7. Kuchenne rewolucje
Codzienne ćwiczenia z Exe okazały się zbawienne dla mojego ciała i umysłu. Czułam się silniejsza, bardziej pewna siebie, bardziej świadoma własnych możliwości. To było jak w scenariuszu od zera do superbohatera. No, może trochę przesadzałam, ale po tej całej kłótni z Ludwikiem chwytałam się rozpaczliwie wszystkiego, co mogło podnieść choć trochę moją samoocenę. Kiedy tylko wracałam myślami do tamtej nocy i słów, którymi mnie uraczył Ludwik, mentalnie zamieniłam się w skulony, nic nie znaczący, odrażający kłębek kurzu szwendający się po kątach. Michaśka zauważyła zmianę, ale nie zamierzałam wrzucać na Ludwika. Koniec końców przecież się zgodził zagrać dla Michaśki i już nawet odbyli kilka prób, na które oczywiście mnie nie wpuszczono. Moje plebejskie uszy nie były przecież godne słuchać dźwięków wychodzących spod arystokratycznych palców tego pyszałka.
Tak więc żeby zapomnieć o niedawnym upokorzeniu zatraciłam się w codziennych treningach, które rozszerzyłam do wieczornego biegania wokół pałacu. Tak intensywny wysiłek już przyniósł efekty. Moje spodnie zaczęły robić się nawet trochę za luźne. Oprócz tego czas zajmowało mi planowanie ślubu Michaśki i wszystkich spraw z nim związanych. Menedżer hotelu przesłał mi mailem wizualizację wystroju sali, całe menu i inne małe ale istotne duperele związane z samym weselem. Cieszyłam się, że mogę pomóc, zwłaszcza że Michaśka miała do takich spraw dwie lewe ręce, a ja czułam się w nich jak ryba w wodzie.
Jedyny zgrzyt w tej całej układance stanowiły dziwne spojrzenia Exe. W jego siwych oczach nieraz dostrzegłam coś, czego nie chciałam tam w ogóle widzieć. Mężczyzna coraz śmielej sobie ze mną poczynał, zwłaszcza że trenowaliśmy codziennie i do treningu bokserskiego dodaliśmy też podstawy samoobrony. Starałam się obracać to wszystko w żart, ale nie miałam wpływu na to, że zaczynałam się podobać temu skądinąd sympatycznemu osiłkowi. Z jednej strony nie chciałam stracić jego przyjaznego nastawienia, a z drugiej bałam się, że po jakimś czasie takiej zażyłości Exe posunie się do czegoś więcej, niż z pozoru nic nie znaczącego dotyku w czasie ćwiczeń. Usiłowałam zachować dystans, jednocześnie starając się być uprzejmą i miłą wobec instruktura.
Pewnego słonecznego popołudnia Egzekutor przyniósł na trening kilka porządnych noży i oznajmił, że przyszedł czas na to, żebym nauczyła się sztuki rzucania. Wzięłam jeden do ręki i zważyłam w dłoni. Natychmiast przypomniałam sobie o tej sytuacji z Ludwikiem i aż mnie zemdliło na to wspomnienie. W ogóle jakakolwiek wzmianka na temat Ludwika Rozdrażewskiego była dla mnie niczym wbicie takiego ostrza prosto w żołądek. Nie znosiłam go, a on mnie i od ostatniej kłótni trzymaliśmy się na dystans.
— Istotna w tym wszystkim jest technika. Nie siła. Nie zamach, a technika — zaczął Exe. — Jest kilka technik efektywnego rzucania nożem. Ale na początek kilka podstawowych zasad. Spójrz... Co byś powiedziała o tym nożu?
— Yyy... Że jest tępy? — zapytałam, ze zdziwieniem zauważając, że chleba czy bułki to bym tym ustrojstwem nie ukroiła, ewentualnie co najwyżej miękkim masłem posmarowała.
— Dokładnie. Do ćwiczeń nie potrzeba nam tnących ostrzy. To byłoby zbyt niebezpiecznie i zbędne. Po co ryzykować? Druga sprawa to wyważenie noża. Powinien posiadać środek ciężkości w połowie długości.
Exe ustawił się w odległości kilku metrów od drzewa i rzucił, trafiając idealnie w pień.
— Widzisz? To nie takie trudne. Zapomnij o szarpaniu nadgarstkiem. Ruch powinien być jak najbardziej naturalny i spontaniczny. Dla każdego nieco inny, charakterystyczny.
Po dwóch godzinach prób nie trafiłam w pień ani razu. Exe jednak cierpliwie korygował moje błędy, dawał wskazówki i sugestie. Wcale nie był zdziwiony tym, że mi nie wychodzi.
— Spokojnie. W końcu załapiesz. To kwestia wprawy — mruknął i bez wysiłku wyjął wbite przez siebie noże z pnia. — Chcesz pożyczyć? Będziesz mogła sobie sama ćwiczyć. Bez obaw. Nie zrobisz sobie nimi krzywdy, nie są ostre.
— Jasne. Chętnie pożyczę. Dzięki — mruknęłam i chwyciłam wyciągnięte w moją stronę rękojeści. Exe musnął przy tym moje palce swoimi, co wywołało na moich policzkach natychmiastowe rumieńce, bynajmniej nie związane z żadnymi motylkami w brzuchu. Po prostu zaczęłam krępować się jego dotykiem, który w ostatnim czasie zupełnie stracił na neutralności. Zwłaszcza przy ćwiczeniu chwytów w parterze, kiedy Exe przygważdżał mnie do ziemi, a ja musiałam jakoś się wyswobodzić. Ani razu mi się nie udało, ale to dlatego, że nie użyłam swojej jedynej skutecznej broni, czyli kolana. Mogłam zastosować kopnięcie w wiadomą część ciała, jednak oczywiście nie posunęłam się do takiego barbarzyństwa. Exe nie omieszkał wspomnieć, żebym w przypadku prawdziwego zagrożenia nie miała takich oporów i waliła z całej siły.
— Dzięki. Zapamiętam sobie na przyszłość. Ale ciebie na razie oszczędzę — zaśmiałam się i chwyciłam rękę mężczyzny, kiedy pomógł mi podnieść się z ziemi.
Otrzepałam tyłek i plecy, po czym nie przedłużając rozmowy pożegnałam się z instruktorem wysłaniem buziaka z bezpiecznej odległości. Zapadł już zmierzch a ja chciałam jeszcze pobiegać.
Godzinę później cała klejąca się od potu weszłam pod prysznic, zmywając z siebie trudy wieczornego treningu. Razem z kroplami wody po mojej twarzy spływały też krople łez. Pod prysznicem mogłam sobie pozwolić na płacz. Tutaj nikt nie mógł go zauważyć. A zwłaszcza jedna osoba nie będzie czuła satysfakcji na widok moich zaczerwienionych oczu.
Miniony dzień był intensywny i pełen nowych wrażeń, więc z tego wszystkiego zapomniałam zjeść kolacji. A po bieganiu ssało mnie niemiłosiernie. Postanowiłam zajrzeć do kuchni w poszukiwaniu jakichś smakołyków. Pani Helenka podobno upiekła jakieś drożdżówki z czekoladą. Skoro i tak zrzuciłam zbędne kilogramy, to mogłam sobie chyba pozwolić na małe co nieco przed snem?
Na koszulę nocną zarzuciłam satynowy szlafrok w kolorze zgaszonego różu, na stopy wsunęłam pasujące welurowe klapki i udałam się na kulinarne zwiady. Dostanie się do kuchni nie będąc zauważona przez nikogo już uznałam za sukces. Teraz tylko odnaleźć te helenkowe pyszności. Gdzie one mogły być? W lodówce ich nie uświadczyłam, w szafkach też nie...
— Szukasz tego?
Aż podskoczyłam ze strachu w górę. Nie zdziwiłabym się, gdyby moje stopy na sekundę opuściły klapki. Odwróciłam się gwałtownie i w cieniu przy drewnianyn stoliku dostrzegłam zarys tego wstrętnego pyszałka, który w dwóch rękach trzymał przed sobą dwa dorodne rogaliki obficie polane lukrem.
— Już tylko dwa zostały? — zapytałam, szczerze zdumiona takim obrotem spraw. Przecież pani Helenka dopiero po południu je upiekła! Co za pech!
— W tym domu oprócz ciebie jest jeszcze kilku łasuchów, a zresztą wieczorem kuchnię odwiedził cały tabun ochroniarzy z twoim kochanym Egzekutorem na czele — poinformował mnie jadowitym tonem podkreślając przymiotnik, jakim określił Exe. — Cóż... Uraczyli swoje chamskie podniebienia tymi oto rogalikami. Swoją drogą są przepyszne — mruknął, po czym zatopił zęby w jednym, rzucając mi złośliwe spojrzenie spod przymrużonych z satysfakcją powiek.
— Wal się — prychnęłam i zabrałam się za krojenie czerstwej bułki. Lepsze to niż nic, a mój żołądek domagał się czegokolwiek. Ręce po wysiłku fizycznym mi drżały, więc nóż omsknął mi się na bułkowym kamieniu, a że w przeciwieństwie do noży przeznaczonych do rzucania ten był ostry, to już po chwili z mojego palca płynęła strumyczkiem krew.
— Cholera jasna — syknęłam, odrzucając nóż z wściekłością na blat.
— Wiesz, gdybyś zapytała, to chętnie bym się z tobą podzielił swoim łupem — odezwał się Ludwik za moimi plecami.
— Wsadź go sobie gdzieś, gdzie słońce nie dociera — rzuciłam przez ramię, po czym owinęłam krwawiący palec ręcznikiem papierowym.
Ludwik odrzucił niedojedzony rogalik na talerz, wstał i w kilku krokach podszedł do mnie.
— Pokaż to, dziecko. Nie wiesz, że dzieci nie powinny dotykać się noża? — mruknął z irytacją, odwijając papier. Przytrzymał moją rękę i zlustrował dokładnie zranienie.
— Będziesz żyć. Powierzchowne draśnięcie — skwitował.
— Jaka szkoda, prawda? — wycedziłam zjadliwie.
— Przestań. Nie jestem sadystą...
— A wyglądasz...
— Nawet jeśli to tylko draśnięcie, trzeba je zdezynfekować — odparł Ludwik ignorując moją zaczepkę. Cały czas trzymał mnie za zranioną rękę.
Sięgnął ponad moim ramieniem do szafki, z której wyjął buteleczkę spirytusu.
— Teraz trochę zaboli — mruknął, po czym ujął moją dłoń długimi palcami, które okazały się zaskakująco ciepłe.
— Pomagasz wrogowi? Kto by się spodziewał... — powiedziałam, ale po chwili syknęłam z bólu, bo Ludwik bez ostrzeżenia polał ranę sporą ilością alkoholu.
— Nie mogłem sobie odmówić sprawienia ci bólu... — powiedział beztroskim tonem. Znów sięgnął ponad moją głową i tym razem wyjął jakieś opatrunki. Sprawnie zabandażował mi palec, tak żebym nie miała problemów z poruszaniem.
— Gotowe — oznajmił z zadowoleniem. — Cóż... I z dalszych treningów z Egzekutorem chyba nici... — zaśmiał się z satysfakcją.
— A co? Obchodzi cię to? — burknęłam, zabierając rękę, jakby mnie oparzył.
Ludwik nie raczył udzielić odpowiedzi. Oparł ręce na blacie po obu stronach mojego ciała i zlustrował mnie ciężkim, kleistym wzrokiem. Spłonęłam rumieńcem i odwróciłam wzrok, żeby nie utonąć w jego gorącym spojrzeniu. Co się ze mną działo? I czemu Ludwik zachowywał się, jak gdyby nic się nigdy między nami nie wydarzyło?
— Dzięki za opatrunek. A teraz wybacz, muszę coś zjeść bo zaraz zemdleję z głodu — mruknęłam w zakłopotaniu.
— Mówiłem ci już, wystarczy poprosić, a dam ci twoje upragnione bułeczki. Jedno słowo i będą twoje — szepnął ochrypłym głosem, na dźwięk którego ciarki przebiegły mi po plecach, a właściwie to wzdłuż i wewnątrz całego ciała.
— Nie będę cię o nic prosić, fagasie. Wolę zjeść suchą bułkę — warknęłam ze złością, zła na swoje zdradzieckie odruchy.
— Jak sobie chcesz... Smacznego — prychnął.
Odsunął się, a ja natychmiast nabrałam głęboki wdech, bo wcześniej wstrzymywałam powietrze. Sięgnęłam po swoją bułkę, która rzeczywiście nie nadawała się do konsumpcji. Chyba że w innym wydaniu... Czekaj no... Ludwik mi o czymś przypomniał. Chyba Francuzi robią z takiego suchego pieczywa podsmażane grzanki... Za studenckich czasów oglądałam jakiś tutorial, w którym gość pokazywał, jak wykorzystać takie suche bułki do stworzenia pysznego śniadanka. A więc do dzieła. Odwróciłam się od Ludwika, który obserwował moje poczynania w milczeniu. Wyjęłam z lodówki mleko, jajko, masło, a z szafki cukier i cynamon. Idealnie. Sięgnęłam po nóż, ale Ludwik mnie uprzedził. Bez większego wysiłku przekroił mi bułkę na mniejsze kawałki, jakby już domyślał się, co zamierzam zrobić.
Zamoczyłam je w mleku i jajku, potem w cukrze oraz cynamonie i wrzuciłam na rozgrzane masło. Po chwili miałam już przepyszny posiłek, może nie idealny na kolację, ale czy to ważne? Ważne, że pachniało i wyglądało smakowicie. I nie było już twarde jak kamień.
— Jestem pod wrażeniem, mon petit chat. Ce pain perdu est parfait. Appréciation — pochwalił mnie, czarując tymi swoimi francuskimi słówkami, po czym wykorzystując chwile mojego rozkojarzenia bezceremonialnie porwał jeden kawałek z patelni.
— Ej! Czy ja ci kradnę jedzenie z talerza? — zaprotestowałam i trzepnęłam Ludwika drewnianą łopatką po przedramieniu. Na nic się to jednak zdało.
Ludwik zarechotał triumfalnie i w sekundę pożarł bułeczkę. Zastawiłam całym ciałem patelnie, żeby uniemożliwić mu kradzież pozostałych kawałków.
— Ani się waż. Są moje — powiedziałam wojowniczo.
— Hmm... Nie wydaje mi się. Najwyżej przekonamy się, czego nauczył cię Exe.
— Zostaw — warknęłam i chwyciłam rękę Ludwika, która już nurkowała po kolejny kawałek bułeczki z patelni.
Mocowaliśmy się przez chwilę w milczeniu, ale niestety głodna i wyczerpana po całym dniu byłam na straconej pozycji. W akcie desperacji podcięłam nogę Ludwika tak, że oboje runęliśmy na podłogę razem z całą zawartością patelni, bo ten fagas zahaczył ramieniem o rączkę. Świetnie! Miałam szczęście, że gorące masło nie wypaliło mi skóry na twarzy, a jedynie skleiło część moich włosów.
Leżałam z rozsypanymi wokół głowy kosmykami, w których dostrzegłam kawałki ocukrzonej bułki. Wściekłość zawładnęła moim ciałem. Miałam ochotę rozszarpać Ludwika na strzępy!
— Idioto! Złaź ze mnie w tej chwili! Zniszczyłeś mi kolację! — zawołałam.
A Ludwik się śmiał. Chichotał sobie w najlepsze i trząsł się z uciechy. Przez chwilę wpatrywałam się w jego twarz jak urzeczona, sama mając ochotę wybuchnąć śmiechem. Ale nie! Nie będzie Francuz śmiał mi się w twarz, ani wyżerał moich bułeczek! Spróbowałam zepchnąć go z siebie. Bez powodzenia. Unieruchomił mi ręce i nogi, tak że zdana byłam na jego łaskę i niełaskę. Wierzgałam nogami, ale nie byłam w stanie w żaden sposób mu zaszkodzić.
— No i proszę... Na nic te wszystkie treningi z Exe. Wciąż nie umiesz się obronić — zaśmiał się Rozdrażewski z wyższością.
— Puść mnie! — warknęłam kolejny raz, próbując wyrwać ręce z uścisku Ludwika, który był zaskakująco ciężki i silny.
Nie było szans się wyswobodzić, a miałam szczerze dosyć tego triumfującego i szyderczego spojrzenia Rozdrażewskiego. Czas sięgnąć po stare, kobiece metody, fagasie, chociaż tak po prawdzie wcale nie miałam zbyt wielkiego doświadczenia w tym temacie. Uniosłam głowę i bez ostrzeżenia zetknęłam swoje wargi z ustami Ludwika. Znieruchomiał na kilka sekund, po czym gwałtownie odwzajemnił pocałunek, przyciskając mnie jeszcze mocniej do podłogi. Niedobrze... Trzeba się bardziej postarać, żeby uśpić jego czujność i dopiero wtedy wykorzystać okazję. Rozchyliłam wargi i pozwoliłam dziadowi pogłębić pocałunek, przesuwając swoim językiem po jego gorzko-słodkim wnętrzu, smakującym kawą, cierpkim cynamonem, dymem z cygara i czekoladowym rogalikiem. Przez chwilę zapomniałam, w jakim celu to robiłam. Doznania były tak intensywne i przyjemne, że nie miałam wcale ochoty tego kończyć. W najgorszych koszmarach nie spodziewałabym się, że mój nocny wypad do kuchni zakończy się takim posiłkiem. Westchnęłam mimowolnie i wygięłam plecy w łuk, przylegając całym ciałem do twardego torsu mężczyzny. Dyszał ciężko, a jego nierówny oddech łaskotał mnie w usta. Nigdy nie czułam czegoś takiego. Trudnego do pohamowania pragnienia i szaleńczej pasji. Poczułam, że Ludwik poluźnił uścisk rąk i przeniósł pocałunki na moją szyję i odsłonięty dekolt. Szlafrok już dawno się rozwiązał, przez co moje piersi nie były przykryte niczym więcej, niż tylko cienkim materiałem koszuli nocnej. Ludwikowi chyba się to spodobało, bo zamruczał z zadowoleniem i zassał przez materiał jedną pierś. Zadrżałam z obezwładniającej przyjemności. To doznanie mnie jednocześnie otrzeźwiło. Musiałam przerwać te niedopuszczalną sytuację! Otarłam się zwodniczo biodrami o wypukłość w spodniach Ludwika, który syknął i chwycił mnie za pośladek, przyciskając do siebie jeszcze mocniej.
Teraz! Z całej siły odepchnęłam fagasa, zapierając się dłońmi o jego klatkę piersiową, stopami zaś o uda. Udało mi się wyswobodzić, więc czym prędzej zerwałam się na nogi i, nie zawracając sobie głowy zakładaniem klapek na stopy, wybiegłam z kuchni jak oparzona. Nawet się nie obejrzałam. Pal licho moje słodkie bułeczki. I tak nie byłabym w stanie niczego już dzisiaj przełknąć. Kiedy w końcu znalazłam się w sypialni, zamknęłam za sobą drzwi na klucz i osunęłam się na podłogę, oddychając ciężko. Wciąż czułam w ustach gorzko-słodki posmak pocałunków Ludwika, a między nogami zdradliwe pulsowanie. Zerknęłam na wymiętą koszulę i mokry ślad w miejscu, gdzie odznaczała się prawa pierś. Aż skrzywiłam się ze wstydu, zamykając mocno oczy, jak gdyby mogło to chociaż trochę wymazać z pamięci ten podłogowy incydent. No i masz babo placek. Pieprzone kuchenne rewolucje Ludwika Rozdrażewskiego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro