Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Wafelek

— Powinniśmy jeszcze wrócić na salę. W końcu oboje jesteśmy świadkami — mruknął Ludwik, odrywając usta od mojej szyi.

— Yyy... Tak... Masz rację — odparłam dziwnie przytłumionym głosem i zsunęłam się z jego kolan, stając na własnych drżących nogach. Emocje, których doświadczałam w bliskości z tym mężczyzną, odbierały mi rozum.

Drżącymi rękami poprawiłam Ludwikowi muszkę i marynarkę, a potem zabrałam się za swoją sukienkę. Mężczyzna sięgnął po materiał, który zwinął mi się wokół ud, po czym obciągnął go w dół, aż przykrył moje kolana i część łydek. Staliśmy przez chwilę, wpatrzeni w siebie jak zahipnotyzowani. Ludwik bawił się końcówką mojego warkocza, aż niespodziewanie owinął go wokół dłoni i lekko pociągnął, tak że musiałam odchylić głowę do tyłu. Pocałował mnie miękko i szepnął jedno słowo.

— Przepraszam.

— Już przepraszałeś — Uśmiechnęłam się i sięgnęłam ręką do jego twarzy, przesuwając końcówkami palców po jego pokrytych lekkim zarostem policzkach. Mogłabym dotykać ich w nieskończoność.

— Powinienem przepraszać cię już dożywotnie. A to i tak byłoby za mało zważywszy na ilość życia, która mi pozostała — wychrypiał niskim głosem.

— Nie mów tak! Będziesz żył jeszcze długo. Jeszcze będziesz miał mnie dosyć, zobaczysz — zażartowałam, gryząc go lekko w dolną wargę. Ludwik warknął i przyciągnął mnie do siebie bliżej, ciasno obejmując ramionami w talii.

— Wątpię, żebym kiedykolwiek tak pomyślał — mruknął mi do ucha. Przylegałam do niego całym ciałem i opierałam głowę o jego pierś. Ludwik otulał mnie swoimi ciepłymi ramionami. Dawno nie czułam się tak bezpiecznie. Westchnęłam i zamruczałam błogo.

— Jak to możliwe, że praktycznie w jeden dzień z najgorszych wrogów staliśmy się tak sobie bliscy? — zapytałam głosem tłumionym przez materiał jego koszuli.

— Od początku byliśmy sobie bliscy, tylko z tym walczyliśmy. No... Ja walczyłem. A ty mi tylko oddawałaś ciosy...

— To nieprawda. Ja pierwsza cię zaatakowałam...

— Nie... Twój atak to była raczej lekka zaczepka, mogłem potraktować to jako zaproszenie do miłej znajomości, ale wolałem zachować się jak ostatni gbur. A ty... Od początku, jak tylko zobaczyłem cię na tym chodniku, idącą jak jakaś diwa po scenie... Nie masz pojęcia, jak bardzo miałem ochotę użyć całego swojego arsenału, żeby tylko zdobyć twoją uwagę — westchnął z uśmiechem.

— Nie musiałeś tego robić. I tak ją zdobyłeś, nawet jako gbur — prychnęłam żartobliwie.

Ludwik zaśmiał się i zaborczym ruchem położył mi rękę na plecach. Zacisnął lekko palce, więc cały czas czułam jego dotyk.

— Chodźmy. Maks na pewno już zauważył naszą nieobecność. Nie dokładajmy mu zmartwień w dzień ślubu.

— Ta hrabina... Jest dla niego kimś bliskim? — zapytałam, przypominając sobie całą przykrą sytuację z zasłabnięciem staruszki.

— Cóż... Jest dla niego kimś... Ważnym. To na pewno — odparł Ludwik wymijająco i zmienił temat.

— A ty? Jakie osoby są dla ciebie najbliższe? — zapytał, kiedy wyszliśmy na korytarz, kierując się w stronę sali weselnej.

— Hmm... Mama... I siostry. Mam trzy. No i dziadkowie, ale mieszkają daleko.

— Nie masz braci?

— Nie. Nasz dom to był jeden wielki babiniec. Tata czasami miał już dosyć... — zaśmiałam się do swoich wspomnień.

— Nie dziwię się. Ale na pewno jest dumny z córek...

— Był... Już nie żyje — odparłam krótko.

Ludwik przystanął i spojrzał na mnie ze współczuciem.

— Przykro mi. Chcesz o tym mówić? Czy wolisz żebym nie pytał?

— Nie... Spokojnie... Tata zmarł kilka lat temu. Mogę o tym rozmawiać, chociaż wciąż nie pogodziłam się z jego odejściem. Chyba nigdy nie pogodzę... Nie musiał umrzeć. To był jego wybór — powiedziałam cicho, starając się zachować obojętność, ale łzy i tak zebrały się w kącikach moich oczu. Zamrugałam szybko i otarłam je wierzchem dłoni.

— Jak to się stało? Był chory? Czy... — dopytał ostrożnie Ludwik.

— Tak. Był chory. Ale wszystko zaczęło się od tego, że jego zespół się rozpadł — powiedziałam, niechętnie wracając wspomnieniami do tamtych chwil. — I wtedy zaczął pić, posypało mu się zdrowie, zaczął brać silne leki... I w końcu organizm nie wytrzymał. Zmarł trzy lata temu — westchnęłam, wypuszczając powoli powietrze z płuc.

— Czyli był muzykiem?

— Tak... W takiej kapeli rockowej. Czasem zabierał nas w trasy koncertowe. Życie na walizkach... On to kochał. Żył tym.

— A mama?

— Mama... Kiedyś z nim jeździła... A potem zaczęła mieć dosyć. Mówiła, że jest już za stara na taki tryb życia. Ale tata nie potrafił normalnie funkcjonować bez tych ciągłych prób, występów, koncertów, nagrań. Scena to był jego świat. Wiecznie nie było go w domu — westchnęłam.

— A ty?

— Co ja?

— Śpiewasz?

— Śpiewałam, w kilku utworach, gościnnie... Nic wielkiego, ale tacie się podobało...

— Chciałbym to usłyszeć... Nie przestajesz mnie zadziwiać, Kasandro.

— Nie nazywaj mnie tak... Nie cierpię tego imienia — Naburmuszyłam się.

— Ja uważam, że pasuje do ciebie idealnie. Jesteś wyjątkowa i takie niespotykane imię bardzo ci pasuje — mruknął Ludwik i musnął wargami moje ucho.

— No nie wiem...

— Ty mnie nazwałaś płynem do naczyń — przypomniał mi z lekkim wyrzutem, dając kuksańca w bok, aż się skrzywiłam i odskoczyłam w bok.

— Przepraszam! Więcej nie będę — obiecałam, chroniąc bok rękami przed kolejnymi dźgnięciami palców Ludwika. Ludwik zaśmiał się przez nos.

— Spokojnie... Śmiałem się z tego potem kilka dni — rzucił lekko.

Pochylił się i zetknął swoje usta z moimi w subtelnym pocałunku. Nie był zły. Nie wyrzucał mi niczego. Okazywał się być całkiem inny, niż myślałam. Wyrozumiały, opiekuńczy, czuły i troskliwy. I umiał zaplatać warkocz!

— Wiesz, ty też dzisiaj fundujesz mi całe pasmo zaskoczeń — zauważyłam.

— Mam nadzieję, że miłych?

— Tak. Tylko takich — odparłam, rzucając mu ciepłe spojrzenie.

Resztę wieczoru spędziliśmy nie odrywając się od siebie nawet na moment. Ludwik opowiadał mi o sobie, o swoim dzieciństwie, młodości, sukcesach w muzyce. Nie żeby się chwalił. Wiele musiałam z niego wyciągać siła, jak chociażby szczegóły wygranych konkursów na polu międzynarodowym. Po kilku godzinach nie miałam go dosyć. Ani on mnie. Wydawał się być zafascynowany wszystkim, co tylko powiedziałam. Kilka razy zawitaliśmy na parkiet, żeby zatańczyć przy jakiejś spokojnej melodii. Byłam tak szczęśliwa, że prawie zapomniałam o Michaśce. Ale ona też bawiła się w swojej bajce i chyba cieszyła się z rozwoju wypadków, bo kilka razy widziałam, jak patrzy na nas z uśmiechem. Krótko po północy Ludwik stwierdził, że czas wracać do pałacu.

— Ale... Gorzej się czujesz, tak? Niepotrzebnie tańczyliśmy.

— Daj spokój, to tylko kilka razy... Po prostu to był długi dzień. Jedźmy już.

Pożegnaliśmy się z Michaśką i Maksem, którzy powiedzieli, że też niedługo będą zawijać do portu. Mrukliwy ochroniarz zawiózł nas do pałacu. Dopiero przechodząc przez drzwi dotarło do mnie, że nie mam pojęcia, czego Ludwik oczekiwał. Czy chciał, żebym spała w jego sypialni? Na samą myśl skręcało mnie w żołądku ze strachu. Nie byłam gotowa na taką bliskość. A z drugiej strony jej pragnęłam. Czy to już początki dwubiegunówki? Moje wszystkie domysły i obawy roztrzaskały się w drobny mak, kiedy Ludwik skręcił w korytarz, gdzie znajdowała się niegdyś moja sypialnia.

— Merci pour une belle soirée, Cassandre — mruknął Ludwik i pochylił się, całując moją dłoń.

Zarumieniłam się i wstrzymałam powietrze w płucach przez kilka sekund, kiedy szare oczy Ludwika wpatrywały się we mnie gorąco.

— Ja też ci dziękuję — wykrztusiłam w końcu, odzyskując mowę. — Nie spodziewałam się, że będzie tak... Tak pięknie. To był najcudowniejszy wieczór w moim życiu.

— Cieszę się — wyszeptał Ludwik ochrypłym głosem i potarł kciukiem mój rozpalony policzek.

— Czy mógłbyś... — zawahałam się, nagle onieśmielona.

— Tak?

— Mógłbyś mnie pocałować na dobranoc? — wypaliłam, paląc się ze wstydu chyba aż po końcówkę warkocza. Nie wiem co mi odwaliło.

Ludwik zaśmiał się i pochylił, zagarniając pewnymi ustami moje drżące wargi, z których wyrwał się jęk, kiedy przyparł mnie do ściany i pocałował mocniej. Nagle oderwał się ode mnie ciężko dysząc i oparł rękę ponad moją głową.

— Dobranoc, kochanie. Powinnaś odpocząć. Porozmawiamy jutro przy śniadaniu, dobrze?

— Tylko porozmawiamy? — złapałam go za słówko, a Ludwik przechylił głowę i zrobił minę, jakby się nad czymś zastanawiał. Wysunął koniuszek języka i potarł nim dolną wargę. 

— Nie, Sandro. Nie będziemy tylko rozmawiać — zaśmiał się i ostatni raz pogładził ręką mój warkocz.

— Chyba nie będę go rozplatać przez kilka dni — szepnęłam, z zachwytem wodząc spojrzeniem po jego palcach pieszczących moje włosy.

— Zrobię ci nowy. Mogę go robić codziennie jeśli chcesz — szepnął i ostatni raz musnął ustami mój policzek, po czym wyprostował się i sięgnął po klamkę.

— Masz się w co przebrać? — zapytał jeszcze.

— Tak. Mam tutaj rzeczy. Zostawiłam walizkę po przyjezdzie.

— Mam nadzieję, że na więcej niż kilka dni — mruknął, patrząc na mnie znacząco.

— Nie. Ale zawsze mogę wyprać — zaśmiałam się i przeszłam przez próg.

— W takim razie... Dobranoc, Sandro...

— Dobranoc, Ludwiku...

Ludwik zamknął za mną drzwi. Oparłam się o nie, chłodząc rozpalony policzek. Nie słyszałam, żeby odszedł, ale a korytarzu znajdował się dywan, więc mógł stłumić jego kroki. Miałam ochotę wybiec za nim i go zatrzymać, ale przypomniałam sobie o jego chorym sercu. Nie... Lepiej niech odpocznie.

Umyłam się i przebrałam w czarne dresy. Powinnam być zmęczona. Powinnam tylko przyłożyć głowę do poduszki i zasnąć w minutę. Ale moje serce biło jak oszalałe, a w brzuchu fruwało stado oszalałych motyli. A więc o to chodziło w tym całym powiedzeniu. Westchnęłam ciężko i padłam na łóżko, wciąż czując na sobie pocałunki Ludwika, jego ręce, charakterystyczny zapach kawy i słodkiego dymu. Czułam mrowienie w kończynach nasilające się u zbiegu ud. Nie. Nie zasnę. Musiałam zająć się czymkolwiek. Nie byłam w stanie wysiedzieć w tym ciemnym pokoju sama, w ciszy... Nie... Nie było cicho. Zastygłam nieruchomo, bo do moich uszu doleciały dźwięki pianina. Ktoś tu najwyraźniej też nie mógł spać.

Szybko nasunęłam klapki na stopy i uchyliłam drzwi sypialni. Serce biło mi jak oszalałe. Nie widziałam się z Ludwikiem dopiero pół godziny, a już całą sobą do niego tęskniłam. W miarę jak zbliżałam się do salonu, dźwięki melodii stawały się wyraźniejsze. Delikatnie nacisnęłam klamkę i wsunęłam się do pomieszczenia. Natychmiast utonęłam w rwącym nurcie dźwięków, tworzących strumień melodii.

Stałam przez chwilę i wpatrywałam się w opięte białą koszulą plecy mężczyzny, który w kilka tygodni, a właściwie w jeden dzień zawrócił mi w głowie. Westchnęłam głęboko i podeszłam do niego. Wyczuł mnie, chociaż nawet go nie dotknęłam. Przestał grać, jego palce zsunęły się z klawiszy, a on odwrócił się i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.

— Sandra? Co ty tu robisz? Miałaś iść spać...

— Wiem, ale nie mogę... Nie dam rady zasnąć...

— To przeze mnie? Już kończę... — mruknął z zakłopotaniem.

Podniósł się od instrumentu i stanął przede mną w skąpanym w półcieniach salonie.

— Nie... To nie przez ciebie... A właściwie przez ciebie, ale nie dlatego, że grasz — powiedziałam cicho.

Cała byłam roztrzęsiona. Miałam wrażenie, że nogi mam jak z galarety. Serce biło mi jak oszalałe, jakbym za chwilę miała skoczyć na bungee.

— To dlaczego nie śpisz?

— Nie wiem, nie mogę... Nie mogę przestać o tobie myśleć — mówiłam, starając się nadać głosowi spokojny ton, ale nie byłam w stanie powstrzymać drżenia. Objęłam się ramionami, bo nagle moje ciało zaczęło niekontrolowanie dygotać, tak jakby ktoś otworzył okno w środku zimy.

— Sandra — szepnął Ludwik i zbliżył się na odległość wyciągniętej ręki. — Cała drżysz, coś się stało?

Pokręciłam głową, ale moje ciało odpowiedziało za mnie. Z moich oczu pociekły łzy, a z piersi wyrwał się tłumiony szloch.

— Maleńka, chodź tu — szepnął Ludwik i przyciągnął mnie siebie.
— Powiedz mi, dlaczego płaczesz? Skrzywdziłem cię jakoś? Coś powiedziałem nie tak? O co chodzi? — pytał, miarowo gładząc mnie po głowie. A ja płakałam, chowając w sobie żal i prawdę. Prawdę o tym, że byłam skażona, a on, gdyby się o tym dowiedział, na pewno by mnie nie chciał. Brzydziłby się mnie, gdyby wiedział. Przeraźliwie bałam się wyznać prawdę, ale skrywanie jej mnie wyniszczało.

— Przejmujesz się tym moim nieszczęsnym sercem? — westchnął Ludwik ciężko.

Milczałam. Tym też się martwiłam, jednak nie w ten sposób. To był problem po stronie Ludwika. On przestawił sprawę jasno. Był uczciwy, w przeciwieństwie do mnie. Mimo tych myśli nie zdecydowałam się odezwać, zaprzeczyć, a Ludwik widocznie uznał to za potwierdzenie.

— Minou... Nie płacz... Obiecuję, że porozmawiam jeszcze raz z lekarzami na temat tego przeszczepu... Obiecuję, tylko nie płacz już...

Westchnęłam kilka razy i uspokoiłam się, chociaż mojej duszy daleko było do prawdziwego ukojenia. Wyzwolić mnie z tego stanu mogła tylko prawda, a na nią nie byłam w stanie jeszcze się zdobyć.

— Chodź... Pomogę ci zasnąć, skoro sama nie potrafisz — mruknął Ludwik, chwytając mnie pod biodra i podnosząc, tak że oplotłam go nogami i rękami jak miś koala.

— Mogę iść sama.

— Mhmm... — mruknął tylko Ludwik, niosąc mnie przez ciemny korytarz w kierunku mojej sypialni. Kiedy mijaliśmy okno, zobaczyłam wjeżdżające przez bramę samochody.

— Wrócili... — szepnęłam.

— Mhm...

Ludwik odstawił mnie na podłogę, otworzył drzwi i pociągnął za rękę do środka. Jak tylko przekroczyłam próg, przycisnął mnie do ściany, oparł ręce po obu stronach mojego ciała i naparł na moje usta swoimi. Moja odpowiedź była niepewna, spowolniona, a Ludwik chyba tłumaczył to sobie moim zmęczeniem, bo natychmiast pociągnął mnie i już po chwili znajdowałam się w łóżku. Mężczyzna sięgnął po koniec kołdry i zarzucił ją na mnie.

— Posiedzę tu aż zaśniesz — szepnął ochryple i rozpoczął powolne rozplątywanie mojego warkocza.

Przymknęłam oczy i rozkoszowałam się jego delikatnym dotykiem, ignorując mdlące poczucie winy wirujące w żołądku. Ułożyłam się wygodniej i zamknęłam oczy. Po jakimś czasie poczułam palce Ludwika na skórze głowy.

— Co robisz? — szepnęłam w półśnie.

— Usypiam cię. Śpij, wafelku.

— Wafelku? — wymamrotałam, zastanawiając się czy przypadkiem się nie przesłyszałam. Ale nie...

— Jesteś jak wafelek. Słodka i krucha — szepnął Ludwik, miarowo sunąc palcami po moich włosach.

Jego kojący dotyk spowodował, że w końcu odpłynęłam w sen.
Ocknęłam się nagle w ciemności. Uniosłam się gwałtownie, oddychając szybko, z przestrachem macając rękami dookoła. Natrafiłam na coś ciepłego i unoszącego się miarowo. Przekręciłam się ostrożnie na bok i w szarówce nadchodzącego świtu dostrzegłam zarys twarzy i męskiego ciała. Ludwik leżał oparty głową o łóżko, a reszta jego potężnego cielska spoczywała na podłodze! Musiało mu być strasznie niewygodnie w takiej pozycji.

— Ludwik... — szepnęłam miękko i z ulgą. — Ludwik...

— Mhm... — mężczyzna poruszył się i skrzywił.

— Chodź tutaj... Nie leż na podłodze. Zmarzniesz i będzie cię jutro wszystko bolało...

— Ale nie przebrałem się... Pójdę do siebie... — wymruczał jeszcze bardziej zachrypniętym głosem niż zwykle. Już zaczął się podnosić z podłogi, ale złapałam go za ramię.

— Proszę... Nie odchodź... Nie zostawiaj mnie...

— Sandra...

— Proszę...

Tak bardzo nie chciałam być sama. Samotność jawiła mi się teraz jak studnia bez dna. Nie chciałam do niej zaglądać, ale gdyby on odszedł, wpadłabym do niej jak szmaciana lalka, obijając się o ścianki i lecąc w dół, w totalną przepaść. Przerażało mnie to. Ścisnęłam go mocniej za ramię.

— Przepraszam, jestem jak rzep... — wyszeptałam żałośnie.

Ludwik westchnął po czym zaczął rozpinać koszulę. Zsunął ją z ramion i został w samym podkoszulku. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Jednak dźwięk metalowej sprzączki od pasa sprawił, że znieruchomiałam z nagłego stresu. Nie byłam w stanie się poruszyć. Nie mogłam wydusić z siebie głosu protestu.

— Nie ruszaj się. Leż spokojnie — mruknął Ludwik, pochylając się nad łóżkiem.

— Ale... Ale ja... — wyszeptałam, znów zaczynając dygotać jakbym nagle dostała wysokiej gorączki. Bezwiednie wycofałam się na koniec łóżka, z czego zdałam sobie sprawę dopiero, kiedy poczułam pustą przestrzeń pod ręką.

— Hej... Wafelku... No co ty... Tylko się położę obok. Przestraszyłem cię?

— Ja... Po prostu... Nie wiem...

— Dobra... Dosyć tego... Kładź się, przestań przede mną drżeć jakbym miał zamiar cię za chwilę napastować i śpijże wreszcie — wyszeptał nieco zdenerwowanym tonem.

— Przepraszam...

Poczułam ramię Ludwika obejmujące mnie w talii i jego ciepły oddech na szyi. Westchnął przeciągle i ziewnął w moje włosy jak smok wawelski.

— Śpij. Jestem przy tobie. Nigdzie się nie wybieram — wymruczał sennie. Już po kilkunastu sekundach oddychał miarowo i lekko chrapliwie.

Odetchnęłam kilka razy z ulgi, wsłuchana w najmilsze dźwięki na świecie. Oddech najbliższej osoby i jej bicie serca. Tak... Nie miałam wątpliwości, że Ludwik awansował właśnie na to miano. Nie był żadnym fagasem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro