19. Palce
Weszłam do sali. Ludwik leżał spokojnie oddychając. Miał na sobie zwykłe szare dresy i spał sobie w najlepsze. Jakby tego było mało, żeby mnie rozczulić, to dodatkowo z niewielkiego głośnika na szafce przy łóżku wydostawały się dźwięki jakiejś znanej mi melodii. Wydawało mi się, że to któryś z utworów Chopina. Stałam w miejscu, zastanawiając się, co w takiej sytuacji zrobić. Niby dobrze, że spał i wiedziałam, że lepiej go nie wybudzać. Ale z drugiej strony nie chciałam marnować swoich skrupulatnych przygotowań żeby tak po prostu odpuścić. Ostatecznie postanowiłam poczekać, aż sam się obudzi.
Kojąca melodia dobiegająca z głośnika wprawiła mnie w spokojny, nieco melancholijny nastrój. Przypatrywałam się Ludwikowi ze wzruszeniem i tęsknotą. A on? On grał we śnie. Jego palce podrygiwały lekko w rytm płynących nut, a mięśnie przedramion co rusz się napinały. To był tak poruszający widok, że musiałam otrzeć łzy pod nowymi okularami. Nagle muzyka ucichła, a Ludwik otworzył oczy, patrząc prosto na mnie. Zapatrzyłam się w znajomą szarość tęczówek i zaniemówiłam. Przez chwilę nie mogłam wykrztusić z siebie głosu, jakbym połknęła zbyt wielki kawał naleśnika z serem, ale w końcu uśmiechnęłam się pod maseczką i przywitałam nieswoim głosem, wyższym niż normalnie. W sumie to dobrze, kolejny element kamuflażu zawsze się przyda.
— Dzień dobry... Yyy... Ja przyszłam na rehabilitację... — wypaliłam na jednym wydechu.
Co za beznadziejny dobór słów! Musiałam zabrzmieć jak jakaś idiotka. Ludwik zmarszczył lekko brwi i pokiwał głową.
— Aha... — odparł wyraźnie skonsternowany.
— Miał być pan uprzedzony... To znaczy nie uprzedzony do mnie. W sensie o mnie poinformowany — miotałam się i paplałam coraz bardziej od rzeczy.
— A tak... Wojtek mi mówił, że pani przyjdzie. Zapomniał tylko wspomnieć, że jest pani taka młoda — wychrypiał, a jego wzrok powędrował wzdłuż mojej wąskiej jak nigdy talii i opiętych fuksjowym materiałem nóg. — A ja, szczerze mówiąc, mam ostatnio dość młodych dziewczyn...
— Ojej... Przykro mi, że pana rozczarowałam — powiedziałam i naprawdę poczułam się winna.
— Nie... Trudno. Nie ma problemu... — Ludwik uniósł się nieco na posłaniu i poprawił ręką włosy. — Przepraszam, nie powinienem tak na starcie pani zniechęcać. Zachowałem się jak prostak. Naprawdę przepraszam. Zdziczałem w tym szpitalu.
— Nie ma sprawy. Nic nie szkodzi — bąknęłam.
— W ogóle chyba łatwiej będzie, jak przejdziemy na ty. Co pani na to? Nie będę czuł się tak staro.
— Jasne — zgodziłam się ochoczo.
Dzięki temu będzie mi łatwiej udawać. Ciężko by mi było zwracać się do niego per pan, skoro nigdy w ten sposób do siebie nie mówiliśmy.
— Ludwik jestem — Ludwik wyciągnął do mnie drżącą rękę. Uścisnęłam ją, prawie nie wyczuwając jego siły. Był taki słaby!
— A ty? Masz jakieś imię? — zapytał Ludwik, wciąż trzymając moją rękę.
— Ja? Tak... Yyy — spojrzałam na plakietkę, bo z tego wszystkiego zapomniałam, jak mam się od dzisiaj nazywać, ale do góry nogami ciężko mi było przeczytać, tym bardziej że maseczka przysłoniła mi widok. Odkaszlnęłam w zakłopotaniu, usiłując sobie przypomnieć, co ten Wojtek wypisał na plakietce.
— Nie pamiętasz swojego imienia, Kasiu? — Ludwik przyszedł mi z pomocą.
— Nie... To znaczy... Zamyśliłam się, przepraszam. Katarzyna Nowak.
Cofnęłam rękę i odetchnęłam z ulgą.
— Ale mogę mówić do ciebie Kasiu? Katarzyno brzmi strasznie sztywno — zażartował Ludwik, rozładowując nieco atmosferę.
— Jasne. Nie ma ma problemu — zaśmiałam się sztucznie, ukrywając zmieszanie. Już na początku mogłam się zdekonspirować przez swoją dziurawą jak sito pamięć!
Powinnam się ogarnąć, inaczej Ludwik szybko mnie przejrzy i wykopie za drzwi tak jak ostatnio. Nie zdziwię się, jeśli wydarzy się to prędzej niż zdążę zadzierzgnąć jakąkolwiek nić porozumienia z Ludwikiem.
— No więc tak... Eee... Najpierw zaczniemy od ćwiczeń rąk. Palce, dłonie i przedramiona... Proste ćwiczenia, ale konieczne żeby mówić o dalszych postępach — powiedziałam, starając się brzmieć na osobę, która doskonale wie o czym mówi.
— Twój kolega, ten który przychodzi rano, twierdzi że palce same wrócą do sprawności i najważniejsze są nogi oraz plecy, żebym mógł z powrotem chodzić — skomentował Ludwik.
— I na pewno ma sporo racji... Dlatego ja będę przychodzić i odwalać za niego tę najcięższą robotę — zażartowałam, a Ludwik uśmiechnął się, mrużąc w rozbawieniu oczy. Dobra, zapunktowałam, oby tak dalej.
— I tu się z tobą zgadzam. Czuję się sfrustrowany tym, że zwykłej szklanki nie mogę utrzymać w ręku. Ba, nawet długopisu! — westchnął Ludwik.
— Popracujemy nad tym...
Poprawiłam maseczkę i ukradkiem otarłam szkła w okularach, bo zasnuwały się mgiełką w trakcie mówienia. Nie uszło to uwadze Ludwika.
— Może zdejmij to cholerstwo — zaproponował. — Ja brałem tyle antybiotyków, że niczym cię nie zarażę.
— Ale ja mogę ciebie zarazić — odparłam, znowu walcząc z parującymi okularami. Spróbowałam uszczelnić maseczkę przy nosie, ale to nic nie dało.
— Aj tam... Myślisz, że to cokolwiek da, kiedy mamy przebywać w swoim towarzystwie więcej niż parę minut? Zdejmij tę szmatę, po co masz się męczyć? Tomasz nie nosi maseczki, jak przychodzi rano.
Westchnęłam, przez co okulary znów zaparowały. Chyba miał rację, z tą maseczką nie zdołam nic sensownego zrobić. Zamglony widok utrudniał mi zadanie i dodatkowo irytował. Poza tym upieranie się mogło wzbudzić w Ludwiku podejrzenia. Wyglądało na to, że trzeba zaryzykować pokazanie twarzy. Nie powinien mnie rozpoznać, w końcu miałam okulary, soczewki, nową fryzurę...
— Faktycznie, masz rację. Będzie mi wygodniej bez.
Zdjęłam maseczkę i schowałam do kieszeni. Czułam na sobie wzrok Ludwika, który lustrował moją odsłoniętą gębę. Serce biło mi jak oszalałe, policzki paliły od rumieńców, ale starałam się utrzymać neutralny wyraz twarzy. Zaraz się domyśli! Już zaczynałam układać w głowie jakieś wytłumaczenie, ale Ludwik uniósł jeden kącik ust i mruknął:
— Nie powinnaś zasłaniać takiej twarzy maseczką. To ujma dla estetyki tego świata.
— Słucham...? — bąknęłam głupio.
Ludwik spojrzał na mnie z politowaniem i machnął lekko dłonią.
— Nieważne. Próbowałem powiedzieć komplement, ale najwidoczniej mi nie wyszło.
— Och... Przepraszam, jestem dzisiaj trochę rozkojarzona. To mój pierwszy dzień w pracy. Trochę się stresuję.
— Nie ma czego. Na pewno masz już jakieś doświadczenie.
— Cóż... Prawdę mówiąc niekoniecznie... — odparłam, wchodząc ostrożnie na nieznany grunt. Żeby odwrócić jego uwagę, zaczęłam poprawiać kucyk, po czym odeszłam i zdezynfekowałam ręce płynem z dozownika.
— A więc będę twoim pierwszym... pacjentem?
— Yyy... Można tak powiedzieć — odparłam wymijająco, osuszając ręce papierowym ręcznikiem.
— W takim razie przy mnie nabierzesz doświadczenia. Możesz ćwiczyć do woli. Jestem cały do twojej dyspozycji — rozłożył lekko ręce, patrząc na mnie dziwnie ciężkim i lepkim spojrzeniem.
Czy on ze mną flirtował? Ewidentnie! Uśmiechnęłam się, starając się ukryć zawstydzenie.
— Myślę, że obu stronom wyjdzie to na dobre. Każdy skorzysta na tej współpracy.
— W rzeczy samej. Mam nadzieję, że współpraca okaże się owocna i przyjemna.
— Ekhm... — odchrząknęłam i zagryzłam dolną wargę. — To może zaczniemy... Proszę ułożyć rękę wnętrzem dłoni do góry. O tak...
Przysiadłam na obrotowym taborecie i wsunęłam swoje palce pomiędzy jego, kciukami masując środek dużej, choć szczupłej dłoni. Pikanie z maszyny monitorującej pracę serca przyspieszyło. Spojrzałam spod rzęs na Ludwika, wydawał się rozluźniony, ale serce biło mu szybkim, jednostajnym rytmem. Czy to możliwe, że tak na niego działałam? Przesuwałam okrężnymi ruchami po gładkiej skórze, wyczuwając ścięgna i mięśnie.
— Jak na razie bardzo przyjemna ta współpraca... — mruknął Ludwik.
— Tak... Ćwiczenia, które zaplanowałam będą raczej miłe w odczuciu i niezbyt uciążliwe.
— Cudownie — rzucił Ludwik, kładąc głowę na poduszce, widocznie już rozluźniony.
— Teraz proszę łączyć po kolei każdy palec z kciukiem, a na koniec zgiąć wszystkie i ścisnąć w pięść. I tak w kółko. Na początek dziesięć razy. Potem kolejne dziesięć, aż do uczucia zmęczenia dobrze? Proszę mi powiedzieć, kiedy już będziesz czuł, że masz dosyć.
Ludwik bez protestów wykonywał wszystkie polecenia. Kiedy jego mięśnie drżały już że zmęczenia, nadal próbował ćwiczyć. Powstrzymywałam jego upór, rozmasowując i rozluźniając zmęczone palce. Nawet nie spostrzegłam się, kiedy minęła godzina.
— Kiedyś potrafiłem grać bez znużenia godzinami, a teraz kilkadziesiąt minut lekkich ćwiczeń mnie męczy...
— Nie bądź dla siebie zbyt surowy, kilka tygodni w śpiączce zrobiły swoje. Potrzebujesz czasu, żeby wrócić do sił — pocieszylam go i bez namysłu zagadnęłam, zanim pomyślałam że warto ugryźć się w język: — Byłeś pianistą, prawda?
— Skąd wiesz? — zapytał zdziwiony.
Ups. I znów przez swoje gadulstwo mogłam się zdradzić.
— Kiedy przyszłam, słuchałeś jakiejś muzyki... Bodajże Chopina. I wydawało mi się, że twoje ręce poruszały się w rytm nut.
— No proszę, znasz się na muzyce, kolejny plusik. Tak... To był Chopin. Walc wiosenny.
Uśmiechnęłam się, zadowolona z pochwały.
— Tęsknisz za tym? — zapytałam, patrząc mu w oczy.
— Za graniem? Tak. Nawet bardziej, niż za paleniem. Ech..
Chciałbym do tego wrócić... Bardzo.
— Do palenia? — droczyłam się.
— Nie. Do grania — odparł, przewracając oczami. — Ale to niemożliwe. Nie dam rady usiąść przy fortepianie. Zresztą skąd w szpitalu wezmę fortepian lub chociażby pianino? Jestem przykuty do łóżka. Nie ma opcji, żebym mógł sobie pograć... — westchnął gorzko.
— A na keyboardzie? Mógłbyś grać nawet w łóżku.
Ludwik skrzywił się komicznie.
— Na keyboardzie? Nigdy w życiu! Tylko Bachstein, Steinway albo Yamaha. Żadne tam keyboardy!
— Ale czemu nie? Mój ojciec grał na tym instrumencie. Dało się tego słuchać.
— Instrument to za dużo powiedziane. Co miałbym na czymś takim zagrać? "Świat nie wierzy łzom" Laskowskiego?
Zaśmiałam się, kręcąc głową.
— Daj spokój, lepsze to niż nic. Mam jeszcze stary keyboard Yamahy po ojcu. Przywiozę ci i się przekonasz, czy to taka profanacja, co ty na to?
— W sumie... Mógłbym spróbować. Dobra, tylko żeby mnie nikt prócz ciebie nie widział z tym szajsem... Ale niech będzie. Nawet nie wiesz, jak tu jest nudno.
— Nikt cię nie odwiedza?
Ludwik pokręcił głową i natychmiast sposępniał.
— Była tu taka jedna dziewczyna — rzucił z dającym się wyczuć w głosie niesmakiem. — Już wolę spędzić tu samotnie cały pobyt, niż znosić jej nachalne towarzystwo.
— Dlaczego? Nie lubisz jej? To jakaś znajoma?
— Podobno tak... Nie pamiętam jej — Wzruszył ramionami. — Wierz mi, to jakaś straszna jędza. Moja matka mówiła na takie babska makolągwy albo megiery.
Zatkało mnie. Naprawdę Ludwik aż tak źle o mnie myślał?
— Skąd takie wrażenie? — dopytałam, wciąż masując jego prawą dłoń. Poczułam, jak lekko się zaciska.
— No właśnie nie wiem. Na jej widok poczułem się... Beznadziejnie. Miałem ochotę zwymiotować. Jakby coś we mnie czuło do niej intuicyjny wstręt. Nie wiem, o co może chodzić, ale nie mam najmniejszej ochoty ani jej oglądać ani broń Boże z nią jeszcze rozmawiać.
Z wrażenia zaschło mi w ustach i przestałam masować jego dłoń.
— To dziwne... Ale może to było tylko wrażenie... Może sobie przypomnisz, kim dla ciebie była i zmienisz nastawienie? — spróbowałam go nakierować.
— Oby nie! Nie chcę mieć z nią już nic do czynienia — sarknął Ludwik, wyrywając nieświadomie dłoń. Po chwili się zreflektował i ujął mnie za rękę, ściskając przepraszająco.
Z całej siły skupiłam się na tym, żeby zachować spokój. Jakże trudno mi było w tym momencie grać obojętną. Normalnie bym się rozbeczała i wybiegła z sali urażona do żywego, ale z jakiegoś powodu grałam do końca swoją rolę.
— Cóż... Wystarczy na dziś. Jutro popracujemy nad mięśniami ramion. A za dzisiaj dziękuję — powiedziałam, usiłując ukryć rozczarowanie i ból, jaki wywołały we mnie słowa Ludwika.
— To ja dziękuję. Umilisz mi pobyt w tym białym więzieniu. Będę miał teraz na co czekać — uśmiechnął się, na co ja odpowiedziałam krzywym, wymuszonym uśmiechem.— Dla ciebie pewnie to tylko praca, ale dla mnie oderwanie od monotonii i powiew świeżości. Naprawdę bardzo się cieszę, że będziemy razem ćwiczyć, Kasiu — dodał.
— Cieszę się — odparłam cicho i zaczęłam się zbierać, unikając wzroku Ludwika. Bałam się, że zaraz zacznie coś podejrzewać.
Pożegnałam go szybko i opuściłam salę. Łzy popłynęły dopiero, gdy znalazłam się na korytarzu. Płakałam oparta o ścianę, czując się podle. Jeszcze bardziej podle, niż ostatnio.
— Hej, i jak poszło? — Usłyszałam za plecami i obejrzałam się.
Z windy z uśmiechem wyszedł Wojtek, ale kiedy mnie zobaczył, mina mu zrzedła.
— Coś nie tak? Rozpoznał cię?
Podszedł bliżej i pochylił się nade mną ze szczerym zmartwieniem w oczach.
— Nie.
— To co się stało?
— Nic. Tylko to, że on mnie nienawidzi. Nienawidzi Sandry Jaworskiej. Rozumiesz? A Katarzynę Nowak polubił od razu.
— To chyba dobrze? W końcu mu powiesz, kim jesteś naprawdę i wtedy wszystko się wyjaśni, a on będzie zadowolony.
— Wątpię... Najprawdopodobniej by się wściekł, gdybym powiedziała mu prawdę. On mnie nie znosi. Brzydzi się mną — dodałam pod nosem.
— O czym ty mówisz, Sandra? Dlaczego miałby się ciebie brzydzić?
Nie odpowiedziałam. Odpowiedź była zbyt bolesna, żebym mogła ją z siebie wydobyć. Ludwik, widząc mnie jako Sandrę podświadomie wyczuł, że ma do czynienia ze zgwałconą dziewczyną. Dlatego tak zareagował. Teraz już wiedziałam, że wszystko przepadło. Mogłam tylko zbliżyć się do niego jako Kasia. Ale czy to miałoby sens? To byłoby oszustwo, a na nim nie da się niczego zbydować. Prawdziwe uczucie nie wyrośnie na zatrutej glebie kłamstwa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro