11. Próba
Stałam przed drzwiami do gabinetu z mocno bijącym sercem, nie do końca pewna, czy powinnam w ogóle tam wchodzić. Powtarzałam sobie, że gdyby hrabia chciał mi zrobić krzywdę, to miał ku temu już mnóstwo okazji. Poza tym zmartwił się, chociaż precyzyjniej byłoby stwierdzić, że się wściekł, kiedy usłyszał o moim wypadku. Więc chyba nie zależało mu na moim cierpieniu, a na czymś innym. Jeszcze nie wiedziałam na czym dokładnie, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli chciałam go przechytrzyć, musiałam być zawsze o krok przed nim. Musiałam mieć plan i konsekwentnie się go trzymać. Inaczej utonę w intrygach hrabiego i stanę się bezwolną lalką, marionetką w jego niewidzialnych rękach.
Mimo wszystko wolałam tonąć w odmętach tajemnic hrabiego, niż miotać się w szponach tamtego obrzydliwego Niemca. Tak. Byłam pewna, że z dwojga złego lepiej się stało, że to jednak hrabia mnie kupił.
Nienawidziłam tego określenia. Nie chciałam tak o sobie myśleć. Ale takie były fakty. Jaśnie pan hrabia wyłożył na mnie sporą sumę. Z jednej strony byłam mu w jakiś sposób wdzięczna, że uchronił mnie przed okrutnym losem, a z drugiej... Gdyby był nieskazitelnie szlachetnym człowiekiem, to zawiózłby mnie prosto do domu, a nie trzymał w swojej posiadłości jak więźnia.
Może jednak nie powinnam narzekać na swój los? Przypomniałam sobie te wszystkie dziewczyny, które tak jak ja trafiły na licytację. Nie potrafiłam jednak przywołać w pamięci ich twarzy. A przecież jeszcze kilka dni temu je widziałam, przyglądałam się im. Teraz były dla mnie jeszcze bardziej anonimowe niż wtedy. Bez imion, bez twarzy. Szóstka dziewczyn, których los prawdopodobnie już zawsze pozostanie dla mnie zagadką. Miałam nadzieję, że kiedyś uda im się wyrwać z piekła, do którego trafiły.
Wzięłam głęboki wdech, nacisnęłam klamkę i przekroczyłam próg gabinetu. Usiadłam przy biurku, a mój wzrok od razu wylądował na stosie jakichś kartek. Obok leżał długopis.
Drgnęłam, kiedy usłyszałam spokojny i jednocześnie przerażający dzwonek telefonu. W jakiś sposób za każdym razem hrabia wiedział, że jestem już w gabinecie i czekam na rozmowę. Może zainstalował w pokoju kamery? Rozejrzałam się po ścianach z niepokojem, po czym drżącym palcem nacisnęłam zieloną słuchawkę na ekranie.
— Witam ponownie, pani Michalino. Jak się miewa pani noga? — W gabinecie rozbrzmiał głęboki głos hrabiego. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mężczyzna był tym razem nieco spięty, jakby robił jednocześnie coś innego. W tle słyszałam szelest jakichś kartek i stukot uderzania palców o klawiaturę komputera.
— Cóż... Bywało lepiej — odpowiedziałam zdawkowo, a hrabia tylko mruknął w odpowiedzi i nadal coś wystukiwał na komputerze.
— Ogólnie czy z nogą? — zapytał, a ja z irytacją stwierdziłam, że mężczyzna słucha mnie jednym uchem.
— Może lepiej przełożyć tę rozmowę na później? — zapytałam niby od niechcenia. — Słyszę, że jest pan czymś bardzo zajęty — dodałam wyjaśniająco, ale chyba zdenerwowałam go swoim posunięciem, bo usłyszałam nagły dźwięk zamykanej klapki od laptopa.
— Niecierpliwi się pani? Proszę mi wybaczyć, ale był to mail nie cierpiący zwłoki.
— Rozumiem, oczywiście — odburknęłam chcąc nie chcąc nieco urażonym tonem.
Hrabia czy nie hrabia, chyba obowiązywały go jakieś maniery?
— Pani Michalino... Chyba się pani na mnie nie dąsa? — westchnął, a ja wyczułam w jego głosie dziwną czułość.
— Nie, skądże? Po prostu pomyślałam, że skoro jest pan zajęty i ma ważniejsze sprawy na głowie...
— Obecnie najważniejszą sprawą, jaką mam na głowie, jest pani — przerwał mi wpół zdania.
— Czyżby?— zaniemówiłam, nie wiedząc, czy to wyznanie mi pochlebiało, czy raczej mnie zaniepokoiło. Chyba to drugie.
— Tak. Zanim zaczniemy, chciałbym jeszcze panią przeprosić za to, co wydarzyło się w nocy. Nie powinienem przekraczać granicy i stawiać pani w tak krępującej sytuacji. To niedopuszczalne. Mam nadzieję, że mi pani wybaczy moje... Nie ma co owijać w bawełnę, dość grubiańskie zachowanie.
— Przyjmuje przeprosiny, ale na przyszłość nie życzę sobie takiego zachowania...
— Oczywiście... Nie zrobię niczego bez pani wyraźnej zgody i postaram się, żebym już nie musiał w ten sposób chronić swojej tożsamości. Nie powinienem był pani dotykać... — zawiesił głos, jakby badając moją reakcję.
Policzki i uszy momentalnie zrobiły mi się gorące, ale nic nie odpowiedziałam.
— Cóż... Więc wracając do kwestii pani poparzonej nogi...
— Jest w porządku. Do wesela się zagoi — wypaliłam bez namysłu, aby chwilę później zmrużyć oczy z zażenowania własnym gadulstwem.
— Zależy, czyje wesele ma pani na myśli...
— Na pewno nie nasze! — warknęłam ze złością. — Niech pan sobie wybije z głowy ten idiotyczny pomysł. Nigdy nie zostanę pańską żoną — zakończyłam buńczucznie.
Hrabia w odpowiedzi tylko się zaśmiał i dłuższą chwilę nie komentował mojego wybuchu. Bawiło go moje wzburzenie. Facet zdecydowanie nie był normalny.
W końcu westchnął i rzekł:
— Proszę nie rzucać takich kategorycznych stwierdzeń. Wszystko się jeszcze okaże. Kto wie? Być może za jakiś czas poślubienie mnie nie będzie już dla pani tak wstrętną perspektywą?
— Otóż myli się pan. Moje nastawienie do tej kwestii nie ulegnie zmianie. Proszę przestać się łudzić i porzucić te osiemnastowieczne mrzonki o ożenku z de facto obcym mężczyzną — odparłam zaciętym tonem i założyłam ręce na piersi. Musiałam wyglądać jak obrażone dziecko.
— Rozumiem, jednakowoż pozwolę sobie utrzymać swoje złudzenia i nie poddawać się, pomimo pani jawnej niechęci. Swoją drogą jest pani urocza, gdy się pani tak złości — powiedział mężczyzna wciąż rozbawionym tonem.
— Może pan sobie darować te komplementy. Nie działają na mnie takie żałosne gierki — odparłam, gratulując sobie w duchu ciętej riposty.
Miałam mu pokazać, że nie jestem nim zainteresowana i udało mi się to znakomicie.
— Więc może pomińmy te zbędne, jałowe uprzejmości i przejdźmy do sedna — ciągnęłam swój wywód.
— Do sedna... Rozumiem. To może w ogóle ustalmy już datę ślubu, skoro chce pani pominąć całą procedurę...
— Czy pan mnie w ogóle słucha? Nie będzie żadnego ślubu! Proszę sobie to wybić z tej swojej napuszonej głowy! Doprawdy nie mam pojęcia, dlaczego nazywają pana Mentorem — zaperzyłam się.
— A, właśnie miałem panią zapytać... Skąd pani wie? — rzucił sucho.
— Któryś z ochroniarzy... Chyba ten kierowca — bąknęłam zakłopotana. Do tej pory nie wiedziałam, czy ta informacja była istotna. Miałam nadzieję, że nie wkopałam tego ochroniarza. Wyglądał na miłego, chociaż trochę smutnego.
Mężczyzna westchnął przeciągle, a ja w słuchawce usłyszałam jakiś szelest. Domyśliłam się, że wstał z miejsca.
— On powiedział to przy mnie niechcący... Wyrzuci go pan? Tak jak tamtego Braciaka?
— Proszę się tym teraz nie kłopotać. To moje sprawy — uciął.
— Nie chciałabym, żeby kolejny ochroniarz przeze mnie miał problemy. A co do tamtego ochroniarza... Mam wyrzuty sumienia...
— Niepotrzebnie.
— Ale może da mu pan drugą szansę?
— To już była któraś szansa z kolei. Poza tym nie powinno to panią interesować — uciął.
— Po prostu głupio mi że jeden przeze mnie został zwolniony, a teraz jeszcze pewnie drugi...
— Spokojnie. Wyjaśnię to sobie z nim. A co? Martwi się pani o Fawora?
— Fawora?
— Tak czy nie? Jest pani nim zainteresowana?
— To śmieszne, nie zamierzam odpowiadać na tego typu pytania — odparłam chłodno.
— A może któryś z innych ochroniarzy wpadł pani w oko, hm?
Zarumieniłam się po same uszy. Rzeczywiście, jeśli miałabym być szczera, to odpowiedziałabym, że moje serce drgnęło na myśl o tym najstarszym z ochroniarzy. Ale na pewno nie zamierzałam tego ujawniać Mentorowi. Zresztą to tylko lekkie zaintrygowanie, nic więcej.
— Jestem tu raptem niecałe trzy dni. Co to za pytania? Jest pan zazdrosny? — rzuciłam ostro.
Mentor nic nie odpowiedział. Przez długi czas zachowywał pełne napięcia milczenie, po czym znów się odezwał.
— Więc jak będzie? — zapytał.
— Z czym? — bąknęłam zupełnie wybita z rytmu.
— Dowiem się w końcu, w jakim stanie jest pani prawe udo, czy mam sprawdzić osobiście? — zapytał, wracając do swojego normalnego, nad wyraz spokojnego tonu.
Zaczerwieniłam się na samą myśl o takiej możliwości. O nie, nie ma mowy, żeby mnie oglądał jakiś obcy facet.
— A niby jak chciałby pan to zrobić? Musiałby mi pan pokazać swoją szanowną osobę. I nici z pańskiego planu tworzenia wokół siebie aury tajemniczości. Jaka szkoda... — zakpiłam.
— Znalazłbym sposób. Mógłbym na przykład panią obezwładnić i zakryć jej oczy. Oczywiście tylko tymczasowo... — odparł beztrosko.
— Nie ma mowy! — krzyknęłam, będąc tak zbulwersowana jego pomysłem, że nie mogłam złapać tchu.
Hrabia roześmiał się, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że żartował. Specjalnie mnie drań prowokował.
— Brak mi słów, jest pan niemożliwy — sapnęłam z niesmakiem.
— Schlebia mi pani, dziękuję...
— To nie był komplement — wysyczałam.
— Mimo wszystko czuję się zaszczycony taką opinią.
— Przykro mi, ale pańskie odczucia nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Powinien pan się wstydzić.
— Być może ma pani rację. Czyli mówi pani, że z nogą jest w miarę w porządku?
— Tak, ile razy mam to powtarzać? — zniecierpliwiłam się jego dociekliwością.
— Nie chciałbym, żeby wdało się zakażenie. Jeśli rana będzie się ciężko goić, będziemy musieli przełożyć w czasie niektóre próby.
— Aha! A ja naiwna sądziłam, że martwi się pan o mój stan z troski. Jakże się pomyliłam... — prychnęłam naprawdę zniesmaczona i może trochę zawiedziona jego postawą.
— Oczywiście, że troszczę się o pani stan. Jeśli będzie trzeba, przełożymy próby i nie będę wcale nad tym faktem ubolewał. Najważniejsze, żeby wróciła pani do zdrowia — skomentował moje fochy.
— Jasne... Akurat pana obchodzi mój stan. Jest pan tak naprawdę wyrachowanym lisem, który dąży do swoich pokrętnych celów...
— Dość! — warknął, a ja natychmiast umilkłam. — Widzę, że pani opinia co do mojej osoby i moich zamiarów nie zmieniła się ani trochę. Nie będę pani na siłę przekonywał — powiedział, po czym zamilkł na dłuższą chwilę, a w słuchawce słyszałam tylko jego miarowy oddech. — Przed sobą na biurku ma pani swego rodzaju test składający się z trzydziestu trzech pytań, który chciałbym, aby pani rzetelnie wypełniła. Ma pani na to tyle czasu, ile potrzebuje. Może pani korzystać z gabinetu. Dla formalności... To jest pani pierwsza próba — oznajmił, po czym rozłączył się, uniemożliwiając mi zadanie jakiegokolwiek pytania.
Test? To ma być ta próba? Przysunęłam do siebie stos kartek i zerknęłam na pierwszą stronę. Miałam nadzieję, że pytania będą zamknięte, ale rozczarowałam się. Pod każdym z nich było miejsce na udzielenie dość obszernej odpowiedzi. Cudownie...
Co to niby miało być? Kwestionariusz osobowy? Test psychologiczny? Coś w rodzaju Enneagrama? Podejrzewałam, że pytania ułożył sam hrabia, a odpowiedzi będą stanowić dla niego bazę do oceny mojej osobowości, psychiki, charakteru.
Spojrzałam sceptycznie na pierwsze pytanie...
No dobra, więc trzeba tak kombinować, żeby odpowiedzi były wręcz odwrotnością rzeczywistości i w konsekwencji przedstawiały mnie w jak najgorszym świetle. Wiedziałam, że nie mogę okazać lekceważenia, więc postanowiłam przyłożyć się do każdego punktu, tak by hrabia nie miał wątpliwości, że pisałam to prosto ze swojego czystego, naiwnego serduszka.
Kto jest najważniejszą osobą w pani życiu i dlaczego?
Hmm... Przewrotnie napisałam, że ja sama, ponieważ mogę liczyć tylko na siebie. Oczywiście było to kłamstwo. Najważniejszymi osobami byli moi rodzice, ale wolałam, żeby hrabia o tym nie wiedział.
Jakie jest najszczęśliwsze wspomnienie z pani dzieciństwa?
Jak w trzeciej klasie podstawówki strzeliłam koledze w twarz za zabranie zeszytu. Oczywiście taka sytuacja nie miała miejsca, wymyśliłam to na poczekaniu sądząc, że agresja nie jest pożądaną cechą u przyszłej żony.
Dalej.
Skąd czerpała pani motywację do samorozwoju?
Z oczekiwań rodziców, nauczycieli, znajomych. A jakże... Brak ambicji także mógł hrabiemu się nie spodobać.
Czym się pani kierowała przy wyborze kierunku studiów?
Brakiem innych alternatywnych możliwości. Brakiem pomysłu. Przykładem innych znajomych.
Oczywiście to także było kłamstwo. Studia były moją pasją. Ale przecież hrabia nie musiał o tym wiedzieć. Lepiej żeby pomyślał, że jestem osobą pozbawioną ciekawych zainteresowań.
Siedziałam nad kwestionariuszem dobrych kilka godzin, dopóki z transu nie wyrwał mnie dźwięk telefonu.
— Pani Michalino, doszły mnie słuchy, że do tej pory nie pojawiła się pani na obiedzie. Czyżby tak bardzo pochłonęło panią odpowiadanie na pytania, że zapomniała pani o całym Bożym świecie? — zapytał uprzejmie, a ja zerknęłam na zegar. Rzeczywiście, było już grubo po piętnastej.
— O tak, musiałam za bardzo się wczuć — odparłam, przecierając zmęczone oczy.
— Cieszę się. Czyli będę miał co czytać do poduszki? — zagadnął wesoło.
— Yyy... Tak, z pewnością — odparłam z pewnym wahaniem w głosie. Na szczęście hrabia nie widział mojej twarzy i wymalowanej na niej konsternacji. Nienawidziłam kłamać.
— Pani Helenka już się niecierpliwi. Po ostatnim wypadku chyba chce pani wynagrodzić ten uszczerbek na zdrowiu i przygotowała coś specjalnego.
— A pan? Zejdzie na obiad?
— Ja już jadłem. Ale dziękuję za troskę. To bardzo miłe z pani strony.
— Oczywiście... Tak się tylko zastanawiałam... Dlaczego nie mógł mi pan tych pytań zadać osobiście, chociażby przez telefon, tylko wybrał taką oficjalną formę?
— Uznałem, że tak będzie pani łatwiej. Wolałaby pani inaczej? — zapytał, wyczuwalnie zaintrygowany.
Przygryzłam policzek od środka zastanawiając się nad odpowiedzią. Gdyby hrabia zadał mi te wszystkie pytania z kwestionariusza wprost, nie mogłabym w tak ordynarny sposób przekręcić rzeczywistości. Z drugiej jednak strony żałowałam, że nie mieliśmy okazji na bardziej osobistą rozmowę.
— To bez znaczenia... Przecież odpowiedzi byłyby w gruncie rzeczy takie same... — brnęłam dalej w kłamstwo i sama zdziwiłam się, jakie to było proste.
— No właśnie. Po co sobie utrudniać życie, prawda? Niech pani zostawi odpowiedzi na biurku. Któryś ochroniarz mi je potem dostarczy — odparł Mentor, po czym życząc mi smacznego zakończył połączenie.
Któryś ochroniarz... Pewnie ten wiecznie naburmuszony mruk, który łaził za mną prawie wszędzie i nie odstępował mnie na krok. Dobrze, że do sypialni nie miał wstępu. Jeszcze brakowało, żeby mi do łazienki wparował i siedział na sedesie w czasie gdy ja brałabym prysznic.
Parsknęłam śmiechem na tak absurdalną myśl, a kiedy wyszłam z gabinetu i niemal zderzyłam się z panem Mrukiem, zachichotałam jak nastolatka.
— Mam zaprowadzić panią do jadalni — oznajmił ochroniarz, a ja dusząc się od z trudem powstrzymywanego chichotu, kroczyłam za nim. Co się ze mną działo? Czy świadomość, że wyprowadziłam w pole hrabiego napawała mnie takim zadowoleniem? Chyba właśnie o to chodziło. Punkt dla mnie.
Jeden do zera, panie hrabio.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro