Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Dwuznaczności

Słońce było już nisko na niebie, rzucając pomarańczowe światło na dachy strzelniczych wiat. Ruszyłam w stronę grupki ochroniarzy, którzy widocznie kończyli ćwiczyć strzelanie, bo pakowali broń do pokrowców, skrzyń i toreb.

— Jak się strzelało? — zagadnęłam jednego z ochroniarzy, który wyglądał jakby był niewiele lat starszy ode mnie. Popatrzyłam z zaciekawieniem na leżący obok niego jeszcze nie schowany ekwipunek.

— Idealnie. Doskonały dzień na strzelanie — odparł, ściągając z szyi żółte słuchawki ochronne. — Dobra widoczność i rześkie powietrze to zgrany duet, jeśli chodzi o celność — odpowiedział, mrugając do mnie przyjaźnie.

Jego krótko ścięte, jasne włosy zalśniły w słońcu, a oczy zwęziły się w uroczym uśmiechu. Wyglądał jak typowy amerykański żołnierz. Jeszcze mu tylko munduru piechoty morskiej brakowało i naszywki z flagą.

— A co? Chciałabyś postrzelać? — zapytał, unosząc brew.

Zdziwiłam się, że nie silił się na oficjalny ton. Poczułam się o wiele pewniej. Uśmiechnęłam się i podniosłam z ziemi łuskę. Podrzuciłam ją w dłoni, obserwując grę światła w błyszczącym metalu.

— Jasne... Jeśli mam być szczera, to wolę dobre strzelanie, niż bieganie po drzewach — Wskazałam podbródkiem w stronę parku linowego i  podeszłam bliżej, aby dokładniej przyjrzeć się zawartości walizek. — O, widzę, że klasyka gatunku — skomentowałam, wskazując ręką na jedną z walizek.

— Glock? Obowiązkowo — zaśmiał się chłopak i, po uprzednim rozładowaniu i sprawdzeniu komory, podał mi pistolet.

— Dobry sprzęt... — westchnęłam, przyglądając się broni z tęsknotą i dziwną nostalgią. — Jak masz na imię? — zagadnęłam, a chłopak o dziwo od razu się przedstawił.

— Adam, a ty? Pierwszy raz cię widzę odkąd pracuję dla szefa — zapytał, wpatrując się we mnie jak w obrazek.

— Michalina. Słuchaj, myślisz, że mogłabym trochę postrzelać? Chyba, że szkoda ci amunicji... — powiedziałam, niby od niechcenia, jednak bardzo zależało mi na jego zgodzie. Wyciągnął rękę, a ja z pewnym żalem zwróciłam mu broń. Nasze palce na moment zetknęły się, co spowodowało u chłopaka jeszcze większe rumieńce.

— Amunicja nie jest moja, tylko szefa. No nie wiem. To zależy od tego, czy on nie ma nic przeciwko — rzekł z zakłopotaniem, pocierając dłonią swoje krótkie włosy.

— Szef? To znaczy Mentor, czy dowódca ochrony? — zapytałam.

Jeśli miał na myśli tego pierwszego, to zapewne już mogłam się żegnać z całym kuszącym zestawem strzelającego żelastwa. Uwielbiałam wyjazdy na strzelnice i byłam jedną z najlepszych osób w grupie. Często wygrywałam konkursy, nawet mieszane.

— Yyy... W sumie mógłbym zapytać dowódcy... — zawahał się, drapiąc czubek głowy w zabawny sposób.

— Byłabym wdzięczna, naprawdę — uśmiechnęłam się do niego i spojrzałam z nadzieją.

Chłopak zaczerwienił się aż po same uszy i chrząknął, wyraźnie speszony, ale i zadowolony perspektywą wspólnego strzelania.

— Hmm... Właściwie to jeszcze nie jest tak ciemno... Moglibyśmy postrzelać. Mam jeden swój egzemplarz, sportowy Hammerli... No dobra, zaczekaj. Rupert! Popilnujesz szpeju? Zaraz wracam! — zawołał, po czym pobiegł w kierunku dowódcy, który stał przy samochodach i z kimś rozmawiał przez telefon. Może z Mentorem?

Obserwowałam scenkę z pewnym napięciem i niecierpliwością. Starszy ochroniarz zakończył rozmowę i odwrócił głowę w stronę Adama. Po chwili pokręcił nią przecząco, a ja już wiedziałam, że nie udzielił zgody. Postanowiłam więc wkroczyć do akcji. Taka okazja mogła się więcej nie powtórzyć. Podbiegłam do nich i spojrzałam prosto w oczy dowódcy. Widziałam po jego minie, że nie był zadowolony, wręcz poirytowany.

— Mało pani wrażeń na dzisiaj? — rzucił, odwracając się i otwierając bagażnik.

— Niech pan się zgodzi. Tylko pół godzinki. Będę grzeczna — uśmiechnęłam się w stronę szerokich pleców ochroniarza. Zauważyłam, że Adam w międzyczasie gdzieś się ulotnił.

— Grzeczna jak do tej pory? Nie ma mowy. Proszę sobie to wybić z głowy — odparł, nadal buszując pośród skrzyń i toreb.

— Ale... A jakby pan zadzwonił i zapytał szefa? Może on by się zgodził? — zaryzykowałam i z satysfakcją zaobserwowałam natychmiastową reakcję mężczyzny. Odwrócił się i oparł biodrem o bok bagażnika, zakładając ręce na piersi. Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. Mogłabym przysiąc, że w oczach rozbłysły mu iskierki rozbawienia.

— Tak bardzo pani na tym zależy? — zapytał, patrząc na mnie z ukosa.

Kiwnęłam głową, nieświadomie zaciskając pięści i przygryzając wargę.

— Adam nie ma nic przeciwko, może ze mną postrzelać — wypaliłam widząc, że opór dowódcy kruszeje.

— Adam? Oczywiście, że nie ma nic przeciwko. Swoją drogą, szybko owinęła sobie pani całą ekipę wokół palca. Niedługo wszyscy zaczną pani jeść z ręki — mówił otwierając jakąś torbę i wyciągając z niej małe pudełeczka. Następnie wyciągnął z bagażnika niewielką walizkę i podłużny, czarny pokrowiec.

Nie wiedziałam czy to, co powiedział go złościło, czy raczej bawiło.

— Przesadza pan. Poza tym nie wszyscy. Na przykład pan się do tej grupy z pewnością nie zalicza — powiedziałam zaczepnie, wywołując uśmiech na twarzy mężczyzny. Podniósł rękę i zatrzasnął klapę bagażnika, po czym podszedł do mnie z nieokreślonym wyrazem twarzy. Pochylił się lekko, zbliżając swoją twarz do mojej.

— Z każdym ochroniarzem tak pani flirtuje? — zapytał, a mnie aż zatkało.

— Ja... Ja wcale z nikim nie flirtuję — zaprzeczyłam, jednak rumieńce wykwitłe na moich policzkach twierdziły co innego.

Owszem, rozmawiałam z kilkoma, trochę pożartowaliśmy, ale żeby od razu nazywać to flirtem?

— Radzę pani uważać — powiedział cicho dowódca, pochylajac się jeszcze bardziej. — Spoufalanie się z ochroniarzami to nie jest dobra taktyka. W ogóle denerwowanie szefa nie jest dobrym pomysłem, więc lepiej niech się pani zastanowi, zanim spróbuje takich sztuczek.

Przełknęłam nerwowo ślinę i zadarłam głowę, aby spojrzeć mężczyźnie w jego chłodne, pochmurne i nieprzeniknione oczy. Nic nie odpowiedziałam, zawstydzona jego słowami. Nie miał racji, ale nie było sensu się wykłócać. Osądził mnie z góry, a ja nie miałam zamiaru się tłumaczyć.

— Brzmi pan tak, jakby był zazdrosny — skwitowałam.

Dowódca zmrużył oczy i pokręcił głową.

— No proszę. Nie wiedziałem, że jest pani tak pewna siebie.

— Nie jestem.

— Zaraz możemy to zweryfikować... Jeśli chce pani postrzelać, to zapraszam — dodał po chwili, podrzucając na ramieniu pokrowiec i walizkę, w których zapewne była broń długa i krótka.

— Z panem? A Adam? — zapytałam, chociaż wcale nie narzekałam na taki rozwój sytuacji.

— Pan Adam zapomniał, że nie posiada wymaganych uprawnień instruktora. A tak się składa, że ja je mam — odparł, gestem pokazując mi, abym podążała za nim.

Zaprowadził mnie na sam koniec strzelnicy do wiaty, pod którą wszystkie stanowiska były puste.

— Rozumiem, że ma pani jako takie pojęcie, skoro chce pani sama z siebie postrzelać — mruknął, składając na drewnianej ławce cały sprzęt.

— Coś tam wiem — odpowiedziałam cicho, podchodząc do niego z zaciekawieniem. — A co pan ma? — zagadnęłam, chłonąc łakomym wzrokiem czarne pokrowce.

— Zakładam, że coś, co bardzo się pani spodoba — powiedział tajemniczo, a na jego ustach błąkał się zawadiacki uśmiech.

Przez chwilę milczałam, wpatrując się jak urzeczona w jego przystojną, dojrzałą twarz, tak różną od twarzy Adama czy moich rówieśników ze studiów. Pan dowódca był również wysoki i dobrze zbudowany. Czułam się przy nim nieco przytłoczona, ale i bezpieczna. Co się ze mną działo? Dlaczego ten mężczyzna wywierał na mnie takie wrażenie? Wzięłam głęboki oddech, aby się uspokoić.

— A co? Zna się pan na kobiecych preferencjach w tym zakresie? — zagadnęłam, nieświadomie przesuwając ręką po jednym z czarnych pokrowców. Poczułam na sobie wzrok ochroniarza.

— Owszem. Nie tylko w tym zakresie, jeśli mam być szczery — mruknął, a ja przewróciłam oczami, zagryzając usta, aby nie zdradzić rozbawienia jego dwuznaczną insynuacją.

— Lubi pani dobrą, sprawdzoną klasykę, lecz sądząc po pani małych i delikatnych rączkach zgaduję, że nie przepada pani za bronią o dużych gabarytach i mocnym odrzucie — mówił, a ja starałam się nie wybuchnąć śmiechem. — Mam rację? — zapytał, pochylając się, by sięgnąć po małą walizkę. Odblokował zabezpieczenia, po czym wyjął ze środka mały pistolet.

— Walther PPK! — zawołałam zszokowana. To była moja ulubiona broń krótka. Każda inna była zbyt duża na moje drobne dłonie.

— Zgadza się... — mruknął.

— Skąd pan wiedział? — wypaliłam jak dziecko dostające od Świętego Mikołaja wymarzony prezent.

Ochroniarz nic nie odpowiedział, tylko w milczeniu sprawdził magazynek i komorę, po czym podał mi pistolet.

— To przynajmniej wiem już, jak się pan nazywa — parsknęłam śmiechem, na co ten zmarszczył brwi i przyjrzał mi się z uwagą. W jego oczach dostrzegłam przelotne zdziwienie i po raz kolejny jakieś ciepło, którego nie potrafiłam określić.

— James Bond, przyjął pan nową tożsamość i ukrył się w Polsce. Nie mógł się pan jednak rozstać ze swoją nieodłączną, ukochaną bronią — powiedziałam, śmiejąc się.

Mężczyzna westchnął, kręcąc głową z niedowierzaniem i również się zaśmiał, wyciągając z torby słuchawki ochronne i okulary. Po chwili podszedł do stanowiska i podał mi magazynek oraz pudełko z nabojami. To tego tak długo szukał w bagażniku. Przez chwilę wpatrywałam się to w niego, to w magazynek. Czyli od początku się zgadzał, jednak z niewiadomych przyczyn mnie zwodził.

— Poradzi pani sobie? — zapytał, wskazując głową na pistolet i magazynek w moich rękach.

— Co... Tak, oczywiście — odparłam nieco zdekoncentrowana. Ręce mi się trzęsły, kiedy otworzyłam pudełeczko i wyjęłam pierwszy nabój. Ładowanie z powodu drżących palców szło mi jak nigdy opornie. Westchnęłam ciężko i nie poddawałam się, wciskając do magazynku nabój za nabojem. Ostatni, siódmy był zawsze najgorszy. Omsknął mi się i poleciał gdzieś na ziemię. Poczułam ciepłą, dużą dłoń na swojej. Ochroniarz zdecydowanym ruchem wcisnął ostatni nabój. Momentalnie zrobiło mi się gorąco.

— Pomoc pani z włożeniem magazynka? — zagadnął.

— Dzięki, poradzę sobie — bąknełam.

— Gotowa? — zapytał, a ja przełknęłam ślinę i kiwnęłam głową, bynajmniej nie czując się przygotowana.

— Najlepiej będzie strzelać do tamtej tarczy z sylwetką, jest na wprost — poinformował mnie, na co kiwnęłam głową.

— Niech się pani rozluźni — mruknął uspokajająco mężczyzna, zakładając mi okulary ochronne. Poczułam dreszcze, kiedy odgarnął palcami moje włosy i nasunął mi słuchawki na uszy. Jego gest był skądś znajomy. Przymknęłam powieki i przypomniałam sobie dotyk hrabiego. Poczułam irracjonalne wyrzuty sumienia, tak jakbym go zdradzała. Uniosłam powieki i kątem oka zauważyłam, że ochroniarz odsunął się na pół metra.

Wsunęłam magazynek w pistolet i zdecydowanym ruchem przeładowałam broń. Następnie uniosłam ręce, celując ją w stronę tarczy. Wypuściłam powietrze z płuc, starając się uspokoić myśli, oddech, serce...

Znajomy dotyk chłodnego metalu, widok muszki i szczerbinki sprawiły, że ręce przestały mi tak drżeć. Ignorując kołatanie serca pociągnęłam za spust, celując w sam środek sylwetki. Nie traciłam czasu na odpoczynek, oddając strzały jeden za drugim. Po siedmiu wystrzałach sprawdziłam komorę, wysunęłam magazynek i zmieniłam go na nowy. Wystrzelałam kolejne siedem, ponownie sprawdziłam sprzęt i dopiero wtedy odłożyłam wszystko na blat. Sięgnęłam rękami, żeby zdjąć słuchawki i okulary, które nieco utrudniały mi widoczność.

— I jak? — zapytałam.

— Chyba nieźle — mruknął pod nosem.

— Widzi pan stąd? — Zdziwiłam się.

— Mam dobry wzrok — odparł, sięgając po leżącą broń i magazynek.

— Ale... Już? Koniec? Tak krótko? — zaprotestowałam, kiedy zorientowałam się, że mężczyzna zamierza schować pistolet do pokrowca.

— A co, chciałaby pani jeszcze się pobawić? — zapytał, przeszywając mnie rozbawionym wzrokiem, w którym wyraźnie dostrzegłam aprobatę. W kąciku jego ust zagrał ledwo dostrzegalny uśmiech. — Innym razem, dzisiaj już niestety nie ma czasu.

— Myślałam, że będę mogła dłużej... — bąknęłam, patrząc z zawodem jak mężczyzna chowa broń i zatrzaskuje walizkę.

— Dwa magazynki w niecałe pół minuty, szybkie tempo. Po tym, co pani zaprezentowała, sądziłem że lubi pani krótko i intensywnie— skomentował, rzucając mi przelotne spojrzenie.

— To zależy od sprzętu — odparłam bezmyślnie, a fala zażenowania, kiedy dotarło do mnie, jak dwuznacznie zabrzmiały moje słowa, niemal zmiotła mnie z nóg. Policzki i uszy płonęły mi ze wstydu. Ochroniarz odwrócił się w moją stronę i lekko pochylił głowę w bok.

— Nie sądziłem, że jest pani tak doświadczona w tych sprawach — mruknął, patrząc na mnie bez cienia konsternacji. Zmrużył leciutko oczy, które wręcz iskrzyły się rozbawieniem. Bawiło go moje zawstydzenie.

— Jeśli ma pan na myśli strzelanie, to owszem — wykrztusiłam, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.

— Oczywiście, że mam na myśli... Strzelanie — powiedział cicho, pochylając się nade mną i sięgając po pudełka z amunicją. Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Wstrzymałam oddech, kiedy zderzyliśmy się spojrzeniami. Miałam wrażenie, że granatowe oczy mężczyzny z jakiegoś powodu pociemniały i nabrały głębi.

— Może pan przestać? — syknęłam zirytowana, przerywając to rosnące między nami napięcie. Jego zachowanie i gra słowna wprawiły mnie w niemałe zażenowanie. I wzbudziły też inne, mocno irytujące odczucia.

— Nie wiem, o czym pani mówi — odparł ochroniarz niewinnym tonem, pakując resztę rzeczy do torby. Rozpiął czarny pokrowiec i wyjął z niego broń długą. Odsunął się i przywołał na twarz swój neutralny, lekki uśmiech.

— No niech się pani nie dąsa... Mam tu coś jeszcze. Pomyślałem, że może się pani spodobać — oznajmił, trzymając w ręku zgrabny karabin z błyszczącą drewnianą kolbą. Miał charakterystyczną dźwignię przy rączce.

— Winchester? Serio? — zapytałam, nie mogąc powstrzymać podekscytowania. Moje wcześniejsze zdenerwowanie uleciało w jednym momencie.

— Wie pani, jak się go ładuje? — zapytał, podając mi pudełeczko z amunicją i sam karabin.

— Myślę, że dam radę — odparłam z chytrym uśmieszkiem, wrzucając po kolei całe trzynaście nabojów do magazynku rurowego, po czym zatkałam otwór.

Czułam na sobie wzrok ochroniarza. Jego oczy czujnie śledziły każdy mój ruch. Przeładowałam dźwignię, czując się jak kowbojka na Dzikim Zachodzie, po czym przymykajac jedno oko, wycelowałam w głowę sylwetki wyrysowanej na tarczy.
Karabin miał niewielki odrzut i był dość lekki jak na broń długą, dzięki czemu moja pozycja pozostawała stabilna, a strzały precyzyjne. Łuski jedna po drugiej odlatywały gdzieś na bok.

— Wszystko w tarczy — mruknął mężczyzna, a ja z satysfakcją usłyszałam uznanie w jego głosie.

— Cóż... Przyznam, że czuję się trochę bezużyteczny jako pani instruktor. Niczego pani nie nauczyłem — skwitował mój występ.

Roześmiałam się, spuszczając wzrok. Sprawdziłam karabin i oddałam ochroniarzowi. Na dworze robiło się już coraz bardziej ciemno i nie było sensu przedłużać strzelania.

— Może nauczy mnie pan czegoś przy innej okazji — zagadnęłam, kiedy pakował sprzęt do pokrowców.

— Może wspinać się po ściance na sam szczyt? — zasugerował, a ja znów nie rozpoznałam w porę insynuacji.

— Wątpię, żebym kiedykolwiek miała go osiągnąć — westchnęłam, zbierając na pamiątkę zawieruszone łuski z ziemi.

— Sama z pewnością pani nie da rady, ale wspólnymi siłami moglibyśmy coś zdziałać — mruknął, przygryzając wargę, widocznie dusząc w sobie ochotę na parsknięcie śmiechem.

— Jest pan nieprzyzwoity — sarknęłam z niesmakiem, mając jednocześnie ochotę strzelić ochroniarzowi w twarz i przyciągnąć tę twarz ku swojej.

Co się ze mną działo? Ten facet mnie pociągał jak nikt wcześniej. Serce biło mi jak oszalałe, a w podbrzuszu czułam dziwne napięcie. Nawet przy Szymonie niegdy się tak nie czułam.

Opanuj się. To żałosne. Ten mężczyzna robi sobie z ciebie żarty.

By ratować resztki honoru odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do tarczy. Po chwili usłyszałam jego kroki. Pochylił się nade mną i zdarł plakat, po czym zwinął go w rulon.

— Bierze pan na pamiątkę? Żeby przypominało panu, że kobiety też potrafią strzelać? — zażartowałam.

— Biorę dla szefa — odpowiedział.

— Jako dowód? Inaczej by panu nie uwierzył, co? — dopytywałam, jednak ten uparcie milczał i tylko wzruszył ramionami.

— Wracamy do pałacu, pani snajperko — oświadczył.

Cudownie. Pora wracać pod dach hrabiego. Ta perspektywa po całym dniu wrażeń nie wydawała mi się już tak straszna.

Jechaliśmy poprzez ciemny las, gdyż słońce juz dawno schowało się za horyzontem. W palcach wciąż obracałam dwie zabrane na pamiątkę łuski, rozpamiętując cały dzień wrażeń. Spoglądałam od czasu do czasu na dowódcę, który znów był pochmurny i małomówny jak kiedyś. Może bał się, że Mentor dowie się o tym, że spędził ze mną sporo czasu sam na sam? Podejrzewałam, że hrabia nie byłby zadowolony słysząc takie wieści. Miałam tylko nadzieję, że nie zwolni tego ochroniarza tak jak Braciaka.

Mimo jego nieco nieprzyzwoitych, dwuznacznych żartów w jakiś sposób go polubiłam. Może nawet czułam coś więcej, niż zwykłą sympatię. Łysola czy Fawora też przecież polubiłam, ale pan Dowódca miał w sobie coś, co mnie do niego ciągnęło.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć, zastanawiając się, czy dowódca ochroniarzy się teraz ze mnie śmieje. Czy bardzo się wygłupiłam, nie łapiąc od razu jego insynuacji? Z uśmiechem przypomniałam sobie jego pełen uznania wzrok, kiedy wszystkie kule posłałam w środek tarczy.

Drgnęłam, kiedy usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości.

Dobry wieczór, Pani Michalino. I jak się pani podobała próba druga?

Zaczerwieniłam się, jakbym została przyłapana na gorącym uczynku, a przecież nic złego nie zrobiłam. Odpisałam drżącymi palcami.

Bardzo mi się podobała.

Czekałam chwilę na jego odpowiedź.

A towarzystwo? Również się pani spodobało?

Serce załomotało mi w piersiach i poczułam jakby kawał lodu wylądował w moim ściśniętym żołądku. On wiedział. Dowiedział się. On o wszystkim wie.

Towarzystwo nawet bardziej — odpisałam zgodnie z prawdą.

Hrabia już nic nie odpisał, chociaż czekałam jeszcze długi czas.

Chyba nie był zadowolony z odpowiedzi, więc wysłałam kolejną wiadomość.

Szkoda, że Pana z nami nie było.

Spodziewałam się, że już nie odpisze, więc zdziwiłam się słysząc krótki dźwięk powiadomienia.

Nie sądzę.

Dziwne. Wpatrywałam się w te dwa słowa, nie do końca rozumiejąc, co miał na myśli i co chciał mi przez nie przekazać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro