie powie pan hrabiemu? — zapytałam, chwytając się ostatniej deski ratunku. Jeśli Mentor nie dowie się o tym, że ochroniarz nakrył mnie na próbie usunięcia obrazu ze ściany, wszystko pozostanie w jak najlepszym porządku. A jeśli się dowie... Cóż, będę spalona.

— Niestety nie mogę tego pani obiecać — westchnął dowódca, opierając się jednym ramieniem o ścianę. Obrzucił mnie przenikliwym spojrzeniem swoich błękitnych oczu.

— Widzi pan... Wiem, że za tą ścianą znajduje się gabinet — powiedziałam, wskazując głową w stronę wiszącego obrazu. — Pomyślałam, że musi istnieć jakieś wejście. I ten obraz... Pewnie pan doskonale wie, gdzie znajduje się wejście, prawda? — zapytałam, dopiero teraz patrząc mężczyźnie prosto w oczy. Było mi wstyd za swoją wścibskość.
Ochroniarz milczał przez chwilę, tym razem wpatrując się w twarz namalowanej na płótnie kobiety. Odwrócił wzrok. 

— Niech pani da sobie z tym spokój — powiedział w końcu dziwnie pustym głosem.

— Ale... Z czym?

— Mentor nie byłby zadowolony, słysząc że chce pani na własną rękę odkryć jego tajemnice. Dobrze pani radzę, lepiej trzymać się od jego spraw z daleka. Dopuści panią na tyle, na ile będzie mógł. Niech pani w to nie ingeruje, bo nic dobrego z tego pani nie przyjdzie — oznajmił, a ja pod wpływem dziwnego impulsu wypaliłam:

— Mam uważać, żeby go przypadkiem nie rozdrażnić, tak?

Celowo użyłam słowa "rozdrażnić", kładąc na nim nacisk i uważnie obserwując reakcję ochroniarza. Natychmiast tego pożałowałam, bo zobaczyłam w jego oczach nagłą złość i jakiś dziwny smutek lub zawód. Zacisnął szczękę, po czym położył jedną rękę na ścianie obok mojej głowy. Przywarłam automatycznie plecami do chłodnej powierzchni.

— Nie doceniłem pani sprytu. Skąd pani wie? — warknął. Jego wzrok był lodowaty,  nieprzystępny, zupełnie obcy i jednocześnie przepełniony rozgoryczeniem.

— Ja... Zostawił pan marynarkę... Znalazłam program — wykrztusiłam, odwracając ze wstydem wzrok.

Przez twarz ochroniarza przebiegł ledwo widoczny cień.

— A niech to... — zmartwił się. — Rzeczywiście, zupełnie zapomniałem...

— Powie mu pan o tym? — zapytałam, mając nadzieję, że zaprzeczy. Przecież jeśli się przyzna, że był u mnie w nocy i zostawił marynarkę, hrabia natychmiast będzie gotów go zwolnić. — Ja nic nie powiem, przysięgam. Nie chcę, żeby pana zwolnił...

Ochroniarz westchnął ze złością i sapnął przez nos. Drgnęłam i zacisnęłam oczy ze strachu. Kiedy je otworzyłam, widziałam już tylko sylwetkę oddalającego się ochroniarza.

Świetnie. Miałam nie drażnić wilka. Rozdrażniłam obu naraz.

Ochroniarz zniknął za rogiem korytarza. Musiał być już na schodach, bo słyszałam charakterystyczne dudnienie. Pod wpływem impulsu ruszyłam za nim. Raz kozie śmierć...

Nigdy nie należałam do osób szczególnie odważnych czy lubiących ryzyko, jednak tym razem nie potrafiłam okiełznać swojej ciekawości. Nogi prawie same mnie poniosły śladem dowódcy. Słyszałam, że zszedł na sam dół do sali wejściowej. Najciszej jak się dało podreptałam za nim. Zmierzał w stronę prawego skrzydła pałacu, dotychczas przeze mnie nie poznanego ze względu na broniące tam dostępu wiecznie zamknięte na klucz drzwi. Poczekałam, aż za nimi zniknie, odliczając potem kilkanaście oddechów, po czym delikatnie nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły...

Z szybko i mocno bijącym sercem kroczyłam korytarzem wyglądającym niemal identycznie, jak reszta pałacowych przejść. Mijałam drzwi i obrazy, nasłuchując jakiegokolwiek dźwięku. Dotarłam do końca korytarza i tym samym ostatnich drzwi.

Serce biło mi jak szalone. Drżałam na całym ciele, niemal słaniając się na nogach ze strachu. Już miałam zamiar stchórzyć, wycofać się i wrócić na górę, kiedy do moich uszu dobiegł przyciszony głos, tak że wychwytywałam tylko pojedyncze słowa i zwroty.

— Znalazła program konferencji — powiedział ochroniarz, jednak trudno mi było jednoznacznie stwierdzić, że to on wypowiedział te słowa. Jego głos do złudzenia przypominał niski tembr hrabiego i już zaczynałam mieć wrażenie, że to jednak powiedział on. Ale to przecież niemożliwe... To ochroniarz wiedział o moim odkryciu.

— No i cały misterny plan szlag trafił — odezwał się Mentor. Czyżbym słyszała nutę rozbawienia? A może to wszystko wciąż mówił dowódca? Ich głosy brzmiały identycznie.

— Niekoniecznie. Wciąż nie wie, jak wyglądasz — rzekł prawdopodobnie ochroniarz, chociaż jego głos był jeszcze bardziej cichy, niż przed chwilą i jakby bardziej ochrypły.

— Dowiedziała się czegoś jeszcze?

I znowu. Nie byłam w stanie określić, czy pytanie zadał ochroniarz czy hrabia. Założyłam, że jednak ten drugi, bo to by było bardziej logiczne. Prawie oparłam głowę o drzwi, żeby nie uronić ani jednego słowa.

— Poza tym, że drugi gabinet jest ukryty za ścianą na przeciwko jej sypialni, to chyba nie — mruknął któryś z rozmówców.

— No to masz szczęście. Co, nie spodziewałeś się, że gówniara będzie taka wścibska? A ja mówiłem...

Usłyszałam ochrypły chichot. To ochroniarz się tak śmiał? Jakoś nie mogłam sobie tego wyobrazić, ale na to wyglądało!

— Co zamierzasz z nią zrobić?

Słowa ledwo docierały do mojego sparaliżowanego szokiem umysłu. Przyciskałam ucho do drzwi, starając się wyłapać każde słowo.

— To samo co od początku. Zostanie moją żoną. Jeśli wcześniej upewnię się, że jest odpowiednią osobą — powiedział Mentor. Tym razem byłam pewna, że głos należał do niego. Przecież to on zamierzał mnie poślubić. 

— Nie spodziewałem się, że będzie w stanie zawrócić ci w głowie. W dodatku taka siksa... Wstrzymaj konie, Maks. Sam mówiłeś, że trudno zdobyć jej zaufanie. A potem, po wszystkim, co zamierzasz? — zapytał ochroniarz.

— Okaże się. Przecież wiesz, że nic nie możemy zaplanować — odparł hrabia, a w jego głosie zabrzmiał dziwny żal. Trudno mi było jednoznacznie ocenić jego emocje.

Nagle aż podskoczyłam, bo  usłyszałam kroki tuż przy drzwiach. Rzuciłam się do ucieczki, kolejny raz błogosławiąc w myślach miękką wykładzinę tłumiącą odgłosy mojego szaleńczego biegu. Uciekałam od tego wszystkiego. W głowie miałam istny huragan myśli. Czyżby ochroniarz był w zmowie z Mentorem? Szpiegował dla niego? A może to była jedna i ta sama osoba? Może Mentor miał schizofrenię lub coś w tym stylu? Może był szaleńcem i rozmawiał sam ze sobą?

Co za koszmar. Już zaczynałam ufać im obojgu, a teraz zaczęłam martwić się o własne życie.

Panie Maksymilianie hrabio Rozdrażewski ... Rozsypał pan moją układankę podejrzeń w drobny mak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro